Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23: Melissa

W pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk budzika. Jęknęłam niezadowolona, słysząc to diabelskie urządzenie, które miałam ochotę rozwalić o ścianę każdego ranka. Sięgnęłam do głowy, rozmasowałam bolące czoło, ale to kompletnie nic nie dało. Powoli się uniosłam. Byłam zmęczona. Uchyliłam powieki, ale równie szybko je z powrotem zamknęłam, kiedy to dostałam po oczach promieniami wschodzącego słońca, które wpadały przez duże okno. Oparłam się łokciami o kolana, przetarłam powieki i twarz. Po kilku sekundach naciągnęłam skórę palcami i wtem...

Zorientowałam się, że znajdowałam się w łóżku. Rozejrzałam się wokół, kompletnie nie rozumiejąc, jak ja się przetransportowałam na piętro o własnych siłach, gdy w żyłach buzowało naprawdę sporo procentów. Nadal miałam na sobie ubrania, które pomięły się przez noc. Co się w sumie stało? Nie pamiętałam nic od godziny dwudziestej pierwszej trzydzieści osiem... Zapamiętałam ten czas, to już w sumie uważałam za cud, patrząc, w jakim stanie byłam przy... Jeremym.

Momentalnie uświadomiłam sobie, co ja odwaliłam. Upiłam się przy Jeremym, z którym pracowałam. Złapałam za drugą poduszkę, przyłożyłam ją do twarzy i krzyknęłam w materiał, kładąc się z powrotem na łóżku.

Boże, jaki wstyd!

Co on sobie teraz o mnie... Przypomniałam sobie o nagraniu. Sprawdziłam kieszenie, a gdy nie znalazłam tam komórki, podniosłam pościel. Pusto. Rozejrzałam się wokół. Dostrzegłam urządzenie na półce. Było podpięte pod ładowarkę. Jeremy go podłączył? Miałam tylko nadzieję, że nie zauważył na wygaszaczu włączonego dyktafonu, gdy ekran samoistnie się uruchomił przy podpięciu pod prąd.

Złapałam za urządzenie. Opcja w telefonie dalej nagrywała, co znaczyło, że złapałam cały czas, jaki się on tu znajdował. Wypuściłam powietrze w napływie śmiechu, po czym odblokowałam urządzenie odciskiem palca i zatrzymałam aplikację. Cały dokument miał jakieś dziewięć godzin. Włączyłam dyktafon o dziewiętnastej, a aktualnie dochodziła czwarta czterdzieści.

Sporo materiału...

Ostatnie godziny mogłam usunąć, gdy na pasku z wyłapanymi głośniejszymi dźwiękami nie znajdowało się nic, poza moim oddechem i mamrotaniem pod nosem, co uważałam dla siebie za coś normalnego. Ciche i niewyraźne gadanie przez sen zaczęło się u mnie dawno temu, ale nikt nigdy nie zwrócił mi na to uwagi. Ani były chłopak, ani Charlie, ani Sean, gdy zasnęliśmy po popijawie z okazji celebracji ukończenia studiów. Mnie samej także to nie przeszkadzało. Każdy miał jakieś swoje dziwactwa, to należało do mnie.

Po usunięciu momentów ciszy zostały mi jakieś trzy godziny materiału. Musiałam to przesłuchać, dlatego niemal od razu złapałam za słuchawki i podłączyłam je do telefonu. Już po chwili wstałam z łóżka, wkładając urządzenia do uszu. Włączyłam nagranie, po czym podeszłam do szafy i wyjęłam ubrania do ćwiczeń. Nadal miałam sporo czasu do wyjścia. Zaczynałam o dziesiątej, a jednak wstawałam o tej prawie piątej rano, nie chcąc marnować czasu. Fakt faktem, tym sposobem odejmowałam sobie możliwość odpoczynku, ale nienawidziłam tracić czasu.

Co jednak dziwne, dziś byłam wyjątkowo wypoczęta i nie miałam pojęcia, czego to kwestia. Na dodatek nie bolała mnie głowa. To już naprawdę uważałam za istny cud. Zdjęłam koszulkę, wciągnęłam na siebie top do ćwiczeń. To szaleństwo, że czułam się w końcu tak, jak kiedyś. Co się zmieniło? Wypiłam na wieczór nieco alkoholu i spędziłam czas z... Jeremym? Nie, to nie miało sensu. Co Jeremy miał do moich migren? To istna głupota... Prawda?

Przebrałam się do końca, włosy rozczesałam i związałam w kucyka na czubku głowy. Na plecy zarzuciłam grubszą bluzę z golfem i kieszenią na brzuchu. Zbiegłam na dół, a za mną Alba i Tiger, którzy próbowali za wszelką cenę zwrócić moją uwagę i dostać poranne pieszczoty. Dałam im, co chcieli. Oba psiaki wydrapałam po głowach, za uszami i po brzuchach oraz plecach. Chwilowo żaden z nich nie chciał jeść. Chciały za wszelką cenę wydostać się z mieszkania i móc się załatwić.

Obu psom założyłam szelki i smycze, by po chwili, gdy tylko założyłam adidasy, wyjść z mieszkania. Drzwi były zamknięte, ale Jeremy nie znajdował się w mieszkaniu. Zatrzasnął drzwi z przekręconym zamkiem? W taki sposób mógł je z łatwością zablokować. Moje klucze nie zniknęły, co znaczyło, że to najbardziej prawdopodobna opcja. Zapasowy klucz posiadał jedynie Charlie i Sean. Nawet moi „rodzice" go nie dostali, gdy się tu wprowadziłam. Innego poza swoim osobistym nie miałam, więc musiał postąpić właśnie ze sposobem na zatrzaśnięcie. Nie słyszałam huku, gdy wychodził, a taki hałas zdecydowanie by mnie wybudził... Chyba.

Istniała także opcja, że nawaliłam się w takim stopniu, że nawet megafon przy uchu by mnie nie obudził. Westchnęłam. Powinnam przeprosić Jeremiego za swoje zachowanie. Nie pamiętałam, co odwaliłam po pijaku, a wolałam uniknąć niezręczności w pracy. Musiałam go też poprosić, by utrzymał dla siebie wszystko, co mogłam powiedzieć. Po pijaku puszczały mi hamulce i nadawałam jak katarynka... Miałam tylko nadzieję, że nie palnęłam jakiejś głupoty, która przyniosłaby mi naprawdę sporo wstydu.

Zbiegłam po schodach. Wyszłam z mieszkania i ruszyłam w prawo. Przebiegłam przez ulicę i chodnikiem w dół, prosto do Fairview Park. Wydłużyłam Albie i Tigerowi smycze, a oni od razu ruszyli na trawnik. Zajęło chwilę, zanim mogłam pobiec.

W uszach dalej leciało nagranie, jednak chwilowo nastąpiła cisza. Podejrzewałam, że właśnie natrafiłam na moment, w którym straciłam kontakt ze wszystkim wokół. W trakcie drogi tutaj nieco przesunęłam nagranie. Większość z tej rozmowy pamiętałam. Jeżeli coś będę chciała zanotować, zawsze mogłam się cofnąć. Brak dźwięku trwał przez jakiś moment, ale w końcu przerwało go skrzypnięcie materiału kanapy. Usłyszałam pstryknięcie palców, na czego wydźwięk zmarszczyłam brwi. Tak samo na chwilowy szum, jaki wystąpił w nagraniu. Po chwili doszło do mnie westchnięcie Jeremiego.

Brzmiało, jakby o czymś nie mógł zapomnieć. Niemal melancholijnie. Nie rozumiałam, co miało znaczyć to odetchnięcie. Co go aż tak rozemocjonowało? Dowiedziałam się tego ledwie moment później, gdy Jeremy w końcu się odezwał. Przy tym się gwałtownie zatrzymałam, gdy doszło do mnie, o czym mówił. Skąd on wiedział, że kiedyś cierpiałam na bezsenność? Mało osób zdawało sobie z tego sprawę. Nie mówiłam o tym praktycznie nikomu. W całą sytuację byli wtajemniczeni jedynie „rodzice" i lekarze...

Skąd, do diabła, wie o tym Jeremy?

Uniosłam brwi wyżej, usłyszawszy jego kolejne słowa brzmiące: „Znałaś nasz sekret". Jaki znowu sekret? O czym on, do cholery, mówił? Znał mnie w liceum? A ja niby jego? I o kim on wspominał, gdy zaznaczał „nasz"? Czy chodziło mu o Maddy i resztę? Czy oni wszyscy mnie kojarzyli?

Szerzej uchyliłam powieki, słysząc kolejne zdanie. „Teraz nic nie pamiętasz i to z naszej winy".

Co to wszystko, do cholery, ma znaczyć?

„Gdybym cię wtedy nie zostawił, nic by się nie stało. Nie straciłabyś wspomnień, a ja bym nie cierpiał przez ostatnie dziesięć lat". Pokręciłam głową. Naprawdę czegoś nie pamiętałam? „Straciłam wspomnienia", jak to ujął Jeremy, ale jak? Co się stało? Usłyszałam pociągnięcie nosem. Jeszcze szerzej uchyliłam powieki, uświadomiwszy sobie, co się działo na nagraniu. Jeremy płakał. Czemu? Dlaczego wylewał łzy? Kompletnie tego nie rozumiałam. Miałam tyle pytań! O co z tym całym szaleństwem chodzi?!

Złapałam się za głowę, a kolejno rozejrzałam wokół, jakby odpowiedź miała być zapisana gdzieś na chodniku, trawie bądź niebie. Przeszłam na bok, usiadłam na ławce. Oparłam się łokciami o kolana i podparłam czołem na dłoniach. Co to wszystko miało znaczyć?!

Nic z tego nie rozumiałam. Dlaczego ja nie pamiętałam ani Jeremiego, ani reszty? Pociągnęłam za grzywkę. Z całej siły zacisnęłam zęby. Żadnego wypadku, który by spowodował utratę pamięci, nie przeszłam w ciągu tych dziesięciu... Momentalnie uchyliłam powieki i opuściłam wzrok na swój lewy bok. Nie pamiętałam, co się stało, że na mojej skórze powstała ta rana, która znajdowała się pod materiałem. Wiedziałam tylko, że na moment umarłam i lekarzom udało się mnie uratować po jakichś pięciu minutach bez żadnych znaków. „Rodzice" nie chcieli o tym rozmawiać. Straciłam wtedy naprawdę dużo krwi, a do tego doszło do lekkiego niedotlenienia mózgu. Czy to dlatego nie pamiętałam Jeremiego i reszty?

Zagryzłam paznokieć przy kciuku. Nie byłam biologiem, czytałam o tym dawno temu, kompletnie nie pamiętałam, ale miałam kogoś, kto mógłby znać odpowiedź na to pytanie. Sean miał biologię i chemię w małym paluszku, ale... Nie, nie powinnam go o to pytać. Na pewno by się zainteresował moją ciekawością w tym temacie. Musiałam jakoś do tego wszystkiego dojść sama.

Już miałam się podnosić, kiedy to doszły do mnie kolejne słowa Jeremiego. Zostałam na ławce i patrzyłam w przestrzeń, słuchając jego kolejnych słów, na których wydźwięk sięgnęłam do piersi i zacisnęłam w dłoni materiał bluzy gdzieś na wysokości serca, które momentalnie przyspieszyło. Poczułam ciepło rozchodzące się po organizmie, gdy tylko usłyszałam słowa o jego tęsknocie za mną. Że cieszy się ze spotkań ze mną. Możliwości rozmów. Nie wiedzieć czemu, w oczach zebrały mi się łzy. Serce zaczęło kłuć.

„Chciałbym, żebyś sobie wszystko przypomniała".

A czy to jest w ogóle możliwe?

„Chciałbym, żebyś wiedziała, że ze swoją niegdysiejszą przypadłością byłaś naszą Melissą".

Czyją?

„Moją Melissą[...]"

Złapałam głębszy wdech, gdy po ciele nagle przeszły dreszcze.

„Najbardziej w świecie bym chciał, żebyś w szczególności pamiętała ten jeden wieczór, gdy się wymknęliśmy".

Wymknęliśmy się gdzieś?

„Niestety, nic nie mogę zrobić, abyś sobie o tym wszystkim przypomniała. Nikt z nas nie ma prawa od ciebie wymagać, żebyś chciała to pamiętać".

Co to ma znaczyć?

„To twoja decyzja".

Nie wiem, co zrobić...

„Proszę, Mel. Wróć do nas".

Do kogo?

„Wróć do mnie".

Po tych trzech ostatnich słowach po twarzy momentalnie spłynęła fala łez, których nie byłam w stanie zatrzymać. Ocierałam twarz, a Alba i Tiger siedzieli obok, przyglądając się uważnie i cicho piszcząc. Psiaki się zamartwiały, a ja nie mogłam tu siedzieć. Miałam wiele pytań, na które odpowiedzieć mi mógł jedynie Jeremy. Musiałam z nim porozmawiać, ale jeżeli zapytam wprost, co miały znaczyć te wszystkie słowa, wyjdzie na jaw, że nagrywałam nasze rozmowy. Dodatkowo dalej myślałam o tym, co mówił na początku. Że znałam ich sekret. Że wiedziałam, kim byli i czym się zajmowali. Kompletnie tego nie rozumiałam. Kim niby mieliby się okazać? Wyglądali jak zwykli ludzie, którzy sumiennie wykonywali dane im rzeczy...

Jęknęłam, gdy momentalnie zapulsowały skronie. Złapałam się za głowę, zmiażdżyłam powieki. Przez głowę po raz kolejny przewinęło się jakieś wspomnienie, którego kompletnie nie pamiętałam. Tym jednak razem było ono o wiele bardziej wyraźniejsze, niż zazwyczaj. Widziałam wokół las. Klęczałam na ziemi pokrytej liśćmi. Ściółka składała się z mchu i krzewów. Miałam może siedemnaście lat. Na twarzy malowało mi się przerażenie i szybko, jakbym miała się za moment zapowietrzyć, oddychałam. Wzrastała u mnie panika. Nosiłam piżamę, a stopy pozostały bose. Patrzyłam na coś, a może raczej na kogoś. Przede mną stała szóstka osób, a ja rozpoznałam każdą z nich, pomimo faktu, że się zmienili. Widziałam Arię, Maddy, Duncana, Felixa, Leo i Jeremiego, który zdjął bluzę, by założyć ją na moje trzęsące się ramiona.

Zamrugałam gwałtowniej, ponownie patrząc na psy, które trącały mnie mordkami. Głowa ponownie mi pękała i już wiedziałam, że z dzisiejszego biegania nici. Za bardzo chciało mi rozsadzić czaszkę. Wstałam, dalej trzymając się za czoło, by po chwili ruszyć powolnym spacerem ku chodnikowi przy ulicy. Przeszłam nim z powrotem pod mieszkanie i weszłam na odpowiednie piętro. Przez całą drogę myślałam, co to wszystko miało znaczyć. Nie potrafiłam znaleźć żadnego sensownego argumentu ani innej przyczyny, dlaczego „straciłam wspomnienia". Miałam za mało informacji i zbyt wiele nie pamiętałam.

Odpięłam Albie i Tigerowi szelki. Od razu ruszyli do misek z wodą, by się napić. Ja za to przeszłam do lodówki. Przygotowałam zwierzakom jedzenie, a gdy im je podałam, ruszyłam do schodów. Weszłam na piętro, wyjmując z uszu słuchawki, w których nie leciał już żaden dźwięk. Odłożyłam je na miejsce, telefon rzuciłam na łóżko, a ja stanęłam przed szafą i wyciągnęłam pierwsze ciuchy, jakie rzuciły mi się w oczy – jasnoniebieskie jeansy i ciemnoszary cienki golf. Zabrałam to ze sobą do drugiej łazienki znajdującej się po przeciwnej stronie pomieszczenia. Gdy tylko znalazłam się w środku, rozebrałam się i weszłam pod prysznic.

Oparłam się rozgrzanym czołem o ziemne kafelki. Chciałam wiedzieć, co to wszystko miało znaczyć. Nie mogłam żyć w niewiedzy, bo mnie ona w końcu rozsadzi. Potrzebowałam odpowiedzi. Byłam ciekawska z natury. Nie miałam żadnej opcji, by rozszyfrować tę zagadkę. Miałam zdjęcia z czasów liceum, nagrania, które przynosiły jedynie więcej pytań i przypuszczenia, które donikąd prowadziły. W szkole nie dostałabym żadnych informacji, chyba że przyszłabym z nakazem, a tu pojawiał się kolejny problem. Prowadziłam tę sprawę z własnych pobudek, czyli była nieoficjalna, więc o tym dokumencie mogłam pomarzyć. Stałam więc w miejscu i nie miałam żadnych opcji.

Zdjęłam nadmiar wody z włosów. Zacisnęłam powieki. Trudno, jakoś znajdę wytłumaczenie, dlaczego nagrywałam nasze rozmowy. Musiałam się dowiedzieć, co to wszystko miało znaczyć, a jedyne, co mogłam zrobić, to rzucić im odkryciami prosto w twarz i czekać na wytłumaczenie.

Umyłam się do końca. Ogarnęłam się. Po zejściu na dół od razu zrobiłam sobie kawę i śniadanie. Nie potrafiłam usiedzieć na tyłku. Rozpierała mnie energia, którą musiałam jakoś spożytkować. Problem tylko jak. To dlatego też podjęłam decyzję o wcześniejszym pójściu do pracy... O ponad godzinę...

Wyrobię sobie nadgodziny...

Oddałam psy pod opiekę sąsiadki, a sama ruszyłam do wyjścia z budynku. Na zewnątrz od razu przeszłam do motoru. Nie dostałam od Charliego wiadomości, że dziś po mnie przyjedzie, więc mogłam jechać sama. Dalej nie chciałam z nim za bardzo rozmawiać, ale on zdecydowanie próbował odpokutować swoje zachowanie z tamtego incydentu. Chciałam odpocząć od tego wszystkiego. Od tej sprawy, od Charliego, od tych ciągłych migren... Obecnie jedynie pragnęłam poznać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a na nie zyskam informację tylko od tamtych.

Usłyszałam klakson. Szybko odbiłam z powrotem na mój pas. Znowu się zamyśliłam i ponownie prawie wjechałam komuś pod koła. Pokręciłam głową.

Melissa, skup się, do diabła!

Odetchnęłam cicho i zerknęłam na drogę. To nie jest dobry moment na uciekanie myślami. Musiałam uważać, bo z głową w chmurach stwarzałam zagrożenie na drodze. Po dziesięciu minutach udało mi się dojechać pod komisariat. Weszłam do środka i na dzień dobry spotkałam się z widokiem Nicolasa na recepcji. Gdy tylko go zauważyłam, zdecydowanym i bardzo szybkim krokiem ruszyłam do schodów, chcąc uniknąć rozmowy z tym gnojem, która zapewne od razu popsułaby mi humor. Niestety, nie poszło po mojej myśli.

— Regora, dobrze, że cię widzę! — odezwał się, a ja cicho warknęłam z niechęcią.

Opuściłam ręce załamana. Czyli ktoś zniszczy mi w miarę dobre samopoczucie i napsuje mi krwi od rana. Odwróciłam się do niego ze skrzywioną miną.

— Czego chcesz? — spytałam przez zaciśnięte zęby.

Ten od razu uniósł ręce, jakbym mierzyła do niego z pistoletu.

— Hola, hola, Regora, spokojnie — próbował mnie uspokoić. — Mam ci tylko do przekazania informację, że masz się stawić u komisarza, jak tylko przyjdziesz do pracy... Chwila, czemu jesteś prawie godzinę wcześniej?

Spojrzał na mnie z brakiem zrozumienia, a ja jedynie wzruszyłam ramieniem. Nie zamierzałam mu się zwierzać z własnych problemów. Od tego miałam Seana.

— Komisarz w gabinecie?

— Tak.

— Dzięki za informację. — Machnęłam mu ręką na odchodne, po czym ruszyłam w końcu schodami na odpowiednie piętro.

Już po kilku minutach odłożyłam kask od motoru na biurko, po czym przeszłam do drzwi, za którymi znajdowała się pieczara Canana. Wzięłam głęboki wdech, po czym zapukałam w szklaną powłokę. Gdy tylko usłyszałam pozwolenie na wejście, wkroczyłam do środka. Komisarz natychmiast odstawił kubek z kawą i odsunął jakieś akta, które do tej pory czytał, na bok.

Stanęłam przed jego biurkiem, ręce założyłam za plecami, chwytając lewą dłonią za prawy nadgarstek.

— Chciał mnie komisarz widzieć — zaczęłam.

— Jesteś wcześniej? — spytał zaskoczony.

— Chciałam sprawdzić kilka rzeczy — skłamałam.

Wolałam nie mówić, dlaczego tak naprawdę znalazłam się tu godzinę przed rozpoczęciem pracy. Mężczyzna przytaknął.

— Dobrze — powiedział, poprawiając się na krześle. — Chciałem cię tylko powiadomić, że twoi konsultanci rano dzwonili z informacją, że przez jakiś czas się nie pojawią. Mówili coś o sprawach rodzinnych.

Momentalnie poczułam, jak powierzchnia oka bardziej się rozszerza. Uniosłam wzrok na komisarza, jednak on obracał długopisem w palcach i opierał się głową o lewą dłoń. On miał to gdzieś, ale ja właśnie straciłam możliwość, by zyskać informacje.

— Zostajesz ze sprawą sama, Regora, więc dostajesz więcej czasu na doprowadzenie jej do końca.

Przełknęłam ślinę.

— T-tak jest...

Cholera...

— Możesz iść się zająć, czym chciałaś.

Zniżyłam lekko głowę, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi. Musiałam gdzieś na moment zniknąć, dlatego zabrałam kask i jak najszybszym krokiem pomaszerowałam do salki, w której spędzałam ostatnio sporo czasu. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, ochronę na głowę rzuciłam na krzesło, a sama złapałam się za głowę i zaczęłam chodzić w kółko. Po chwili nie wytrzymałam i uderzyłam w blat stołu z całej siły, trzaskając w drewno pięścią. Ból rozszedł się w górę ręki, ale kompletnie się na nim nie skupiałam.

— Kurwa mać — przeklęłam. — Dlaczego teraz?!

.・゜-: ✧ :- ⋆˚。⋆୨୧˚✧˚୨୧ ⋆。˚ ⋆-: ✧ :-゜・.

Złapałam za kartkę i długopis. Telefon przytrzymałam ramieniem, a kolejno zapisałam skrót myślowy ze słów, jakie dostałam od jednego z policjantów wysłanych w teren.

— Dobra, dzięki — powiedziałam, po czym się rozłączyłam.

Rzuciłam telefon na blat, po czym wstałam z krzesła i podeszłam do tablicy sprawy i doczepiłam skrawek papieru na mapie. Doczepiłam ją dokładnie w miejscu, gdzie leżał las w Orange. Wszystko sprowadzało się do tego jednego zalesienia, a ja nie miałam pojęcia, dlaczego tak było. Miałam mało dowodów, poszlak i dalej nie znalazłam ani podejrzanego, ani tym bardziej samego mordercy, a minął już miesiąc. Przez cały ten czas starałam się jakoś doprowadzić tę sprawę do punktu kulminacyjnego, ale niczego nie znalazłam. Nie pojawił się żaden świadek ani nie przywiało mi żadnych wskazówek, gdzie mogłabym chociażby zanurzyć kolejny palec, by wreszcie zakończyć całą sprawę.

Jeremy i reszta także nie dali znaku życia, a ja powoli zaczynałam się o nich naprawdę martwić. Nie wiedziałam, co się stało. Komisarz wspominał jedynie o sprawach rodzinnych, ale niczego więcej nie napomknął. Ktoś umarł? Chodziło o jakąś chorobę? Nie miałam bladego pojęcia, a w głowie powstawały naprawdę czarne scenariusze. Miałam ich numery telefonów, mogłam do nich zadzwonić, ale jeżeli okazałoby się to czymś naprawdę poważnym, to nie chciałam ich sprowadzać tu na siłę. Gdyby chodziło o żałobę lub coś w tym rodzaju, z szacunku do czyjegoś życia, musiałam po prostu poczekać.

Problem jednak był taki, że powoli kończył mi się czas. Canan coraz bardziej tracił do mnie cierpliwość i zaczynał wątpić, że dokończę tę sprawę. Dosłownie czułam jego spojrzenie na plecach, nawet jeśli nie znajdował się w tej samej sali. Dostałam informację, że ktoś coś dziwnego widział w lasku Orange, ale nie mogłam z tym iść do komisarza. Nie dałby mi ponownie całej grupy, która pomogłaby mi przeszukać każdy metr kwadratowy zalesienia, a to znaczyło tyle, że zanim do niego pójdę z tym wątkiem, pozostawało mi samej przeczesać każdy krzak i miejsce za drzewem.

Westchnęłam cicho, po czym złapałam za telefon i kurtkę. Zarzuciłam skórę na plecy, po czym ruszyłam do drzwi. Już miałam wychodzić, kiedy to w przejściu wpadłam na Seana. Trzymał uniesioną dłoń zaciśniętą w pięść, co znaczyło, że miał właśnie pukać. Zamrugałam szybciej, nie spodziewając się chłopaka w tym miejscu. Sean dzisiaj miał podwójną zmianę w kostnicy, co znaczyło, że siedział już na komisariacie od niemal szesnastu godzin. Brakowało mu może dwóch.

Zamrugałam szybciej, widząc chłopaka z wyraźnymi workami pod oczami. Na mój widok się lekko skrzywił w wyraźnym zmartwieniu. Uważał, że ostatnimi czasy zbyt wiele od siebie wymagałam.

— Co jest? — spytałam, a przy tym wyszłam na korytarz i zamknęłam za sobą drzwi.

— Chciałem ci zaproponować obiad — wytłumaczył. — Ostatnio schudłaś i nie wyglądasz najlepiej. Dosłownie jesteś cała blada.

Westchnęłam cicho, ponownie słysząc tę samą śpiewkę.

— Nic mi nie jest, Sean — zapewniłam. — To przez tę sprawę...

— Nie powinnaś się aż tak przepracowywać tylko i wyłącznie dlatego, bo tamci cię...

— Nie „wydymali" mnie, Sean — przerwałam mu, zanim użyłby gorszego określenia. — Mieli sprawy rodzinne, coś, czym musieli się pilnie zająć, choć obecnie naprawdę by się przydali... — końcówkę powiedziałam nieco ciszej.

Przy tym odwróciłam lekko wzrok.

— Sam doskonale wiesz, ile niektóre „sprawy rodzinne" potrafią się ciągnąć.

Sean sam odwrócił wzrok i lekko przytaknął, zgadzając się z moim stwierdzeniem.

— W każdym razie obiadem nie pogardzę — rzuciłam, zmieniając nieco temat na ten pierwotny. — Oczywiście, o ile ty stawiasz.

Szturchnęłam go łokciem, a ten od razu się roześmiał. Sama także się uśmiechnęłam, ale od razu opadł mi entuzjazm, bo musiałam tę propozycję przesunąć na inny dzień. Sięgnęłam do karku, podrapałam się po nim.

— Problem jest tylko taki, że chciałam sprawdzić trop...

— Odkryłaś coś? — spytał zaskoczony.

Sean doskonale zdawał sobie sprawę, że od miesiąca niczego nie miałam. Samemu próbował mi jakoś pomagać, kopiąc w aktach tych wszystkich spraw, jakie łączyły się z moją, jednak niczego nie znaleźliśmy. Niestety, idąc za każdym światełkiem w tunelu, kończyliśmy ostatecznie w ślepym zaułku z masą uszczerbków w murach.

— Nie wiem, czy coś odkryłam, czy nie. Dostałam informację od jednego z naszych policjantów, usłyszał jakąś plotkę, która mówiła o jakichś ludziach kręcących się po lesie w Orange. Nie rozumiem czemu, ale mam jakieś przeczucie, że powinnam to sprawdzić, ale nie chcę od razu robić wielkiego poruszenia na komisariacie, bo „ojej, chyba w końcu coś mam".

Sean opuścił nieco wzrok w zastanowieniu. Przy tym schował dłonie do kurtki i ściągnął usta w lekki dziubek.

— Wiesz — zaczął — zawsze możemy złapać coś na wynos, a potem jechać za twoim przeczuciem...

Zerknął na mnie, a ja się ponownie zaśmiałam.

— Nie masz niczego w kostnicy?

Pokręcił głową.

— Nic a nic. Wszystkie trupy wyszły dzisiaj rano.

Skrzywiłam się, słysząc tak sformułowane zdanie. Sean od razu się roześmiał.

— Tak, tak, wiem, że to zabrzmiało, jakbym mówił o zombiakach.

Złapałam głębszy wdech.

— Okej, ustalmy tylko jedną rzecz. — Złożyłam dłonie. — Zanim się zgodzę, poproszę obietnicę, że będziesz miał kategoryczny zakaz opowiadania sucharów o trupach.

Sean lekko parsknął i uśmiechnął się szeroko, ukazując białe zęby.

— Tego akurat ci nie mogę obiecać.

Westchnęłam załamana. Przy tym opuściłam ręce dla większego wydźwięku.

— Dobra, niech stracę...

Sean zaklaskał w dłonie zadowolony. Miałam niemal wrażenie, jakbym patrzyła na małe dziecko cieszące się z dostania lizaka. Naprawdę mało brakowało, żeby zaczął podskakiwać z podekscytowania.

— Idę w teren! — powiedział ucieszony.

Założyłam ręce na biodrach. Uniosłam lewą brew. Sean za to zerknął na mnie z szerokim uśmiechem.

— Większość czasu siedzę w kostnicy albo w laboratorium. W teren wychodzę tylko, gdy dostajemy cynk o jakimś trupie. — Wzruszył ramionami.

Zaśmiałam się cicho, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do schodów. Sean dogonił mnie w ciągu kilku sekund i złapał pod ramię. Westchnął cicho, ale widocznie był zadowolony.

— Ty naprawdę nie masz życia towarzyskiego, skoro cieszysz się z czegoś takiego — dogryzłam mu.

Chłopak natychmiast zmierzył mnie wzrokiem.

— Ciekawe dlaczego — rzucił sarkastycznie. — Miałaś mi wybadać teren u Duncana...

— Bez Duncana może to być trudne — zauważyłam.

Sean jęknął niezadowolony i zaczął szarpać mnie lekko za rękaw. Zachowywał się dosłownie jak dziecko, któremu odmówiło się kupienia słodyczy. Parsknęłam na jego zachowanie.

— Ja chcę chłopaka! — wyjęczał. — I chcę, żeby mnie ktoś wreszcie przeleciał i to tak porządnie! Ja tu mam posuchę od dwóch lat!

Skrzywiłam się.

— Nie chciałam chyba tego słyszeć... — skomentowałam cicho, odwracając wzrok w zażenowaniu.

Przy tym zakryłam twarz drugą dłonią, ale i tak każdy wiedział, że to ze mną Sean trzymał się najbliżej i zapewne ze mną gdzieś wychodził. Po wyjściu z komisariatu przeszliśmy do czekającego niedaleko granatowego jeepa compass. Wsiedliśmy do środka, a po chwili włączyliśmy się do ruchu. Po drodze ustaliliśmy, co będziemy jeść. Padło na Macdonalds, z czego nie byłam jakoś specjalnie zadowolona, ale po pierwszym gryzie zamówionego przeze mnie wrapa i przypomnieniu sobie, jak smakował, zmieniłam zdanie. Tak długo nie jadłam nic śmieciowego, że chyba mi tego brakowało.

— Miałam chyba wyczucie, żeby jechać dziś do pracy samochodem — zaśmiałam się, widząc Seana, który łączył się z autem przez bluetootha, by puścić muzykę.

Przy tym wpychał sobie do ust frytki, wyciągając je z opakowania – trzymanego lewą ręką – wargami. Po chwili z głośników poleciał Motionless In White we współpracy z Mickiem Gordonem. W samochodzie, w ciągu ledwie pięciu sekund, uderzyły pierwsze bity piosenki Scoring The End Of The World wybijane na perkusji. Uśmiechnęłam się, mogąc ponownie posłuchać mojego ukochanego gatunku muzycznego w spokoju. Zerknęłam na Seana, który się do mnie szeroko uśmiechnął. Właśnie zbliżał się refren, gdy oboje złapaliśmy głębsze wdechy, by po chwili wyśpiewać wraz z wokalistą tekst.

— „Landmines composed in command lines

Amplify or die, it's us or them

This enclave's tearing through the airwaves

Screaming a war-torn requiem

Be not aftaid" — zaśpiewaliśmy razem, a po tym oboje wpadliśmy w głośny śmiech.

— Czyli nie mogę cię jeszcze spisywać na straty. Dalej pamiętasz tekst swojej ulubionej piosenki.

Parsknęłam głośno. W ten sposób jechaliśmy przez kolejne czterdzieści minut, zanim dojechaliśmy na miejsce. Przejechaliśmy obok Adrenaline Monkey Cleveland – centrum sportów ekstremalnych – ale zamiast w prawo, skręciłam w lewo na parking przed innym budynkiem. Stąd mieliśmy bliżej, by dostać się do lasu.

Rozpięłam pas, po czym wyjęłam spod kurtki pistolet z kabury, by sprawdzić magazynek. Po chwili go schowałam i sięgnęłam do schowka naprzeciw miejsca pasażera. Stamtąd wyjęłam kolejne dwie spluwy. Także je oceniłam pod względem użyteczności, a po chwili jedną dopięłam do paska. Drugą zaś podałam Seanowi.

Chłopak przyglądał się broni tak, jakby miała ożyć i sama zacząć strzelać. Kolejno uniósł na mnie wzrok, na co jedynie wzruszyłam ramionami.

— Przezorny zawsze ubezpieczony — rzuciłam, a on ponownie zerknął na pistolet. — Jak ci szło na strzelnicy?

Parsknął.

— Gdybym ją miał, to zapewne byłbym chujowy.

Złapałam głębszy wdech, po czym oblizałam wargi.

— Okej, nie odstrzel sobie nogi — poprosiłam. — Trzymaj się za mną, blisko i rób, co ci każę, gdyby coś się działo.

Zasalutował. Pokręciłam głową, po czym wysiadłam z auta. Westchnęłam cicho, zamknęłam pojazd, a następnie postawiłam pierwszy krok. Razem z Seanem przeszłam przez małą łąkę, by po chwili przejść przez granicę lasu. Momentalnie po plecach przeszedł mi dreszcz. Zerknęłam na chłopaka. Rozglądał się wokół. Też miał wrażenie, że coś było nie tak.

Już chciałam iść dalej, by dowiedzieć się, o co chodziło z tym lasem, ale zatrzymała mnie dłoń Seana, którą chwycił za nadgarstek. Zerknęłam na niego.

— Nie podoba mi się tu, Mel... — powiedział. — Mo-może wróćmy? Poprosimy komisarza o wsparcie i wrócimy tu większą...

— Nie, Sean — przerwałam mu. — Jeżeli moje przeczucie jest błędne, to komisarz postawi na mnie kolejny krzyżyk. Muszę mieć pewność, że coś tu znajdę. Z tym lasem jest coś nie tak, a ja muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi.

Zabrałam dłoń, po czym ruszyłam w głąb zalesienia. Chłopak moment później mnie dogonił i szedł dosłownie za mną. Ściskał w dłoniach materiał mojej kurtki, rozglądając się wokół, jakby miało na nas coś za moment wyskoczyć. Cóż, nie dziwiłam się jego zaniepokojeniem. Powoli się ściemniało, a zacieniony las oświetlony jedynie światłem latarek w telefonach nie napawał optymizmem. Zwierzęta zamieszkujące zarośla budziły się właśnie do nocnego życia.

— Mel, naprawdę mi się tu nie podo... — zaciął się momentalnie. — Boże, co to jest?!

Wskazał na krzaki przed nami. Przy tym mnie objął ramieniem, o mało co mnie nie podduszając. Wygięta nieco do tyłu, uniosłam dłoń, w której trzymałam komórkę i oświetliłam krzewy. Za nimi znajdował się jeleń z jedną częścią poroża na głowie. Druga musiała mu się odłamać lub stracił ją podczas walki z innym osobnikiem. Westchnęłam cicho, widząc przeżuwające liście zwierze. Sięgnęłam do ramienia Seana i odsunęłam je od krtani.

— Spokojnie, Sean, on wyczuwa, że się boisz — powiedziałam, a ten natychmiast poluźnił uścisk, uświadamiając sobie, co robił.

Równo z tym jeleń uciekł.

— Wybacz...

— Ja z tobą chyba nie sprawdzę tego lasu...

Zgarbił się lekko.

— Przepraszam...

Odwróciłam się do niego i założyłam ręce na biodrach.

— Jesteś większym ode mnie facetem, a chowasz się za moimi plecami, jak za jakąś tarczą.

Odwrócił wzrok.

— Naprawdę przepraszam, Mel... Chwila... — Rozejrzał się, oświetlając wszystko dookoła. — Czy my się nie kręcimy w kółko?

Uniosłam brwi, słysząc jego słowa, po czym sama się także porozglądałam. Sean wskazał na jedno drzewo, gdzie zauważyliśmy rozdrapaną korę.

— Dałbym sobie rękę uciąć, że to drzewo widzę trzeci raz...

— Okej, zawróćmy...

— A w którym kierunku mamy pójść? — zapytał, po czym odblokował komórkę i włączył mapę świata. Wyskoczył jednak błąd. — Cholera, nie mam zasięgu...

Ja także spróbowałam, ale stało się to samo. Ukazał się komunikat o braku sieci.

— Kurwa mać... — Opuściłam telefon, po czym się rozejrzałam, szukając wskazówek, by znaleźć północ.

— Nie no, świetnie! Zgubiliśmy się w lesie po zachodzie słońca. Jesteśmy, chuj wie, gdzie... — Złapał się za głowę. — My tu zginiemy...

Warknęłam cicho.

— Możesz przestać niepotrzebnie panikować? — Odwróciłam się do niego. — Panikując, niczego nie zdziałamy, a chwilowo musimy znaleźć kierunek. Szukaj wszystkiego, co podpowiada natura.

— Wybacz... — Pokręcił głową, by się otrząsnąć z paniki. — Masz rację, musimy się stąd wydostać. Znajdźmy północ, pójdziemy w drugą stronę i wrócimy na tamten parking...

Westchnęłam.

— Sean, spokój.

Zamknął się. Przełknął ślinę, złapał głębszy wdech, a kolejno pokiwał głową. Rozejrzałam się wokół, szukając mchu. Patrzyłam na drzewa i kamienie. Obchodziłam każdy pień. Ta roślina wyrastała zawsze po północnej stronie. Uwielbiała cień, ale tym razem okazał się to problem. Znajdowaliśmy się w zacienieniu, a kora drzew została w większym stopniu porośnięta.

Cholera...

— Znalazłem mrowisko — powiadomił Sean.

Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, co miał na myśli. Mrowisko? Co, miałam w nie wsadzić kij i zobaczyć, od której strony najpierw oblezą go mrówki?

— Świetnie, ale, co w związku z tym?

— Kiedyś czytałem, że można określić kierunek w zależności od przechylenia mrowiska do pnia drzewa — wytłumaczył.

Założyłam ręce na biodrach. Przerzuciłam ciężar ciała na prawą nogę i przyglądałam się chłopakowi, jak oglądał wybrzuszenie na ziemi z każdej strony. Brakowało, żeby wsadził do niego głowę.

— Okej, i co wyczytałeś z tego... — przerwałam momentalnie, czując delikatny wstrząs.

Kolejno doszedł do mnie huk. Uniosłam wzrok na zacieniony las przed nami, a Sean, prawdopodobnie domyślając się, że to nie jest żaden dobry dźwięk, cofnął się do mnie. Doszło do mnie kolejne uderzenie. To zdecydowanie nie był wystrzał z pistoletu. Zbyt głośny, a raczej żadna armata się w pobliżu nie znajdowała. Bam! Sean przełknął ślinę i złapał mnie za rękę, delikatnie ciągnąc w tył, ale ja dalej wpatrywałam się w zacienioną przestrzeń przed nami. Bam! Czy to jakieś zwierze? Ale jeśli tak, to jakie mogłoby wywołać taki hałas?

Niedźwiedź? Ale skąd on by się wziął w tych okolicach? A nawet jeśli, to nie jest on chyba w stanie sprawić, by zatrzęsła się ziemia...

Bam!

Coś się zbliżało, a ja już dostrzegałam w oddali ten żarzący się czerwony kolor, który co rusz przygasał i się wzmacniał. Przełknęłam ślinę i sięgnęłam pod kurtkę po jeden z pistoletów. Nad nami, gdzieś ponad pokrywą drzew, dało się dosłyszeć świergotanie masy ptaków. Odlatywały w pośpiechu. Niemal prosto na nas leciało kilkanaście zwierząt – saren, jeleni i wielu innych. Po ziemi pełzały węże i jaszczurki, na których widok Sean złapał głębszy wdech. Usłyszałam łamiące się gałęzie i ich uderzenia w ziemię.

— Mel, uciekajmy stąd... — wyszeptał Sean, jednak ja dalej stałam w miejscu.

Oddech mi powoli przyspieszał z każdym kolejnym wdechem. Przed oczami skakały obrazy wspomnień, które wyglądały surrealistycznie. Pojawiały się tam obrzydliwie wyglądające gęby jakichś stworów, aż w końcu pokazał mi się jeden, ale... On właśnie wyszedł z cienia, rozpychając się między dwoma drzewami, które niemal wyrwał z korzeniami z ziemi. Pochylał się, a pustymi oczodołami ze świecącymi się na czerwono dwoma punktami, wpatrywał się prosto we mnie i Seana. Jego głowa przypominała czaszkę, a z jej boków wychodziły rogi zaostrzone na końcach. Struktura na czubku zmieniała nieco kształt i tworzyła jakby koronę. Zęby posiadał zaostrzone. Ciało tworzyły skały, a spomiędzy nich dało się zauważyć coś żarzącego się na czerwono. Korpus trzymał się na czymś, co przypominało kamienny kręgosłup, a brzuch pozostał otwarty i pusty. Jakaś część klatki piersiowej przypominała żebra, a pod nimi widniał zawieszony na jakichś włóknach rubin. Na ramionach wyrastały pojedyncze kolce, których końce się delikatnie zaginały ku szyi. Ręce były nienaturalnie wydłużone, a palce zwieńczały ostre pazury. Sam fakt, jak ogromne monstrum się przed nami pojawiło, jakoś wyparłam.

Przełknęłam ślinę na widok tej ogromnej bestii, która wyszła z cienia.

— Sean... — wydusiłam cicho. — Uciekaj...

— Ale...

— Już! — podniosłam głos, a on z wielkim uporem mnie puścił.

Wycofał się powoli, ale po chwili się odwrócił i zaczął biec na oślep, ile sił miał w nogach. Ja tymczasem zostałam z tym... Z tym czymś. Czułam strach, jednak wiedziałam, że musiałam odwrócić jego uwagę. To dlatego jak najszybciej wyjęłam pistolet i wymierzyłam w stwora. Nacisnęłam spust. 

************************ 

Wracam po małej przerwie!

W tym rozdziale dużo się działo i jak widzicie, ponownie pojawił się nam nieco zmieniony Kościróg!

Ciekawi, co się stanie dalej?

Dajcie znać koniecznie, jak wam się podobał rozdział, a ja lecę pisać kolejny!

Do nastęnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro