Rozdział 29: Melissa
Siedziałam ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i założoną nogą na nogę na kanapie w domu Cieni, gdzie znalazłam się pierwszy raz od dziesięciu lat... A przynajmniej tyle wynikało z opowieści, jaką zaserwowali mi pozostali. Słysząc całe ich tłumaczenie, co się działo przez ostatnią dekadę i kilka ostatnich tygodni, zamrugałam szybko. Jakoś nie dochodziły do mnie informacje, że sama, posiadając wyłącznie trzy naboje w magazynku, poskromiłam Kościroga, świeciły mi się oczy i jakimś nieznanym sposobem odzyskałam wspomnienia, choć wszyscy zaznaczali, że nie byłam nawet świadoma faktu, iż je niegdyś straciłam, a chęć ich zyskania z powrotem zajmowała tu kluczowe miejsce.
Wszyscy ucichli po bitej godzinie mówienia, a przy tym mi się przyglądali, gdy ja patrzyłam na nich, układając sobie każdy szczegół w głowie.
No tego wszystkiego to bym się, za diabły, nie spodziewała...
Przełknęłam ślinę, po czym oblizałam wargi.
— Okej... — zaczęłam powoli. — To jest naprawdę masa nowych informacji — przyznałam, przecierając skronie.
O dziwo migrena, jaka wcześniej mnie dorwała i przez którą miałam wrażenie, jakby za moment miała mi eksplodować czaszka, momentalnie zniknęła, jakby nigdy wcześniej jej nie było. Czy to się jakoś łączyło?
— Tylko dalej nie rozumiem, jakim sposobem ja wszystko pamiętam, jakby tamte wydarzenia stały się wczoraj. — Rozejrzałam się po nich, a oni spojrzeli po sobie.
Ostatecznie ojciec Jeremiego wyszedł przed szereg, widząc mały problem z tłumaczeniem u reszty. Jak widać, dalej im pomagał w niektórych sprawach, gdy z czymś sobie nie radzili. Cóż, w jakimś aspekcie uznawałam to za urocze. Miałam przez to wrażenie, jakbym ponownie znalazła się w liceum, a oni by mi tłumaczyli każdy aspekt bycia Bramą.
— Sami do końca tego nie rozumieliśmy, gdy znaleźliśmy informacje, że to jest w ogóle możliwe — zaczął. — W zapiskach, jakie udało nam się znaleźć w archiwach, zostało jedynie powiedziane, że abyś sobie wszystko przypomniała, sama musiałaś tego chcieć. Do tego musiało istnieć idealne środowisko, czyli czarne niebo i cisza wokół oraz musiałaś się zwrócić do pierwotnej energii i ją posiąść, a skoro tu teraz siedzisz, pamiętając wszystko, to chyba wszystkie warunki zostały spełnione.
Przytaknęłam niepewnie, rozumiejąc coraz mniej z całej tej sytuacji. Przesunęłam wzrokiem na Jeremiego, który... Stał z opuszczoną głową. Nie patrzył na mnie, a ja nie zbyt rozumiałam, dlaczego tak było. Dekadę temu mieliśmy naprawdę silne więzi. Gdyby nie moja utrata wspomnień, może coś więcej by rozkwitło z naszej znajomości. Kiedyś nie potrafiłam stwierdzić, o czym myślał, ale z czasem widziałam u niego coraz więcej emocji. Teraz miałam wrażenie, jakby ponownie stał się tak bardzo zamknięty w sobie, jak przed dziesięcioma laty, gdy go poznałam.
Mocno się zmienił, a to nawet mało powiedziane. Widywałam go na komisariacie, ale gdy teraz pamiętałam, za kogo go niegdyś uważałam, ledwo go poznałam. Zupełnie, jakbym spoglądała na kogoś całkowicie obcego, a jednocześnie bliskiego.
Jeremy chyba wyczuł, że mu się przyglądałam. Jego srebrne oczy skierowały się na mnie zdecydowanym ruchem, a to z kolei sprawiło, że przeszedł mnie lekki, ale dość przyjemny, dreszcz. Przełknęłam ślinę, po czym odwróciłam wzrok.
— Możesz przywołać, co wtedy czułaś? — spytał ojciec chłopaka, na którego spojrzałam.
Wzięłam głębszy wdech, sięgając do karku. Odetchnęłam głęboko.
— Szczerze?
Przytaknął.
— Nie do końca wiem, co czułam — wyjawiłam. — Z jednej strony czułam spokój, a z drugiej miałam wrażenie, jakbym się w środku gotowała. Jakbym miała za moment wybuchnąć.
Mężczyzna zmarszczył brwi, słysząc moją odpowiedź.
— Byłaś zła?
— Chyba tak.
— O co chodzi, tato? — odezwał się wreszcie Jeremy, a ja na niego zerknęłam, ponownie słysząc jego ciepłą, lekko chrypliwą barwę głosu.
To też się u niego zmieniło.
Przez ten wydźwięk, poczułam, jak serce mocniej zabiło w piersi. Przełknęłam ślinę. Szybko się wewnętrznie zganiłam, upominając o pamięci o posiadaniu chłopaka. Nie mogłam się rozpraszać na stare uczucie, jakim darzyłam Jeremiego, gdy byliśmy w liceum. Obojgu nam brakowało trzech lat do trzydziestki, byliśmy dorośli, a ja miałam wrażenie, jakby serce momentalnie się zapomniało o własnym wieku i i wróciło jako to należące do nastolatki, posiadającej sympatię.
Złapałam głębszy wdech. Mężczyzna zwrócił się do Jeremiego.
— To tylko przypuszczenie... — Przetarł brodę — ale czy to możliwe, że fragment, który nam się udało znaleźć, określał emocje jako pierwotną energię? Chodzi mi o pierwotne emocje, do których między innymi zalicza się gniew...
Maddy klasnęła w dłonie, a przy tym widocznie była zadowolona, choć to określenie mogłabym nawet uznać za słabe. Ona dosłownie stała się chodzącym szczęściem. Każdy na nią spojrzał.
— Grunt, że się udało! — powiedziała entuzjastycznie, a ja parsknęłam pod nosem, widząc jej niezmienne zachowanie, gdy pozostawała podekscytowana.
Momentalnie na mnie spojrzała, a jej wyraz twarzy się zmienił. Z szerokiego uśmiechu skrwawiła się na powagę i lekką wręcz dezaprobatę. Uniosłam wyżej brwi, nie do końca rozumiejąc, skąd u niej nagle taka zmiana.
— Ale! — Wskazała na mnie palcem, jakby mi groziła. Nawet nim machała niczym matka. — Naprawdę się wystraszyłam, jak wylazłaś na Kościroga z samym pistoletem, więc musisz... Chwila moment. Pistolet. To po pierwsze. Skąd ty żeś go wytrzasnęła?
Zamrugałam zaskoczona. Nie spodziewałam się takiego pytania. Siedziałam w szoku, nie rozumiejąc, jakim sposobem oni nie wiedzieli, że każdy policjant posiadał zawsze przy sobie broń...
— Jestem policjantką, Maddy — zauważyłam, starając się to ubrać tak, by jej nijak nie urazić. — Każdy policjant ma broń i nosi ją przy sobie praktycznie non stop. Mam licencję na broń, dlatego mam trzy pistolety. Jeden noszę zawsze pod kurtką na wszelki wypadek, a dwa mam w samochodzie.
— Po co ci ich aż tyle? — spytała, nie rozumiejąc.
Westchnęłam.
— Maddy, żyjemy w Ameryce. Naprawdę muszę ci wszystko tłumaczyć?
Opuściła rękę.
— Okej, rozumiem...
— Trzeci jest małym pistoletem. — Kiwnęłam na broń leżącą na stoliku. — Dość rzadko po niego sięgam i jeździ głównie w samochodzie jako zapasówka. Dzisiaj dostał go Sean... — Skrzywiłam się, uświadamiając sobie, co mi on powiedział w samochodzie. — Choć on se prędzej strzeli we własną stopę, aniżeli w kogoś...
Zauważyłam kątem oka, jak Sean założył ręce na piersi.
— Dzięki, że masz we mnie wiarę — powiedział sarkastycznie.
Zerknęłam na niego z krzywym uśmiechem.
— A strzeliłbyś do drugiego człowieka?
Wzdrygnął się lekko.
— Przysięga Hipokratesa tak jakby mi zakazuje krzywdzenia...
— I tyle wystarczy, jako odpowiedź — przerwałam mu.
Sean mnie zmierzył wzrokiem. Usłyszałam bliźniaków i Duncana, którzy się zaśmiali. Dziewczyny także zachichotały, widząc moje droczenie się z Seanem. Cóż, coś takiego dla nas było normą, ale oni raczej tego przeważnie nie widywali. Jedynymi poważnymi pozostawali tylko Jeremy i jego ojciec.
Nie wiem, co mu nagle jest. Wcześniej nie wydawał się taki... Zamknięty.
— Mel — zwrócił moją uwagę Leo, a ja się lekko poprawiłam i rozsiadłam się wygodniej, delikatnie zjeżdżając plecami po oparciu. — Pamiętasz, o czym myślałaś, zanim wyszłaś do walki z Kościrogiem?
Opuściłam wzrok i sięgnęłam lewą dłonią do karku, który przetarłam, próbując sobie przypomnieć wszystko, co przewijało mi się przez głowę. Nie mogłam powiedzieć, że nie, ale napływały wtedy różne rozważania... I lepsze, i gorsze.
— Miałam dosyć sporo myśli — przyznałam. — Myślałam, dlaczego widzę przebłyski własnych wspomnień sprzed dziesięciu lat...
Każdy szerzej uchylił powieki na taką informację.
— Myślałam, że Kościróg się ze mną bawi i że za moment mnie dorwie. Później myślałam, żeby se w sumie strzelić w łeb, to przynajmniej Kościróg mnie nie weźmie żywcem...
— Mel... — powiedziała skonsternowana Maddy.
— A potem przypomniałam sobie słowa Jeremiego, gdy mnie prosił, żebym do was wróciła. — Zauważyłam, jak chłopak wyżej uniósł brwi na moje słowa. — Później jeszcze myślałam, że mam dość całej tej niewiedzy, bo nie rozumiałam, co się działo wokół mnie. Myślałam, że chciałam sobie o wszystkim przypomnieć za wszelką cenę i nie obchodziło mnie, co to za wiedza.
Podniosłam na nich wzrok. Przyglądali mi się, jakby dosłownie mnie zobaczyli pierwszy raz. Cóż, może mogłam im nie wspominać o tej chęci strzelania sobie w łeb, ale sami o to zapytali, a ja nie lubiłam kłamać.
— Skąd...? — odezwał się Jeremy, na którego przerzuciłam wzrok.
Wydawał się zaskoczony. To pierwsza emocja, jaką u niego zobaczyłam, od kiedy się obudziłam i ukrył ulgę pod swoją stoicką postawą. Przełknęłam ślinę.
— Skąd wiesz, że poprosiłem cię, byś do nas wróciła? Zasnęłaś, bo zalałaś się w trupa...
— O czym ja nie wiem? — odezwał się Sean.
— I my też? — Zgłosiła się Maddy, a reszta przytaknęła.
Oj, moi drodzy, wy naprawdę nie wiecie o wielu rzeczach, które wydarzyły się kiedykolwiek między mną a Jeremym...
Westchnęłam.
— Jak pracowaliśmy, to miałam przy was włączony dyktafon — przyznałam, drapiąc się paznokciem przy uchu.
Każdy mrugnął zaskoczony. Kilkukrotnie. W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami, by kolejno dodać:
— Zboczenie zawodowe.
Momentalnie uchyliłam szerzej powieki, uświadamiając sobie ich prawdopodobną obecność w moim miejscu pracy przez ten cały czas. Podniosłam na nich wzrok.
— Chwila moment... — Przesunęłam po nich wzrokiem. — Czy Cienie mają coś wspólnego z prowadzoną przeze mnie sprawą? Dlatego mi pomagaliście?
Zerknęli po sobie.
— Cienie niekoniecznie — przyznał Jeremy, a ja rozplątałam ręce i pochyliłam się bardziej do przodu, podpierając się teraz rękoma o krawędź kanapy.
— Jak to?
Westchnęli, chyba się domyślając, że jeżeli znali jakieś szczegóły, to powinnam o tym wiedzieć. Prowadziłam tę sprawę, czułam się, jakbym chodziła po labiryncie, gdy oni mogli wiedzieć o czymś, co się tyczyło całej zbrodni.
— Cienie nie mają — powiedziała Maddy. — Światła próbujące nas we wszystko wrobić to inna kwestia.
Zmarszczyłam brwi.
— „Światła"? — dopytałam, nie do końca rozumiejąc.
— Światła... — powtórzył Leo, mówiąc równo z Arią.
— Świetliści — dodał Felix.
— W wielkim skrócie: Skurwysyny — podsumował Duncan.
Zamrugałam, dalej nie do końca się orientując, co mieli na myśli. Domyślałam się jedynie tyle, że chodziło im o jakieś osoby. Usłyszałam westchnięcie Jeremiego, dlatego na niego zerknęłam. Wyprostował się i odsunął od ściany.
— Druga rasa żyjąca wśród ludzi, tylko że... — Zacisnął usta, nie do końca wiedząc, jak chyba wszystko ująć. — Tak nie za bardzo się ze sobą dogadujemy. Można wręcz powiedzieć, że się nienawidzimy. I to tak... Od początków naszego istnienia?
Zamrugałam kilkukrotnie. Kilka razy uchyliłam wargi, chcąc coś powiedzieć, ale za każdym razem rezygnowałam. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć w obecnej sytuacji. Złapałam głębszy wdech.
— Istnieje druga rasa, która żyje wśród ludzi...
Przytaknęli.
— Ma ona jakiś związek z całą sprawą...
Ponownie kiwnęli głowami.
— I ja się dowiaduję o nich dopiero teraz?! — podniosłam na nich lekko głos.
— Niczego nie pamiętałaś — przypomniał Duncan. — Jak niby mieliśmy ci o tym powiedzieć?
Złapałam się za głowę i pokręciłam głową, domyślając się jednej rzeczy.
— Uznałabyś nas za wariatów — zauważył Felix.
Zagryzłam dolną wargę. Mieli rację. Wysłałabym ich do wariatkowa, gdyby tylko zaczęli mi opowiadać o demonach i innych wymiarach. Nie uwierzyłabym im za żadne skarby, ale teraz, gdy o wszystkim pamiętałam, to zupełnie inna historia. Sprawa łączyła się ze sprawami jakichś Świateł, o których słyszałam pierwszy raz, od kiedy poznałam resztę. Nie mówili nigdy o nich, a ja też nie interesowałam się tym, czy istniał ktoś jeszcze poza samymi Cieniami.
Jestem w dupie.
Nie mogłam o tym powiedzieć komisarzowi. Po pierwsze, za nic w świecie by w to nie uwierzył, a po drugie, od razu by mi dał wydruk z wypowiedzeniem do podpisu. Uznałby mnie za niekompetentną smarkulę, za którą cały czas mnie uważał. Twierdziłby, że nie potrafiłam rozwiązywać spraw, mógłby nawet napisać do komendanta o prośbę, by mnie zdegradować na niższą rangę... Straciłabym wszystko, na co ciężko pracowałam...
Przetarłam twarz, a przy tym usłyszałam, jak reszta chyba na siebie spojrzała, czego dowodziły szmery.
— Mel, wszystko okej? — spytała Aria.
Pociągnęłam nosem.
— Nie, nic nie jest okej. — Podniosłam się z kanapy, by kolejno ją obejść i zacząć chodzić po pomieszczeniu, próbując jakoś rozładować gotujące się we mnie emocje.
Zahaczyłam ręce na karku.
— Mel...? — odezwała się zaniepokojona Maddy.
Parsknęłam na własną niemoc.
Jestem żałosna.
— Po prostu świetnie — powiedziałam sama do siebie i opuściłam ręce, którymi po chwili zaczęłam gwałtownie gestykulować, starając się wyrzucić z siebie frustrację. — Gdyby było mi za mało, że komisarz, dosłownie, patrzy mi na ręce i kontroluje wszystko, co robię, to teraz wszechświat mi jeszcze dorzuca to, że cała sprawa się łączy ze światem Cieni. Zajebiście po prostu! Nie rozwiążę tej sprawy! Komisarz postawi na mnie krzyżyk na dobre. Nie odpokutuję!
Zauważyłam, jak każdy się zaniepokoił moimi słowami, gdy chodziłam po pomieszczeniu i krzyczałam sama na siebie. Jedynie Sean siedział na miejscu z założonymi rękami. Miał zaciśnięte w pięści dłonie i głęboko oddychał. Jego usta zaciskały się w cienką linię.
— Może lepiej od razu dać to pierdolone wypowiedzenie do tego chuja na biurko?! — powiedziałam płaczliwie, co sprawiło, że reszta uniosła wysoko brwi, słysząc ode mnie podobne słowa.
Sean natomiast nie wytrzymał.
— Przestań się nakręcać, do cholery! — podniósł na mnie głos. — Powiedz po prostu Cananowi, żeby dał ci inną sprawę i przestań myśleć o incydencie sprzed dwóch lat! Zrozum w końcu, że to nie była twoja wina! To nie twoja wina, że podejrzany tak się bał konsekwencji, że strzelił sobie w łeb na twoich oczach!
Zauważyłam, jak każdy szerzej uchylił oczy, usłyszawszy o takich rewelacjach z mojego życia. Przerzuciłam na nich wzrok, a kolejno opuściłam wzrok, gdy dostrzegłam u nich to współczucie, że musiałam coś takiego przeżyć.
— Cholera... — przeklął Sean, przypominając sobie, że nie znajdowaliśmy się tu we dwoje.
Złapałam głębszy wdech.
— W porządku, Sean. I tak by w końcu wyszło, dlaczego to moja pierwsza sprawa po dwóch latach.
— Mel... — odezwała się Maddy, która brzmiała, jakby miała się za moment popłakać.
Przerzuciłam na nią wzrok. Faktycznie w oczach zebrało jej się kilka łez. Kiwnęłam głową, po czym się lekko uśmiechnęłam.
— Taka praca policjantki — powiedziałam. — Czasami patrzę na porozrzucane flaki ofiar. Tu akurat na roztrzaskany mózg podejrzanego, który zabił własną matkę.
Każdy z nich przełknął ślinę. Sean patrzył na mnie niepewnie. Wiedział, że nie lubiłam wspominać o tamtych wydarzeniach.
— Jak chciałam go aresztować, to zaczął uciekać — zaczęłam. — Udało mi się go dorwać w zaułku przy szóstej, między Euclid Avenue i Superior Avenue, zaraz za kompleksem mieszkalnym... Goniłam go, ale... Nie wiedziałam, że ma przy sobie broń.
Przez samo wspomnienie tamtego dnia zrobiło mi się momentalnie gorąco. Podciągnęłam rękawy bluzki do łokci, tym samym odsłaniając tatuaże. Reszta podeszła do kanap, a ja ponownie zaczęłam chodzić po pomieszczeniu, chcąc rozładować wszelkie emocje. Miałam nadzieję, że nie będę musiała już przywoływać tamtych obrazów w pamięci.
— Jak podejrzany zobaczył, że nie ma gdzie uciec, wyciągnął broń i wycelował we mnie. Mierzyliśmy do siebie nawzajem, a przy tym nie wyglądało, że tamten by w ogóle rozważał zdjęcie palca ze spustu. Jakoś, nawet nie wiem za bardzo jak, ale go udobruchałam na tyle, że opuścił pistolet. Miałam go skuć, ale on nagle stwierdził coś typu: Żywcem mnie nie weźmiecie i strzelił sobie w usta, gdy znajdowałam się może krok, dwa od niego.
Podniosłam na nich wzrok.
— Miałam idealny widok na to, co zostało z jego czaszki... — Przełknęłam ślinę, czując, jak zawartość żołądka chciała mi podejść do gardła. — Jakaś część jego roztrzaskanego mózgu wylądowało na mnie.
Zauważyłam, jak dziewczyny zakryły usta. Chłopacy przełknęli ślinę. Jeremy za to dalej przyglądał mi się z niedowierzaniem, że spotkało mnie coś takiego. Widziałam w jego oczach współczucie, ale także coś innego. Miałam wrażenie, jakby to była jakaś chęć. Jakby pragnął ode mnie zabrać te wszystkie przykre rzeczy, jakie mi się przytrafiły.
Złapałam głębszy wdech.
— Za jego śmierć zostałam obarczona odpowiedzialnością i na te dwa lata zdegradowano mnie do sortowania akt — dokończyłam.
— Przeszłaś po tym przez terapię? — odezwał się nagle pan Bernon.
Uśmiechnęłam się lekko.
— Nie miałam czasu na terapię — przyznałam. — Na dodatek to dla mnie chleb powszedni. Jako oficer śledczy badam każde miejsce zbrodni.
— A co ja mam powiedzieć? — rzucił cicho Sean.
— Sean, kilkukrotnie cię nakryłam, jak żarłeś płatki z mlekiem nad rozkrojonym trupem i z nim gadałeś, więc radziłabym ci siedzieć cicho, patologu.
Chłopak odwrócił wzrok. Reszta natomiast się zaśmiała na moją uwagę, jednak po chwili ich uwagę ponownie odwróciłam ja, gdy sięgnęłam do własnych włosów, które kolejno związałam czarną gumką, którą nosiłam na nadgarstku. Zacisnęłam ją na kitce. Każdy mi się przyglądał uważnie, na co zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc ich zainteresowanie.
— No co? — spytałam, a oni zjechali wzrokiem na moje ręce.
W końcu zrozumiałam. To chyba pierwszy raz, gdy mieli okazję zobaczyć tatuaże, które zdobiły mi skórę. Uśmiechnęłam się lekko.
— Pokaż te tatuaże — poprosił Duncan, który wydawał się zdecydowanie podekscytowany.
Przy tym wyciągnął rękę. Parsknęłam, po czym podałam mu prawe przedramię, na którym znajdował się drugi malunek, który zrobiłam jakoś w drugim semestrze na pierwszym roku studiów. Chłopak uważnie przyglądał się każdej linii na nieskończonym rękawie. Reszta – poza Jeremym – pochyliła się nad jego ramieniem, żeby także się przyjrzeć. Po chwili złapał za drugą rękę, gdzie przyjrzał się pierwszemu tatuażowi – znakowi zagrożenia biologicznego.
— Masz węża na ręce?
Mruknęłam w odpowiedzi.
— Mel ma w sumie pięć tatuaży — powiedział Sean, a Duncan na mnie spojrzał z niemal świecącymi oczami.
— Nie rozbiorę się, żeby ci je pokazać.
Zaśmiał się, a razem z nim reszta.
— Na lewej ręce mam właśnie węża i ten znaczek. Na przedramieniu prawej mam ten niedokończony rękaw. Nad łokciem mam rozbity kieliszek z czaszką w środku i ostatni mam na lewym udzie. To tylko przerażający duch z mackami...
— Teraz to mnie tym ostatnim zaciekawiłaś — stwierdził Duncan.
— Nie zamierzam się rozbierać.
— Wróćmy może do głównego tematu.
Każdy spojrzał na Jeremiego.
— Musimy rozważyć, co teraz robimy.
Złapałam głębszy wdech.
— Doprowadzę tę sprawę do końca — powiedziałam, a wzrok wszystkich padł na mnie.
— Przecież to cholerstwo stoi od miesiąca w miejscu — zauważył Sean.
Spojrzałam na niego z tajemniczym uśmiechem.
— Fakt, ale teraz mamy nieco nowych informacji... — Spojrzałam na pozostałych. — I nieco magii.
Uśmiechnęłam się do nich, a oni odpowiedzieli mi tym samym. Jeremy także, a przy tym przytaknął.
Czas doprowadzić tę sprawę do końca.
****************************
Melissa wróciła!
Dajcie znać koniecznie, czy za nią tęskniliście tak samo mocno, jak ja!
Podzielcie się także tym, jak podobał wam się rozdział!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro