Rozdział 41: Melissa
Wzięłam krzesło z drugiego końca pokoju. Przeniosłam je do miejsca, w którym siedział Eugene, po czym ustawiłam je naprzeciw niego. Kolejno na nim usiadłam i oparłam się łokciami o kolana.
— Powiesz mi coś ciekawego?
Eugene parsknął. Pokręcił głową, nie dowierzając, że naprawdę go o coś takiego zapytałam.
— Możesz sobie pomarzyć.
Wyprostowałam się i oparłam o ściankę krzesła. Skrzyżowałam ręce na piersi, nogę założyłam na drugą. Lekko się uśmiechnęłam.
— Wiesz — zaczęłam — i tak możesz trafić do więzienia.
Eugene się lekko wzdrygnął. Z twarzy ponownie zszedł mu uśmiech.
— Co masz na myśli?
Wzruszyłam ramionami.
— Zaatakowałeś policjantkę. Cienie mogą robić za świadków całego zdarzenia. Jeżeli coś by mi się stało, trafiłbyś za kratki do dwunastu lat. — Uniosłam kąciki ust. — Mój przyjaciel też jest w policji. Pracuje jako patolog. Za niego też byś dostał dwanaście lat. Reszta została mi przydzielona do pomocy i stała się moimi konsultantami. Tak jakby jesteśmy nietykalni, a ty tę nietykalność naruszyłeś. Za każdego z szóstki Cieni, które zaatakowałeś, liczyłyby ci się przynajmniej po trzy lata od osoby. W pełni tylko za mnie i Seana masz dwadzieścia cztery lata, gdyby sąd uznał pełną karę. Dodając pełne wyroki po trzy lata od pozostałych, dochodzi ci dodatkowe osiemnaście lat, czyli w sumie czterdzieści dwa lata w więzieniu, gdyby sąd i biegli uznali pełny wyrok. Masz trzydzieści jeden lat. Z więzienia wyszedłbyś jako staruszek.
Mężczyzna przełknął ślinę. Ja się natomiast szerzej uśmiechnęłam.
— Bez względu na to, czy się przyznasz, czy nie, i tak wylądujesz w więzieniu na długie lata.
— Własną rasę wyślesz do więzienia?
Zaśmiałam się lekko.
— Jestem policjantką. Gdybym odkryła przestępstwo, to członka własnej rodziny bym wsadziła za kratki, także to, że jesteś Światłem, mnie nie rusza.
— Też jesteś Światłem — wycedził przez zaciśnięte zęby.
— Jak sam ostatnim razem zauważyłeś, nie mam czystej krwi Świateł. Nie jestem nim w stu procentach — zauważyłam. — Mój ojciec był Światłem, ale matka należała do Cieni.
Zaśmiał się nerwowo, dokładnie mi się przyglądając. Pokręcił głową.
— Naprawdę jesteś siostrą Silasa — stwierdził, a ja rozplątałam nogi i ręce, czując, że za moment postanowi on powiedzieć coś więcej. — Ten chuj też potrafił znaleźć odpowiedź na każdą...
Znowu się zamachnęłam. Tym jednak razem prawą ręką, a jego głowa przechyliła się w drugą stronę. Nieco mojej krwi poleciało w moją stronę. Poczułam, jak coś opadło na skórę twarzy. Zaczął wiercić się na krześle, próbując się wydostać, jednak chłopacy związali go wyjątkowo mocno. Odetchnęłam spokojnie, a on na mnie spojrzał z czystą wrogością w oczach.
— Coś chyba mówiłam o sposobie, w jakim powinieneś się zwracać o moich bliskich. — Wytarłam policzek.
Eugene wypluł nieco czerwonej substancji na podłogę. Uśmiechnął się, a ja dostrzegam szkarłatny osad, który znalazł się na jego zębach, które ukazał podczas gestu.
— Osoba, która cię uczyła, nieźle się spisała.
Złapałam głębszy wdech.
— Wracając do tematu — powiedziałam, ignorując jego kolejną zaczepkę. Wstałam przy tym z krzesła, by kolejno przejść wokół niego. — Naprawdę nie masz niczego, z czego chciałbyś się wyspowiadać?
Eugene parsknął.
— Niby z czego? — Chciał się do mnie odwrócić, jednak zaprzestał czynności niemal natychmiast.
Głównie przez fakt, że stanęłam zaraz za nim i oparłam się o plecy jego krzesła. Kolejno się pochyliłam i zbliżyłam się do jego ucha, by jak najlepiej wszystko słyszeć.
— Naprawdę muszę ci przypominać? Przecież doskonale wiesz, do czego piję — powiedziałam spokojnie. — Chodzi mi o twoją pierwszą ofiarę. O twoją rodzoną siostrę; Emely Faure, po mężu Crow.
Eugene natychmiast się wzdrygnął.
— Dokonałeś na niej egzekucji.
Ponownie zaczął się wiercić. Próbował uciec, ale wyrwanie się z tych więzów było zbyt trudne. Jeżeli chciałam, by coś powiedział, musiałam wbijać kolejne szpileczki. W historii zdarzało się wielu morderców, których prześladowały osoby przez nich zabite. Skoro po przypomnieniu mu własnej siostry wystąpiła u niego taka reakcja, może kolejne go złamią na tyle, by się przyznał.
— Miesiąc po śmierci siostry, dorwałeś jej męża; Titusa Crowa.
Usłyszałam, jak przełknął ślinę.
— Cienia — dodałam.
Zacisnął szczękę.
— Puściła się z tą przebrzydłą zarazą...!
— Dlatego zabiłeś go w identyczny sposób, co swoją siostrę?
Ponownie się wzruszył.
— Myślałeś, że nie zostaniesz złapany?
— To... — zaczął, ale natychmiast przestał.
Ewidentnie chciał coś powiedzieć, ale to nadal za mało, by pękł całkowicie. Musiałam wbić więcej igieł.
— A co z pozostałymi ofiarami? Z Katriną Lambert, Robertem Saint-Clair, Mariną Stevens i Patrickiem Woodem? Kolejne dwie pary, z jeszcze niezawartym małżeństwem i twoje kolejne ofiary, z którymi postąpiłeś w identyczny sposób, jak z pierwszą dwójką. Ponownie dwa Światła i dwa Cienie.
Znowu przełknął ślinę.
— A ostatnia ofiara? Albert Michelin?
Jego oddech przyspieszył.
— Światło.
Opuścił głowę. Zacisnął szczękę. Coraz szybciej brał wdechy.
— Wszystkich zamordowałeś z zimną krwią. Po co? Nie chciałeś, żeby rasy się zmieszały? Wymyśliłeś sobie, że wymierzysz im sprawiedliwość? Ostatnia piątka była jedynie dłużnikami po handlu fentanylem? A może to był jedynie twój chory kaprys?
Zacisnął wargi w cienką linię.
— Chcesz wiedzieć, co cię teraz po tym wszystkim spotka? — Bardziej się nachyliłam do jego ucha. — To proszę. W więzieniu każdego dnia, o każdej godzinie i w każdej minucie, czy nawet sekundzie, o niczym nie zapomnisz. Siedzenie w zamknięciu jedynie daje pole do popisu dla własnych myśli. Wszystko to, co zrobiłeś, będzie do ciebie wracało. Inni więźniowie też mogą ci dodawać, jeżeli wyjdzie, co uczyniłeś, a już, zwłaszcza gdy się dowiedzą, że zabiłeś rodzoną siostrę. Z jakiegoś powodu wiele przestępstw jest popełnianych właśnie ze względu na rodzinę.
Pokręcił głową.
— W więzieniu możesz też spotkać gorszych od siebie. Nie znasz dnia ani godziny, gdy oni postanowią zrobić prowizoryczny nóż ze szczoteczki do zębów. Tylko czekać, aż dostaniesz kosą w brzuch. Wtedy zrozumiesz, jakie to uczucie umierać i jak się czuły twoje ofiary, gdy ty podejmowałeś decyzję o ich życiu za nich.
Jego oddech jeszcze bardziej przyspieszył. Po twarzy spłynęły łzy. Nic nie mówił, a mi przeszło przez myśl, że mogłam go nastraszyć aż za mocno. Odwróciłam lekko wzrok, ale postanowiłam grać dalej. Musiałam coś z niego wyciągnąć.
— Możesz milczeć — powiedziałam — ale mam ci jeszcze jedną rzecz do powiedzenia.
Sięgnąłem do jego włosów. Chwyciłam za nie, pociągnęłam. Jego głowa odchyliła się do tyłu, a ja spojrzałam mu w oczy. W jego tęczówkach dostrzegłam niemal szaleńcze przerażenie i to rosnące poczucie winy, które udało mi się u niego rozbudzić. Pękał. Powierzchnia jego oka rozszerzyła się, a ja w odbiciu ponownie dostrzegłam te żarzące się tęczówki. Tym jednak razem one dosłownie świeciły.
Pokręcił głową, jakby niemo prosił, bym przestała. Lekko parsknęłam, dalej grając złą glinę.
Nie daj się przejrzeć, Melissa.
— Choćby nie wiem co, wpakuję cię do więzienia. Będę kopała tak głęboko, aż w końcu wyciągnę wszystkie dowody świadczące o twojej winie i obarczającej cię na tyle, że zgnijesz za kratami. Powiążę cię ze wszystkimi morderstwami, a zwłaszcza z pierwszym. Przypnę ci łatkę „Rzeźnik własnej siostry" tak mocno, że nie pozbędziesz się jej do usranej śmierci.
Puściłam go, po czym ruszyłam do drzwi. W głowie powtarzałam sobie jedno zdanie: Błagam, niech to zadziała, błagam, niech to zadziała... Nie mogłam się do niego odwrócić. Z łatwością by mnie rozszyfrował. Stanęłam przy drzwiach, uderzyłam w nie otwartą dłonią, dając znak Seanowi, że może już się odsunąć do drzwi. Za wszelką cenę miał nie wpuszczać tu reszty. Moja rozmowa z Eugenem mogła być niemal niesłyszalna, ale uderzenia raczej do nich doszły.
Powłokę otworzył mi sam Sean. Każdy uważnie mi się przyglądał, gdy miałam wychodzić z pomieszczenia, ale momentalnie zostałam wmurowana, gdy doszły do mnie jeszcze słowa Eugena, które brzmiały:
— Zrobiłem to...
Przełknęłam ślinę, po czym powoli się do niego odwróciłam. Zaskoczył mnie, ale za wszelką cenę starałam się tego nie okazać. U reszty jednak widziałam, że nie wierzyli własnym uszom. Eugene się przyznał do winy.
— Zabiłem ich... — Złapał głębszy wdech. — Całą siódemkę.
Złapałam głębszy wdech, przytakując lekko głową. Czułam na sobie wzrok pozostałych. Nie wiedzieli, co się stało. To jasne, że wystąpił u nich szok. Mówiłam im, że potrafiłam sobie radzić z przestępcami, ale nie spodziewali się chyba aż takiego poziomu.
Złapałam za klamkę, zamknęłam za sobą drzwi. Reszta już chciała coś mówić, ale szybko im przerwałam, unosząc dłoń. Wyjęłam telefon, pokazałam im włączony dyktafon. Przytaknęli, a ja zatrzymałam nagrywanie. Szybko zapisałam nagranie i zmieniłam jego nazwę. Po tym, co tu dziś zrobiłam, oficjalne przesłuchanie to jedynie formalność. Powie o wszystkim i przyzna się do każdego morderstwa. Ostatecznie nie dowiedziałam się o własnej rodzinie prawie nic, ale przynajmniej jego przyznanie do winy udało się zdobyć.
— Ty faktycznie potrafisz sobie radzić z przestępcami — stwierdziła Maddy.
Spojrzałam na nią zaskoczona, po czym zmarszczyłam brwi, czując się niedocenioną.
— Jestem policjantką... — zauważyłam, łapiąc za końcówkę bandaża.
Już w kolejnej chwili zaczęłam go odkręcać. Wszyscy jednak dostrzegli kilka śladów krwi. Zwłaszcza Jeremy, który w sekundę się przy mnie znalazł.
— Miałaś być ostrożna...!
— To nie moja krew, Jeremy — przerwałam mu i pociągnęłam końcówkę materiału, by zjechała z mojej dłoni.
Na skórze nie było najmniejszego śladu, że w ogóle komuś przyłożyłam. Posiadałam jedynie takie poczucie, a knykcie ledwo widocznie zabarwiły się na różowo.
— Co? — spytał.
— Przywaliłam mu ze dwa razy... — Wzruszyłam ramieniem. — Nie kazałam wam wchodzić do środka, bo wolałam wam oszczędzić widoku mojej okropnej gry aktorskiej, gdy udawałam „złego glinę".
— Nastraszyłaś go, prawda? — wtrącił się Sean, a ja odwróciłam wzrok. — I podkoloryzowałaś?
— Mam prawo zachować milczenie?
— Mel! — Odsunął się od ściany.
Spojrzałam na niego poważnie.
— Inaczej by się nie przyznał — zauważyłam.
— Grunt, że się udało — powiedział Pan Bernon, a my spojrzeliśmy na niego zaskoczeni.
Nie przyszedł tu wcześniej z nami.
— Coś się stało, tato? — spytał Jeremy.
Ja w tym czasie zdjęłam drugi bandaż.
— Przyszedłem sprawdzić, jak poszło.
Już po chwili złapałam oba i podeszłam do mężczyzny. Podałam mu oba materiały.
— Chcieliście zbadać różnice między Cieniami i Światłami. Ja mam mieszane geny, więc dużo różnic raczej byście nie znaleźli, ale Eugene jest czystym Światłem.
Mężczyzna się uśmiechnął, po czym przytaknął.
— Na pewno się to przyda — stwierdził. — Mieliśmy też sprawdzić, jak wchłonięcie Kościroga wpłynęło na ciebie. Zawołam Edwarda, idźcie do domu. Po drodze dam też znać Josephowi i jego synowi, że przesłuchanie się skończyło.
Na jego słowa jedynie przytaknęliśmy. Ruszył schodami w dół, reszta także. Ja i Jeremy zostaliśmy w tyle. Musiałam ubrać kurtkę, przy czym Jeremy mi pomógł.
— Powiedział coś o twojej rodzinie?
Uniosłam lekko kąciki ust. Pokręciłam głową.
— Nie zapytałam.
Zaskoczyłam go.
— Dlaczego?
— W sumie nie wiem — przyznałam, stawiając stopę na pierwszym stopniu. — Jakoś... Skupiłam się tak bardzo na sprawie, że do głowy nie przychodziły inne pytania.
Jeremy uchylił przede mną drzwi. Wyszliśmy na zewnątrz. W oddali widziałam resztę, jak znajdowali się już w połowie drogi. Joseph i Noah właśnie wchodzili po schodach do budynku. Ponownie uchylili czoła Jeremiemu, ale tym razem o niczym nie rozmawiali. Zbiegłam po kilku stopniach, wkładając ręce do kieszeni. Odetchnęłam głęboko. W ciągu kilku sekund obok mnie znalazł się Jeremy. Złapał za moje prawe ramię i wyciągnął rękę z kieszeni. Kolejno splótł palce z moimi, posyłając mi uśmiech.
— Kiedyś się wszystkiego dowiesz, Mel — powiedział. — Jestem tego pewien.
Uniosłam kąciki ust na jego słowa. Puściłam jego dłoń, po czym się przysunęłam i objęłam go jedną ręką. On zrobił to samo i wspólnie ruszyliśmy do jego domu.
*************************
I takim oto akcentem kończymy minimaraton noworoczny!
Mam nadzieję, że rozdziały się wam podobały!
Dajcie znać koniecznie!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro