Rozdział 5: Jeremy
Przewracałem się z boku na bok, kompletnie nie mogąc zmrużyć oka. Uniosłem się, bardziej podburzyłem poduszkę i położyłem się z powrotem. Cały czas przez głowę przewijały się kolejne obrazy Melissy z poprzedniego dnia, a po tym moment, gdy nazwała tamtego mężczyznę swoim chłopakiem. Następne fragmenty to słowa Duncana, gdy starał mi się uświadomić, jak się według nich zachowywałem i to jak pękłem.
Westchnąłem. Przewróciłem się na plecy, poprawiłem ponownie materiał pod głową, zaginając go na pół. Faktycznie się na wszystkich wyładowywałem, ale nie potrafiłem znaleźć ujścia dla nagromadzonych w ciele emocji. Nie ważne, co robiłem. Czy to praca nad badaniami, czy dokumentacje odnośnie społeczeństwa Cieni. Nic nie pomagało. Nie umiałem się na niczym skupić w stu procentach. Kiedyś pomagało mi rysowanie, jednak teraz nie byłem w stanie nawet złapać za ołówek.
Wyślizgnąłem się spod kołdry, którą odkopałem na bok. Zakryłem oczy przedramionami. Niemal od razu je z powrotem odkryłem, gdy przed oczami ponownie ukazał się obraz Melissy. Warknąłem cicho, ale równie szybko z powrotem się uspokoiłem.
Reszta powtarzała, że nic, co stało się tamtej nocy, nie było moją winą, jednak wiedziałem swoje. Gdybym samemu nie wyskoczył na Kościroga, mogłoby to się skończyć inaczej. Zdawałem sobie sprawę, że demon, tak czy siak, miałby jakiś procent szans, żeby dostać się do Mel, ale odchodząc od niej wtedy, otworzyłem mu niemal do niej ścieżkę. Obiecałem jej ją chronić, ale nie umiałem.
Byłem i jestem za słaby...
Podniosłem się do siadu, podciągnąłem nogi do klatki piersiowej. Oparłem się ramionami o kolana, przeczesałem włosy palcami prawej ręki i podniosłem wzrok na jedną z półek z książkami. Stała przy drzwiach po lewej. Na jednej z półek były ustawione zdjęcia. Znalazły się tam fotografie reszty, taty i mamy oraz jedna, która leżała szkiełkiem do dołu. Położyłem je dawno temu. Ten jeden obrazek sprawiał, że nie potrafiłem kompletnie nic zrobić. Sił miałem jeszcze mniej, a do tego wszystkiego nie potrafiłem nawet się podnieść z łóżka. Już z tym miałem problem, ale patrząc na uśmiech Melissy utrwalony na naszym ostatnim zdjęciu, zanim straciła pamięć... Miałem ochotę po prostu zostać w łóżku i poczekać, aż to wszystko się w końcu zakończy.
Często myślałem o śmierci. Pozostali prawdopodobnie o tym wiedzieli. Byłem tak blisko, żeby móc być z Melissą, jednak jeden błąd zaważył na wszystkim. Gdybym tylko nie wychylił się na pole walki i został na miejscu... Pokręciłem głową. Mogłem zastanawiać się nad samobójstwem, ale nie umiałem sobie niczego zrobić. Tata praktycznie czuwał mi nad głową, pilnując każdego odruchu. Gdy dziesięć lat temu się załamałem, kazał reszcie nie odstępować mnie na krok. Wiedział, ile Mel dla mnie znaczyła i bał się, że istniała szansa na jakąś tragedię.
Odetchnąłem lekko i od razu się podniosłem.
Strasznie tu duszno...
Ruszyłem do okna nad biurkiem, uchyliłem je. Słyszałem, jak za murami latały nietoperze. Natura żyła i dawała o sobie znak. Świerszcze grały, lekki wiaterek poruszał liśćmi. Większość stworzeń spała, tylko ja nie potrafiłem.
— Może znajdę jakieś leki nasenne... — powiedziałem do siebie, po czym zwróciłem się do wyjścia.
Wyszedłem na korytarz i ruszyłem do kuchni. Uniosłem brwi zaskoczony, gdy zobaczyłem palące się światło. Stając w progu, dostrzegłem Duncana, który wrzucał tabletkę do wody. Złapał się za głowę, gdy lek zaczął musować. W ciągu kilku sekund podniósł wzrok i wyraźnie zdziwił się moim widokiem.
— Nie możesz spać? — spytał, ale odwróciłem wzrok. — Głupie pytanie. Wszyscy wiedzą, że ledwo sypiasz, więc to oczywiste, że nie możesz zasnąć.
Lekko przytaknąłem, po czym przekroczyłem w końcu próg pomieszczenia. Nie chciałem rozmawiać o moich problemach ze snem. Niemal od razu przypominały mi się czasy, gdy – jeszcze zanim dowiedzieliśmy się o Mel jako Bramie – pouczaliśmy Melissę odnośnie ilości godzin potrzebnych ludziom do odpowiedniego wypoczynku. Stanąłem przy szafce z lekami i od razu zacząłem przeszukiwać opakowania.
— Nie ma tabletek nasennych — powiedział nagle Can, a ja zerknąłem na niego zaskoczony, że wiedział, czego szukałem. — Twój ojciec gdzieś wszystkie zabunkrował, bo się o ciebie bał.
Oparłem się o blat przede mną. Pokręciłem głową zirytowany, że traktowali mnie jak nieobliczalne dziecko. Rozumiałem, że tata mógł się obawiać, że jego pierworodny mógł sobie coś zrobić, ale błagam. Ja chciałem tylko w końcu iść spać.
— Słuchaj, co do wcześniej...
Podniosłem na niego wzrok. Mieszał zawartość szklanki, poruszając samym naczyniem.
— Przepraszam, że podniosłem na ciebie głos. — Spojrzał mi w oczy. — Chciałem tylko...
— Żebym w końcu przejrzał na oczy? — Opuściłem wzrok.
— Chodzi o to, że... — Wziął głębszy wdech. — Martwimy się o ciebie. Wiem, że nie chcesz tego słyszeć, ale... Taka jest prawda. Zamknąłeś się przed nami, a my... Staramy się ciebie odzyskać. Tęsknimy za tym starym Jeremym, który stawiał na swoim. Który się o wszystkich martwił i opiekował, gdy tego potrzebowaliśmy. Tęsknimy za tym Jeremym, który nas zawsze podnosił, gdy byliśmy w dołku. A ja tęsknię jeszcze za moim najlepszym przyjacielem, którego znam niemal od kołyski i któremu mogłem powiedzieć wszystko, nawet jeśli to była trzecia w nocy.
Przełknąłem ślinę.
— Nie wiem, czy tamten ja w ogóle jeszcze istnieje...
Duncan odetchnął.
— Istnieje.
Spojrzałem na niego. Mogłem się nawet założyć, że miałem uniesione brwi w zaskoczeniu. Nie patrzył na mnie. Przyglądał się przezroczystej substancji w naczyniu i lekko się uśmiechał.
— Skąd masz...?
— Wczoraj go widziałem. — Zerknął na mnie. — Wrócił, gdy zobaczyliśmy Mel.
Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem to imię. Z twarzy chłopaka niemal od razu zszedł uśmiech i zastąpił go delikatny grymas.
— Mówiłem poważnie — zaczął. — Podniesiemy cię, gdy będziesz tego potrzebował, tylko daj sobie pomóc. Nie jesteś sam, Jeremy. Byliśmy, jesteśmy i będziemy przy tobie. Znajdziemy sposób, żeby wszystko naprawić, tylko...
— Tylko że on nie istnieje — przerwałem mu.
Zaciął się.
— Jedyny sposób, żeby wszystko wróciło do normy, to przywrócenie Melissie wspomnień, a nigdzie, w żadnych zapiskach naszej rasy, nie ma nawet o tym najmniejszej...
— Wcześniej szukałeś sam — zauważył, tym samym zatrzymując moją wypowiedź. — Może wszyscy razem znajdziemy jakąś odpowiedź, żeby naprawić przeszłość i teraźniejszość. Nie zawiniłeś wtedy i wbiję ci to w końcu do głowy. Jeremy, daj sobie pomóc.
— Nie wiem, czy umiem...
— To pomyśl, dla kogo to robisz.
Uniosłem brwi zaskoczony. Ponownie zerknąłem na chłopaka.
— Nie rób tego dla nas. Zrób to dla siebie. Daj sobie pomóc, żebyś miał wystarczająco siły, aby móc wszystko naprawić. Przywróćmy Melissie wspomnienia, ale razem. Całą grupą. Zróbmy to dla niej. — Wypił zawartość szklanki.
W ciągu kilku sekund podszedł do zlewu i szybko opukał naczynie. Podszedł do mnie.
— Przemyśl to, Jeremy. — Poklepał mnie po ramieniu.
Nie odezwałem się więcej. Jedynie przytaknąłem.
— Spróbuj się przespać. Dobranoc.
Po swoich słowach ruszył w stronę wyjścia. W ciągu kilku sekund usłyszałem, jak zamykał drzwi na piętrze. Odetchnąłem lekko. Spać? Nie mogłem. Własny organizm odmawiał odpoczynku, bo przed oczami dalej miałem Melissę. Może gdybym ją ponownie zobaczył, to...
W tym momencie wpadłem na pomysł. Zwróciłem się do okien. Wziąłem głębszy wdech, po czym złapałem kluczyki do mojego pick-upa. Dalej był na chodzie, jednak nie jeździłem nim od kilku lat. Przeważnie używała go tylko reszta. Zazwyczaj dziewczyny, gdy jeździły na zakupy.
Odetchnąłem świeżym nocnym powietrzem, gdy tylko znalazłem się poza domem. Zamknąłem drzwi z pomocą magii, by za bardzo nie hałasować. W ciągu niecałej minuty znalazłem się na miejscu kierowcy i odpaliłem pojazd. Jakieś pięć minut później wyjechałem na główną drogę, którą skierowałem się pod ostatnie miejsce, gdzie widziałem Melissę. Ponownie znalazłem się na 26th Street, gdzie zatrzymałem się pod budynkiem. Widziałem ścigacz, jakim jeździła Mel, więc podejrzewałem, że musiała tu mieszkać.
Jadąc tutaj, nie byłem pewien, czy to to miejsce. Pracowała, zarabiała na siebie, więc musiała już dawno wyprowadzić się od swoich adopcyjnych rodziców. Cóż, mogłem podejrzewać, że miało coś takiego miejsce. Przez to wszystko miałem wrażenie, że znajdowała się ona w jeszcze większej odległości od nas. Nie pamiętała nas, nie widziała, nie czuła... Kompletnie nic. Teraz jeszcze to.
Rozpaczałem, kryłem wszystkie emocje. Byłem zły na samego siebie, a wyładowywałem się na innych. Można to uznać za żałosne. Duncan miał rację. Powinienem się do wszystkich zwrócić o pomoc, zanim nie będzie odwrotu, ale nie potrafiłem już mówić o własnych uczuciach, jak miało to miejsce dekadę temu. Gdyby tylko istniał sposób, by to wszystko naprawić, może udałoby mi się podnieść z tego dołka.
Westchnąłem cicho, pokręciłem głową.
Co ja wyprawiam?
Podniosłem opuszczony moment wcześniej wzrok. Uniosłem zaskoczony brwi, widząc wychodzącą z klatki postać. Wyprostowałem się w siedzisku. Bardziej się skupiłem, a do oczu napłynęła magia. W ciągu sekundy zobaczyłem Melissę, która odsuwała włosy za uszy. Tym razem miała na sobie skórzaną kurtkę w karmelowym odcieniu. Zamrugałem, nie dowierzając, że udało mi się ją spotkać o takiej godzinie, ale nie rozumiałem, dlaczego wychodziła. Dochodziła druga w nocy, a o tej godzinie przemieszczanie się po centrum miasta, nie należała do najbezpieczniejszych.
Mel wsiadła na ścigacz, założyła kask. Odpaliła pojazd i w ciągu kilku sekund odjechała spod budynku. Nie powinienem tego robić, ale coś mi podpowiadało, żebym za nią jechał, co ostatecznie, mimo woli, uczyniłem. Jechałem za nią, przemieszczając się na inną ulicę – na 32nd Street, przy której dziewczyna zaparkowała. Po drugiej stronie zauważyłem pusty plac.
Zerknąłem na Melissę, gdy usłyszałem, jak zgasiła swój pojazd. Zdjęła kask i zabrała go ze sobą, gdy już zeszła z siedziska. Mało myśląc, ruszyłem za nią. Szedłem za nią do ceglanego budynku. Otworzyła drzwi z pomocą kodu do drzwi, dlatego przyspieszyłem, by znaleźć się zaraz obok. Szedłem za nią, nie wiedząc w sumie, dlaczego to robiłem. Chciałem się dowiedzieć, gdzie jechała, bo martwiłem się o jej bezpieczeństwo, ale ta okolica wydawała się dość spokojna.
Chwila... Czy to możliwe, że tamto miejsce, gdzie była, to mieszkanie tego całego Charliego?
To by znaczyło, że właśnie szedłem za Mel do jej miejsca zamieszkania. Podniosłem na nią wzrok. Wbiegała właśnie na czwarte piętro, kompletnie nie pokazując zmęczenia. Ja tymczasem ledwo mogłem złapać oddech.
Cholerna kondycja...
Mel się zatrzymała. Stanęła przy pierwszych drzwiach po lewej, gdy weszła na czwarte piętro. Wyjęła z kieszeni klucze. Zauważyłem przy nich cztery breloczki w postaci jakichś materiałowych zawieszek i dwóch figurek psów – jeden był całkowicie biały, drugi czarnobrązowy. Odblokowała zamek, uchyliła powłokę, a w tym samym momencie pstryknąłem palcami. Wszystko wokół się zatrzymało, a dzięki temu mogłem wślizgnąć się do mieszkania. Stanąłem od razu w rogu przedsionka, gdzie ponownie wznowiłem czas.
Mel weszła do pomieszczenia. Od razu zamknęła i zablokowała za sobą drzwi. Odłożyła kask na komodę stojącą przy wejściu. Kluczyki rzuciła do naczynia stojącego na meblu. Zrzuciła buty, po czym ruszyła do większego pomieszczenia na bose stopy. Pokierowałem się za nią, przyglądając się, jak zdejmowała skórzaną kurtkę, którą rzuciła niedbale na kanapę. Odznakę i kaburę z bronią odłożyła na stolik ustawiony przy klatce schodowej. Zniknęła za rogiem.
Ja w tym czasie rozejrzałem się po parterze mieszkania. Salon był połączony z kuchnią. Niemal cała ściana po lewej była zajęta przez okna w postaci kwadratów. Na oko miały może pięćdziesiąt centymetrów. Pomiędzy nimi znajdowały się czarne ramy. Po lewej dostrzegłem klamkę, a to znaczyło, iż mieszkanie posiadało balkon. Mur pod oknami wykańczała czysta czerwona cegła. Identycznie całą ścianę naprzeciw głównego wejścia. Przy niej właśnie ustawiono czarne metalowe schody, jednak podstopnice zastąpiono ciemnym drewnem. Inne mury w mieszkaniu barwiły się na szaro. Pod tym za mną ustawiono półki w całości wypełnione książkami.
Ich widok sprawił, że poczułem na twarzy lekki uśmiech. Po prawej zauważyłem przesuwne drzwi, a za nimi dostrzegłem rąbek kafelek, a to mogło znaczyć, iż prawdopodobnie znajdowała się tam łazienka. Miejsce kuchni w całości było zaciemnione przez czarne kafelki na ścianach i podłodze, jednak wszystko odzyskiwało pełnię, gdy zapalało się tam światło. Środek salonu był zajęty przez dywan. Na nim ustawiona została duża czarna kanapa. Po obu jej stronach znalazły się dwa białe fotele. Przed nimi stał szklany stolik na kawę, a przed tym wszystkim, pod murem z oknami, usytuowano niską komodę. Na niej stał telewizor. W rogu przed schodami ustawiono duże biurko. Był na nim porządek. Leżał tam jedynie laptop, drukarka, lampka biurowa i koszyczek na długopisy. Na ceglanej ścianie wisiała jeszcze tablica korkowa. Na szarych ścianach po prawej zawisło kilka obrazów. Na górze dostrzegłem balustradę, jednak jakikolwiek inny widok został zablokowany przez ulokowaną tam szafę.
Zerknąłem z powrotem na Mel, która cały ten czas robiła coś w kuchni. Wracała do salonu, niosąc szklankę ze złotawym napojem, a ja od razu rozpoznałem, co to takiego – whisky. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, czemu piła alkohol o takiej godzinie. Zajęła miejsce na kanapie, złapała się za głowę.
Coś się działo.
Melissa nie wyglądała za dobrze, a potwierdzenie mojej myśli stanowiła w połowie opróżniona szklanka, którą kobieta prawie wyzerowała po jednym łyku. Wyprostowała się, zerknęła na widok za oknami, a w ciągu kilku sekund po jej twarzy spłynęło kilka łez, na których widok szerzej uchyliłem powieki. Pociągnęła nosem, spojrzała na swoją kurtkę i do niej sięgnęła. Odłożyła szklankę na stolik kawowy, a ja uważnie jej się przyglądałem, gdy wyjęła z jednej kieszeni prostokątną paczkę. Uchyliła wieczko, a ja zamarłem na widok papierosów.
Mel wyjęła jednego, włożyła go między wargi i podpaliła końcówkę. Przełknąłem ślinę, nie dowierzając w to, czego świadkiem właśnie byłem. Melissa paliła. Jeśli dobrze pamiętałem, za czasów liceum nie mogła znieść tego smrodu, gdy Duncan popalał na przerwach. Mel oparła się prawym łokciem o kolano. Na dłoni ułożyła swoje czoło. Pokręciła głową, a z oczu pociekło jeszcze więcej łez.
Coś się naprawdę dzieje.
Chciałem do niej podejść, ale nie mogłem. Złapałem za prawy nadgarstek, gdy wyciągnąłem do niej dłoń. Nie widziała mnie. Nie wiedziała, że się jej przyglądałem. Nie pamiętała mnie. Nie czuła. Nie ważne, co bym zrobił, nic nie podziała. Mogłem tylko patrzeć, jak cierpiała z niewiadomego mi powodu.
— Co ja takiego zrobiłam, że życie rzuca mi tylko kłody pod nogi? — wyszeptała Melissa, a ja podniosłem na nią zaskoczony wzrok.
Zbliżyłem się do niej. Mogła mnie nie widzieć, ale chciałem jej jakoś ulżyć w bólu. Zająłem miejsce na kanapie obok niej. Wyciągnąłem prawą dłoń nad jej plecy. Palce od razu obeszła błękitna łuna czaru, ale wiedziałem, że to nic nie da. Beatrice mówiła, że na Melissę nie będzie działała żadna magia. Chciałbym móc od niej zabrać całe to cierpienie, żeby na jej twarzy nigdy nie występował smutek, ale to niemożliwe. Tym bardziej w obecnej sytuacji.
To wszystko PRZEPADŁO.
Westchnąłem cicho.
— Jeremy?
Uchyliłem szerzej powieki. Serce ponownie mocniej zabiło, a ciepło rozeszło się po całym ciele. Organ znajdujący się w piersi bił coraz szybciej, przypominając reszcie ciała, jakie uczucie mi towarzyszyło, gdy tylko Mel znajdowała się obok mnie. Powoli przerzuciłem wzrok na dziewczynę, która właśnie unosiła tęczówki na szyby, a potem kolejno odwróciła głowę w moją stronę.
Momentalnie pstryknąłem palcami, a wszystko wokół się zatrzymało. Jak najszybciej wstałem, wyszedłem z mieszkania dziewczyny. Zbiegłem po schodach, o mało się na nich nie zabijając. Wybiegłem z budynku, wsiadłem do pojazdu. Szybko i głęboko oddychałem, nie mając pojęcia, co właśnie miało miejsce. Sięgnąłem do materiału bluzy, położyłem dłoń na sercu. Czułem, jak biło pod skórą. Miałem niemal wrażenie, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
— Co... — Przełknąłem ślinę. — Co się właśnie stało?
Podniosłem wzrok na budynek. Melissa powiedziała moje imię, ale kompletnie nie wiedziałem, jakim sposobem coś takiego się wydarzyło. Zamrugałem szybciej, ponownie przełknąłem ślinę i zerknąłem na przednie lusterko. Zamarłem, widząc coś, co myślałem, że zniknęło dawno temu. Zobaczyłem błysk nadziei, że to wszystko, co wydarzyło się dekadę temu, może zostać jeszcze naprawione, a ja dostałem drugą szansę, by ocalić Mel.
*************************
Lekko spóźniony, ale nie wyrobiłam się na czas. Mam jednak nadzieję, iż rozdział wam się spodoba!
Dajcie znać koniecznie, co myślicie!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro