Rozdział 13: Melissa
Nic w tej sprawie się ze sobą, kurwa, nie łączy, a jeśli już, to jest wykurwiście niedorzeczne...
Westchnęłam zdenerwowana. Prawie niczego nie miałam. Próbowałam łączyć wątki, one gdzieś prowadziły, ale nie doprowadzały niczego do końca. Urywały się w połowie, nie pozwalając się złączyć z czymś innym. Nic nie pomagało, a już zwłaszcza migrena towarzysząca mi od kilku dni. Byłam wyczerpana, po nocach nie mogłam spać, bo ból głowy nie dawał się uśmierzyć. Jeżeli sypiałam, to maksymalnie po dwie godziny. Cała sprawa nie dawała mi spokoju, co jedynie potęgowało nieprzyjemności wywoływane przez własny organizm.
Przetarłam twarz. Przy tym rozciągnęłam nieco skórę pod oczami, żeby się bardziej ożywić. Dzisiaj niemal zaspałam do pracy, przez co kompletnie nie zdążyłam się ogarnąć. W ostatniej chwili wbiegłam do jednej z sal na komisariacie, by wziąć udział w codziennej odprawie. Toteż było powodem, dlaczego na stopach – na szczęście ukryte pod wysokimi butami – posiadałam dwie różne skarpetki. Miałam na sobie wczorajszą koszulę – przez to, że inaczej ją ubrałam, nikt na to nie zwrócił uwagi. Cały mój dzisiejszy strój i wygląd ogólny nie pasował do tego, jak pokazywałam się zazwyczaj.
Czarne obcisłe spodnie z wysokim stanem kontrastowały do białego materiały zapinanego na guziki. Pod nim znalazła się kremowa bluzka bezrękawnik z golfem, a koszulę zawiązałam na wysokości talii, by nadać jej luźniejszego klimatu. W połowie była odpięta, dodając objętości w górnych jej partiach. Rękawy miałam podciągnięte do łokci, ale to głównie kwestia katastrofy kawowej, jaka się wydarzyła, gdy robiłam sobie ukochany czarny napój w kuchni na komisariacie – przez nią dalej moja dłoń pozostawała delikatnie zaczerwieniona od podrażnienia, pomimo maści, jaką mi dał Sean. Tym samym miałam odsłonięte po części tatuaże. Włosy podpięłam klamrą w kucyka, jednak nie dałam rady ich oporządzić na tyle, by grzywka nie odstawała w każdym innym kierunku. O makijażu dziś nie było u mnie mowy. Tak samo o porannym prysznicu.
Brakuje tylko, żeby jakiś meteoryt pierdolnął w miasto...
— REGORA, DO MNIE! — wrzasnął komisarz, wyrywając mnie z zamyślenia.
Przez jego donośny głos niemal nie spadłam z krzesła. Złapałam się oparcia, by nie znaleźć się na podłodze. Krótko i zwięźle, wystraszył mnie. Wewnętrznie czułam ulgę, iż zdążyłam się chwycić siedzenia. Już wystarczająco wstydu dziś sobie narobiłam, więcej nie potrzebowałam.
Może niech jednak ten meteoryt pierdolnie... Wolę to od tego chuja...
Powoli się poprawiłam na krześle. Wstałam niechętnie, a kolejno ruszyłam do gabinetu komisarza, czując na sobie wzrok wszystkich innych policjantów. Ignorowałam to jednak i kroczyłam przed siebie. Stanąwszy przed drzwiami, po plecach przeszedł dziwny dreszcz. Zmarszczyłam brwi, poczuwszy nieznany rodzaj nostalgii i nienormalnego dla mnie podekscytowania. Nie rozumiałam, dlaczego wystąpiło u mnie coś takiego, gdy znalazłam się pod pieczarą tego okropnego zgreda, pod którym przyszło mi pracować.
Przełknęłam ślinę, lekko odchrząknęłam, a kolejno zapukałam w drewniane drzwi z szybą na połowę nich. Przy tym wybrzmiał pierścionek, jaki dostałam od babci ze strony adopcyjnych rodziców, zanim zmarła trzy lata temu...
Pokręciłam lekko głową. Przyjrzałam się znajdującemu się napisowi na szklanej powłoce. Na złoto zapisano stanowisko i imię przełożonego. Clark Canan, Komisarz i moja największa zmora, bo szczerze mnie nienawidzi. I to ze wzajemnością. Również na niego nie mogę patrzeć, bo czasami mam wrażenie, jakby zatruwał środowisko samym swoim istnieniem.
Ale ja dzisiaj jestem milutka...
— Wejść! — wybrzmiało zza powłoki.
Złapałam za klamkę. Nacisnęłam ją, a zamki ustąpiły pod naporem. Weszłam do pomieszczenia wyprostowana, a tam spotkałam się z większą ilością osób, niż sam komisarz. Na widok szóstki nieznanych mi ludzi, serce delikatnie przyspieszyło, choć nie wiedziałam, dlaczego się tak działo. Zwłaszcza spoglądając na jednego mężczyznę o czarnych włosach i z brodą, czułem zapierający dech w piersi. Nie znałam ich, więc nie rozumiałam, dlaczego coś takiego miało miejsce. Chwilowo zignorowałam odczucie dziwnego utęsknienia, by zwrócić się do komisarza.
Jak gdyby nigdy nic, starając się nie pokazywać, jak bardzo nienawidziłam swojego szefa, przeszłam obok obcych person. Stanęłam kawałek przed biurkiem Canana niemal na baczność i założyłam ręce za plecami, lewą dłonią łapiąc za prawy nadgarstek. Nim cokolwiek powiedziałam, przełknęłam ślinę.
— Wzywał pan, Komisarzu.
Czułam, jakby ktoś niemal wywiercał mi dziurę w plecach. Robiło mi się przez to nieco cieplej i żałowałam, że ubrałam tę bluzkę z golfem. Nie rozumiałam, dlaczego tamta szóstka aż tak mi się przyglądała. Widzieli mnie pierwszy raz na oczy... Prawda?
— Reevers zajmuje się obecnie inną sprawą, przez co zostałaś sama — zaczął mężczyzna siedzący za biurkiem.
Przy tym opierał się łokciami o blat, a brodę trzymał na splecionych palcach.
— Zgadza się.
— Przydzielam ci pomoc — poinformował, a ja momentalnie poczułam, jak oddech mi ugrzązł gdzieś przed płucami. — Ta szóstka podała kilka informacji o ofierze. Zgłosili się także do pomocy, więc możesz ich uznać za swoich konsultantów.
Ponownie przełknęłam ślinę.
„Konsultantów"? Co to, wylądowałam w „Lucyferze"?
— Tak jest.
— Do końca sprawy dostaniesz osobną salę na komisariacie. Odbierz klucz z recepcji. Z tą szóstką możesz się dzielić wszystkim, co odkryjesz. Pokaż im akta i tak dalej.
Złapałam głębszy wdech.
— Tak jest... — powiedziałam z lekkim trudem.
— Możesz odejść — dodał jeszcze. — Wprowadź ich we wszystko.
Minął moment, zanim po raz kolejny odpowiedziałam standardowym: „tak jest". Już w kolejnej chwili się odwróciłam do szóstki, która od teraz ma mi pomóc ze sprawą. Gdyby nie fakt przemęczenia, nie potrzebowałabym niczyjej przysługi. Leki nijak nie pomagały, a aktualnie posiadałam wrażenie, jakby migrena się nawet wzmocniła. Kiwnęłam głową na nich, dając do zrozumienia, że mają za mną iść.
Wraz z nimi ruszyłam do recepcji na pierwszym piętrze, gdzie zobaczyłam jednego z mniej lubianych przeze mnie policjantów. Już wiedziałam, że moja krew zostanie dziś jeszcze bardziej napsuta. Nie odezwałam się jeszcze ani słowem, gdy podeszłam do blatu, a Nicolas – bo tak miał na imię – uśmiechnął się do mnie z politowaniem.
— Kogo moje oczy widzą! — rzucił. — Przecież to sama Oficer Śledcza, pechowiec Regora.
Przesunęłam językiem po powierzchni zębów, powstrzymując się ze wszystkich sił, żeby nie zrobić żadnej sceny. Wykonany przeze mnie ruch dało się zauważyć poprzez wypuklenie przesuwające się pod wargami. Nicolas uśmiechnął się szerzej, zauważając, że irytował mnie swoją aparycją.
— Mamtudoodebraniakluczdojednejzsalnakomisariacie....
— Co mówisz? Nie za bardzo cię rozumiem, gdy mówisz tak szybko — przerwał mi.
Fakt, mówiłam do niego szybko, ale robiłam to specjalnie, bo nie chciałam się z nim użerać dłużej, niż mi to do życia było potrzebne.
— Mam tu klucz do odebrania — wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
— Nic mi o tym nie wiadomo — poinformował z szerokim uśmiechem.
— Słuchaj no — zaczęłam, opierając się o blat na wyprostowanych rękach.
Przy tym spojrzałam na niego groźnie, a z jego twarzy momentalnie zszedł uśmiech.
— Mam już dzisiaj wystarczająco napsutą krew, więc z łaski swojej, daruj sobie swój pierdolony sarkazm. Przestań mnie wkurwiać jeszcze bardziej, niż już jestem i daj ten pieprzony klucz do sali, którą przydzielił mi komisarz. Jeżeli dalej nie wiesz, o czym mówię, to do niego, kurwa, zadzwoń i się dowiedz.
Przełknął ślinę, po czym złapał za telefon i wcisnął jedynkę na szybkim wybieraniu. W ciągu kilku sekund rozmawiał z komisarzem, który przekazał mu wszystkie informacje. Widocznie go momentalnie przeraziłam swoją postawą, jakiej przeważnie nikomu nie pokazywałam. Kiedyś widziano we mnie dobrego detektywa, jednak teraz nikt już tak na mnie nie patrzył przez tamten incydent sprzed dwóch lat. Obecnie patrzono na mnie jak na wyrzutka, który zapewne długo nie pozostanie na komendzie. Cóż, nie zamierzałam się stąd ruszać. Tu był i Charlie, i Sean, na których mogłam liczyć w razie potrzeby. Przeważnie starałam się do wszystkiego podchodzić ze spokojem, ale ostatnimi czasy, przez to, co nagromadziło się w moim życiu, bywałam mocno podirytowana. Przez to też w przypadku skrajnego poziomu zdenerwowania, nie umiałam się powstrzymać przed wyładowywaniem na innych i wypowiedziach wypełnionych przekleństwami.
Nim się zorientowałam, Nicolas odłożył słuchawkę i podszedł do szafki, gdzie trzymano klucze do sal na komisariacie. Położył przede mną jeden. Na plakietce widniał numer trzydzieści sześć, a ja już wiedziałam, co mnie tam czeka. Sprzątanie. Ten pokój to nic innego, jak jeden wielki składzik.
Westchnęłam głęboko.
— Patrząc na twoje imię, myślałem, że jesteś dość spokojną osobą, Regora — zaśmiał się Nicolas.
Zgarnęłam klucze.
— Nie wkurwiaj mnie — rzuciłam przez zaciśnięte zęby.
Od razu zszedł mu uśmiech.
— Jasne... — odpowiedział ciszej.
Już w kolejnej chwili ruszyłam schodami na trzecie piętro. Cała grupka szła za mną, nie odzywając się nawet słowem. Ja nic nie mówiłam, więc i oni chyba uznali, że chwilowo lepiej zachować ciszę, dopóki nie znajdziemy się w sali. Z jednej strony to była prawda. Wolałam unikać ciekawskich oczu, które za moment użyłyby ust, by rozsiać jakąś plotkę, że nie potrafiłam sama zająć się sprawą morderstwa.
Weszłam na trzecie piętro. Ruszyłam korytarzem. Przy tym mijałam biura, kolejną kuchnię i łazienki. Zatrzymałam się dopiero przy odpowiednich drzwiach, przy których znalazła się plakietka trzydzieści sześć. Wsunęłam klucz do dziurki, przekręciłam zamki i złapałam za klamkę. Już chciałam popchnąć powłokę, ale drgnęła ledwie na centymetr. Bałagan znajdujący się w środku okazał się na tyle duży, że zablokował możliwość wejścia. Zapewne przewróciła się góra kartonów z jakimiś aktami, które powinny zostać posegregowane.
No! Rzesz! Ja! Pierdolę!
Poczułam, jak podskoczyło mi ciśnienie. Brew się wzdrygnęła, co znaczyło tyle, że już wystąpił u mnie tik nerwowy. Złapałam głębszy wdech, starając się uspokoić, ale nic to nie dało. Obecnie największy guru na świecie nie umiałby znaleźć sposobu, być choćby obniżyć moją irytację.
Odsunęłam się nieco od drzwi. Co mi dziś jeszcze ma nie wyjść?! Za mało rzeczy się odjebało?!
— Może my...? — zaczął blondyn, który wyglądał identycznie, jak mężczyzna o kasztanowych włosach.
Nie dane mu było dokończyć. Nim skończył, uderzyłam w drzwi ramieniem, tym samym wbijając się do środka i przewracając wieżę kartonów na drugą stronę pomieszczenia. Cała grupka momentalnie zamilkła, a ja jedynie przetarłam ramię i wkroczyłam do sali. Znajdował się tu stół, kilka krzeseł, tablica korkowa i ogólny burdel z papierów i dowodów, które już dawno temu powinny zostać sklasyfikowane i oddane do archiwum.
Pokręciłam głową, by kolejno podejść do blatu zawalonego kartonami. W ciągu kilku sekund zaczęłam je zrzucać na podłogę i układać jeden na drugi. Szybko to jednak rzuciłam w cholerę i kopnęłam kilka pudeł leżących za mną. Złapałam się za głowę, lewą dłoń założyłam na talii. Przetarłam twarz, łapiąc głęboki wdech.
Tu jest, kurwa, potrzebne gruntowne sprzątanie, a ja na to nie mam czasu...
Losy własnej kariery w policji powoli zamieniały się w piasek w jebanej klepsydrze. Kończył mi się czas, by znaleźć ewentualnych świadków, a co dopiero samego mordercę. Naprawdę brakowało mi cholernej rozpędzonej asteroidy, która za sekundę miałaby przypierdolić w komendę. Najlepiej w komisarza.
Zerknęłam na drzwi. W wejściu stała cała szóstka i uważnie mi się przyglądali. Wydawali się zaniepokojeni, a ja uświadomiłam sobie to, jakie sceny przed nimi odwaliłam. Straciłam przy nich panowanie nad własnym temperamentem, kłóciłam się z Nicolasem, prawie rozwaliłam drzwi do sali, chciałam tu zrobić, dosłownie, przemeblowanie, a teraz dostaję załamania nerwowego.
Przetarłam oczy palcem wskazującym i kciukiem. Ścisnęłam grzbiet nosa. Przy tym się delikatnie podrapałam długimi paznokciami.
— Ja pierdolę... — wymamrotałam do siebie.
Opuściłam prawą dłoń, spojrzałam na ścianę.
— Jakbym miała za mało zjebany dzień, to jeszcze odpierdalam przed obcymi osobami... — Odetchnęłam.
Odwróciłam się do całej szóstki, prostując się lekko. Na pewno obcymi? Nie rozumiałam do końca czemu, ale gdy teraz na nich spoglądałam, wydawali się oni dość znajomi. Miałam wrażenie, jakbym już ich gdzieś widziała, choć kompletnie nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie to było.
— Nie blokujcie wejścia na korytarzu — zwróciłam im uwagę.
Od razu posłuchali i weszli do pomieszczenia. Odwróciłam się do nich przodem, zakładając ręce za plecami tak jak wcześniej w gabinecie komisarza. Musiałam się wziąć w garść. Powinnam ich we wszystko wprowadzić, skoro mają mi pomagać. Nie wydają się takimi, co kiedykolwiek mieliby do czynienia ze sprawami kryminalnymi czy aktem jakiegoś przestępstwa. Byli świeżynkami, musiałam ich jakoś wbić w życie policjantów, skoro zostali moimi konsultantami.
Przełknęłam ślinę.
— Oficer Śledczy Melissa Regora — zaczęłam, starając się utrzymać profesjonalizm, choć pierwsze wrażenie raczej już pogrzebałam pod wstydem.
Wszyscy stanęli niemal na baczność. Przy tym też otworzyli minimalnie szerzej powieki. Musiałam ich zaskoczyć swoją nagłą zmianą postawy.
— Mamy razem pracować, więc byłoby wskazane, żeby się sobie przedstawić. — Rozejrzałam się po wszystkich. — Chciałabym wiedzieć, z kim przyszło mi pracować i jak się do was zwracać. Do mnie możecie mówić po imieniu, czyli po prostu Melissa. Ewentualnie, jeśli nie chcielibyście się zanadto spoufalać, wystarczy ranga i nazwisko, choć osobiście preferuję pierwszą opcję.
Każdy z nich przełknął ślinę. Kolejno wymienili spojrzenia, by w ciągu chwili przepuścić mężczyznę, u którego zauważyłam surowsze rysy twarzy. Z tego, co udało mi się wcześniej zauważyć, posiadał na nosie delikatną górkę. Miał pełne wargi i duże oczy z szaroniebieskimi tęczówkami. Podał mi prawą dłoń. Na odkrytej skórze ramienia zobaczyłam tatuaż. Był to rękaw. Widziałam tygrysa, a wokół niego masę róż. W uszach miał kolczyki z czarnego złota. Cały ubierał się w kolory hebanu, co podkreślało jego jasny odcień naskórka. Włosy posiadał delikatnie przydługie, przez co opadały na niskie czoło. Miały jasnobrązowy kolor, ale wybijały się delikatnie złotawe tony, dobrze widoczne, gdy padało na nie światło.
— Duncan Cooper — przedstawił się. — Ale wystarczy Duncan.
Uściskałam jego dłoń.
Kolejno podeszło do mnie tych dwóch, co wyglądało niemal identycznie. Jeden posiadał włosy w kolorze ciemnego blondu, drugi kasztanowe. Oczy obojga były szarozielone. Posiadali proste nosy i przyjazne uśmiechy, w które wykrzywiali średniej wielkości wargi. Pierwszy miał minimalnie bardziej opaloną skórę od brązowowłosego. Ubierali się odmiennie. Jeden odział białą bluzkę z rękawami podciągniętymi do łokci. Dekolt wydawał się dość duży, jednak spinał go guzik. Drugi ubrał koszulę, która pozostawała niezapięta do końca. Pod spodem widziałam białą bokserkę. Cechą wspólną, poza wyglądem, pozostawały ciemnoniebieskie jeansy.
— Jestem Leonard Leblanc — przedstawił się blondyn.
— A ja Felix Leblanc. — Podał rękę równo z Leonardem.
— Bracia? — Uścisnęłam im ręce po kolei.
— Bliźniacy — odpowiedzieli jednocześnie.
— Jeżeli moje imię będzie zbyt długie do wymawiania, możesz je skracać do Leo — dodał Leonard.
Na jego słowa przytaknęłam z aprobatą. Faktycznie byłoby to dość uciążliwe, gdybym codziennie wołała na niego: „Leonardzie" przez osiem godzin.
Kolejna przed szereg wyszła kobieta o brązowych włosach za ramiona. Jej policzki były naturalnie delikatnie wklęśnięte, a żuchwa mocno zarysowana. Posiadała duże usta, które nieustannie wyginała w szeroki uśmiech. Duże oczy przyglądały mi się z wyrazem czegoś, czego kompletnie nie rozumiałam. Miałam wrażenie, jakbym w tych szarych ślepiach z brązowymi odznaczeniami przy źrenicach zobaczyła coś, co przypominało wręcz nostalgię. Jej dłonie były chude. Knykcie delikatnie wystawały. Nie mogłam powiedzieć, że wyglądała wyzywająco, ale przyznać trzeba, że duży biust eksponowany dość głębokim dekoltem koszulki na krótki rękaw nieco odwracał uwagę. Do tego miała jeansowe spodenki sięgające do kolan. Na stopach znalazły się jeszcze trampki.
Uścisnęła moją rękę dwiema dłońmi, jakby pokazując dodatkową i niepotrzebną moim zdaniem czułość. Mieliśmy tylko razem pracować...
— Madaleine Reed.
Po plecach przeszedł dziwny dreszcz. Zignorowałam to dziwne uczucie i odchrząknęłam, czyszcząc tym samym gardło.
— Masz może jakiś skrót na swoje...?
— Maddy — powiedziała, nim zdążyłam skończyć.
Przytaknęłam.
Za nią podeszła kolejna kobieta o dość ekstrawaganckim wyglądzie. Jej włosy sięgały minimalnie powyżej ramion, rozchodząc się na dwie strony przez przedziałek. Posiadały one widoczną objętość, a także barwiły się na czystą biel. Podejrzewałam, że spędzała sporo czasu u fryzjera, jednak kosmyki wydawały się nawet niemuśnięte żadnego rodzaju rozjaśniaczem. Były zdrowe. Na dodatek brwi także miała śnieżnobiałe. Kobieta wydawała się dość drobna i chuda. Kobiece kształty prawie się nie uwydatniały. Jej nogi okrywały czarne legginsy. Na sobie miała jeszcze niebieską tunikę na ramiączkach z dodatkowym rękawkiem w połowie ramion, który wisiał swobodnie. Na delikatnym dekolcie widniał naszyjnik z krzyżem z niebieskiego kryształu. Stopy były zakryte balerinkami.
Dość elegancki strój.
— Aria Priest — powiedziała, podając dłoń.
Uniosła kąciki ust, a ja nie rozumiałam, co takiego się wydarzyło, że się ona cieszyła. Ścisnęłam jej rękę, przytakując.
Jako ostatni podszedł do mnie mężczyzna o czarnych włosach. Stanął przede mną, a ja delikatnie wyżej zadarłam głowę. Spojrzawszy mu w oczy, poczułam nagły ucisk w piersi. Przełknęłam ślinę, nie rozumiejąc tej reakcji. Oddech delikatnie mi się spłycił. Serce uderzyło mocniej w piersi i znacznie przyspieszyło, gdy spoglądałam w spokojne, niemal srebrne, tęczówki otoczone długimi rzęsami. Stoicka postawa z delikatnym uśmiechem wywoływała u mnie minimalne zawroty głowy. Jak pozostała trójka mężczyzn był on dobrze zbudowany. Szersze ramiona powodowały, że szara jeansowa koszula na guziki, jaką miał na sobie wydawała się opięta. Rękawy miał podciągnięte do łokci. Ramiona widocznie posiadał umięśnione. Na przedramionach i dłoniach widoczne pozostawały wystające żyły, co dawało jasny znak, że dużo nimi pracował. Czarne spodnie z denimu okrywały nogi. Na stopach postanowił mieć białe adidasy.
Przełknęłam ślinę, przyglądając się jego urodzie. Prosty nos. Usta z większą dolną wargą. Górna mniejsza, ale wyraźnie dało się zauważyć serduszko. Grube ciemne brwi dodawały mu uroku. Tak samo kilkudniowy zarost, który wyraźnie był modelowany. Broda, część policzków i miejsce pod nosem zajmowały krótko przycięte włoski. Szczecina dodatkowo podkreślała kwadratową szczękę i wklęśnięte lica. Szczyt kości jarzmowych delikatnie odstawał.
Cholera, przystojny jest... Zamrugałam szybko, uświadamiając sobie jedną rzecz. Melissa, kurwa mać, masz chłopaka!
Podał mi rękę.
— Jeremy Bernon — przedstawił się.
Uścisnęłam jego dłoń. Była duża, palce posiadał dość szorstkie. Miałam przez to wrażenie, iż zajmował się głównie papierkową robotą. Możliwe, że pracował w jakiejś dużej firmie. Jeśli miałam rację, to nic dziwnego, że jego skóra pozostawała dość sucha.
Zabrałam rękę.
— Miło was wszystkich poznać, ale zanim zaczniemy, mamy pytanie — zwróciłam się do wszystkich. — Zajmowaliście się kiedykolwiek czymś podobnym? Sprawy kryminalne potrafią się ciągnąć miesiącami, nawet latami, gdy są bardzo skomplikowane, nie znamy sposobu działania zabójcy, motywów i nie mamy narzędzia zbrodni, którym zabito ofiarę.
— Można powiedzieć, że mamy doświadczenie — wypowiedział się Jeremy, na którego z powrotem spojrzałam.
— No dobrze — odpowiedziałam. — Przede wszystkim zacznijmy od wprowadzenia was w całą sprawę. Dodacie od siebie, co wiecie o ofierze. Jak widzicie, nie mamy tu zbyt dobrych warunków przez bałagan. Musimy tu ogarnąć, co zapewne zabierze nam dzisiejszy dzień. Do tego będę musiała przenieść wszystkie zgromadzone już akta tej sprawy tutaj i przygotować tablicę sprawy...
— Zajmij się aktami, my zajmiemy się sprzątaniem — zaproponował Leo.
Zamrugałam szybciej, usłyszawszy taką propozycję.
— Ale...
— Będzie szybciej, jeśli podzielimy się na grupy — zauważył Felix.
— Ile jest tych akt? — spytał Duncan.
— Na chwilę obecną trzy pudła — odpowiedziałam.
— Maddy i Aria mogą z tobą iść po te rzeczy, a my zajmiemy się sprzątaniem — wtrącił się Jeremy.
Zmarszczyłam lekko brwi.
— Nie chciałabym się wami wyręczać. Sprzątanie to najcięższa robota na chwilę obecną. Powinnam tu być i wszystko nadzorować, jeśli...
— Spokojnie, damy radę — zapewnili jednocześnie bliźniacy.
Kobiety do mnie podeszły.
— Chodźmy po te akta — powiedziała Aria.
— Dadzą sobie radę — zapewniła Maddy. — Pospieszmy się, bo nas wyprzedzą.
— No-no dobrze — odpowiedziałam niepewnie.
Już po chwili szłam z dwójką kobiet korytarzem. Nie rozumiałam, co miało miejsce. Nie wiedziałam, co miały na myśli, mówiąc, że tamta czwórka nas wyprzedzi. To nie było możliwe, żeby posprzątać tamten burdel w jakieś pięć minut. Porządki tam zajmą przynajmniej dwa dni. Musieliby zajmować piedestał sprzątaczy, żeby to wszystko tak szybko ogarnąć.
Zdecydowanie coś z nimi nie grało tak, jak powinno.
Spojrzałam kątem oka na obie kobiety. Szły kawałek za mną, a przy tym nie odwracały wzroku. Czułam się wręcz obserwowana. Jeszcze ta wcześniejsza czułość ze strony Maddy... O co tu chodziło?
— Co wiecie o ofierze? — spytałam.
Chwilowo podawały mi ogólnikowe wiadomości. Imię, nazwisko, wiek, stan cywilny, miejsce zamieszkania, dane osobowe rodziny. Nic, czego bym już nie wiedziała. Oni na pewno wiedzieli cokolwiek, co nie zostało już podane w wiadomościach? Gdyby nie fakt, że podały jego wcześniejszy adres zamieszkania, o którym nie miała pojęcia rodzina, pomyślałabym, że byli paparazzi szukającymi sensacji.
— Na jakiś wyprowadził się do Kanady...
— Kanady? — Odwróciłam się do Maddy. — Co on tam robił?
— Ni-nie do końca wiem. Wiemy tylko, że coś załatwiał z byłą żoną.
Byłą żoną?
Przerzuciłam wzrok w bok. Na piersi założyłam ręce. O brodę zahaczyłam palec wskazujący. Jego rodzina nic nie wspominał o byłej żonie. Mało tego, oni nawet nie wiedzieli, że posiadał drugą. Zgłosiła się sama, gdy dostaliśmy wiadomość z innego stanu, że kobieta go poszukuje od jakiegoś czasu. Jeżeli ona wiedziałaby coś o pierwszej, to może udałoby się zyskać kolejne informacje.
— Wszystko dobrze? — spytała nieco zaniepokojona Maddy.
Na moment ucichłam, więc nic dziwnego, że się lekko przeraziła. Cóż, czasami nie zwracałam uwagi, że mogłam sprawiać wrażenie, jakby coś się stało. Gdy wpadałam w „trans myśliciela", jak to pieszczotliwie nazywał Sean, nie zwracałam uwagi na nic, co działo się dookoła.
— Tak, po prostu coś mi przyszło do głowy — powiadomiłam, łapiąc za klamkę ciężkich szklanych drzwi.
Ponownie się znalazłyśmy w miejscu, skąd wcześniej ruszyłyśmy. Zatrzymałyśmy się dopiero przy moim biurku, które uznały za bardzo ciekawe. Ja stwierdzałam, że to jeden wielki bajzel, w którym nie ma ani składu, ani ładu. Nie rozumiałam ich i naprawdę zaczynałam myśleć o nich, jak o coraz większych dziwaczkach.
Wszystko spakowałam do pudeł. Każda z nas kolejno złapała po jednym, by zabrać je z powrotem do sali. Drogę powrotną pokonałyśmy ciszy. To mi dało moment do namysłu. Musiałam wysłać prośbę o kolejne przesłuchanie żony ofiary i dopytać ją o swoją poprzedniczkę. Może to morderstwo to tak naprawdę nic innego, jak po prostu porachunki na byłym? Ale kobiety morderczynie posiadają o wiele inny sposób działania. One zabijają tak, by pozostawić ja najmniej śladów. Kobieta nie pochowałaby kogoś żywcem, choć z drugiej strony, nie miałam pojęcia, z jaką osobą denat wszedł w pierwszy związek małżeński. Mogła mieć jakąś chorobę psychiczną, co natychmiast wprowadziłoby okoliczności łagodzące wyrok...
Ja pierdolę...
Westchnęłam cicho, a przy tym się zatrzymałam przy drzwiach z odpowiednim numerem. Zatrzymałam się jednak na wejściu, widząc niemal całkowicie uprzątniętą salę, w której zostały może za trzy kartony, w których z tej odległości widziałam mapy zwinięte w rulony, ryzy papieru i inne przyrządy biurowe.
Zamrugałam szybciej, nie rozumiejąc, jaka sprzątaczka tędy przeszła. Podniosłam wzrok na czwórkę mężczyzn, która się do nas odwróciła. Akurat kończyli przykręcać tablicę korkową do stojaka.
— Jakim sposobem posprzątaliście tu tak szybko? — spytałam, będąc pod wrażeniem.
— Jesteśmy w tym całkiem dobrzy — odpowiedział Felix.
Przy tym wymienił spojrzenia z pozostałą trójką.
— Ale... — Przełknęłam ślinę. — Nie było nas może pięć minut, a tu było sprzątania na przynajmniej dwa dni.
— W dobrym towarzystwie i z planem praca idzie szybko — zauważył Leonard.
Zmarszczyłam minimalnie brwi. To wszystko, ta szóstka, ich zachowanie i sposób bycia, stawało się coraz dziwniejsze. Coś z nimi było nie tak. Wiedziałam to, a jednak nie dopytywałam. Potrzebowałam więcej poszlak, by uznać ich za co najmniej dziwolągi.
Przeszłam przez drzwi. Po plecach przebiegł nagły dreszcz. Miałam wrażenie, jakby ktoś nagle wylał na mnie kubeł lodowatej wody. W głowie ponownie odtworzyła się sytuacja, jakiej nie kojarzyłam. Szłam nocą po lesie, a obok mnie chłopak o czarnych włosach. Trzymał mnie za rękę. Scena się nagle przekształciła. Teraz tańczyłam z tym samym osobnikiem. Kolejny obraz pokazał mi mój stary pokój w domu adopcyjnych rodziców. Stałam przy biblioteczce, a przede mną ta sama persona. Pochylała się i mnie pocałowała.
Zamrugałam gwałtowniej, czując, jak ktoś podtrzymał mnie, zanim upadłam. Podniosłam wzrok na Jeremiego, który znalazł się przede mną. Jego lewa dłoń znalazła się na moim ramieniu, a prawą trzymał karton z aktami, który ja już ledwo miałam w rękach.
— Wszystko okej? — spytał zaniepokojony.
Przełknęłam ślinę, a kolejno szybko przytaknęłam.
— Tak — wydusiłam ledwo. — Nic mi nie jest. Słabo dzisiaj spałam. To wszystko tylko zmęczenie.
Kiwnął głową, a kolejno odebrał ode mnie pudło z dokumentami. Odłożył je na stół, gdzie znalazły się także pozostałe dwa kartony. Złapałam głębszy wdech, ponownie spoglądając na Jeremiego. Po bliższym przyjrzeniu widziałam kilka cech wspólnych do postaci z tych wydarzeń, jakie pojawiają się w moim umyśle.
Pokręciłam lekko głową, nie chcąc nawet zakładać czegoś tak niedorzecznego.
— Dobrze, zabierajmy się do pracy — powiedziałam, zamykając za sobą drzwi.
Kolejno przeszłam do tablicy korkowej, gdzie zaczęłam rozmieszczać mapę sprawy. Coś jednak dalej nie dawało mi spokoju. Dlaczego Jeremy był tak podobny do tego chłopaka z nieznanych mi wspomnień? Nie rozumiem, co to ma wszystko znaczyć.
Dlaczego mam w głowie wspomnienia, których kompletnie nie pamiętam?
Spojrzałam kątem oka na Jeremiego.
I dlaczego Jeremy wydaje mi się aż bardzo znajomy?
******************************
Dziś trochę Melissy!
Mam nadzieję, że się nico pośmialiście i się wam podobało!
Dajcie znać koniecznie!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro