Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21: Melissa

4/5

— Dziękuję, to wszystko — powiedziałam, zamykając notatnik.

Następnie się odwróciłam, po czym ruszyłam do samochodu, za którego kierownicą siedział Jeremy. Od kiedy zaczęłam pracować z nim i pozostałą piątką, minął tydzień. W międzyczasie poprosiłam komisarza o przydzielenie mi kilkorga policjantów, którzy pomogliby mi powypytywać ludzi mieszkających w okolicach lasu w Orange. Istniał jakiś procent szans, że coś widzieli lub słyszeli, ale niestety. Dzisiaj, jak i przez ostatnie parę dni nie udało mi się odkryć nic nowego.

Wylądowałam w parze z Jeremym, choć naprawdę się starałam tego uniknąć. Choć zbywałam Charliego od tamtego wieczora, źle się czułam z myślą, że spędzałam czas z innym mężczyzną za jego plecami. Nawet jeśli chodziło tylko o pracę.

Zajęłam miejsce od strony pasażera. Chłopak sam się zadeklarował, że może robić za kierowcę. Cóż, nie przeszkadzało mi to. Nie musiałam przynajmniej przez cały dzień parkować pojazdu o kolejne dziesięć metrów, gdy ja chodziłam od drzwi do drzwi.

Westchnęłam głęboko, przetarłam twarz załamana i jęknęłam w niemocy.

Mam wszystkiego, kurwa, dość...

— Nic? — spytał chłopak, choć zapewne znał już odpowiedź.

— Nic — przyznałam, a on odpalił samochód, który po chwili ruszył. — Tak samo jak w przypadku ostatnich czterdziestu osób, nic nie widział i nie słyszał. — Oparłam się o zagłówek. — Kończą mi się pomysły...

— Co jeszcze możemy zrobić?

Wyjrzałam na zewnątrz, ale nawet gdybym spróbowała coś wymyślić, nie mieliśmy już na to czasu. Robiło się ciemno, a po nocy nie chciałam ciągać Jeremiego po lasach, by może tam czegoś poszukać. Dodatkowo chłopak pozostawał jedynie cywilem. Fakt faktem, mógłby robić za wolontariusza, ale żeby zrobić ponowne przeszukanie lasu, potrzebowałam zgody z góry. A na to sobie mogłabym poczekać tak, jak z dokumentacją z archiwum. Czyli wieczność.

— Zaczyna się ściemniać, więc dzisiaj już niczego nie zdziałamy — powiedziałam, po czym oparłam się głową o szybę.

Kolejno rękę przyłożyłam do rozgrzanego od bólu czoła. Miałam lekką gorączkę. Cały dzień chodziłam z pulsującą migreną. To mi kompletnie nie ułatwiało pracy. Miałam problem ze skupieniem się na czymkolwiek i z doborem pytań, jakie mogłam zadać mieszkańcom tych okolic.

— Boli cię głowa? — spytał, a ja się lekko uśmiechnęłam.

Westchnęłam cicho, a kolejno zerknęłam na niego kątem oka.

— Dla mnie nic nowego — przyznałam. — Ostatnimi czasy to u mnie dosyć częste. Jeszcze trochę i się przyzwyczaję do tego stanu.

Jeremy westchnął cicho, poprawił się nieco w fotelu, po czym sięgnął do szuflady przy miejscu pasażera. Wyciągnął stamtąd małe pudełko, a kolejno mi je podał. Zerknęłam na opakowanie, na którym wyraźnie pisało: Ibuprofen. Zamrugałam zaskoczona, po czym zerknęłam na chłopaka zaskoczona. Ten jedynie wzruszył ramionami.

— Mam dwie „siostry", więc posiadanie przy sobie leków przeciwbólowych, to zazwyczaj podstawa — wytłumaczył.

Uniosłam brwi zaskoczona, że podzielił się informacją odnośnie własnej rodziny. Nie spodziewałam się czegoś takiego...

— Nie wspominałeś wcześniej, że masz rodzeństwo — zauważyłam, ciągnąc go przy tym lekko za język.

Byłam ciekawa. Jeremy się zaśmiał cicho.

— Tak — przyznał. — Aż piątkę.

Zamrugałam zaskoczona.

— Spora ta twoja rodzina... — powiedziałam, po czym przełknęłam ślinę.

Nie byłam pewna, czy sama nie powinnam się także podzielić czymś z życia prywatnego. On się w jakiś sposób przede mną otworzył, ale problem leżał gdzie indziej. Pracowaliśmy razem, chociaż... Zerknęłam na zegarek. Osiem godzin minęło. Już nie pozostawaliśmy współpracownikami, a zwykłymi osobami, które prowadziły miłą pogawędkę. Uniosłam lekko kąciki ust.

Wiadomo, że nie mogłam mu powiedzieć od razu o wszystkim. Nie chciałam mu wszystkiego zwalać na głowę, zwłaszcza własnych problemów, ale potrzebowałam chyba z kimś po prostu pogadać o głupotach. Jeremy wydawał się do tego nawet chętny, skoro co rusz spoglądał na mnie kątem oka, jakby oczekiwał, że za moment ponownie coś powiem. I się nie mylił.

— Ja... Jestem jedynaczką, choć nawet bardzo chciałam mieć kiedyś rodzeństwo.

Jeremy się szerzej uśmiechnął.

— Oddać ci kogoś? Czasami mam ich dość.

Roześmiałam się na jego słowa i zerknęłam na niego z niedowierzaniem. Powoli tracił w moich oczach tę postawę cichego mężczyzny, który raczej wszystko obserwował i podchodził z dużą rozwagą. Nie mogłam powiedzieć, że nie, ale podobała mi się ta cecha.

— Podziękuję — powiedziałam. — Jestem zdania, że zwierzęta są lepsze od ludzi.

Spojrzał na mnie zaskoczony, ale od razu wrócił wzrokiem na jezdnię.

— Zwierzęta?

Przytaknęłam.

— Kiedyś miałam kota... — zaczęłam, a entuzjazm sprzed paru chwil od razu opadł. — Typowego kanapowca, który chodził za mną niczym cień. Wabiła się Mistic. Gdy byłam na studiach, a rodzice zajmowali się czymś na ogrodzie, Mistic wbiegła do lasu, który znajdował się za domem i... — Przełknęłam ślinę. — Już nie wróciła żywa. Rodzice ją znaleźli zagryzioną przez jakieś zwierze...

— Przykro mi...

Pokręciłam głową.

— W porządku, to było osiem lat temu. — Wzięłam głębszy wdech. — Po powrocie do miasta stwierdziłam, że nie chcę mieć już kota, bo żaden nie będzie tym kanapowcem z heterochromią, którego znalazłam za czasów liceum porzuconego w kartonie. Dlatego przygarnęłam psa. Białego golden retrievera. Suczkę. Dałam jej na imię Alba.

— „Biały" po łacinie? — dopytał.

Przytaknęłam.

— Pasowało — zauważyłam. — Jakoś w lipcu stwierdziłam, że Albie przyda się jakieś towarzystwo. W domu jestem głównie od rana i wieczorem, a ona uwielbia się bawić i znajdować się blisko innych. Dlatego przygarnęłam drugiego psa. Na tamten moment pięciomiesięcznego owczarka niemieckiego. Samca. Nazwałam go Tiger.

— Czemu akurat tak? — Zerknął na mnie szybko.

Pokręciłam głową, nie znając w sumie powodu.

— Wydaje mi się, że dlatego, bo od początku, jak tylko się u mnie znalazł, niczego się nie bał. Od razu zaczął się bawić z Albą, a mnie uznał za swoją panią, albo mamę. Tiger to dosłownie czteronożne dziecko, będące wulkanem energii i potrafiące mi zawsze poprawić humor.

Chłopak się uśmiechnął. Jechaliśmy tak, kierując się do miasta. Dalej rozmawialiśmy o zwierzętach. Poznawaliśmy się, ale miałam wrażenie, jakbym gadała z długoletnim przyjacielem. Tego kompletnie nie rozumiałam. Przy Jeremym wszystko wydawało mi się łatwiejsze. Czułam się dobrze, bezpiecznie i kompletnie zapominałam o wszystkich problemach oraz bólach. Nawet migrena słabła przez rozmowę z chłopakiem.

Podałam mu swój adres, bo zadeklarował się mnie odwieźć. Tematy podczas jazdy nam się nie kończyły, a mi naprawdę poprawiało się samopoczucie, gdy tylko się przy nim znajdowałam. Oboje mówiliśmy coraz więcej, ale w końcu musieliśmy przestać, gdy w końcu chłopak się zatrzymał pod moim mieszkaniem. Już mu podziękowałam i miałam wychodzić, kiedy to do głowy wpadł mi pomysł, jak by móc z niego coś więcej wyciągnąć odnośnie tajemniczych zdjęć.

Odwróciłam się do niego, a ten na mnie spojrzał zaciekawiony.

— Coś się stało? — spytał, a ja przełknęłam niezauważalnie ślinę.

— Chcesz się napić?

Chłopak uniósł wysoko brwi. Widocznie go zaskoczyłam pytaniem. Cóż, bywałam bezpośrednia. Pracował ze mną od trzech tygodni, powinien się już do tego przyzwyczaić.

— Ale...

— Mam dość tego tygodnia — przyznałam i w sumie nie skłamałam. — Mam ochotę się narąbać.

Ten jedynie parsknął, po czym pokazał dwa palce, a ja od razu zrozumiałam, że chodziło mu o maksymalnie dwa drinki. Mimo wszystko musiał jakoś wrócić do domu, a po takiej ilości nie przekroczy dopuszczalnej ilości promili we krwi w Ameryce. Przytaknęłam, a ten zgasił silnik.

Już po chwili oboje wspinaliśmy się po klatce schodowej. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach do mieszkania. Odblokowałam zamki, wpuściłam go do środka, ale nie wchodził. Zmarszczyłam lekko brwi.

— Kobiety mają pierwszeństwo — zauważył, a ja się lekko uśmiechnęłam, po czym wkroczyłam do domu jako pierwsza.

On zrobił to zaraz za mną, a ja zamknęłam drzwi. Zdjęłam buty, weszłam do środka, zdejmując przy tym kurtkę.

— Rozgość się — powiedziałam, rzucając wierzchnie okrycie na fotel.

Już miałam iść do kuchni, kiedy to zatrzymał mnie dźwięk psich pazurów, które zaczęły uderzać o podłogę. W ciągu chwili zauważyłam Albę i Tigera, którzy zbiegali po schodach. Oba od razu do mnie podbiegły i zaczęły skakać, ciesząc się na widok swojej właścicielki. Kucnęłam, a te od razu zaczęły się witać, liżąc mnie po twarzy. Zacisnęłam wargi i zamknęłam oczy. Tiger zaczął się o mnie ocierać, niemal mnie przewrócił, zaś Alba wskoczyła przednimi łapami na moje ramiona i zaczęła się tulić. Zaśmiałam się lekko, sięgając do obu, by je podrapać po bokach.

— To są właśnie Alba i Tiger — rzuciłam do Jeremiego, który cicho się śmiał z tego, co te dwa futrzaki wyprawiały.

Psiaki po chwili go zauważyły i podeszły do niego zaciekawione. Jeremy stał nieruchomo, pozwalając im się obwąchać. Wiedział, że musiał uważać. Sama też nie mogłam przewidzieć, jak Alba i Tiger zareagują na nową osobę, dlatego stałam nieco bliżej w razie wypadku. Okazało się jednak, że nie musiałam się niczym martwić. Fakt faktem, Alba i Tiger na niego skoczyli, ale nie do ataku, a tak, jak na mnie. Jakby chciały się z nim pobawić.

Zaśmiałam się lekko, gdy psy zaczęły się o niego ocierać.

— Polubili cię — zauważyłam, a on kucnął i dał im dłoń do powąchania.

Tiger od razu podłożył pod nią głowę, by zostać podrapanym. Alba i Tiger mało kogo lubiły. Na Charliego warczały i szczekały, ale on nie miał podejścia do zwierząt żadnego, nawet do kota własnej siostry. Podobno pupile wyczuwały, komu mogą zaufać, a komu nie. Nie byłam pewna, ile w tym prawdy, ale Jeremy wydawał się naprawdę porządnym facetem.

— Czuj się, jak u siebie — powiedziałam, wycofując się do kuchni.

Mokrą chusteczką przemyłam twarz z psiej śliny. Kolejno z szafki wyjęłam dwie szklanki. Z ukrytej półki z alkoholami wzięłam whisky, ale momentalnie się zacięłam. Nie wiedziałam, czy chłopakowi odpowiadał ten napitek. Nie każdy za nim przepadał. Seanowi nie mógł przejść przez gardło...

— Może być whisky? — spytałam.

— Dla mnie bez różnicy — odpowiedział z salonu.

Nie patrzył tu. Korzystając z chwili, wyjęłam komórkę i włączyłam dyktafon. W ciągu kolejnej minuty wyszłam z aneksu. Jeremy usiadł już na kanapie, a przed nim zasiadał Tiger, który cały czas domagał się pieszczot w postaci drapania „przedziałka" na czubku głowy. Ten dzieciak go polubił w szczególności...

Podeszłam do sofy, odłożyłam wszystko na stolik kawowy, po czym rozlałam nam po połowie szklanek. Podałam mu jedną, a ze swoją w dłoniach rozsiadłam się na kanapie, opierając się o oparcie i odchylając głowę na zagłówku. Przy tym głośno westchnęłam.

— Nie jestem pewien, czy powinnaś leki przeciwbólowe zapijać alkoholem — zauważył, przenosząc wzrok na okna.

— Tak mnie zagadałeś w aucie, że nawet ich nie wzięłam.

Zaśmiał się, usłyszawszy mój przytyk.

— Ale przez to przynajmniej zapomniałam o migrenie — przyznałam.

— Nie ma za co?

Tym razem to ja się roześmiałam. Oboje unieśliśmy szklanki i się stuknęliśmy, by kolejno wziąć po łyku. Mój był zdecydowanie większy, aniżeli jego, bo mi została połowa z tego, co nalałam, a u niego prawie nie ubyło. Przez to się poniekąd zastanawiałam, czy zgodził się na whisky, bo nie chciał wybrzydzać, czy może coś innego pozostawało powodem – poza oczywiście późniejszym powrotem do domu.

— Masz ładne mieszkanie — skomplementował, rozglądając się wokół.

— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się lekko. — A ty, jak żyjesz? Pewnie masz spory dom, skoro masz piątkę rodzeństwa.

Ponownie się napiłam.

— Nie powiedziałbym, że jest spory, ale każdy ma swój kącik i nikt nie narzeka na brak miejsca. Mam dom zaraz przy lesie, przypomina trochę taki letniskowy, z nutką rustykalności.

Wypuściłam powietrze rozmarzona.

— Czyli mieszkasz w domu moich marzeń.

Zerknął na mnie zaskoczony.

— Serio?

Opuściłam wzrok, zamieszałam alkohol w szklance.

— Większość życia mieszkałam w Kanadzie — zaczęłam. — Przez to od zawsze podobały mi się te drewniane domy z kominkami w salonach. Mają taki swój klimat, który mi się podoba. Wydają mi się przytulne i... Rodzinne.

— Bo takie są — przyznał. — Mieszkam w tym domu od urodzenia. Tata też. Zanim skończyłem dziesięć lat, ojciec uwielbiał mi opowiadać, że dom został zbudowany przez mojego prapradziadka, gdy tylko moja rodzina sprowadziła się do miasta.

Napiłam się, dopijając pierwszą szklankę. Jeremy, widząc, że skończył mi się napitek, sięgnął po butelkę, by mi nalać. Przytaknęłam w podziękowaniu.

— Maddy wspominała, że mieszkacie w Cleveland od urodzenia.

— Tak — potwierdził. — I znamy się praktycznie od kołyski. Nasi rodzice byli przyjaciółmi.

Uniosłam lewą brew.

— „Przyjaźń przez pokolenia"?

— Coś w ten deseń — zaśmiał się.

Zawtórowałam mu.

Rozmowa się nam kleiła. On mówił o sobie, ja o też. Kilkukrotnie próbowałam naprowadzić rozmowę na sprawę, ale zręcznie to omijał, podając dwuznaczne odpowiedzi, które nijak nie naprowadziłyby mnie na nic, nawet gdybym pozostawała trzeźwa. Cwana bestia. Wielu rzeczy nie pamiętałam z tej pogawędki. Nie pamiętałam kiedy tyle ostatnio wypiłam, bo w pewnym momencie całkowicie urwał mi się film.

Ostatni o 21!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro