Rozdział 7: Melissa
2/2
Zamknęłam drzwi od gabinetu komisarza. Momentalnie poczułam, jak zeszło ze mnie całe ciśnienie powstałe przez tego człowieka. Westchnęłam z ulgą, jednak od razu przypomniała o sobie migrena, która nie dawała mi spokoju od momentu, gdy obudziłam się rano na kanapie. Ruszyłam do swojego biurka.
Po wypiciu połowy butelki whisky nerwy mi opadły, jednak gdy procenty uleciały, wszystkie problemy wróciły jak bumerang. Do głowy wrócił moment, gdy na moment poczułam spokój. To się wydarzyło, zanim jeszcze dopiłam pierwszą szklankę alkoholu. Nie rozumiałam tego, ale zwalałam to na polepszające się samopoczucie spowodowane trunkiem. Ewentualnie zadziałało połączenie go z tytoniem.
Zajęłam miejsce przy stole, sięgnęłam do najniższej szuflady po prawej. Chwilę przebierałam w szafce, zanim do ręki trafiły leki przeciwbólowe. Od razu wzięłam tabletkę i popiłam ją końcówką zielonej herbaty, którą rzadko sobie robiłam. Nie smakowała mi, ale podejrzewałam, że zaserwowałam sobie kaca.
Ponownie odetchnęłam, a w głowie znów znalazła się sytuacja, gdy problemy na moment ode mnie odpłynęły. Nie rozumiałam dlaczego, ale miałam poczucie czyjejś obecności. Albą i Tigerem zajęła się sąsiadka, więc to nie one.
Nic nie rozumiem...
Podparłam czoło na dłoni. W tej samej chwili poczułam dłoń na ramieniu. Podniosłam wzrok, dzięki czemu ujrzałam Charliego.
Charlie, a właściwie Charles, Reevers. Kompletnie nie wygląda na swoje trzydzieści dziewięć lat. Na twarzy nadal brak zmarszczek. Jego włosy wpadały w kolor przygaszonego blondu z delikatnymi ciemniejszymi refleksami. Sama fryzura była krótka. Na twarzy niemal zawsze widniał uśmiech, usta posiadał średniej wielkości, nos prosty z nieco dłuższą końcówką. Zielone tęczówki okalała długa firanka rzęs. Brwi wyginały się ładny łuk. Kwadratową szczękę, bardziej zaokrągloną brodę i minimalnie wklęśnięte policzki obrastał dwudniowy zarost.
Miał na sobie białą koszulkę na krótki rękaw, którą w jakiejś części zakrywała jeansowa kurtka. Nogi okrywały jeansy o ton ciemniejsze niż wierzchnie ubranie. Stopy ukrywały adidasy.
Mężczyzna sięgnął do mojego biurka. Na blacie położył mój kubek wypełniony brązowawą substancją, a ja od razu zrozumiałam, że Charlie zrobił mi kawę. Dokładnie taką, jaką lubiłam. Z kapką mleka i trzema łyżeczkami cukru. Uniosłam kąciku ust i na niego zerknęłam, gdy oparł się o stolik.
— Dziękuję.
Pokręcił głową, dając mi do zrozumienia, że nie mam mu za co dziękować. Martwił się o wszystkich wokół i każdemu pomagał, jak tylko umiał. Taki właśnie był. Do mnie w szczególności wyciągał pomocną dłoń. Cóż, nie dziwiłam się jakoś bardzo. Kochaliśmy się nawzajem.
— Co powiedział komisarz? — spytał.
Głos Charliego należał do tych niższych, ale przyjemnie się go słyszało. Zwłaszcza gdy występowała u niego ta chrypka, którą dało się zauważyć podczas śmiechu. Tej jednej ekspresji towarzyszyła najczęściej.
Wzięłam głębszy wdech, sięgnęłam po kubek we wzór szachownicy.
— Cóż, było ciekawie — zaczęłam. — Jak komisarz się dowiedział, że żadna z ran na ciele denata nie spowodowała jego śmierci i zmarł na zawał, to musiałam sobie naprawdę mocno wbić paznokcie w dłonie, żeby nie zacząć się śmiać.
Charlie parsknął.
— Jego mina była po prostu bezcenna.
— Cóż, jakby na to nie patrzeć, teraz ta sprawa podchodzi pod napad i zbezczeszczenie zwłok. Dostanie to pewnie ktoś z...
— Kazał mi się tym dalej zająć — przerwałam mu.
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie zrozumiał, co ja właśnie takiego powiedziałam.
— Co? — wydusił.
— Nie da tego innej osobie.
— Jesteś śledczym, nie siedzimy w Wydziale Przestępczym, tylko w Śledczym...
— Tak, cóż... — Stuknęłam w porcelanowy kubek dłuższymi paznokciami. — Przypominam ci, jak bardzo komisarz mnie nie cierpi i jak chętnie mi wręczy wypowiedzenie, gdyby nie udało mi się rozwiązać tej sprawy.
Mężczyzna westchnął.
— Przesadzasz.
Podniosłam na niego wzrok.
— Nie przesadzam, Charlie. — Odłożyłam kubek na blat. — Przy mojej ostatniej sprawie nadepnęłam mu na odcisk. Patrzy mi na ręce i tylko czeka, aż znowu popełnię błąd.
Charlie złapał głębszy wdech, sięgnął do mnie i położył mi dłoń na policzku. Delikatnie go pogłaskał.
— Nie przejmuj się. — Zerknął na oszklony gabinet komisarza. — W końcu się zamknie...
Przytaknęłam lekko.
— Mam nadzieję...
— Zmieniając temat: O której wyszłaś? — Zabrał dłoń.
Obiema złapał się o krawędź biurka.
— Koło piątej.
Tak naprawdę to jakoś przed drugą...
— Coś się stało? — spytał zaniepokojony, myśląc zapewne, że coś się stało.
Nie musiał się niczym martwić. To, co się działo, to jedynie chwilowe załamanie nerwowe. Musiałam sobie przemyśleć kilka spraw, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich tygodni i tych dwóch lat przerwy od pracy detektywa. Nie mogłam mu jednak tego wszystkiego powiedzieć. Martwiłby się o wszystko podwójnie, a tego nie chciałam. Miał na głowie wystarczająco problemów, tym bardziej, kiedy na oko się brało fakt, że Charlie był starszym aspirantem. Powinien zajmować się swoimi sprawami, a nie moimi huśtawkami humorów.
— Musiałam wyprowadzić Albę i Tigera.
Poniekąd powiedziałam prawdę. Około piątej trzydzieści moja sąsiadka wychodziła do pracy, a to znaczyło, że musiałam od niej odbierać moje dwa kochane psiaki, które zostały u niej na noc, bo ja spędzałam wieczór u Charliego.
— Nie masz z nimi łatwo, co? — spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Od razu zaczął mówić dalej: — Może niepotrzebnie brałaś kolejnego psa pod opiekę. Już miałaś Albę na głowie.
Przełknęłam ślinę, słysząc niemą sugestię, jednak nie dałam sobie wejść na głowę.
— Wiesz, jak kocham zwierzęta...
— Wiem, ale... — zaciął się.
Złapałam głębszy wdech, co sprawiło, że zatrzymał swoją wypowiedź. Opuściłam wzrok.
— Charlie, proszę. — Spojrzałam mu w oczy. — Chociaż ty nie neguj moich decyzji.
Mężczyzna zamilkł. Przy tym uważnie mi się przyglądał, jakby szukając niewidzialnie zapisanej odpowiedzi na czole. Znał mnie wystarczająco, aby wiedzieć, co się wydarzyło.
— Rozmawiałaś rano ze swoją matką, prawda?
Odetchnęłam. Oblizałam powierzchnię ust, tym samym pozbywając się jakiejś części o ton ciemniejszej od koloru ust pomadki. Domyślił się. Nie powinnam się temu dziwić. Co prawda znajdował się wyżej w hierarchii, ale kilka lat temu sam był śledczym. Znał sytuację, jaką miałam z rodzicami. Odzywałam się do nich jak najmniej, choć kiedyś, za czasów licealnych, uważałam ich za najlepszą matkę i ojca pod słońcem. Cóż, wszystko się zmieniło.
Na samo wspomnienie czasów szkoły średniej migrena przybrała na sile, ale nie dałam po sobie poznać, iż coś takiego miało miejsce. Nie chciałam martwić Charliego.
— Nie chcę o tym rozmawiać.
Charlie złapał głębszy wdech.
— Powiesz kiedyś, co sprawiło, że poróżniłaś się z rodzicami?
Uniosłam delikatnie kąciki ust.
— Może kiedyś.
Mężczyzna szerzej się uśmiechnął i odwrócił wzrok w bok. Przy tym założył ręce na piersi. Nie rozumiałam tej nagłej zmiany postawy. Zazwyczaj na komisariacie starał się ona zachowywać profesjonalnie, choć przy mnie zdecydowanie miękł. Co do tego nie było wątpliwości. Jednak teraz, gdy momentalnie się wyluzował, co u niego uważałam za rzadkość, nie miałam pojęcia, co chodziło mu po głowie.
— Co powiesz na obiad na mieście? — zmienił całkowicie temat.
Uchyliłam szerzej powieki zaskoczona.
Tego się nie spodziewałam...
— Co proponujesz? — Skrzyżowałam ręce na piersi.
Nogę założyłam na drugą.
— Pamiętasz restaurację, gdzie byliśmy na trzeciej randce?
Przytaknęłam.
— Chodzi ci o tę restaurację, gdzie się mnie dopytywałeś, czy naprawdę jesteśmy razem?
Uśmiechnął się szeroko.
— Tak, dokładnie tę — przyznał. — Pamiętasz, jaki dzisiaj jest dzień?
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego pytania. Środa jak środa, prawda? Zwróciłam oczy na kalendarz. Liczba osiemnaście była zakreślona w serduszko, a ja momentalnie sobie uświadomiłam, jaki dziś dzień.
— Nasza rocznica... — przyznałam.
Przy tym złapałam się za głowę.
— Zapomniałaś? — dopytał Charlie.
— Wyleciało mi z głowy... — Podniosłam na niego smutny wzrok. — Przepraszam, Charlie.
Uśmiechnął się lekko.
— Nie przejmuj się, Melissa. — Sięgnął do mnie, by wetknąć mi włosy za ucho. — Nic się nie stało. Ostatnio miałaś sporo na głowie. Najpierw informacja o powrocie do Wydziału, przenoszenie wszystkiego, teraz ta sprawa...
— Stało się, Charlie. — Zerknęłam na niego z uniesionymi brwiami. — Zapomniałam o rocznicy czwartego roku razem...
— Ej... — przerwał mi. — Nie gniewam się, jasne?
Sięgnął do moich dłoni i za nie złapał. Przy tym przede mną kucnął.
— Każdy ma prawo, żeby o czymś zapomnieć. Skupiasz się na sprawie, więc to oczywiste, że to ona jest dla ciebie teraz najważniejsza.
Westchnęłam.
— Naprawdę przepraszam...
Charlie złapał głębszy wdech.
— Okej, skoro tak ci z tego powodu przykro, to... — przeciągnął drugą literę — jakoś mi to zrekompensuj.
— Jak?
Ponownie się uśmiechnął.
— Coś wymyślę.
Uniosłam wyżej kąciku ust. W tym samym momencie zadzwonił telefon Charliego, tym samym przerywając naszą pogawędkę. Wstał, zerknął na komórkę. Od razu odebrał.
— Tak? — spytał, gdy przyłożył urządzenie do ucha. — Gdzie? Już jadę.
Rozłączył się. Zerknął na mnie.
— Muszę...
— Wiem — nie dałam mu dojść do słowa. — Jedź, taka twoja praca. Spotkamy się później pod komisariatem.
Przytaknął z lekkim uśmiechem. Już w kolejnej chwili obszedł moje biurko, by stanąć po drugiej stronie za ścianką oddzielającą moje miejsce pracy od jego. Mieliśmy je naprzeciw siebie, od kiedy zaczęłam tu pracować. Widziałam, jak wziął pistolet, a w kolejnej chwili ruszył do komisarza, by zaraportować wyjście w sprawie pracy.
Złapałam głębszy wdech, spojrzałam na blat. Naprawdę miałam ochotę się teraz na nim położyć i zamknąć oczy.
Jak na zawołanie przed oczami ukazało mi się wspomnienie, gdy podnosiłam się z ławki szkolnej. Szybko zaczęłam wtedy pakować swoje rzeczy, a kolejno równie pospiesznie wstałam, co niemal skończyło się upadkiem. NIEMAL, bo zostałam złapana przez dwie pary rąk. W głowie odbiły się tylko ich słowa mieszające się jeszcze z czterema innymi. Całe sformułowanie brzmiało: „Wszystko w porządku?!".
Zamrugałam szybciej, uświadamiając sobie, że bujałam w obłokach. Gdy tylko cicho odchrząknęłam, uświadomiłam sobie kolejną rzecz. Głowę prawie rozsadzała migrena, która nijak nie chciała dzisiaj zniknąć. Usiadłam prosto, oparłam się o biurko i podparłam czoło na dłoni. Złapałam głębszy wdech, po czym uchyliłam moment wcześniej przymknięte powieki.
Co jest?
Nie pamiętałam, by sytuacja, jaka pokazała mi się w urywku wspomnień, miała kiedykolwiek rację bytu. Poznawałam klasę, jednak nie wiedziałam, kiedy to dokładnie miało miejsce. Na pewno po przeprowadzce do Ameryki, czego dowodziła sala biologiczna, gdzie miałam zajęcia z panią Wilhelminą, ale co to miało znaczyć?
***
Podniosłam się do siadu. Za mną pociągnęła się szaroniebieska pościel. Po gołej skórze przebiegł dreszcz wywołany przez lekki wiatr wpadający przez uchylone okno. Złapałam głębszy wdech, przetarłam twarz. Dalej bolała mnie głowa. Starałam się niczego nie pokazywać, ale okazywało się to większym problemem, niż bym mogła się spodziewać. Miałam wrażenie, jakby obie skronie pulsowały, a do tego dochodziła gorączka. Powinnam zacząć myśleć o czymś innym i spróbować odwrócić uwagę od dyskomfortu.
Zwróciłam wzrok na Charliego. Głęboko spał. Jego lewe ramię leżało prosto na poduszce, na której leżałam moment wcześniej. Klatka piersiowa powoli się unosiła.
Odwróciłam się. Rozejrzałam po pomieszczeniu. Mieszkanie Charliego to dosłownie wszystko w jednym. Jedynym osobnym pomieszczeniem była łazienka, której wejście znajdowało się po mojej lewej. Miałam idealny widok na kanapę, przed którą stał stolik na kawę. Na ścianie powieszono telewizor. Po obu stronach znajdowały się szafki zapełnione książkami popularnonaukowymi. Po prawej w rogu stała duża monstera. Po lewej znajdowało się wyjście z mieszkania, a obok mała szafeczka na uporządkowane buty. Nad nią wisiało kilka wieszaków, ale tylko dwa były zajęte. Dalej znajdowała się minimalistyczna kuchnia.
Charlie nie lubił przesady. Uważał, że takie mieszkanie mu wystarczało, choć jak dla mnie pasowało bardziej określenie kawalerka. Nie płacił za nie dużego czynszu, nie spraszał tu nikogo, poza mną. Nie lubił bałaganu, jaki mogli pozostawiać po sobie goście.
Westchnęłam, odwracając wzrok. To w tym momencie zobaczyłam swoje idealnie złożone ubrania obok jego. Przełknęłam ślinę, gdy uświadomiłam sobie, że sama je tak zostawiłam. Złapałam się za głowę, przypominając sobie, dlaczego nie leżały one porozrzucane na podłodze.
Nie rozumiem, czemu, ale czuję się jak tania dziwka...
Charlie nie przepadał za żadnego typu grami wstępnymi przy stosunku. Musiałam się do niego przystosować i pogodzić się z faktem, że mnie nawet nie pocałuje podczas seksu. Nic się nie zmieniało od czterech lat. Zawsze to samo. Charlie kazał mi się rozebrać, wejść na łóżko i wypiąć na niego tyłek. Nie chciał tego robić w żadnej innej pozycji. Przy tym mnie nijak nie dotykał. Nie czułam w tych chwilach żadnego uczucia. Kochałam go, ale w tych momentach miałam wrażenie, jakby mnie uczył znieczulicy na chęć przyjemności.
Momentalnie przed oczami ujrzałam swój stary pokój w domu w Orange. Stałam pod półką z książkami. Ktoś znajdował się naprzeciwko mnie. Rozmawialiśmy, ale w pewnym momencie osoba się do mnie pochyliła. Złączyła usta z moimi.
Wzdrygnęłam się nagle.
Co u diabła?
Pokręciłam głową. Złapałam głębszy wdech, odkryłam się spod pościeli. Od razu chwyciłam za bieliznę. Wciągnęłam wszystko na siebie, nie zostawiając nawet śladu, że cokolwiek się działo. Że w ogóle znajdowałam się w tym mieszkaniu. Jedyne, co zrobiłam, to na blacie w kuchni pozostawiłam liścik, z informacją, że Alba i Tiger zostali sami w mieszkaniu, a nie chciałam, żeby je rano roznieśli.
Przy drzwiach wciągnęłam na stopy niskie botki. Na plecy zarzuciłam karmelową skórzaną kurtkę. Złapałam za kask od motoru. Odblokowałam cicho drzwi, po czym wyszłam z mieszkania. Będąc już poza klitką, wyjęłam z kieszeni pęk kluczy. Złapałam za odpowiedni i zamknęłam kawalerkę.
Po kilku sekundach zaczęłam zbiegać z szóstego piętra. Już po chwili mogłam się zaciągnąć chłodniejszym powietrzem sierpniowej nocy. Głęboko odetchnęłam. Ruszyłam do swojego motoru. Usiadłam na siedzisku, założyłam kask. Wszystkie rzeczy schowałam pod kurtkę, pozapinałam jej kieszenie. Odpaliłam pojazd, dodałam nieco gazu. Opuściłam szybkę, by zakryć oczy przed ewentualnymi owadami. W ciągu kilku sekund schowałam nóżkę. Popuściłam sprzęgło.
Nie minęło trzydzieści sekund, a już jechałam ulicami Cleveland, kierując się do mieszkania.
Przed oczami ponownie pokazał się obraz ze wspomnień, którego nie pamiętałam, by miał miejsce. Tym razem jechałam do jakiegoś zalesienia z grupką nieznanych mi nastolatków. Nie rozumiałam, co miało miejsce, ale miałam wrażenie, jakbym mogła tym osobom ufać w stu procentach, a może nawet i... Ufałam. Nie byłam pewna, co się właśnie działo. Pojazd się zatrzymał przy Wolf Creek. Chciałam wysiąść z samochodu, jednak potknęłam się o własną torbę. Niemal wypadłam z pojazdu, ale ktoś mnie złapał, chwytając mnie całą w swoje ramiona.
Już miałam zobaczyć twarz chłopaka, kiedy to wizualizację przerwał mi klakson jakiegoś samochodu. Zamrugałam szybciej, uświadamiając sobie, że jechałam pod prąd. Szybkim manewrem minęłam pojazd, w który o mało nie uderzyłam. Z niemałym trudem utrzymałam ścigacz, by nie ślizgnąć się z nim po jezdni. Otrząsnęłam się.
Nie powinnam bujać w obłokach. Tym bardziej prowadząc motor, który przez wiele osób były uważany za pojazdy samobójców. Jakby nie patrzeć, kolizje z udziałem jednośladów mogły zakończyć się tragedią. Charlie nie lubił, gdy poruszałam się tym środkiem transportu, ale nie potrafiłam z niego zrezygnować. Wiatr we włosach sprawiał, że się odprężałam. Na siedzisku mogłam pomyśleć. Nie martwiłam się niczym, co towarzyszyło mi w ciągu dnia.
Zatrzymałam się na światłach. Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić wszystkie zgromadzone emocje. Zestresowałam się, a w takim stanie nie powinno się prowadzić. Nie rozumiałam, co się ze mną działo. Od kiedy zdałam prawo jazdy na motor, starałam się pozostawać odpowiedzialnym kierowcą, ale w ostatnim czasie nachodziły mnie momenty, gdy stawałam się całkowicie rozkojarzona. Ból głowy dodatkowo nie pomagał w skupieniu.
Podniosłam wzrok na światła.
Czemu przypominałam sobie czasy liceum? Nie myślałam o tej szkole, od kiedy rozpoczęłam pierwszy rok studiów na Akademii Policyjnej w Nowym Yorku. Myślałam, że zapomniałam każdą sytuację, jaka miała miejsce w murach tamtej placówki. Przeprowadziłam się z Kanady przez problemy ze zdrowiem, w nowej szkole miałam nadzieję, że wszystko się zmieni. Że w końcu znajdę tam znajomych... Cóż, może i ich tam miałam, ale nie uważałam ich za swoich przyjaciół. Miałam wrażenie, jakby każda konwersacja z tamtymi osobami była drętwa i nudna. Nic się nie działo. Jedynie rozmawiali o grach, swoich psach czy ulubionych piosenkarzach. Cóż, nie interesowały mnie tamte tematy.
Nie miałam bladego pojęcia, jakim sposobem wylądowałam w grupce najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Żadna rozmowa nam się nie kleiła i ostatecznie sama się odsunęłam. Nie pamiętałam kompletnie, jak poznałam osoby, które znajdowały się w tamtej paczce. Do tej pory uznawałam to za coś tak mało istotnego, że nie widziałam sensu, by to rozpamiętywać, ale teraz, gdy w głowie pojawiały się sceny, które miałam wrażenie, jakby nie były moimi wspomnieniami, nie wiedziałam, czy nie powinnam tego uznać za coś ważnego. Czemu nie mogłam sobie przypomnieć? I co to za osoby, z którymi jechałam do Wolf Creek?
Wszystkie te przebłyski pojawiały się nagle. Nie potrafiłam ich sama wywołać. One nachodziły same.
Złapałam głębszy wdech.
Mam dość...
Ruszyłam na zielonym świetle. W ciągu niecałych czterech minut zatrzymałam motor pod budynkiem. Zsiadłam z pojazdu, zabrałam klucze i kask. Przeszłam do drzwi, przy których wbiłam odpowiednią kombinację kodu do drzwi. Weszłam do środka, wbiegłam po schodach na czwarte piętro. Otworzyłam drzwi. Niemal od razu po ich zamknięciu, oparłam się o powłokę. Westchnęłam głęboko.
Miałam ochotę znowu się napić i zapalić, ale musiałam się od tego powstrzymywać. Ostatnie dwa lata sprawiły, że w ciężkich momentach miałam ochotę tylko na te dwie rzeczy, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, jak psułam sobie nimi zdrowie. Niestety, rzucenie palenia przy pracy na komisariacie podchodziło pod cud. Co do alkoholu, starałam się od niego trzymać z daleka. Charlie nie lubił, gdy kobiety się zapijały wysokoprocentowymi trunkami. Cóż, niekiedy po prostu czułam, że musiałam się odprężyć, a to działało najszybciej, więc czego oczy nie widziały, tego sercu żal nie było.
Zablokowałam zamki, Rozebrałam się z wierzchnich ubrań. Niemal wszystkie rzeczy: portfel, odznaka, pistolet w kaburze i notatnik kieszonkowy wylądowały na kanapie. Tak samo kurtka ćpnięta byle jak.
Przeszłam do aneksu kuchennego, sięgnęłam do wysokiej i wąskiej szafki przy lodówce wbudowanej w meble. Wysunęłam wielką pionową szufladę, na której piętrach ułożyłam kolejno przyprawy i alkohole. Trunki głównie z prezentów, jakie dostawałam na urodziny czy z innych okazji. Złapałam za butelkę Jacka Daniels'a z zieloną etykietą. Odwróciłam się do półki ze szklankami, ale od razu zrezygnowałam. Nie chciałam brudzić naczyń, więc po prostu złapałam za nakrętkę, odkręciłam butelkę i napiłam się z gwinta.
Dobrze, że Charlie nie wie o tej szafce...
W ciągu kilku sekund pogasiłam światła w pomieszczeniu. Weszłam po schodach na piętro, a tam niemal od razu się zatrzymałam, gdy na łóżku zobaczyłam dwa psiaki. Alba spała zwinięta w duży kremowy, niemal biały, kłębek. Obok golden retrievera leżał Tiger – młody owczarek niemiecki, który miał może na karku z osiem, może dziewięć miesięcy. Wylegiwał się na plecach, łapki wisiały w powietrzu. Widocznie coś mu się śniło, czego dowodziło poruszanie jedną z tylnych kończyn.
Uniosłam kąciki ust. Już w kolejnej chwili usiadłam przy łóżku na podłodze. Plecami oparłam się o materac. Spojrzałam na butelkę alkoholu. Prawdopodobnie serwowałam sobie kolejnego kaca. Możliwe, że to z tego powodu miałam migrenę, ale nic nie tłumaczyło tych pojawiających się urywków wspomnień. Zaczesałam włosy do tyłu, łapiąc głębszy wdech.
Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że chwilowo nie istniała opcja, że zasnę. Czułam się poniekąd, jakbym wróciła do wieku szesnastu lat, gdy cierpiałam na bezsenność. Nie pamiętałam, co się stało, że te problemy tak po prostu zniknęły. Jeżeli stało się to za ingerencją jakiegoś lekarz, to kompletnie wypadło mi z głowy nazwisko. Chciałam spać, ale nie mogłam.
Czy ja jakoś wyparłam tamte wspomnienia?
Uniosłam butelkę, chcąc się napić. Już ją miałam przechylać, kiedy to w otwartej szafie rzuciło mi się w oczy duże plastikowe pudełko. Momentalnie się zatrzymałam. Opuściłam szkło. Zakręciłam gwint, odłożyłam alkohol na bok i wstałam. Zbliżyłam się do mebla. Bardziej rozchyliłam przesuwne drzwi. Od razu ukazały mi się ubrania, w których chodziłam, zanim skończyłam w związku z Charliem.
Wszystko czarne, szare albo białe... Ewentualnie fioletowe.
Opuściłam wzrok na dolną półkę. Sięgnęłam do dużego pudła, złapałam za krawędź i wytachałam je z mebla. Mieszkałam tu od momentu zakończenia studiów, więc to już sześć lat, a nadal nie miałam rozpakowanego wszystkiego. Od kiedy zaczęłam pracować, nie miałam niemal chwili wolnej. Na początku bardziej zajmowałam się robieniem kawy dla każdego na komisariacie. Dopiero gdy udało mi się jakoś wykazać, dostałam wolniejszą rękę.
Powinnam to chyba przejrzeć, żeby nie poniewierało mi się po mieszkaniu...
Podniosłam wzrok na zegarek stojący na etażerce. Właśnie wybiła trzecia w nocy. Powinnam iść spać, żeby choć trochę być przytomną w pracy. No nic, będę żyła na kawie.
Ponownie usiadłam na podłodze, zdjęłam pokrywę. Od razu w oczy rzuciła mi się moja stara bluza, którą nosiłam z wielką namiętnością w czasach licealnych. Wyciągnęłam czarny materiał, rozłożyłam go w rękach. Doszyte królicze uszy wisiały przy kapturze. Uśmiechnęłam się na jej widok.
Przed oczami po raz kolejny pojawił się obraz z liceum. Szłam korytarzem. Po obu stronach maszerowały dwie postacie, które komplementowały mój styl ubioru.
Zamrugałam szybciej. Znowu. Pokręciłam głową.
Spojrzałam na materiał. Niemal się z tą bluzą nie rozstawałam. Nosiłam ją prawie codziennie za czasów liceum. Nie pamiętałam, co się z nią stało, bo skończyła rozdarta w kilku miejscach, ale nie potrafiłam się z nią rozstać. I chyba dalej nie umiałam. Złożyłam ją z powrotem, odłożyłam na bok.
Sięgnęłam po kolejną rzecz do pudła. Kolejna bluza, jednak ta wydawała się męska. Rozłożyłam ją, przekrzywiając głowę na bok. Była ciemnoszara. Środek wyścielał minimalny baranek, więc należała do tych cieplejszych.
Przed oczami pojawiła się kolejna scena. Tym razem stałam na korytarzu. Rozmawiałam z jakimś chłopakiem i mówiłam mu, że; „Muszę mu chyba oddać bluzę".
Zamrugałam szybciej. Pokręciłam głową, nie rozumiejąc, co się, u diabła, działo. Złożyłam materiał, odłożyłam na drugie wierzchnie ubranie. Jej też nie chciałam wyrzucać. Wydawała się w dobrym stanie, więc tak naprawdę mogła ze mną jeszcze zostać. Zawsze brakowało mi ubrań, gdy wychodziłam z Albą i Tigerem na spacer, a ta egzamin zda idealnie. Tak samo w chłodniejsze dni, gdy od okien ciągnęło chłodem, wkładałabym ją po domu.
Włożyłam ręce do pudła, wyciągając kilka książek. Uchyliłam je i uśmiechnęłam się na widok pozapisywanych marginesów. Otworzyłam także zeszyty, gdy sama próbowałam z pisaniem kryminałów czy poezji. Na znalezione, jakże nowatorskie, teksty piosenek się skrzywiłam i po prostu schowałam, zanim ujrzały światło dzienne. Sięgnęłam po sztywną teczkę. W niej znalazłam rysunki jakichś stworów. Jeden wyglądał jak stonoga z ludzką twarzą i wężowymi oczami. Kolejny jak wróżka. Jeszcze inny jak jakiś gremlin z przerośniętymi łapami i stopami. Do tego miał puste oczodoły...
Ciekawą miałam wyobraźnię...
Zatrzymałam się, gdy natrafiłam na rysunek samej siebie, gdy spałam. Zmarszczyłam lekko brwi, widząc podpis, który nie wyszedł spod mojej ręki. Widniały tu litery J i B, tworząc bardzo ozdobną parafkę. Obok pisało: „Dla Mel".
Mało osób zwracało się do mnie tym skrótem imienia. Od momentu, gdy się wyprowadziłam od adopcyjnych rodziców, nazywał mnie tak tylko Sean. Czasami Charliemu się zdarzało. Mruknęłam pod nosem, nie rozumiejąc, kto to narysował. Nigdy nie nauczyłam się szkicować ludzi. Do tego styl rysunku był całkowicie inny. Mój wydawał się stricte komiksowy. Ten to odwzorowanie jeden do jeden. Ktoś posiadał naprawdę duży talent, ale kompletnie nie pamiętałam, od kogo dostałam ten rysunek. Inicjały J i B nic mi nie mówiły...
Kolejne znalazłam pudełko po butach. W środku znalazła miejsce zatrważająca wręcz ilość różnego rodzaju leków nasennych.
One jeszcze nie zaczęły same chodzić?
Już je chciałam odłożyć na inną kupkę, która by szła do wyrzucenia, kiedy to na spodzie zauważyłam coś, co przypominało zdjęcia zakręcone gumką recepturką. Wysypałam wszystko na podłogę. Złapałam za plik, który wypadł kolorami do podłogi.
Zdjęłam rozciągliwy materiał, odwróciłam obrazem do siebie i momentalnie zamarłam, widząc samą siebie pośród sześcioosobowej grupki. Złapałam fotografię w obie dłonie. Dokładnie się przyjrzałam. Stałam między chłopakiem o czarnych włosach i niemal srebrnych oczach a dziewczyną z ciemnobrązowymi włosami i szarobrązowymi oczami. Oboje mnie obejmowali.
Dziewczyna do tego stała na jednej nodze, drugą podwijała i pokazywała znak pokoju. Uśmiechała się szeroko, ukazując białe zęby.
Chłopak miał zdecydowanie stoicką postawę, ale doskonale widziałam dziwny smutek w jego oczach i uniesionych kącikach. Stał z włożoną do kieszeni prawą ręką.
Obok nas widziałam jakichś bliźniaków, którzy kucali przed nami. Obaj mieli na szyjach naszyjniki z kamieniami. Jeden posiadał biały, drugi niebieski. Jeden z nich ciągnął kolejnego nastolatka, przez co ten o mało nie upadł na drewniane deski prowizorycznego mostka. Miał na sobie skórzaną kurtkę, ale doskonale widziałam tego wystającego na krawędziach baranka. Jego włosy były ciemne, ale odbijające się na nich refleksy wpadały w złoto. Wydawało mi się, że miał szare oczy, ale po bliższym przyjrzeniu widziałam tam kapkę odcienia indygo.
Przedostatnią osobą na zdjęciu była kolejna dziewczyna, wyróżniająca się wyglądem najbardziej. Miała długie białe włosy. Na nich posiadała opaskę z pojedynczą stokrotką. Owe akcesorium przechodziło wokół jej głowy. Szeroko się uśmiechała, niemal wchodząc na barana drugiego z bliźniaków. Miała bardzo jasno szaroniebieskie oczy.
Po samym środku stałam ja. Prawą dłonią trzymałam swój lewy nadgarstek. Sama unosiłam kąciki ust, ale w oczach dostrzegłam minimalne ślady łez.
Zmarszczyłam wzrok.
Płakałam czy zamierzałam płakać?
Jęknęłam z nagłego bólu. Złapałam się za głowę, wypuszczając zdjęcia z rąk. Usłyszałam, jak z łóżka zerwała się Alba i Tiger. Oboje stanęli obok mnie, obchodząc mnie dookoła. Wystraszyły się.
Napływały do mnie różne wspomnienia, których kompletnie nie kojarzyłam. Co rusz w głowie odbijały się czyjeś słowa.
~Mel, jesteś moją pierwszą przyjaciółką...~
Czyją?
~„A tak już nie osądzajmy jedni drugich, a raczej uważajcie na to, aby nie dawać bratu powodu do potknięcia się lub upadku".~
Biblia?
~Nie widzisz, że to ty sprawiasz, że Mel boi się jeszcze bardziej?~
Kto mnie przerażał?
~Czy on choć raz może powiedzieć coś innego, niż „wkurza mnie"? Mel mu nic nie zrobiła, a ten się zachowuje jak... Wkurwiony Bismak.~
„Co" wkurwione?
~Jakimś dziwnym sposobem, gdy dowiedziałem się, że też w jakimś sensie jesteś sierotą, to zrobiło mi się lżej i szczerze? Jesteś znośna.~
Dla kogo znośna?
~Ochronię cię. ~
Kto? Przed czym miałby mnie ten ktoś chronić?!
Z niewiadomych mi przyczyn po twarzy spłynęły łzy. Ból powoli zaczął ustępować, a ja ponownie zerknęłam na zdjęcie, a może raczej zdjęcia, które rozsypały się po podłodze. Na każdym byłam ja, a w moim towarzystwie znajdowały się osoby z tej jednej fotografii.
Czemu płakałam? Co się dzieje? Dlaczego ci wszyscy ludzie wyglądają tak znajomo? Nie pamiętałam ich... Nie rozumiałam już niczego.
Czemu nie mogę sobie przypomnieć ich imion? Kim są osoby znajdujące się na tych zdjęciach?
***************************
Wymyśliłam chyba coś, co tyczy się tylko mnie.
Mianowicie klątwę siódmego rozdziału XD
W Shadows identycznie, jak tu, sódmy rozdział był bardzo długi i nie wiem, czy nie najdłuższy. Zobaczymy, czy w tej części tego nie przebiję XD
W każdym razie mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Dajcie znać koniecznie!
Z Mel dzieje się coś dziwnego. Jak myślicie, co dokładnie?
Podzielcie się swoimi opiniami!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro