Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19: Melissa

2/5

Ochlapałam twarz wodą, zmywając tym samym resztki piany. Złapałam za ręcznik, delikatnie osuszyłam skórę. Wzięłam głębszy wdech, a kolejno opuściłam materiał i spojrzałam na odbicie w lustrze. Włosy miałam wysoko upięte, a z nich ściekało nieco wody. Zjechałam wzrokiem nieco niżej, by w końcu przyjrzeć się podrażnionej skórze, jaka pozostała na policzku po uderzeniu Charliego. Ta część twarzy pozostawała o wiele bardziej zaczerwieniona i delikatnie opuchnięta. O ile nikt nie będzie mi się jakoś bardzo przyglądał, o tyle nie będzie to zauważalne. Tym bardziej, gdy nałożę makijaż.

Założyłam ręcznik na kark, rozpuściłam włosy. Cała wilgoć powinna się powoli wchłaniać w bawełniany materiał. Złapałam za krem stojący na szafce. Zaczęłam robić całą poranną pielęgnację, ale przez głowę dalej przewijał się moment z poprzedniego wieczora, gdy Charlie mnie przepraszał. Bardziej niż na jego słowach, skupiałam się na zdjęciu znajdującym się w skrzyni leżącej w salonie. Nadal buzowały we mnie emocje, dlatego praktycznie kazałam Charliemu wyjść z mieszkania i zostawić mnie samą. Posłuchał, ale nie był zbyt chętny. Cóż, po tym wszystkim nie miałam zbytniej ochoty, by na niego spojrzeć, a co dopiero rozmawiać, co próbował wymusić.

Westchnęłam, zatrzymując ruch palców, gdy wmasowywałam krem. Minimalnie mocniej je docisnęłam do twarzy, by kolejno, załamana, przeciągnąć nimi w dół, tym samym rozciągając skórę. Wzięłam głębszy wdech, pozostając bezsilna. Oparłam się o umywalkę. Nie wiedziałam, co powinna zrobić. Pamiętałam o wszystkim, co było przedstawiane w akademii, gdy rozmawialiśmy o różnych przypadkach agresji występującej u ludzi. Charlie mógł przepraszać, istniała możliwość, że szczerze, ale ja nie czułam, by to, co mówił, to prawdziwe błaganie o przebaczenie...

Może Sean miał rację, że Charlie ustawiał mnie pod siebie? Ale z drugiej strony znałam też tę delikatną i kochaną stronę mężczyzny, którą pokazywał mi znacznie częściej. Te momenty, gdy coś go wyprowadzało z równowagi, należały do rzadkości. Nie powinnam go obwiniać, ale z drugiej strony czułam, że coś takiego, jak przemoc fizyczna nie ma prawa występować w związku.

Złapałam się za głowę. Nie wiedziałam, co robić. Opuściłam wzrok, zerknęłam na telefon leżący na pralce. Migała przy nim dioda, powiadamiająca o nowej wiadomości. To od Charliego, ale byłam na niego zła za to, co zrobił wczoraj. Nie tyle że mnie uderzył, ale podsycał to fakt, że zrobił scenę przed obcymi dla niego osobami, z którymi przyszło mi pracować...

Na pewno obcymi?

Warknęłam cicho, podnosząc dłoń i targając włosy. Złapałam za suszarkę, włączyłam ją, po czym zaczęłam pozbawiać włosów wilgoci. Po jakichś dwudziestu minutach odłożyłam urządzenie, by rozczesać napuszone obecnie strąki. Straciły nieco na objętości, gdy tylko przesunęłam po nich igłami szczotki. Zatrzymałam się momentalnie, widząc fioletowe znaki na nadgarstku i powyżej łokci.

Zmarszczyłam brwi. To się nie powinno stać. Należałam do policji, umiałam sobie poradzić z osobami niepanującymi nad gniewem, więc czemu ja wczoraj po prostu stałam i nic nie robiłam? Dlaczego nie próbowałam wybrnąć z sytuacji? Czułam w tamtej chwili naprawdę duży strach, nie wiedziałam, czy kiedykolwiek coś podobnego nastąpiło, ale...

Rozmyślania przerwał mi obraz, jaki pojawił się nagle przed oczami. Zamrugałam szybciej, nie wiedząc, czym był stwór, jakiego momentalnie ujrzałam. Jakiś film? Serial? Nie rozumiałam, dlaczego ujrzałam jakiegoś potwora zrobionego z kamieni, który wyglądał, jakby się żarzył, jego głowa przypominała czaszkę z ostrymi zębami, a z niej po bokach wyrastały rogi. Wyciągał w moim kierunku łapę. Dlaczego coś takiego zobaczyłam? I czemu serce nagle przyspieszyło? Miałam wrażenie, jakby próbowało uciec z klatki piersiowej. Bałam się.

Pokręciłam głową. To niedorzeczne. Przerażało mnie coś, co nawet nie istniało.

Podeszłam do pralki, łapiąc za koszulkę na ramiączkach, którą miałam na sobie. Zaczęłam się przebierać. Wciągnęłam na siebie cienką, ciemnobrązową bluzkę z golfem i na długi rękaw. Na nogi wciągnęłam jasne jeansowe spodnie, w biodrach obwiązując je paskiem. Po chwili wróciłam do lustra, przy którym spięłam włosy identycznie jak wczoraj, czyli w kucyka z pomocą klamry. Odsunęłam grzywkę za uszy, a kolejno złapałam za kosmetyczkę. Postarałam się nieco bardziej by zakryć szkody, jakie spowodował gniew Charliego, nakładając minimalnie więcej podkładu na twarz. W normalnych warunkach nałożyłabym jedynie korektor, ale nie mogłam wyskoczyć na komisariacie z obitym policzkiem, nawet jeśli jakoś bardzo się nie wyróżniał. Gdy tylko pomalowałam rzęsy, wszystko z powrotem spakowałam do dużego piórnika. Po tym chwyciłam za telefon i schowałam go do kieszeni.

Wyszłam z łazienki, od razu skręciłam do aneksu kuchennego. Za mną ruszyła Alba i Tiger, którzy chodzili za mną niczym cień. W kuchni przygotowałam dla nich śniadanie, które dostali po chwili, gdy już odbyli codzienny mały trening w postaci kilku komend. W ciągu kolejnych pięciu minut zalałam kawę znajdującą się w kubku. Do niej dodałam kapkę mleka i cukru. Już miałam się napić, kiedy to mój wzrok momentalnie zatrzymał się na pudle, które wczoraj po wyjściu Charliego, przeniosłam na biurko.

Westchnęłam, przeszłam do niego, zabierając ze sobą kubek. Odłożyłam naczynie na bok i kolejno wyjęłam zbiór zdjęć ze środka. Przyjrzałam się temu konkretnemu, na którym stałam pomiędzy szóstką nastolatków. Przełknęłam ślinę, dokładnie lustrując każdą osobę. Kolejno wskazałam kciukiem na dziewczynę, która mnie przytulała.

— Maddy... — wymieniłam z zachrypniętym głosem. Potem kolejno przesunęłam na nastolatkę o białych włosach. — Aria...

Przełknęłam ślinę, spoglądając na jednego z bliźniaków, na którego szyi był zawieszony naszyjnik z białym kamieniem.

— Leo... — Przerzuciłam wzrok na jego brata. — Felix...

Kolejną wskazaną osobą być chłopak w skórzanej zimowej kurtce.

— Duncan... — Zerknęłam na ostatnią osobę. — I Jeremy...

Przełknęłam ślinę, nie rozumiejąc, co się działo. Dlaczego posiadałam z nimi zdjęcie? Czemu wyglądałam, jakbym była z nimi bardzo blisko? I jakim sposobem ja ich kompletnie nie pamiętałam? Jęknęłam. Złapałam się za głowę. Nagły ból ponownie przeszedł przez skronie, a w głowie ponownie odbiły się czyjeś słowa, ale miałam wrażenie, jakbym przy tym znajdowała się pod wodą. Nie wszystko rozumiałam. „[...] Zapomni, co się dziś działo, kogo i co poznała [...]", „[...] Straci wszystko, co łączyło się w jakikolwiek sposób z naszym światem".

Uchyliłam szerzej powieki. Zapomniałam o czymś? Nie znałam głosu, jaki wypowiadał te wszystkie słowa. Kto to był? I dlaczego miałabym o czymś nie pamiętać? Czemu głowa chce mi wybuchnąć za każdym razem, gdy tylko myślę o tej grupce? To się zaczęło w momencie, gdy dostałam tę sprawę. Czy ona się jakoś z nimi łączy? Nic nie rozumiem...

Podniosłam z podłogi zdjęcia, a tę jedną fotografię kolejno wyjęłam i podeszłam do tablicy korkowej, wiszącej nad biurkiem. Z szuflady wyjęłam pineskę i przypięłam kawałek papieru na samym środku. Wszystko wokół pozostało puste. Miałam zrobić sobie domową mapę sprawy, ale kompletnie nie miałam do tego głowy, gdy głowiłam się nad innymi rzeczami.

Ponownie przyjrzałam się obrazkowi. Mało z tego wszystkiego rozumiałam. Posiadałam z nimi fotografię, choć kompletnie nie pamiętałam, bym się z nimi kiedyś zaznajomiła, a patrząc na to, w jaki sposób się ubierałam, to były czasy liceum. Czemu ja o nich zapomniałam? Gdybym się z nimi przyjaźniła, nie chciałabym ich opuszczać. To niemożliwe, bym urwała z nimi kontakt ot tak. Wyparłam coś z pamięci? Zrobili mi coś, o czym wolałam zapomnieć dla własnego zdrowia? Samoistnie uniosłam dłoń i dotknęłam ogromnej blizny, jaka zdobiła mój lewy bok. Szybko pokręciłam głową, nie chcąc nawet myśleć, że miałaby z nimi coś wspólnego. Opuściłam czym prędzej dłoń i złapałam za kubek.

— To nie ma sensu... — wyszeptałam do siebie, po czym napiłam się szybko kawy.

Może sprawdzę ich wszystkich w systemie?

Uniosłam brew na własną myśl. Nie głupi pomysł. Czegoś się o nich więcej dowiem, o ile posiadają jakąś kartotekę.

Dopiłam kawę, a kolejno ruszyłam do drzwi. Z szafki na wejściu wyjęłam parę skarpetek, które wciągnęłam na stopy. Na plecy założyłam kaburę, a do niej spakowałam zabezpieczony pistolet. Kolejno sięgnęłam po buty ponad kostkę, ale zacięłam się, zanim je wzięłam. Posiadały złote noski, co kompletnie nie będzie pasowało do tego, co miałam dziś na sobie. Sięgnęłam do drugiej półki, skąd wysypało się par obuwia. Opuściłam głowę załamana.

Muszę tu zrobić porządek...

Zaczesałam grzywkę do tyłu, sięgnęłam po jednego białego adidasa na podwyższanej podeszwie, który wypadł z mebla. Drugiego wygrzebałam z szafki. Szybko je założyłam, sznurowadła chowając do środka. To, co wypadło, spakowałam z powrotem byle jak i obiecując sobie, że zajmę się nimi w wolnej chwili. Z wieszaka zgarnęłam bomberkę w kolorze pudrowego różu. Kolejno złapałam za klucze od motoru i mieszkania oraz kask.

W ciągu kolejnych pięciu minut, gdy oddałam Albę i Tigera pod opiekę sąsiadki, ruszyłam schodami do wyjścia. W czasie tego zerknęłam wreszcie na wiadomości od Charliego. Dalej przepraszał, prosił, żebym się do niego odezwała i żebym go nie ignorowała. Pytał, czy ma po mnie dziś podjechać. Odpowiedziałam tylko na ostatnią, pisząc przy tym, że mogłam sama dotrzeć na komisariat.

Po wczoraj nie chciałam za bardzo z nim rozmawiać. Mało tego, odczuwałam ulgę, że Charlie bywał głównie wysyłany w teren. Dzięki temu istniała mniejsza szansa, że na niego wpadnę gdzieś na korytarzu. Fakt, niestety, faktem, spotkam go na porannej odprawie, a po niej z kolei może zaczepić jakoś moją osobę na korytarzu. Czyli chyba nie istniał sposób, bym go dzisiaj unikała.

Wyszłam z budynku. Powoli zaczynała psuć się pogoda. Chwilowo tylko kropiło, ale w każdej chwili mogło lunąć. Szybko podeszłam do pojazdu. Zajęłam miejsce na siedzisku motoru, zapięłam kurtkę, założyłam kask. Po chwili odpaliłam maszynę i, wcześniej sprawdzając ulicę, włączyłam się do ruchu. Czym prędzej ruszyłam do pracy, starając się nie myśleć o niczym, co miało miejsce poprzedniego wieczoru oraz Jeremym i reszcie. Musiałam się skupić na czymkolwiek innym, a obecnie najważniejsze było dla mnie własne bezpieczeństwo na drodze.

Moje myśli jednak ponownie odpłynęły, jednak tym razem w zupełnie innym kierunku. Pomyślałam o Seanie. Musiałam go przeprosić, że także się najadł wstydu przez Charliego. W trakcie jazdy pomyślałam sobie o kupieniu mu kawy. Dzisiaj pracował od szóstej, wątpiłam, że miał moment, by się napić kofeiny, a już tym bardziej swojego ukochanego rodzaju ze zdecydowanie zbyt dużą ilością cukru.

Zatrzymawszy się pod komisariatem, natychmiast zeszłam z pojazdu, by ruszyć na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowała się kawiarnia. Tam kupiłam po jednym napoju i dla siebie, i dla Seana. Jakoś go musiałam udobruchać. Gdy tylko zgarnęłam kawy, ruszyłam na posterunek, a tam od razu ruszyłam do części, gdzie znajdowała się kostnica. Przeszłam długim korytarzem, oddzielonym od reszty budynku dwiema parami szklanych ciężkich drzwi. Przed schodami znalazły miejsce jeszcze jedne. Zbiegłam po schodach, by po chwili zobaczyć mojego kochanego przyjaciela geja.

Sean stał przy jednym stole sekcyjnym. Miał na dłoniach rękawiczki, a na małym metalowym stoliczku na kółkach szykował sobie potrzebne mu do kolejnej sekcji narzędzia. Już z tej odległości widziałam, że miał dość nietęgą minę, jakby coś go gryzło.

Zeszłam cicho po schodach, ale ten od razu zerknął w moją stronę. Stopnie były metalowe, a to znaczyło tyle, że mocno hałasowały, gdy się po nich chodziło. Zostawiłam kask na blacie biurka. Wyjęłam jeden kubek z podstawki, idąc w jego stronę, a kolejno wyciągnęłam w jego kierunku.

— Karmelowe macchiato z dwoma łyżeczkami trzcinowego cukru i dodatkową polewą toffi, aka twoja ukochana cukrzyca — wyrecytowałam i uniosłam wysoko kąciki ust, chcąc mu jakoś polepszyć humor.

Sean jednak tylko stał, opierając się o metalowy stół sekcyjny. Przyglądał mi się dokładnie i lustrował każdy centymetr swoimi jasnymi niebieskimi oczami. Zauważyłam, jak przełknął ślinę, zacisnął wargi i je zagryzł. Wyglądał na zmartwionego i jakby miał się za moment popłakać, czego kompletnie nie rozumiałam.

Opuściłam dłoń, odkładając napój na stół. Zmarszczyłam lekko brwi.

— Sean?

— Uderzył cię, prawda?

Szerzej uchyliłam powieki w zaskoczeniu. To dlatego tak mi się przyglądał. Szukał oznak, że coś miało miejsce.

— C-co? — wydusiłam.

— Charlie... — powiedział. — Uderzył cię?

Przełknęłam ślinę.

— O-o czym ty...

— Mel, nie okłamuj mnie, dobrze? — przerwał mi, a w jego oczach momentalnie dostrzegłam pierwsze łzy.

Widziałam, że mocno się powstrzymywał, by nie wybuchnąć, ale nie tyle złością, ile właśnie płaczem z bezsilności, bo nic nie mógł zrobić.

— Szesnaście lat mieszkałem z damskim bokserem — zaczął. — Wiem, jak się zachowuje osoba po czymś takim.

Jego słowa momentalnie uderzyły prosto w serce.

— Charlie nie jest...! — zacięłam się, uświadamiając sobie, że uniesienie się na niego jedynie spowoduje, że potwierdzę jego przypuszczenia.

W rozmowie z Seanem najlepiej było postawić na szczerość.

— Przeprosił...

— A co to ma za znaczenie?! — Odsunął się od stołu. — Podniósł na ciebie rękę raz, może to zrobić ponownie. On się nie zawahał, Mel, nie rozumiesz?!

Opuściłam wzrok.

— Nie zrobił tego specjalnie — broniłam dalej. — Sprowokowałam...

— TY go sprowokowałaś? Nie, Mel. Ty tylko wyszłaś na jednego drinka ze znajomymi z pracy, a on cię potraktował, jakbyś była jego zwierzątkiem! — Złapał głębszy wdech, próbując się uspokoić. — To nie jest, do cholery, miłość. To jest idealny obraz toksycznej osoby, zrozum to wreszcie.

Zacisnęłam wargi, samej także łapiąc głębszy wdech. .

— Nie powinieneś mówić w ten sposób o osobie, której nie znasz w stu...

— Nie muszę go znać, żeby się o ciebie martwić, Mel — zauważył.

— Nic mi nie...

— Nie widzisz tego, co ja.

Pokręciłam głową, nie rozumiejąc.

— Czego?

— Ja cię już nie poznaję, Mel! Naprawdę tego nie widzisz?! — zaczął, a po jego twarzy momentalnie spłynęły łzy. — Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy, jak ja bardzo tęsknię za tą szaloną Mel, którą poznałem na pierwszym roku studiów. Za tą Mel, z którą wylewaliśmy sobie szampana na głowy po odebraniu dyplomów... I za tą Mel, która nie okłamywała samej siebie, mówiąc, że wszystko jest dobrze....

Pociągnął nosem, a kolejno wypuścił powietrze, próbując się uspokoić. Złapał za kubek, odsunął się od stanowiska.

— Dzięki za kawę... — powiedział, po czym się odwrócił i poszedł do gabinetu, po drodze wycierając twarz i nos rękawem białego kitla.

Ja jedynie przyglądałam mu się, jak odchodził. Nie zauważyłam tego wcześniej. Nie sądziłam, że te wszystkie zmiany, jakie nadeszły w moim życiu tak bardzo nim wstrząsnęły. Nie widziałam, że cierpi, bo tęskni za tą, którą byłam kiedyś. Nie sądziłam, że on mógł przechodzić przez coś podobnego... A teraz mu jeszcze dowaliłam, chcąc utrzymać informację o uderzeniu od Charliego w tajemnicy.

— Sean... — wyszeptałam cicho.

Co ja zrobiłam?


.・゜-: ✧ :- ⋆˚。⋆୨୧˚✧˚୨୧ ⋆。˚ ⋆-: ✧ :-゜・.


Przyglądałam się mapie sprawy. Opierałam się o stół w sali, ręce krzyżowałam na piersi, ale kompletnie nie potrafiłam się skupić na morderstwie. Cały czas w głowie odbijały się słowa Seana. Położyłam dłoń na czole, lekko je przetarłam, uważając, by nie rozmazać sobie makijażu. Nie zauważyłam, że Sean czuł się w tamten sposób. Nie wiedziałam, że sprawiałam mu ból każdym zbywaniem tematu i udawałam, że wszystko grało tak, jak powinno. On zdawał sobie sprawę, że to jedno wielkie kłamstwo, które próbowałam sobie wmówić, by nie widzieć problemu.

Zaczesałam włosy do tyłu. Złapałam za klamrę, rozpuściłam strąki i je nieco roztargałam. Opuściłam lewą dłoń i złapałam głębszy wdech, nie wiedząc, co zrobić. Zależało mi na Seanie, ale kochałam też Charliego... Ani jednego, ani drugiego nie chciałam zostawiać. Seana tym bardziej, bo miał tylko mnie. Nad czym ja się w ogóle zastanawiałam? Nie zostawiłabym przecież żadnego z nich. Nie potrafiłabym tak po prostu... Prawda?

Usłyszałam, jak drzwi do sali się uchyliły, jednak się nie odwróciłam.

— Cześć — odezwała się równo Aria z Maddy.

Pozostała czwórka im zawtórowała.

— Hej... — rzuciłam niemrawo.

Kolejno wzięłam głębszy wdech, próbując przywrócić sobie profesjonalizm. Odsunęłam się od stołu i odwróciłam do wszystkich. Przyglądali mi się niepewnie, ale nie zwróciłam im uwagi. Wolałam nie rozgadywać się już o poprzednim dniu. Miałam już wystarczająco spieprzony humor...

Złapałam za akta, które wczoraj przyniósł Sean. Rozdałam każdemu po jednej teczce, a oni od razu na mnie spojrzeli, nie rozumiejąc, o co chodziło.

— Dzisiaj przejrzymy te akta, może coś w nich znajdziemy odnośnie mordercy. Żeby go znaleźć, musimy poznać jego sposób działania. Zwracajcie uwagę na założenia, odnośnie wieku i kim ta osoba by mogła być, miejsce znalezienia ciał i dowody, jakie udało się zebrać. Wszystko sobie zapisujcie na osobnej kartce, to łatwiej będzie później to jakoś połączyć w jedno — wytłumaczyłam, a oni przytaknęli.

Ja kolejno przyczepiłam do tablicy kartkę z wielkim znakiem zapytania, po czym podeszłam do jednego krzesła i wygodnie na nim usiadłam. Złapałam za teczkę i ją otworzyłam, zaczynając lekturę. Oni uczynili to samo, gdy tylko wzięli sobie kartki i długopisy. W ten sposób minęły kolejne trzy godziny, po których własny kark odmówił mi posłuszeństwa.

Uniosłam rękę, przetarłam bolące miejsce i naciągnęłam na tyle kości, że ta część strzeliła w obie strony. Zauważyłam, że nie tylko mi było już niewygodnie. Aria wstała i się przeciągnęła. Maddy zrobiła to bez podnoszenia się, wyciągając ręce nad siebie. Duncan zakrył usta, gdy zaczął ziewać. Leo i Felix w idealniej niemal synchronizacji przetarli twarze, głównie skupiając się na oczach. Tylko Jeremy pozostał dalej skupiony i dalej namiętnie wczytywał się we wszystko, co zostało zapisane w aktach.

Złapałam głębszy wdech, odkładając papiery na stół. Kolejno opuściłam prawą nogę, którą przez cały czas podciągałam na siedzisku. Poczułam, że zdrętwiała i zdecydowanie potrzebowała rozchodzenia.

— Zróbmy moment przerwy — zaproponowałam, a przy tym podparłam się o stół i wstałam. — Chce ktoś kawę?

Duncan się zgłosił, unosząc dwa palce.

— Nie pogardzę — powiedział.

— My też nie — odezwali się bliźniacy.

— W tym kręgu nikt, poza Arią, nie odmówi kofeiny — rzuciła Maddy.

— Tu się zgodzę — zaśmiała się Aria.

— A to czemu?

— Aria nie pije kawy — wytłumaczył Felix. — Ona zapija tylko zieloną herbatę.

— Powinna być.

— W takim razie bym poprosiła. — Uśmiechnęła się nieśmiało.

— Czyli sześć kaw i jedna zielona herbata. — Pokiwałam głową, powoli ruszając do drzwi i kulejąc na prawą nogę, która zdecydowanie potrzebowała rozruszania.

— Może ci pomóc? — zaproponowała Maddy.

Zerknęłam na nią, po czym się lekko uśmiechnęłam.

— „Nie pogardzę".

Wraz z Maddy i Arią wyszłyśmy z sali, by po chwili ruszyć do kuchni znajdującej się także na tym piętrze. Po drodze udało mi się rozchodzić nieco doskwierającą kończynę. Już w kuchni powiedziałam dziewczynom, gdzie się wszystko znajduje. Aria nalała wodę do elektrycznego czajnika i pojemnika od ekspresu, Maddy wyjęła kubki, a ja znalazłam w szafkach i kawę, i zieloną herbatę z dodatkiem posmaku malin. Pokazałam ją Arii, a ta przytaknęła z aprobatą. Zajęłam się starą kawą w dzbanku i ją wylałam. Naczynie kolejno umyłam i zanim wróciłam do ekspresu, ukradkiem włączyłam na telefonie opcję dyktafonu.

Chciałam mieć z nimi nagrane wszystkie rozmowy. Może z nich udałoby mi się coś wskórać i rozszyfrować, kim tak naprawdę byli i dlaczego miałam z nimi zdjęcia.

— Skąd znaliście denata? — spytałam, odkładając dzbanek.

Kolejno wsypałam kawę do ekspresu i wcisnęłam odpowiedni guzik.

— Cóż, trochę długa historia — odpowiedziała tajemniczo Maddy.

Zerknęłam na nią.

— To ją skróćcie do ogólników.

— Za ogólnik można uznać zwykłe interesy.

Lekko zmarszczyłam brwi.

— Słuszna uwaga — przyznałam, a przy tym ugryzłam się w język. — Gdzie go poznaliście?

— Tu w mieście — odpowiedziała tym razem Aria, parząc herbatę.

— A kiedy?

— Stosunkowo niedawno.

— A ile w przybliżeniu wynosi to „niedawno"?

— Nie pamiętamy dokładnie — wtrąciła się Maddy — ale nie było to nie wiadomo jak dawno temu.

Przesunęłam językiem po powierzchni zębów. Mam wrażenie, jakby Maddy próbowała odpowiadać na wszystko tak, by nie udzielić mi dokładnej odpowiedzi. Musiałam coś wymyślić, żeby podwinęła jej się noga...

— Od jak dawna znajdujecie się w mieście?

— Cała nasza grupa się tu urodziła — powiedziała.

Cholera...

— Te pytania mają coś na celu? — spytała.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Była bystra, ale chyba się nie domyślała, dlaczego zadawałam im te pytania. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

— Czysta ciekawość. — Wzruszyłam ramieniem.

— To teraz ja mam pytanie — wyskoczyła pewnie.

Zerknęłam na nią zaskoczona. Nie spodziewałam się u niej takiej postawy. Wczoraj pokazywała się kompletnie z innej strony. Nie widziałam jej, jako takiej, która potrafiła postawić na swoim, ale, jak widać, pozory myliły. Maddy stała przede mną z założonymi na piersi rękoma i przyglądała mi się z poważnym wyrazem twarzy. Przy tym delikatnie marszczyła brwi.

Przełknęłam ślinę.

— Gdy wczoraj się widzieliśmy, zachowywałaś się inaczej — zauważyła. — Byłaś bardziej do pogadania, a dzisiaj jesteś niemal strasznie wycofana, dlatego nasuwa mi się pytanie... — Złapała głębszy wdech. — Wszystko okej?

Zamrugałam zaskoczona.

— Czemu...?

— Nie wyglądasz najlepiej, temu — wyjaśniła krótko.

Zagryzłam dolną wargę, odwróciłam lekko wzrok. Znowu czułam, jakbym mogła komuś wyjawić wszystko. Uczucie podobne do tego, które towarzyszyło mi przy Jeremym.

— Pokłóciłam się z chłopakiem — powiedziałam. — Słabo przez to spałam, a sama sprawa wyciąga ze mnie już wystarczająco energii.

Maddy lekko zmarszczyła brwi, ale teraz na jej twarzy wystąpiła troska, jakby moje słowa ją zmartwiły. Nie lubiłam użalać się nad sobą. Nie uważałam się za pępek świata, stwierdzałam, że inni mają ważniejsze problemy, a moje to jedynie przyziemne błahostki. Temu wolałam się zanadto nie uzewnętrzniać, jednak przy nich? Wszelkie moje blokady puszczały.

— Na pewno? — dopytała.

Nie.

— Tak — skłamałam, po czym się odwróciłam do kubków i szybko je zalałam. — Wracajmy.

Obie jedynie przytaknęły. Już miałam łapać za kubek, kiedy to momentalnie poczułam ból na ramieniu. Maddy przypadkiem otarła się o moją rękę, a tarcie podrażniło zasinienie znajdujące się powyżej łokcia. Jęknęłam cicho, złapałam się za bolące miejsce, a Maddy i Aria natychmiast się przy mnie znalazły zaniepokojone.

— Wszystko dobrze? — spytała spanikowana Maddy.

— Tak, nic mi nie jest — odpowiedziałam szybko.

— A według mnie jest — powiedziała poważnie, łapiąc mnie przy tym za dłoń.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

— Twoja kłótnia z chłopakiem... — zaczęła Aria, a ja na nią spojrzałam. — Cz-czy on cię jakoś skrzywdził?

Uchyliłam szerzej powieki. Momentalnie wyrwałam dłoń z uścisku Maddy i się wyprostowałam, łapiąc głębszy wdech.

— Nawet jeżeli by tak było, to jest to moja osobista sprawa — zauważyłam. — Nie wtykajcie nosa w coś, co was nie dotyczy.

Wycofałam się, po czym wyszłam z kuchni. Dziewczyny za mną zawołały, jednak ja skierowałam się od razu do schodów i wbiegłam na samą górę. Otworzyłam drzwi na dach. Padało, jednak ja się tym nie przejmowałam i przeszłam do palarni, która znajdowała się pod kolejnym zadaszeniem. Usiadłam na drewnianej ławeczce, wyjęłam paczkę z kieszeni, a jedną fajkę włożyłam między wargi. Podpaliłam końcówkę i zaciągnęłam się głęboko, próbując się uspokoić. Rozsiadłam się, rozstawiając nogi w większym rozkroku. Przy tym się nieco zsunęłam na ławce i oparłam się głową o szczyt oparcia. Wypuściłam dym z płuc i pokręciłam głową.

— Czym ja, do cholery, zawiniłam i komu, że mnie spotyka to całe gówno?



Kolejny o 19

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro