Rozdział 40: Melissa
Przeciągnęłam się we własnym łóżku. Dawno się już tak nie wyspałam. Powodem tego mogło być kilka rzeczy. Świeżo zmieniona pościel, brak ciągłej migreny, kilka procentów wypitych razem z dziewczynami lub po prostu fakt tego, że czułam się szczęśliwa. To niemal dawało idealny obraz dnia codziennego. Mogłam w końcu wyluzować i cieszyć się każdą minutą, nie przejmując się jakimiś gromadzącymi się problemami. Wszystko odeszło na drugi plan. Odetchnęłam głęboko, po czym się uniosłam i opuściłam ręce między nogi. Za oknami widziałam budzące się do życia miasto, a gdzieś w oddali zielone drzewa zalesienia w Orange. Na sam tego widok kąciki ust się lekko uniosły.
W tej samej chwili, gdy pomyślałam o Jeremym, na telefon przyszedł SMS. Sięgnęłam do urządzenia, odłączyłam je od ładowarki. Zegar wskazywał szóstą trzydzieści, ale nie na tym się skupiłam, a na wiadomości od Jeremiego, do którego kontaktu, gdy wczoraj nie patrzyłam, dziewczyny dodały po trzy serduszka z obu stron jego imienia. Uśmiechnęłam się sama do siebie, zaczesując włosy na jedną stronę, po czym oparłam łokieć prawej ręki o lekko zgięte kolano. Odblokowałam komórkę z pomocą kodu, po czym weszłam prosto w wiadomości. Od razu wyświetliło mi się kilka, w tym gif uroczego, przeciągającego się kotka z podpisem: Good Morning, Baby.
Uniosłam szerzej kąciki ust.
♥♥♥Jeremy♥♥♥ 06:29
Chciałem się przywitać, bo dzisiaj nie miałem cię obok siebie
Mam nadzieję, że cię nie obudziłem
Piszę też, bo mamy kilka rzeczy dziś do zrobienia
Niby ponad miesiąc, ale przesilenie zimowe szybko nadejdzie
Reszta się tym musi zająć, a ja mam rzeczy z przedstawicielami zbiorowisk do omówienia
Dzisiaj przez to nie będzie nikogo z nas na komisariacie
Już też zleciłem przygotowania do przesłuchania Eugena
Dalej nie jestem co do tego pewny...
Okej, koniec powagi
Dzisiaj jest chłodno, więc ubierz się ciepło
Nie chciałbym, żebyś się przeziębiła
Uważaj w drodze do pracy
Od rana mogą jeździć wariaci
Do tego w nocy przywiało mrozem
Na trawie na zewnątrz mieliśmy szron
Może być przez to ślisko
Mam nadzieję, że rozmowa z komisarzem przebiegnie dobrze
Przed wejściem do gabinetu weź głęboki wdech, żeby się uspokoić
Dasz sobie radę
Wierzę w ciebie ♥
Staraj się nie przywalić tamtemu bipolarowi...
To zostaw dla mnie, jak go zobaczę...
Parsknęłam pod nosem, kręcąc głową, ale czytałam dalej. Jeremy się rozpisał od rana.
♥♥♥Jeremy♥♥♥ 06:32
Skoro masz mordercę, to zapewne spędzisz większość dnia w kostnicy u Seana
Baw się dobrze w pracy
Postaraj się nikogo nie postrzelić
W tym Seana, jeżeli zacznie ci zadawać za dużo pytań
Do południa
Miłego dnia
Kocham cię ♥♥♥♥
Po swoich ostatnich wiadomościach dosłał jeszcze kilka gifów. Jeden: Have a good day! z machającym niedźwiedziem. Drugi: I love you! z młodym Szeregowym z Pingwinów z Madagaskaru. Trzecim był: Virtual kiss z kreskówkowym kotem. Złapałam głębszy wdech, a na twarzy czułam duży rumieniec. Chyba nigdy wcześniej nie dostałam takiej wiadomości od rana. Nie dość, że się trochę pośmiałam, to jeszcze dosłownie czułam uczucia, z jakimi Jeremy to wszystko pisał. Martwił się o mnie, a przy tym tęsknił. Mnie także brakowało go w nocy, bo nie miałam się do kogo przytulić. Alba i Tiger uciekli, gdy tylko chciałam ich objąć.
Złapałam głębszy wdech, wcisnęłam miejsce do wprowadzania wiadomości. Kolejno zaczęłam wystukiwać na klawiaturze:
Nie obudziłeś mnie
I mi ciebie też brakowało
Nie miałam się do kogo przytulić w nocy
Alba i Tiger też mi uciekli z łóżka
Byłam osamotniona w świeżej pościeli
Skoro jest zimno, to mam nadzieję, że samemu też się ciepło ubrałeś
Też bym nie chciała, żeby coś cię złapało
Proszę ubrać ciepły golfik i rozkręcić kaloryfer, żeby było ciepło
Życz ode mnie reszcie powodzenia z przygotowaniami na przesilenie
Mam nadzieję, że twoje spotkania przebiegną bez problemów
Miłego dnia
Ja ciebie też kocham ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Czy ilość tych serduszek to przesada? W żadnym wypadku. Dziesięć było jak najbardziej adekwatną liczbą, którą Jeremy na pewno zrozumiał. W końcu tyle lat istniały nasze uczucia. Kochaliśmy się od dekady i nawet rozłąka oraz brak wspomnień tego nie zniszczyło.
Padłam z powrotem na łóżko. Uśmiechałam się od ucha do ucha. Pierwszy raz od bardzo dawna czułam szczęście. Nie byłam uwięziona, niczym kanarek w klatce, a wolna. Mogłam wyluzować, nie musiałam nikogo udawać. W końcu została tylko ta Melissa Regora, która kiedyś grała we wszystkim pierwsze skrzypce. Przewróciłam głowę w prawą stronę, spoglądając tym samym na pustą połowę łóżka. Chciałabym, żeby Jeremy się tu teraz znajdował.
Chcę go przytulić...
Odetchnęłam szczęśliwa. Jakieś dziesięć minut później wstałam. Podeszłam do szafy, do której przeniosłam razem z dziewczynami starą część garderoby – głównie czerń, szarości, biele i kilka ciemniejszych kolorów, takich jak granat czy fiolet. Złapałam za czarne jeansy z przetartymi od przodu nogawkami. Kolejno złapałam za hebanową kaszmirową bluzkę z prostym, niezwijanym golfem i rękawami do połowy ramienia. Na spodzie mebla znalazłam jeszcze pudełko z ani razu niezałożonymi, atramentowymi martensami, przeszywanymi przy podeszwie czerwoną nicią. Przytaknęłam, aprobując ubiór. Kolejno chwyciłam za skórzaną, zimową kurtkę, którą zamierzałam założyć. Skaj także przybierał kruczą barwę.
Po chwili złapałam za bieliznę i skarpetki. Ze wszystkim zeszłam piętro niżej, ale nim w ogóle ruszyłam do łazienki się ogarniać, dałam jeść dwóm darmozjadom, czyli Albie i Tigerowi, którzy patrzyli na mnie proszącym wzrokiem. Po pracy jechałam do reszty, więc powinnam zapewne ponownie poprosić sąsiadkę, żeby je wyprowadziła. Nigdy nie miała ona nic przeciwko. Mało tego, zawsze się cieszyła, gdy ją o to pytałam. Mówiła, że na starsze lata ma przynajmniej powód, żeby wyjść z domu.
Już po chwili znalazłam się w łazience. Od razu się ubrałam. Włosy odsunęłam opaską, by móc umyć twarz i nałożyć na nią wszelkie kosmetyki do pielęgnacji. Gdy to miałam, złapałam za kosmetyczkę, z której niemal natychmiast wyjęłam korektor, którym najpierw zakryłam cienie, utrwaliłam go pudrem, po czym chwyciłam za eyeliner. Dawno nie robiłam sobie czarnych kresek, więc miałam nadzieję, że nie wyszłam z formy. Ostatecznie jednak z nich zrezygnowałam. Wzięłam do ręki czarną kredkę, którą obrysowałam górną linię wodną, po czym wyjechałam nieco na powiekę i rozmazałam to palcem, tworząc lekką chmurkę. Kolejno mocno zaznaczyłam górne i dolne rzęsy, a potem zrobiłam sobie brwi. Na usta nałożyłam jedynie nieco przezroczystego błyszczyku, żeby nie mieć ich suchych.
Taki makijaż nosiłam w liceum i w takim się najlepiej czułam. Podkreślałam nim kolor oczu, który teraz wybijał się na pierwszy plan. Dało się go zobaczyć z daleka. Już w kolejnej chwili zdjęłam opaskę, rozczesałam włosy i ułożyłam tak, by grzywka opadała nieco bardziej na prawą stronę. Westchnęłam cicho i jak dzień wcześniej złapałam za pudełko z biżuterią. Od razu zaczęłam wkładać na palce pierścionki, jakie kiedyś nosiłam. Na środkowy prawej dłoni wsunęłam sygnet z żywicy, na mały srebrnego węża. Kciuk obrastała jakby gałązka. Przy lewej dłoni na najmniejszym znalazł się srebrny pierścionek z pięcioma kryształkami, na wskazującym anielskie skrzydła, a na kciuku tym razem bez żadnych koralików, a po prostu o ciekawym kształcie. Na szyi już wisiał medalik od reszty, którego nie chciałam zdejmować za żadne skarby, ale i tak zawiesiłam na karku jeszcze ten, który niegdyś dostałam od adopcyjnego ojca i naszyjnik od biologicznej matki. Oba schowałam pod golf.
Już po chwili wyszłam z pomieszczenia, po czym podeszłam do butów. Wciągnęłam na stopy czarne długie skarpetki, które zakryłam nogawką. Kolejno wciągnęłam martensy, które lekko poluzowałam na sznurówkach, by nie przylegały mi aż tak ściśle do łydki. Założyłam kaburę, w nią schowałam zabezpieczony pistolet. Na plecy zarzuciłam kurtkę. Do paska przy spodniach przypięłam odznakę. Jeszcze zanim wzięłam wszystko, co wczoraj przyszykowałam z dziewczynami na skup i do wyrzucenia, poszłam do mojej sąsiadki. Oczywiście, zgodziła się zająć zwierzakami, a widząc zmianę w wyglądzie, od razu ją pochwaliła. Stwierdziła, że wyglądałam dużo lepiej niż wcześniej i bardziej mi to pasowało, pomimo samych czarnych ubrań.
Wróciłam na moment do mieszkania, by zabrać rzeczy. W tym także karton z gratami Charliego, których ostatecznie nie udało mi się mu oddać. Czyli tak, jak podejrzewałam. Było to winą głównie dziewczyn, które otworzyły wino i chciały się ze mną napić. Fakt, mała ilość promili jest dozwolona w Ameryce i nikt się nie powinien przyczepić do procentów we krwi, ale taka ilość, jaką z nimi wczoraj przyjęłam... To raczej przekraczało tę małą granicę. Zostawiłam zapasowe klucze sąsiadce, po czym ruszyłam ze wszystkimi tobołami schodami w dół, prosto do wyjścia. Faktycznie zaraz po wyjściu z ogrzanego budynku, po plecach przeszedł mi dreszcz. Powinnam była zapiąć kurtkę... Wepchnęłam wszystko na tylne siedzenia, po czym zerknęłam na godzinę w telefonie. Dochodziła siódma dwadzieścia pięć.
Nadal miałam czas do rozpoczęcia pracy, dlatego postanowiłam załatwić sprawę ze skupem ubrań przed zmianą. Obeszłam samochód dookoła, wsiadłam na miejsce kierowcy. Włożyłam kluczyk do stacyjki, odpaliłam pojazd i od razu włączyłam ogrzewanie, by lekko przymarznięte szyby puściły. Kolejno zapięłam pas. Poprawiłam się lekko na siedzeniu, by kolejno spuścić hamulec ręczny. Zmniejszyłam dmuchawę z ciepłym powietrzem, gdy zobaczyłam wodę cieknącą po szybach. Odpaliłam wycieraczki, a one od razu pozbyły się minimalnego oblodzenia. Po chwili wrzuciłam kierunkowskaz i obejrzałam się za siebie, by zobaczyć, czy miałam wolne miejsce do wyjazdu. Wyjechałam za dwoma autami, po czym ruszyłam do miejsca docelowego.
Na miejscu niemal natychmiast oceniono stan ubrań na bardzo dobry. Wzięto praktycznie wszystko. Wyceniono to też na całkiem ładną sumkę, która była zdecydowanie większa, aniżeli się spodziewałam, a to głównie przez to, że wiele rzeczy posiadało jeszcze metki po zakupie i nie miałam ich na sobie ani razu. Cóż, kilka dodatkowych dolarów nigdy nie zaszkodzi. Po wyjściu z budynku ze skupem ubrań, od razu ruszyłam na komisariat.
Zatrzymałam się pod budynkiem. Od razu ruszyłam do środka. Już po drodze do budynku słyszałam kilkoro policjantów, którzy mnie obgadywali. Informacja o moim zerwaniu z Charliem musiała już się rozejść. Do tego mój wygląd także zwracał uwagę. Jakby nie patrzeć, wszyscy na komisariacie przyzwyczaili się do miło wyglądającej Melissy Regory, która miała jasne włosy i spokojny, stonowany ubiór. Cóż, z tym koniec. Wróciła ta normalna, ta prawdziwa ja i nie zamierzałam wracać do tamtego.
Pchnęłam drzwi. Na wejściu ponownie poczułam, jak każdy mi się przyglądał. Od razu podeszłam do recepcji, a tam zobaczyłam stojącego za ladą Nicolasa, któremu uciekały z rąk dokumenty. Spojrzałam pod jego nogi, gdzie widziałam rozsypane kartki. Spojrzałam na niego, po czym odchrząknęłam.
— Komisarz już jest? — spytałam, a on szybciej zamrugał.
— J-jest... — powiedział, po czym odłożył pozostałe dokumenty na blat. — Wpadłaś pod rękę jakiemuś styliście?
Zmarszczyłam brwi.
— Czemu niby?
— No bo... — Wskazał na mnie. — Wyglądasz jak inny człowiek. Jakbyś się nie odezwała, to bym cię za Chiny nie poznał, Regora.
Uniosłam brew zaskoczona.
— Przecież wyglądałam w taki sposób, jak się tu zatrudniałam...
— A myślisz, że ja pamiętam, co tu się wtedy działo? Wiesz, ile ja osób widzę w ciągu dnia? Idzie się powalić. — Westchnął. — Nieważne. Komisarz mówił, że o dziesiątej ma na komisariat wpaść komendant. Jak chcesz go złapać przed tym, to leć, bo nie wiem, ile ma rzeczy do ogarnięcia przed tym.
— Jasne, dzięki.
Odsunęłam się od lady. Ruszyłam do schodów, by kolejno wbiec na odpowiednie piętro. Weszłam na odpowiedni wydział, gdzie niemal natychmiast każdy zerknął w moją stronę. Mógł się tu znajdować Charlie. Patrząc na innych, prawie na pewno już wyszło, że z nim zerwałam. Wszyscy mi się przyglądali, jakby widzieli mnie pierwszy raz. Słyszałam, jak mówili między sobą, że inaczej wyglądałam. Niektórzy się zapytywali, czy ktoś widział, żebym się tak kiedykolwiek ubierała. Cóż, dwa lata przerwy też robiły swoje, gdy mnie tu nie było. Tak samo to, że ostatnimi czasy pracowałam głównie w salce, a nie tu. Większość zapewne nigdy nie zwracała na mnie uwagi, jak się przedstawiałam w poprzednim stylu, jednak teraz? Każdy mnie lustrował.
— Nie martw się, Charlie — usłyszałam, gdy akurat zbliżałam się do swojego biurka.
Charles siedział do mnie plecami, dłoń trzymał na czole. Zasiadał na obrotowym krześle przy swoim stanowisku. Wydawał się przybity. Nie wyglądał też najbardziej wyjściowo. Jego włosy znajdowały się w lekkim nieładzie. Na sobie miał delikatnie pogniecioną koszulę, a na niej widziałam założoną kaburę. To dość niecodzienny widok. Charlie zawsze starał się o schludny wygląd, jednak teraz on niemal nie istniał. Wydawało się niemal, jakby próbował z siebie zrobić ofiarę. Obok niego stał jego przyboczny, z którym pracował zwykle w terenie. Podpierał się tyłem o krawędź biurka. Ewidentnie próbował go pocieszyć, ale słabo mu szło. Cóż, podejrzewałam, że jak tylko ich minę, Charlie załamie się jeszcze bardziej, że zerwanie nijak na mnie nie wpłynęło, a jedynie pokrzyżowało jego plany zmiany mnie samej w laleczkę Barbie.
— Mogę się założyć, że Melissa żałuje swojej decyzji. Do końca tego tygodnia na pewno do ciebie wróci. Kocha cię i na pewno nie wyobraża sobie życia bez ciebie.
Wypuściłam powietrze w napływie śmiechu. Ani nawet mi się śniło, bym żałowała najlepszej decyzji w ciągu ostatnich czterech lat. Nawet nie pomyślałabym o powrocie do niego. Miałam wystarczająco nieprzyjemnych wspomnień, gdy wszystko sobie przemyślałam w drodze do Jeremiego dwa dni temu. Po tamtym jedynie myślałam, co musiałam wyrzucić, by pozbyć się ze swojego życia jakichkolwiek pozostałości po tym związku. Kiedyś może i go kochałam, ale od ponownego spotkania Jeremiego po dekadzie, tamte uczucia zanikały, a wracały te, które żywiłam do tego chłopaka, którego poznałam w liceum.
Włożyłam ręce do kieszeni. Wolałam uniknąć sytuacji, że bym się nie powstrzymała i przywaliła mu za zmarnowanie mi czterech lat życia. Do tego też zaliczałam męczenie się przez jego toksyczne zachowania. Przeszłam obok nich jak gdyby nigdy nic.
— Melissa? — usłyszałam nagle Charliego, dlatego się zatrzymałam.
Złapałam głębszy wdech, po czym odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego przez ramię. Siedział z szeroko uchylonymi powiekami. Jego przyboczny także przyglądał mi się zaskoczony. Ewidentnie spodziewali się mnie zobaczyć w opłakanym stanie, załamaną i w ogóle, tymczasem ze mną było jak najlepiej i jedyne chusteczki, jakie wypłakałam, to te, które zużyłam na płacz ze śmiechu, gdy wczoraj siedziałam z dziewczynami.
— Co ci się...?
Zmarszczyłam lekko brwi, a on natychmiast się zaciął. Wzdrygnął się lekko, jakby się mnie teraz lekko obawiał.
— Nie mam teraz na ciebie czasu — powiedziałam, po czym się odwróciłam i ruszyłam do drzwi gabinetu.
Od razu zapukałam w powłokę, a gdy usłyszałam Wejść, złapałam za klamkę. Jeszcze nim uchyliłam powłokę, złapałam głębszy wdech, by się uspokoić. Gdyby nie poranna wiadomość od Jeremiego, na pewno bym o tym zapomniała i weszłabym do środka z gulą zaciskającą mi gardło. Ja jednak aktualnie byłam spokojna. Nie miałam czym się martwić. Powoli wszystko się układało. Po zmierzeniu się z komisarzem przyjdzie mi jedynie stanięcie w cztery oczy z Eugenem. Może rozmowa z nim przyniesie mi nieco informacji o własnych korzeniach, a wtedy w końcu cały ciężar zniknie mi z barków. Pozostanie jedynie tajemnica związana z Kościrogiem w moim ciele.
Weszłam do gabinetu. Już na wejściu zauważyłam, że mężczyzna siedzący za biurkiem nie zajmował się niczym ważnym. Jedynie segregował jakieś dokumenty. Musiał wszystko posprzątać przed przyjazdem komendanta. Zamknęłam za sobą, po czym przeszłam nieco bliżej. Założyłam ręce za plecami, stanęłam przed biurkiem, a mężczyzna podniósł na mnie wzrok i... Momentalnie się zaciął, bo mnie nie poznał. Wywnioskowałam to z jego zmarszczonych brwi i mimiki, z której dało się doskonale wyczytać pytanie: Coś za jedna?
Odchrząknęłam.
— Regora... — rzuciłam cicho, a on zamrugał szybko, przytomniejąc.
Także oczyścił gardło, po czym przytknął.
— Tak... — Wziął głębszy wdech. — Czego potrzebujesz, Regora? Jeśli to nic ważnego, przyjdź później. Komendant ma się dziś pojawić na...
Przerwałam mu.
— Kazał pan informować o wszystkich tropach. Stwierdziłam, że zainteresuję pana, to, co odkryłam.
— Tak? — Opuścił wzrok na dokumenty, jakby kompletnie go nie interesowało, co miałam do powiedzenia.
Wzięłam ponownie głębszy wdech.
— Możliwe, że trafiłam na sprawcę.
Mężczyzna momentalnie się zaciął, zanim wyjął dokumenty z przezroczystej koszulki, by przenieść je gdzieś indziej. Podniósł na mnie zaskoczony wzrok, jednak ja dalej stałam z poważną mimiką. Moja postawa zmusiła go do zmiany swojej. Nie zamierzałam się dłużej przed nikim płaszczyć. Miałam dość bycia popychadłem. Przełknął ślinę, po czym położył długopis na miejscu, gdzie skończył przeglądać teczkę i ją zamknął. Odłożył ją na bok, po czym oparł się łokciami o blat i splótł palce, które podłożył pod nos. Kolejno ruszył ręką, oddając mi głos. Przy tym też dodał:
— Kontynuuj...
— Tak jest. — Złapałam głębszy wdech. — Jak pan wie, zebrałam kilka innych spraw, które pokrywały się ze sobą niemal w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. — Podeszłam bliżej, by na jego komputerze włączyć mapę miasta. — Główna, którą prowadziłam, także. Wszystko się skupiało głównie na miejscach w obrębie zalesienia w Orange, gdzie została znaleziona ostatnia ofiara. — Wskazałam na obszar, a on się lekko odwrócił, by lepiej wszystko widzieć.
Przy tym wydawał się naprawdę mocno skupiony na moich słowach. Podparł prawy łokieć na dłoni drugiej ręki, którą skrzyżował na piersi.
— Początkowo, gdy postanowiliśmy sprawdzić dużą grupą cały teren, możliwe, że przestraszyliśmy przestępcę. Na jakiś czas ucichł i nie wykazywał żadnej aktywności. Dlatego postawiliśmy na plan z czekaniem i przyniosło to efekt ostatnio.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale na niego nie patrzyłam.
— Patrolowałam las i ktoś próbował mnie zaatakować. W porę uniknęłam ataku, ale widziałam twarz napastnika. Nasz rysownik aktualnie zajmuje się portretami pamięciowymi całej szajki narkotykowej, jaką ścigał Wydział Walki z Narkotykami. Poprosiłam znajomego, żeby narysował tego mężczyznę, a ja z kolei wrzuciłam go do systemu w czasie wolnego.
Weszłam w system na komputerze komisarza, a on dokładnie się przyglądał moim ruchom, gdy wpisywałam akta Eugena. Po chwili wyskoczyła jego kartoteka w zapisie elektronicznym.
— Mężczyzną, który mnie zaatakował, okazał się Eugene Faure, lat trzydzieści jeden. Kanadyjczyk. Aktualnie mieszka w Ameryce, choć co jakiś czas wyjeżdża do Kanady. Był karany jako nieletni, ale nie przesiedział ani dnia w poprawczaku. Sędzia skazał go jedynie na prace społeczne, by odpokutować winy. Jako trzynastolatek okradał pomniejsze sklepy, zwykle puszczano go wolno, ale napadu na czyjś dom już mu nie darowano. Zwłaszcza że pobił właściciela, który wrócił do domu. Prawie go zabił, a skutkiem tego była amnezja, na jaką cierpi do dziś. Nie pamiętał, kto mu to zrobił, dlatego Faure nie został zamknięty.
Komisarz przytaknął.
— Przez kilka lat po tym zdarzeniu był spokojny, aż ponowne zdarzenie z jego występkiem miało miejsce na ślubie jego siostry. Zostało to zgłoszone. Pobił własną siostrę i jej męża na ich ślubie. Rzucał w nich groźbami karalnymi o tym, że obojgu zamorduje.
— Jak to się ma do twojej sprawy?
— Za moment do tego dojdę.
Przytaknął.
— Dwa lata spędził w więzieniu. Po incydencie ze ślubu siostry przeprowadził się do Ameryki. Dalej popełniał mniejsze zbrodnie, takie jak kradzież samochodu czy okradanie sklepów, aż w końcu wpadł w towarzystwo jakiejś szajki narkotykowej. Został złapany na sprzedawaniu fentanylu. Skazali go na pięć lat, bo sędzia i biegli uznali to za jego pierwsze wykroczenie w takim środowisku. Wyszedł po roku za dobre sprawowanie. Jakiś czas później zginęła jego siostra. Miesiąc później szwagier, którego podejrzewano o morderstwo. Nie wiadomo, co się działo z Faure przez kolejne cztery lata. W tym czasie ofiarą padły kolejne cztery ofiary, których akta dołączyłam do sprawy, bo zginęli w identycznych okolicznościach. Zdobyłam informacje, że Faure wrócił do Kanady na pięć lat. Trzy lata temu wrócił do Ameryki. Podobno znowu wpadł w sprzedaż narkotyków. I tu dochodzi kwestia ostatniej ofiary.
Spojrzał na mnie zaskoczony, bo już wiedział, do czego piłam.
— Porachunki za branie na krechę — powiedziałam. — Nasza ofiara nie płaciła za narkotyki, które brał. W protokole było odnotowane posiadanie narkotyków, choć rodzina temu kategorycznie zaprzeczała. Skierowałam się do jego drugiej żony, o której informacje wyszły, gdy zaczęłam pracować z konsultantami. Okazało się, że ich związek skończył się właśnie przez to, bo mężczyzna nie chciał skończyć z nałogiem. To samo potwierdzili jego współpracownicy w poprzedniej pracy, którą stracił, bo przyszedł naćpany.
Komisarz przytaknął kilkakrotnie.
— Jak ci idzie jego lokalizowanie?
— Pracuję już nad jego aresztowaniem. — Przeszłam z powrotem na środek pomieszczenia, by stanąć przodem do biurka.
Ponownie przytaknął kilka razy.
— Informuj mnie o wszystkim i jak najszybciej złap tego Faure.
— Tak jest.
— Możesz iść.
Przytaknęłam, po czym ruszyłam do drzwi, cicho wypuszczając powietrze. Poszło lepiej, niż się spodziewałam.
— Regora...
Zatrzymałam się, zanim złapałam za klamkę. Odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć. Patrzył na mnie, a w jego spojrzeniu widziałam coś na obraz... Ulgi? Ze wszystkich sił starałam się nie okazać zdziwienia. Czemu przybrał taką mimikę?
— Dobra robota.
Momentalnie mnie zatkało.
Ja dobrze usłyszałam?
— Dzi-dziękuję...
Odchrząknął.
— A, i... — Wskazał na mnie niepewnie i ruszył ręką, jakby coś ważył w dłoni. — T-tak ci bardziej do twarzy. Wyglądasz poważniej.
Przytaknęłam lekko w podziękowaniu, po czym wyszłam z pomieszczenia, kompletnie nie wiedząc, co stało się pod koniec tej rozmowy.
Co do chuja?
Pokręciłam lekko głową, po czym ruszyłam do pokoju kuchennego. Rano nie wypiłam kawy, a po tej rozmowie zdecydowanie potrzebowałam czegoś mocnego z kofeiną. Ciężar opadł mi z ramion, a przez to też poczułam minimalny spadek własnej energii, która wcześniej mnie rozsadzała. Ledwo przeszłam przez drzwi, wcześniej przepuszczając w wejściu przybocznego Charliego, kiedy to właśnie on we własnej osobie ukazał się moim oczom. Spojrzał na mnie, a przy tym miałam wrażenie, jakby nagle ożył. Odsunął się od blatu, a przy tym złapał głębszy wdech, chcąc coś powiedzieć. Spojrzałam za siebie, chcąc się ewakuować, ale nie była mi dana ucieczka. Mężczyzna złapał mnie za rękę, którą od razu wyrwałam. Wyraźnie go zaskoczyłam swoim ruchem.
Usłyszałam, jak przełknął ślinę.
— Melisso... — Złapał głębszy wdech. — Możemy porozmawiać?
Odetchnęłam ciężko. Gdyby ktoś tu teraz wszedł, podejrzewałam, że udusiłby się od aktualnie sporo ważącej atmosfery, którą można by ciąć nożem.
— Jesteśmy w pracy — zauważyłam.
— Wiem, ale...
— „Nie wrzucaj życia osobistego w związki zawodowe" — zacytowałam jego stare słowa. — Sam mi to mówiłeś, po czym spytałeś o...
— Melissa, proszę cię...
Złapałam głęboki wdech, który od razu wypuściłam, by spróbować obniżyć własne ciśnienie. Przeszłam obok niego. Podeszłam do blatu. Zalałam elektryczny czajnik.
— O czym? — Wyjęłam z szafki dwa kubki.
Dla mnie i dla Seana, który zapewne siedział w kostnicy i nie wyściubiał stamtąd nosa od szóstej rano. Ciekawiło mnie, czy dotarła do niego informacja o moim zerwaniu z Charliem, czy nie. Sean wolał pracować ze słuchawkami w uszach. W ten sposób łatwiej mu się było skupić i nie popełniał błędów. Przy okazji nie zagadywali go patolodzy z innej zmiany, gdy ten przychodził rano lub wymieniał się z nimi w południe.
Nie słysząc żadnych słów Charliego, zerknęłam na niego przez ramię. Stał jak słup i mi się przyglądał, jakby zobaczył mnie pierwszy raz. Jakby nie patrzeć, obchodziłam się z nim bardzo zimno. Ignorowałam go, patrzyłam spod przymrużonych powiek i dawałam zdawkowe odpowiedzi. Dodatkowo ani razu nie wypowiedziałam jego imienia. Takiego zachowania wcześniej u mnie nie widział. Jedyne oznaki zdenerwowania, jakie miał możliwość zobaczyć, to ignorowanie go po incydencie z uderzeniem mnie w twarz.
Westchnęłam zirytowana, kręcąc głową.
— Jeżeli czekasz, aż ja coś powiem, to się nie doczekasz — rzuciłam. — To nie ja chciałam rozma...
— Dlaczego? — przerwał mi.
Ponownie na niego spojrzałam.
— Co „dlaczego"?
Podszedł do mnie. Stanął obok. Podparł się o blat.
— Dlaczego ze mną zerwałaś?
— Przecież ci to wytłumaczyłam.
— Ale...
Odwróciłam się do niego, tym samym mu przerywając.
Melissa, nie podnoś na niego ręki...
— Traktowałeś mnie, jak rzecz, którą można przestawiać z kąta w kąt.
Pokręcił głową.
— Nie rozumiem tego — mówił cicho, a jednak jego głos się urwał, jakby próbował się odezwać naprawdę wysokim piskiem. — Jeszcze tydzień temu dawałaś mi całusa, mówiłaś, że mnie kochasz, a w sobotę... — Odetchnął i zamrugał szybciej. — To przez te oświadczyny? Wystraszyłaś się czy...? Nic z tego nie rozumiem. Twojego postępowania, zachowania teraz...
Odetchnęłam spokojnie. Zwilżyłam wargi.
Spokojnie, Melissa. Nie możesz mu złamać nosa na komisariacie.
— Powiedzmy, że w ciągu tygodnia coś sobie uświadomiłam — powiedziałam. — A co do oświadczyn... To tak. Wystraszyłam się, bo doszło do mnie to, że gdybym się zgodziła, to mogłabym zostać żoną osoby z problemami z agresją, wysokim poczuciem wyższości, z ego podbudowanym przez własną matkę i w dodatku manipulatorem.
Uchylił szerzej powieki, słysząc moje słowa. Odwróciłam się, by zalać wcześniej wsypany proszek wrzącą wodą.
— „Manipulatorem"...? O-o czym ty...?
Odwróciłam się do niego gwałtownie, a przez to ponownie się zaciął.
— Inaczej tego wszystkiego się nie da nazwać. Choć w sumie? — Odwróciłam wzrok. — Określenie „toksyczne zachowania" idealnie pasuje.
— A-ale...
— Zmieniałeś mnie. — Wskazałam na siebie. — Ustawiałeś pod siebie, jakbym była komputerem z nowym oprogramowaniem. Tak, żebym pasowała do idealnego rodzinnego obrazka. Traktowałeś mnie, jakbym była uszkodzona. Rzucałeś pierdolonymi „sugestiami", co powinnam zmienić.
— Sama to wszystko...
Uniosłam rękę, zatrzymując jego wypowiedź. Jeżeli nie chciał mieć siniaka pod okiem, to najlepszą decyzją, jaką mógł aktualnie podjąć, to zamknięcie gęby.
— Nie zrzucaj na mnie własnej winy. — Przełknęłam ślinę. — Robiłam to, bo, kurwa, mówiłeś, że coś ci się bardziej podoba. Robiłam to, bo się, kurwa, bałam, że mnie zostawisz. Brawo. Wytresowałeś sobie jebane zwierzątko. — Parsknęłam, po czym zapytałam przez zaciśnięte zęby: — Tylko wiesz co?
Spojrzał na mnie z lekkim przerażeniem. Wcześniej starałam się przy nim jak najmniej przeklinać. Teraz miałam to gdzieś.
— Nie zamierzam być, do kurwy nędzy, pierdoloną, wytresowaną małpą. Znajdź sobie inną chętną na to miejsce.
Złapałam za kubki. Już chciałam ruszyć do wyjścia z pomieszczenia, kiedy to on mnie jeszcze zatrzymał:
— Melissa...
Nie stanęłam jednak bezczynnie, a na niego spojrzałam poważnym wzrokiem i powiedziałam:
— Regora.
Uchylił szerzej powieki i uniósł brwi w zaskoczeniu.
— Co? — spytał niemal bezdźwięcznie.
— Nie jesteśmy już razem — wytłumaczyłam, ale kontynuowałam: — więc prosiłabym cię o brak jakiegokolwiek spoufalania, Reevers.
Po swoich słowach wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam do wyjścia z wydziału. Za sobą usłyszałam, jak wyszedł za mną Charlie i zawołał moje imię, jednak ja, jak gdyby nigdy nic, wyszłam z części budynku i ruszyłam do drugiej, gdzie znajdowała się kostnica. Przeszłam przez pierwsze szklane drzwi, przedsionek i drugie, by przejść przez dłuższy korytarz. Kolejne dwie powłoki i schody, na których zostawiłam oba kubki z gorącym napojem. Wolałam uniknąć sytuacji, gdyby Sean się na mnie rzucił ze szczęścia, a cała kawa znalazłaby się na moich ubraniach.
Doskonale pamiętałam niegdysiejsze słowa chłopaka. „Ja cię już nie poznaję, Mel! Naprawdę tego nie widzisz?!". Nie widziałam, bo byłam zaślepiona własną głupotą. Do tego nie pamiętałam tego wszystkiego, co teraz. „Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy, jak ja bardzo tęsknię za tą szaloną Mel, którą poznałem na pierwszym roku studiów. Za tą Mel, z którą wylewaliśmy sobie szampana na głowy po odebraniu dyplomów... I za tą Mel, która nie okłamywała samej siebie, mówiąc, że wszystko jest dobrze....". Raniłam go przez kilka lat i nawet tego nie zauważałam. „Miłość" do Charliego zaślepiała mnie do takiego stopnia, że ignorowałam wszelkiego rodzaju próby pomocy. Przez Reeversa bałam się, że zostałabym sama, gdyby on ze mną zerwał, ale prawda była inna. Poza nim posiadałam naprawdę wiele ludzi, którym na mnie zależało. W tym samego Seana.
Uśmiechnęłam się szerzej.
Mam nadzieję, że i jemu spadnie dziś kamień z serca.
Wyjrzałam zza zakrętu. Sean stał na końcu pomieszczenia i zajmował się czymś przy jednym ze stołów. Może udałoby mi się do niego zakraść i wystraszyć? Złapałam głębszy wdech, po czym wkroczyłam na pierwszy schodek. Niestety, mój plan podkradnięcia się do niego niczym złodziej umarł w zalążku. Sean akurat wstał, biorąc przy tym podstawek z probówkami, po czym zaczął się kierować w moim kierunku. W drugiej ręce patrzył na telefon. Ledwo sekundę później uniósł wzrok i momentalnie się zaciął. Przy tym otworzył szerzej powieki. Cofnęłam się na kawałek korytarza, uśmiechając się od ucha do ucha, po czym rozłożyłam ręce na boki i zrobiłam piruet, pokazując mu się w całej okazałości. Po tym parsknęłam, uświadamiając sobie, że musiało to nieporadnie wyglądać.
Momentalnie po twarzy Seana spłynęły łzy. Na ich widok szerzej uchyliłam powieki. Odłożył na stolik sekcyjny podstawek z probówkami i komórkę. Szybko zdjął rękawiczki i kitel, z uszu prawie wyrwał słuchawki, po czym szybkim krokiem ruszył w moją stronę. Znajdując się niedaleko mnie, niemal podbiegł, by mnie przytulić z całej siły i unieść nad podłogę. Pisnęłam zaskoczona, ale ostatecznie objęłam jego kark. Zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
— A to za co? — spytałam, kiedy to mnie odłożył na ziemię, ale nie odsunął się z uścisku.
Zachichotał, po czym złapał urywany oddech.
— Po prostu... — odezwał się z chrypą. — Wróciła Mel, którą uwielbiałem najbardziej.
Uniosłam kąciki ust, po czym oparłam głowę na jego ramieniu. On jednak nie pozwolił mi zbyt długo w ten sposób pozostać i się odsunął, by kolejno mnie dokładnie obejrzeć. Parsknął śmiechem, kręcąc głową. Nie rozumiał, co się stało, czyli nie doszła do niego informacja o moim zerwaniu.
— Co się...?
— To był bardzo długi weekend — przyznałam.
Ponownie pokręcił głową.
— Ale mówiłaś przecież, że...
— Wiem, co mówiłam — ponownie mu przerwałam — ale... — Odetchnęłam. — Byłam głupia, że cię nie słuchałam. Kochałam niewłaściwego faceta, a ty próbowałeś mi to wbić do głowy. Postawiłam ceglany mur, a ty próbowałeś w niego wbić drewnianą wykałaczkę...
Zaśmiał się na moje określenie. Westchnęłam głęboko, a do głowy natychmiast wróciły słowa Jeremiego, gdy mi mówił, że mnie kochał.
— Cóż, może późno, ale teraz mi się wydaje, że jestem na odpowiednim miejscu.
Sean pokręcił głową.
— Co masz na...?
— Zerwałam na dobre z Charliem — powiedziałam, a z jego oczu pociekło więcej łez. — I...
— „I"? — powtórzył, wycierając twarz rękawem zbyt dużego swetra. — „I" co?
Spojrzałam na niego ze spokojem.
— I po dziesięciu latach zeszłam się w końcu z facetem, którego kocham najbardziej na świecie — przyznałam, szeroko się uśmiechając.
— Ty i Jeremy...?
Przytaknęłam.
— Można powiedzieć, że w końcu nie udaję bycia szczęśliwą.
Najpierw parsknął, ale już po chwili się zaśmiał ze wzruszeniem. Kolejno ponownie mnie uściskał z całej siły, a ja oparłam się o jego ramię, także się ciesząc, bo to się stało. Z jego serca też spadł ogromny ciężar, z którym żył ostatnie kilka lat i to głównie z mojej winy.
.・゜-: ✧ :- ⋆˚。⋆୨୧˚✧˚୨୧ ⋆。˚ ⋆-: ✧ :-゜・.
Przez ostatnie pół godziny dotrzymywałam w kostnicy towarzystwa Seanowi. Doskonale wiedziałam, gdzie znajdował się Eugene, więc nie miałam chwilowo nic do roboty, ale dzięki temu mogłam też zobaczyć, jak Sean bada kilka rzeczy. Przy tym oczywiście gadaliśmy i popijaliśmy kawy, które zrobiłam wcześniej w wydziale. Tutaj kawie nie ufałam. Zwłaszcza że ktoś z drugiej zmiany unikał kofeiny, jak ognia, a ja raz na ten trunek się natknęłam, bo poprosiłam Seana o zrobienie picia. Jak to oboje stwierdziliśmy, będąc nałogowymi kawoszami od rana: Nigdy, kurwa, więcej!
— Okej, dalej nic z tego nie rozumiem — przyznał Sean, zakładając drugą parę rękawiczek na dłonie, bo szykował się do zbierania próbek ze znalezionych zwłok. — Co się, do cholery, stało?
Widziałam na jego twarzy szeroki uśmiech. Nie potrafił go teraz powstrzymać, bo cieszył się moim szczęściem. Do tego wydawało się, jakby naprawdę odetchnął w końcu z ulgą. Nie martwił się moim życiem. Mógł się skupić na czymś innym.
— Byliśmy u jego rodziców na kolacji. Jak wracaliśmy, postanowił mi się oświadczyć, ale ja sobie uświadomiłam, że w głowie i w sercu mam tylko Jeremiego. Zamiast przyjąć oświadczyny, zerwałam z nim i pojechałam do Jeremiego.
Zaśmiał się lekko, kręcąc głową.
— Super, że znalazłaś sobie kogoś lepszego, ale chciałbym tylko zauważyć, że mnie też miałaś pomóc. — Wysłał mi krzywy uśmieszek.
Odetchnęłam ze śmiechem, po czym złapałam za telefon znajdujący się w tylnej kieszeni spodni. Już po chwili pisałam wiadomość do Maddy, która brzmiała:
Daj mi wszystkie informacje odnośnie orientacji seksualnej Duncana
Chcę go zeswatać z Seanem
Mam nadzieję, że szybko zauważy wiadomość.
Jak na zawołania, Maddy odpisała krótko, ale zwięźle. Jeremy rano pisał, że wszyscy będą zajęci, bo już szykują się do przesilenia zimowego, więc nie spodziewałam się szybkiej odpowiedzi, ale Maddy to jednak Maddy. Nie rozstaje się z telefonem i zawsze ma go przy sobie.
Maddy 09:27
Duncan = gej 100%
Przyznał się do własnej orientacji...
Chyba 7 lat temu?
O ile się nie mylę
Daj mi o nim wszystkie informacje ogólne
Już po chwili Maddy zalała mnie istnym spamem wiadomości, które dotyczyły naszego niegdysiejszego buntownika. Odchrząknęłam, ponownie zwracając na siebie uwagę Seana, który akurat pobierał próbkę brudu spod paznokci ofiary. Ja jednak zaczęłam czytać na głos wszystko, co wypisywała mi w międzyczasie dziewczyna.
— Okej, co powiesz na bruneta o szaroniebieskich oczach? Dwadzieścia siedem lat, metr osiemdziesiąt dziewięć wzrostu. Uwielbia motory, słucha rocka zarówno nowoczesnego, jak i starszego. Prawie zawsze nosi skórzaną kurtkę. Ma tatuaż i kolczyki, uwielbia obie te rzeczy i samemu zajmuje się piercingiem. Jest w stu procentach homo.
Podniosłam wzrok na Seana. Stał niemal wryty w ziemię, a przy tym próbował coś powiedzieć, uchylając usta niczym ryba bez wody. Ostatecznie jedynie odchrząknął, odkładając rzeczy potrzebne mu do pobierania próbek, po czym oparł się o krawędź stołu.
— Ty se zdajesz sprawę, że właśnie mi opisałaś mój ideał faceta?
Parsknęłam.
— A ty se zdajesz sprawę, że ja ci właśnie opisałam Duncana?
Zachłysnął się własną śliną. Przy tym złapał się za własne serce, jakby za moment miało się zatrzymać. Zdjął jedną parę rękawiczek. Podszedł szybko do kubka, gdzie pozostała jeszcze resztka mojej kawy, po czym ją wypił. Kolejno odkaszlnął już nieco spokojniej.
— On jest...?
— Gejem? Tak — potwierdziłam, po czym pokazałam mu moją rozmowę z Maddy. — Z tego, co napisała mi Maddy, przyznał się do swojej orientacji jakieś siedem lat temu.
Ponownie odchrząknął.
— Czyli...
— Maddy mówi, że masz u niego spore szanse.
— Co?!
— Oni też chcieli was zeswatać.
— Czy-czyli...?
Westchnęłam załamana.
— Tak, jest gejem i możesz do niego uderzać. W końcu ktoś cię porządnie przeleci, jak już dojdziecie do tego etapu.
Ponownie się zachłysnął własną śliną, a ja się zaśmiałam z jego reakcji.
— Jadę do nich po pracy — zaczęłam — więc jak chcesz i masz czas, to możesz jechać ze mną.
Przełknął powoli ślinę.
— Jasne — powiedział minimalnie bardziej piskliwym głosikiem. — Czemu nie?
Czyżby zamierzał skończyć podchody?
.・゜-: ✧ :- ⋆˚。⋆୨୧˚✧˚୨୧ ⋆。˚ ⋆-: ✧ :-゜・.
Westchnęłam załamana, słuchając słowotoku Seana. Przez ostatnie kilka godzin nawijał bez przerwy, a ślina mu się nie kończyła, czego nie rozumiałam kompletnie.
Czy on ma jakiś wyłącznik?
—Myślisz,żepowinienemwyjśćzinicjatywą,amożelepiejpoczekaćizobaczyć,cosięstanie?Nieno,niemogęsiedziećbezczynnie,boszansamimożeprzejśćkołonosa,atakiejhotówy,jakąjestDuncan,drugirazniespotkam. — Złapał mnie za ramię i za nie pociągnął, jakbym była jego wyrodną matką, która nie chciałaby mu kupić zabawki. — Mel,no,weźmipomóż,niewiemcorobić!
Złapałam głębszy wdech, a przy tym się zatrzymałam i na niego zerknęłam. Od razu puścił mój rękaw, jakby się czegoś obawiał. Musiałam go chyba nieświadomie zmierzyć wzrokiem, jakim przy okazji potraktowałam już dziś Charliego.
— Przede wszystkim się uspokój — rozkazałam, ponownie stawiając kroki na schodach. — I do całej tej sprawy też podejdź na spokojnie albo dosłownie wyskoczysz z butów.
Już po chwili oboje wyszliśmy z budynku. Ruszyliśmy do mojego samochodu. Znajdując się jednak niedaleko pojazdu, gwałtownie się zatrzymałam, co nie uszło uwadze Seana. Najpierw zerknął na mnie, a zauważywszy rosnące u mnie zdenerwowanie, przerzucił wzrok na osobę, którą zobaczyłam, jak opierała się o maskę auta. Samemu także zmarszczył powieki, ujrzawszy Charliego stojącego z założonymi na piersi rękoma. Wbijał wzrok w kamienny chodnik, usta miał zaciśnięte w cienką linię. Ewidentnie nad czymś myślał i nie dawało mu to spokoju.
— A on czego chce? — wymamrotał gorzko Sean, ale doskonale usłyszałam pytanie.
— Za moment się okaże.
Odetchnęłam głęboko, po czym skierowałam się do samochodu. Odblokowałam go, a to od razu sprawiło, że Charlie się ruszył. Spojrzał na mnie, gdy zbliżałam się do niego. Zatrzymałam zaraz przed nim i założyłam ręce na piersi. Wyprostowała się dość niezgrabnie, bo noga zsunęła mu się z krawężnika, ale szybko się poprawił.
— Czego znowu chcesz? Nie wyraziłam się wcześniej wystarczająco jasno, Reevers?
— Zdradziłaś mnie? — spytał prosto z mostu.
Na jego pytanie uchyliłam szerzej powieki. Sean zerknął na mnie kątem oka. Już spodziewał się armagedonu, jaki mogłam wywołać, bo Charlie nie widział własnej winy we wszystkim. Zacisnęłam powieki, łapiąc głębszy wdech.
— Słucham? — zapytałam, starając się utrzymać spokojny ton.
Czy go zdradziłam? Tak, ale nawet jeśli, do wszystkich moich przemyśleń odnośnie miłości do Jeremiego dochodziło już wcześniej. Jeszcze zanim wylądowaliśmy w łóżku, czułam, że byłam na złym miejscu. Że to nie Charlie powinien stać przy moim boku, a właśnie Jeremy.
— Dlatego ze mną zerwałaś? — dodał, nie tłumacząc niczego. — Tamto wszystko brzmiało mi na tłumaczenia, jakbyś...
Złapałam głębszy wdech, bezdźwięcznie się śmiejąc. Charlie natychmiast się zaciął przed dalszymi słowami. Ja jednak podeszłam do tylnych drzwi samochodu i wyciągnęłam pudełko z jego rzeczami i mu je wręczyłam – można powiedzieć, że wyglądało to nawet nieco brutalnie, bo dosłownie wcisnęłam mu je do rąk. Zamrugał zaskoczony, a nim zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, odezwałam się ja.
— Chcesz wiedzieć, czemu ci tamte słowa brzmiały na tłumaczenie? — Założyłam ręce na biodrach. — Bo to było pieprzone tłumaczenie. Próbowałam ci, kurwa, wytłumaczyć, dlaczego z tobą zerwałam, ale jak widać, nie doszło. Powód zerwania powtarzałam już dwukrotnie. Trzeci raz nie zamierzam.
Charlie zamrugał szybko. Kątem oka zauważyłam, jak Sean zacisnął wargi, powstrzymując słowa cisnące mu się na język. Samemu zapewne także chciał dodać pięć centów do mojej wypowiedzi, ale stwierdził, że nie potrzebowałam jego pomocy. Z łajaniem innej osoby dawałam sobie radę doskonale.
— Co-co to...?
— To wszystko, co znalazłam u siebie w mieszkaniu. Wszystkie części garderoby, szczoteczka do zębów, jakieś prezenty, które mi kiedyś dałeś czy i kubek, który ci kupiłam na początku naszego związku. Z moimi rzeczami się nie kłopocz i je po prostu wyrzuć. Nie potrzebuję drugiej szczoteczki do zębów — powiedziałam. — A teraz daj mi święty spokój.
Odwróciłam się do Seana, któremu kiwnęłam głową, żeby wsiadał do auta. Ten od razu to zrobił, po drodze mierząc wzrokiem Charliego, który ponownie się odwrócił, by spróbować mnie zatrzymać. Ledwo po trzydziestu sekundach odjechałam spod komisariatu, pas zapinając dopiero, gdy włączyłam się do ruchu. Spojrzałam jeszcze we wsteczne lusterka. Widząc, że Charlie przykucnął i zakrył oczy, westchnęłam zdenerwowana.
— Z tą „zdradą" grubo przesadził...
Zerknęłam na Seana kątem oka. Złapałam głębszy wdech.
— Nie chcę o tym gadać.
Odwrócił na mnie wzrok, a przy tym wydawał się lekko podjudzony. Jego też wkurzył widok Charliego, który za wszelką chciał ze mną porozmawiać. Moje zbywanie tematu także. Wcześniej mógł trzymać język za zębami, bo istniało prawdopodobieństwo, że Charlie mógł się unieść na niego, ale teraz, gdy znajdowaliśmy się sami, nie musiał się przed niczym powstrzymywać.
— Mówię, co myślę! — wytłumaczył, niemal piszcząc. Warknął ledwo sekundę później. — Wyskoczył z tym bez żadnego „cześć" czy „pierdol się"! Powoli mam po prostu ochotę go zgłosić!
Odetchnęłam cicho.
— Nie rób problemu tam, gdzie go nie ma.
Sean, daj spokój...
— Charlie jest problemem, bo ci się naprzykrza!
— Naprzykrza się, bo od zerwania minęły dwa dni.
Za moment stracę cierpliwość...
— Oskarżył cię o zdradę!
I nie wytrzymałam. Uderzyłam dłonią w obręcz kierownicy, przy tym głośno krzycząc:
— I DUŻO SIĘ NIE POMYLIŁ!
Seana momentalnie zamurowało, a ja zatrzymałam się na światłach. Kolejno padłam plecami o oparcie siedzenia i odetchnęłam. Zerknęłam na chłopaka, któremu zszedł cały gniew.
— Co?
Złapałam głęboki wdech.
— Jeremy do mnie przyjechał w urodziny. Trochę wypiliśmy, on mi powiedział, że dalej mnie kocha, pocałował mnie i... Trochę nas poniosło.
Sean zamrugał szybko, po czym usiadł wygodniej i założył ręce na piersi, starając się trzymać powagę.
— Huh! — parsknął. — Czyli już cię spenetrował?
Wzdrygnęłam się.
— Możesz, proszę, nie używać słowa „penetracja" w takim znaczeniu? — spytałam, ruszając na światłach.
— Wybacz, zboczenie zawodowe. — Odwrócił wzrok na szybę po swojej prawej, ale doskonale widziałam ten wredny uśmiech na jego twarzy.
Spojrzał na mnie kątem oka.
— Ma dużego?
Ponownie przeszedł mnie dreszcz.
— Możesz przestać?! — pisnęłam.
On się jedynie zaśmiał. Westchnęłam załamana i oparłam się łokciem o miejsce przy szybie. Złapałam się za głowę.
— Jak ja z tobą wytrzymuję?
— Po prostu kochasz mnie jak brata!
— Tak, brata, którego morderstwo rozważam przynajmniej trzy razy w ciągu doby.
Udał urażenie.
— Osz ty wredna...!
Pokręciłam głową ze śmiechem. Wiedziałam, co próbował zrobić. Starał się jak najbardziej odbiec tematem od Charliego, żebym o nim nie myślała i wkurzona nie zajeżdżała do reszty. Cóż, pod tym względem byłam mu bardzo wdzięczna. Nie chciałam, by Jeremy musiał mnie uspokajać. Gdy tam dojedziemy, pierwsze co, zamierzałam go uściskać, bo nie miałam do tego okazji od wczoraj. Brakowało mi go, bo nie znajdował się dzisiaj na komisariacie. Dużo wcześniej zobaczyłby zmiany, jakie wprowadziłam w wyglądzie od dnia poprzedniego.
Jechaliśmy tak kolejne kilkadziesiąt minut, minimalnie dłużej niż zazwyczaj, ale to wina głównie ruchu drogowego, który mocno zwolnił przez dużą ilość kierowców na drogach. Wiele osób kończyło zmiany i wracało do domów. To tworzyło kilometrowe korki, by w ogóle gdzieś dojechać. Przez większość drogi prędkościomierz pokazywał maksymalnie trzydzieści na godzinę. Zastanawiałam się nawet, czy nie wystawić na dach auta koguta i nie włączyć syreny, ale powstrzymywał mnie kodeks prawny i karny.
Do siedliska cieni dojechaliśmy godzinę po tym, jak wraz z Seanem, skończyliśmy pracę. Zatrzymałam się przy samochodzie ojca Jeremiego. Zgasiłam silnik, zabrałam klucze. Wysiadłam z auta, lekko się przeciągając, po czym postawiłam pierwszy krok w stronę domu reszty. Momentalnie się zatrzymałam, widząc resztę, która siedziała na ganku na ratanowych kanapach. Aria klęczała przed stolikiem z podobnego materiału i opierała się o niego łokciami, łapiąc się za głowę. Wszyscy nad czymś mocno myśleli, pochylając się nad – jak się okazało po zbliżeniu do nich – leżącym kawałkiem papieru z jakimś planem. Zarówno ja, jak i Sean przyjrzeliśmy się świstkowi, gdzie zauważyłam pismo każdego. Próbowali ogarnąć plan, a ja niemal od razu uświadomiłam sobie, co to było. Przydział obowiązków na czas zimowego przesilenia. Ewidentnie mieli z czymś problem. Za wszelką cenę próbowali go rozwiązać, ale nie mieli pomysłu. Sama wszystko sprawdziłam, aż doszłam do grupy, która kompletnie nie dostała przydziału.
— Nastolatkowie nic nie mają — zauważyłam, a oni od razu zerknęli na grupę wypisaną na kartce.
— Nastolatkowie zwykle zajmują się dziećmi, żeby nie wariowały — powiedział Leo.
— Tylko że robią to w trakcie samego święta — dodał Duncan. — Przed niczego nie robią...
— Dzieci zajmują się ozdobami, więc może dajcie im jakiś nadzór, żeby nie zjadły kleju albo jakichś koralików. Ewentualnie żeby nie pozabijały się igłami czy wykałaczkami.
— Słuszna uwaga — stwierdziła Maddy, klepiąc Arię po ramieniu.
Aria od razu zapisała mój pomysł, nawet nie spoglądając w moim kierunku.
— Dzięki, Mel — powiedziała, jednak zacięła się jakoś w połowie pisanego zdania. — Chwila moment...
I ona, i reszta momentalnie podnieśli na mnie wzrok. Każdy z nich uchylił szerzej powieki, spoglądając na tę mroczniejszą niż wczoraj wersję mnie samej.
— Mel?!
Uśmiechnęłam się rozbawiona ich reakcją. Wskazałam kciukiem na śmiejącego się obok Seana.
— I Sean.
— Nie poznałem cię! — stwierdził Leo, lustrując mnie od góry do dołu.
Sean się lekko pochylił do reszty, zakrywając się tak, jakby mówił największy sekret.
— Cały komisariat jej dzisiaj nie poznał, więc nie jesteście sami...
Zmierzyłam go wzrokiem.
— Wal się?
Każdy się roześmiał. Ponownie zerknęłam na ich plan, gdzie Aria dokończyła pisanie.
— Widzę, że praca idzie? — rzuciłam. — Tylko... Dlaczego piszecie to na zewnątrz, a nie gdzieś w domu?
— Iść idzie, ale... — powiedziała Maddy, odwracając wzrok.
— „Ale"?
Duncan westchnął, widząc, jak nikt nie chciał odpowiedzieć.
— Na początku się przekrzykiwaliśmy i... Trochę tym wkurzyliśmy Jeremiego, który rozmawiał z radą, w sensie z przedstawicielami innych siedlisk i... — wydłużył samogłoskę. — Kazał nam iść gdzieś, gdzie będziemy ciszej.
Zamrugałam szybciej, po czym razem z Seanem się roześmialiśmy z całej sytuacji. Oboje wiedzieliśmy, jak wyglądała praca w głośnych warunkach. Gdyby oni mieli pracować na komisariacie na co dzień, zwolniliby się po jednym dniu. Tam nigdy nie było spokojnie. Zwykle przez kłótliwych cywilów, osoby na izbie wytrzeźwień albo tych, którzy trafili do aresztu i nie chcieli usiąść na dupie, by przeczekać do końca. Podejrzewałam, że Jeremy w takich warunkach nie zrobiłby niczego. Pod tym względem miałam ochotę wychwalać nawet Canana, że dał nam tę odseparowaną salę na drugim końcu komendy, gdzie nie słychać wszelakiego harmideru.
— Przesilenie zimowe przesileniem zimowym, ale Jeremy miał rację — zauważyła Aria. — Rozmawiał z innymi siedliskami o problemach z nadmierną aktywnością demonów, a przez nasze wzajemne przekrzykiwanie, nie mógł się skupić. Nie dziwię się, że się na nas uniósł i nie mam mu tego za złe. Poza tym to nasza wina, bo to my go zdenerwowaliśmy.
— W każdym razie — zaczęłam zmieniać temat, widząc ich twarze, które wyrażały skruchę. — Rozmawiałam dzisiaj z komisarzem. Przedstawiłam mu całą wszystko i wie już o Eugenie. Chwilowo jako o podejrzanym, dlatego muszę go przesłuchać.
— O to musisz wyprosić Jeremiego. —Uśmiechnęła się Maddy, wstając z miejsca.
— Okej, a gdzie jest?
— Jak rano nas opieprzył za „darcie mordy", tak zamknął się w swojej jaskini, aka gabinecie, i słuch po nim zaginął — wytłumaczyła, przechodząc po ganku. — Chodź, wyciągniesz tego jaskiniowca.
Zaśmiałam się z jej określenia. Kolejno za nią ruszyłam, a za nami cała reszta. Ledwo weszliśmy do środka, a w wejściu do kuchni stanął ojciec Jeremiego, niosąc kubek z jakimś napojem.
— Dzień dobry — powiedziałam, a on się uśmiechnął.
— Dobrze cię widzieć, Melisso. I to w dodatku w twojej normalnej odsłonie.
Wypuściłam powietrze w napływie śmiechu. Maddy wskazała na kubek.
— Co to?
— Niosłem właśnie Jeremiemu — wytłumaczył. — Niczego dzisiaj nie pił ani nie jadł.
Oj, już ja mu dam...
Maddy zerknęła najpierw na mnie, a potem na naczynie. Kolejno się uśmiechnęła, jakby wpadła na iście genialny i złowieszczy plan. Już w kolejnej chwili odebrała kubek od Bernona seniora, i wręczyła go mnie, gdy akurat zdjęłam kurtkę, którą Aria mi zabrała, by powiesić ją na wieszaku. Odebrałam naczynie, uważając, by się nie oparzyć. Zerknęłam na Maddy ze zmarszczonymi brwiami, bo znałam ją wystarczająco, aby się domyślić, że coś wykombinowała.
— Co ty znowu kombinujesz?
Zachichotała.
— Wyciągam jaskiniowca z pieczary — stwierdziła. — Jeremy się na nas rano zdenerwował, a to znaczy, że ma zły humor. Jeżeli picie zaniesie mu jego ukochana dziewczyna, od razu podniesiesz go na duchu i może się uśmiechnie. — Zaklaskała w dłonie.
Reszta grupy się roześmiała. Nawet ojciec Jeremiego. Ja jednak westchnęłam i skrzyżowałam prawą rękę na piersi. Lewą na niej oparłam.
— Jesteś niemożliwa.
Niemal podskoczyła, będąc z siebie dumną. Przy tym dorzuciła:
— No wiem!
Parsknęłam spokojnie, kręcąc głową. Już po chwili ruszyłam za Maddy w stronę pomieszczenie niemal naprzeciw pokoju chłopaka. Wiedziałam, że to gabinet, jednak nigdy nie miałam okazji, by stanąć w tym pomieszczeniu. Gdy o nim usłyszałam pierwszy raz, był on własnością pana Bernona. Wcześniej nie miałam potrzeby, by się tam znaleźć. Nawet nie wiedziałam, jak wyglądało wnętrze. Kiedyś, co najwyżej, mignęła mi ściana w całości zajęta przez meblościankę w postaci półek po brzegi wypełnionych jakimiś książkami.
Stanęłam przed powłoką z ciemnego drewna. Spojrzałam na Maddy, a ona machnęła zachęcająco rękami. Reszta powtórzyła jej gest. Pokręciłam głową, nie dowierzając, że dosłownie czułam się jak przynęta na jakieś groźne zwierze. Zapukałam do drzwi, a wszyscy cofnęli się o krok, gdy tylko zza nich doszedł głos Jeremiego mówiącego: Proszę. Złapałam za klamkę, uchyliłam wejście, wzdychając załamana zachowaniem reszty.
Weszłam do środka, pozostawiając otwartą powłokę. Jeremy nawet na mnie nie spojrzał, dlatego też miałam sekundę, by rozejrzeć się po pokoju. Podłogę wyścielały panele. Ściany barwiły się ciemną, butelkową zielenią. W większości zakrywał je czarny dywan. Prawa strona w całości została zajęta przez półki z książkami. Po lewej znalazła się dwuosobowa kanapa, kolejna szafka zapełniona segregatorami, a w rogu pomieszczenia monstera. Pod oknem widziałam duże biurko, przed nim ustawiono dwa fotele, a za nim jedno krzesło obrotowe, na którym siedział Jeremy. Po jego prawej stał otwarty laptop. Na drugim końcu telefon biurowy. Cały mebel w większości okrywały jakieś dokumenty, którymi chłopak dosłownie obrósł.
Zbliżyłam się do niego, przechodząc między dwoma miejscami do siedzenia, po czym położyłam kubek na wolnym od kartek miejscu. Gdy tylko ułożyłam tam kubek, Jeremy się lekko ruszył i przerzucił tam wzrok, którego dalej na mnie nie podniósł. Podparł czoło na lewej dłoni.
— Nie prosiłem o nic do picia — powiedział z lekkim zdenerwowaniem.
Zamrugałam szybciej, a w kolejnej chwili się uśmiechnęłam. Splotłam ręce na piersi i stanęłam prosto. Głowę lekko przekrzywiłam ku prawemu ramieniu.
— Podobno dzisiaj nic nie piłeś — zaczęłam, a on uchylił szerzej oczy.
Momentalnie się zaciął, gdy zapisywał połowę jakiegoś zdania na kartce. Uniósł na mnie swoje srebrne oczy, a ich powierzchnia rozszerzyła się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
— Już ja ci dam nie nawadniać organizmu i niczego nie jeść — powiedziałam, lekko marszcząc brwi.
Jeremiemu wypadł z dłoni długopis. Zaczął się turlać po biurku, a po chwili spadł na podłogę z cichym hukiem. Za sobą usłyszałam zaciesz pozostałych, bo wyglądało na to, że zły humor chłopaka szybko zniknął. Ledwie sekundę po tym sam Jeremy parsknął, po czym wstał i obszedł biurko, by do mnie podejść, a następnie przytulić. Sama także go objęłam, choć dalej pamiętałam, że nie pił i nie jadł przez cały dzień. Odsunął się ode mnie, położył dłonie na twarzy, by kolejno mnie pocałować. Zza drzwi doszło do mnie: „Uuuu!", robione przez pozostałych, ale szybko zagłuszył to huk drzwi, które zostały zatrzaśnięte, gdy Jeremy machnął ręką.
Odsunęłam się ze śmiechem i spojrzałam na ścianę, czy przypadkiem od uderzenia nie odpadł tynk. Sam Jeremy w tym czasie założył mi włosy za uszy, a przy tym uważnie się przyglądał z delikatnym uśmiechem, który wykrzywiał jego pełne usta. Zerknęłam mu w oczy, na których ten się zatrzymał. Przy tym przeczesał palcami końce moich włosów i wrócił do głaskania moich policzków.
— Ładnie wyglądasz — powiedział, mocniej wyginając wargi ust.
Przyjrzałam mu się. Miał lekko potargane włosy, co wyglądało niemal tak, jakby samemu je czochrał, gdy próbował coś wymyślić. Na sobie miał – ostatnio namiętnie przez niego noszony – ciemnoszary half zip. Rękawy miał podwinięte do łokci. Pod nim znajdował się biały T-shirt. Nogi zakrywały granatowe jeansy, a stopy czarne skarpetki.
Uniosłam kąciki ust, po czym wróciłam do jego oczu.
— Ty też wyglądasz niczego sobie — stwierdziłam, unosząc dłoń do jego włosów, które na szybko poprawiłam. — Tylko włosy byś mógł poprawić.
Zaśmiał się, po czym je potargał po swojemu, a te ułożyły się o wiele lepiej, niż ja to zrobiłam moment wcześniej. Już w kolejnej chwili Jeremy się lekko pochylił i znowu przyłożył swoje usta do moich. Przymknęłam powieki, gdy jego ramiona obwiązały się wokół talii. Objęłam jego kark, gdy do pocałunku dołączyły nasze języki. Wplątałam lewą dłoń w jego krótkie włosy u podstawy czaszki. Jego lewa dłoń chwyciła za moją koszulkę, prawa momentalnie wsunęła się pod nią, jednak natychmiast odsunęłam się od Jeremiego. Zamrugał szybko, a ja pokręciłam głową z uśmiechem i zerknęłam na drzwi, pod którymi zobaczyłam cień.
Zbliżyłam się do chłopaka i ściszyłam głos.
— Mamy podsłuch pod drzwiami — wyszeptałam. — Lepiej, żebyśmy się teraz nie nakręcali.
Samemu także zerknął na szparę pod powłoką, po czym się lekko zaśmiał, kręcąc głową. Wzięłam głębszy wdech, a Jeremy poprawił mi koszulkę.
— Muszę przesłuchać Eugena.
Chłopakowi natychmiast zszedł entuzjazm z twarzy. Westchnął z niechęcią, po czym cofnął się do biurka i oparł się o jego krawędź. Podrapał się po karku, po czym złapał za kubek i się napił. Zmarszczyłam lekko brwi jego zmianą zachowania.
— Nie jestem zbyt przekonany co do tego przesłuchania — wyznał.
— Przesłuchiwałam już mnóstwo osób. To dla mnie chleb powszedni. Dam sobie radę, Jeremy.
Pokręcił głową.
— Nie o to chodzi, Mel.
— A o co? — Ruszyłam głową, nie rozumiejąc jego toku myślenia.
— Mówiłaś, że chcesz się czegoś dowiedzieć o rodzicach.
— No... Tak.
— Nie zrozum mnie źle, Mel — poprosił. — Martwię się, że znowu zacznie mówić w tamten sposób o twojej rodzinie i...
— Jeremy... — przerwałam mu.
Spojrzał na mnie, ale szybko opuścił wzrok. Podeszłam do niego, objęłam w klatce piersiowej, po czym dałam całusa.
— Tu nie chodzi tylko o mnie — powiedziałam, gdy się odsunęłam.
Położyłam głowę na jego ramieniu. Wyglądałam przy tym, jakbym wtulała się w jego szyję.
— Powiedziałam komisarzowi, że pracuję już nad aresztowaniem Eugena. Zabił siedem osób, musi zostać skazany i zamknięty w więzieniu, ale... Problem jest taki, że nie mam na niego prawie żadnych dowodów. Przyznanie się do winy byłoby najmocniejszym i zapewniłoby, że nie wyszedłby z więzienia. — Bardziej wtuliłam się w chłopaka. — Jeśli go teraz aresztuję, to i tak czeka mnie jego przesłuchanie, ale pod nadzorem komisarza. On się może wtedy nie przyznać, a jeżeli tego nie zrobi, to po jakimś czasie będę zmuszona, żeby go wypuścić. Wiesz, że to się nie może stać.
— Wiem, ale...
— Chcę skończyć tę sprawę, Jeremy — przerwałam mu, a on mnie objął. — Wiedza o mojej rodzinie też mi przy tym pomoże. Chcę się dowiedzieć, kim jestem i zamknąć w końcu ten rozdział. Mam dosyć myśli, które każą mi myśleć o sobie jak o hybrydzie, która nie miała prawa się urodzić, a przyszła na świat przez Kościroga.
Usłyszałam, jak chłopak przełknął ślinę.
— Proszę, Jeremy. — Podniosłam na niego wzrok. — To dla mnie ważne.
Jeremy złapał głębszy wdech i objął mnie jeszcze bardziej, tym razem wplątując dłoń we włosy.
— Okej... — powiedział cicho. — Zgoda...
Uchyliłam szerzej powieki, ale równie szybko się uśmiechnęłam i wtuliłam się w niego najbardziej, jak mogłam.
— Ale masz na niego uważać — poprosił. — Poprzednim razem prawie cię zranił. Fizycznie udało ci się tego uniknąć, ale wbił szpilę w psychikę. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda, Mel...
— Nie stanie — zapewniłam, po czym dałam mu całusa w szczękę. — Umiem sobie radzić z przestępcami.
Popuścił uścisk, a ja się lekko odsunęłam. Już w kolejnej chwili chłopak mnie ponownie pocałował, a ja od razu oddałam uroczą pieszczotę. Dopiero po jakichś pięciu minutach wyszliśmy z gabinetu, by ruszyć do miejsca, gdzie trzymano Eugena. Okazało się, że znajdował się w jednym z domów, który miał być magazynem. Nikt w nim nie mieszkał, robił bardziej za graciarnie, ale przez to, że ostatnimi czasy znajdował się tu Eugene, pilnowało go kilka osób.
Gdy tylko się zbliżyliśmy do tego miejsca, z budynku wyszedł starszy mężczyzna. Jego krótkie ciemne włosy już stawały się siwe, tak samo gęsta broda. Miał na sobie rozpiętą kurtkę, pod którą dostrzegłam sweter z golfem. Nogi okrywały czarne sztruksowe spodnie, a stopy trapery. Uśmiechnął się serdecznie, gdy tylko zobaczył Jeremiego.
— Joseph — odezwał się chłopak.
Staruszek uchylił lekko głowę, jakby oddawał szacunek.
— Był spokojny?
— Niezbyt — przyznał. — Cały czas grozi, że nas wszystkich wybije. Jest w pokoju na samej górze. Noah go pilnuje.
Jeremy przytaknął.
— Idź odpocząć — powiedział. — Należy ci się.
Mężczyzna się uśmiechnął.
— Dziękuję.
Już w kolejnej chwili weszłam za chłopakiem do budynku. Za nami ruszyli pozostali, w tym także Sean. Nie zdejmując butów, przeszliśmy do kolejnych schodów. Wspięliśmy na samą górę, gdzie znajdowały się pojedyncze drzwi. Pod nimi siedział młody mężczyzna, który bardzo przypominał tamtego starszego.
Ojciec i syn?
Słysząc, że wchodziliśmy po schodach, natychmiast się podniósł z krzesła. Uchylił głowę przed Jeremym.
— Cześć, Noah — odezwał się Jeremy. — Twój ojciec poszedł do domu. Chwilę tu będziemy, więc możesz na razie wrócić. Damy ci znać, kiedy skończymy.
— Dobrze.
Ponownie przytaknął, po czym nieco niepewnie ruszył się z miejsca i zszedł po schodach. Gdy tylko usłyszeliśmy zamykanie się drzwi, zerknęłam na powłokę, za którą znajdował się Eugene. Złapałam głębszy wdech, po czym zerknęłam na Jeremiego.
— Wejdę sama.
Zerknął na mnie zaskoczony. Reszta tak samo. Tylko Sean stał spokojny, podpierając ścianę.
— Ale...!
— Jeżeli wejdziecie ze mną, może niczego nie powiedzieć — zauważyłam.
Jeremy złapał głębszy wdech.
— Okej, ale jeżeli coś się będzie działo, masz natychmiast wołać.
Przytaknęłam z uśmiechem na twarzy. Kolejno zwróciłam się do Seana.
— Masz przy sobie bandaże?
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
— Mel, znam cię od studiów — zaczął. — Przez ciebie zawsze noszę przy sobie bandaże.
Sięgnął do torby zawieszonej na ramieniu, po czym wyjął z jednej kieszeni dwie rolki białego materiału. Przytaknęłam, odbierając go od niego. Rozpięłam kurtkę, zdjęłam ją z ramion, po czym odpakowałam pierwszy. Zaczęłam nim obwiązywać prawą dłoń, a reszta przyglądała mi się z niezrozumieniem.
— Po co ci...? — zaczął Duncan, ale szybko mu przerwałam.
— Lepiej, żebyście nie wiedzieli.
— Ale... — włączył się Felix, jednak jemu także nie pozwoliłam kontynuować.
— Mówię serio — powiedziałam, kończąc obwiązywanie drugiej dłoni, szczególnie skupiając się na okolicach palców i knykci. — W przypadku oficjalnego przesłuchania muszę się uważnie trzymać protokołu i narzuconych procedur. To jest nieoficjalne. Mogę wyciągnąć inne karty i... Nieco Eugena przycisnąć do gadania.
— Twoja aktualna tajemniczość jest niemal przerażająca — stwierdziła Maddy.
Pozostali przyznali jej rację kiwnięciem głowy. Zaśmiałam się lekko. Oddałam kurtkę Jeremiemu, a on spojrzał na mnie niepewnie.
— Mel, serio, co ty...?
Przerwał, gdy nagle strzeliłam knykciami. Kolejno karkiem. Z tylnej kieszeni wyjęłam telefon i odblokowałam ekran. Kolejno szybko wyszukałam dyktafonu i zerknęłam na resztę, zanim go włączyłam.
— Dowiecie się w swoim czasie.
Spojrzałam na Seana. Od razu zrozumiał, co miał robić. Złapałam za klamkę, wcisnęłam ją, po czym uchyliłam powoli powłokę, włączając aplikację do nagrywania. Już w kolejnej chwili wkroczyłam do pomieszczenia, gdzie spotkałam się z widokiem przywiązanego do krzesła Eugena. Schowałam komórkę do tylnej kieszeni, po czym zamknęłam powłokę za sobą. Eugene podniósł na mnie wzrok. Uniósł brwi ku górze, będąc zaskoczonym moim widokiem, jednak już w kolejnej chwili się wrednie uśmiechnął. Kolejno parsknął.
— No proszę, proszę. Któż to mnie zaszczycił wizytą? — zaczął sarkastycznie. — Zmieniłaś wygląd, Melissa? To ci przyznam! Wyglądasz lepiej!
Złapałam głębszy wdech.
— Nie przyszłam tu na pogaduszki — rzuciłam, po czym podeszłam do niego pewnym krokiem.
— To po co? — spytał, po czym parsknął śmiechem. — Chcesz posłuchać o swojej matce suce, która...
Nie dokończył. Nim skończył zdanie, zamachnęłam się lewym ramieniem i przywaliłam mu pięścią w twarz. Jego głowa natychmiast się przekrzywiła do ramienia, a huk uderzenia rozszedł się po pomieszczeniu. Z jego ust pociekło nieco krwi, która spłynęła po jego brodzie. Substancja znalazła się także na jego koszulce i podłodze.
— Powiem to tylko raz — zaczęłam, łapiąc za kołnierz jego koszulki.
Rozłożył nogi, zanim zdążyłam kopnąć w najwrażliwsze miejsce dla każdego faceta. Lewy but oparłam o krawędź jego krzesła. Uniósł na mnie szybko wzrok, początkowo zaskoczony. To się jednak szybko zmieniło. Gdy tylko spojrzał mi w oczy, dostrzegłam czysty obraz przerażenia. W jego czarnej źrenicy dostrzegłam odbicie własnych tęczówek. Momentalnie zaczęły się żarzyć czystym złotem, które niemal przypominało płynne.
— Każda odzywka tego typu skierowana we mnie, w Cienie lub mojej świętej pamięci rodzinę skończy się dla ciebie sierpowym w gębę, więc jeśli nie chcesz mieć uszczerbku w uzębieniu, radziłabym ci zważać na słowa. Mogłam ci wcześniej wyglądać na delikatną, ale uwierz. Pozory mylą.
Eugene parsknął, pomimo przerażenia, które starał się ukryć za uśmiechem. Kolejno ruszył szczęką, jakby próbował ją nastawić na miejsce.
— To ci muszę przyznać... — zaczął roztrzęsionym głosem. — Masz niezły sierpowy...
Wzdrygnęłam się z obrzydzenia do jego osoby.
— Powiedzmy, że uznam to za komplement — rzuciłam. — A teraz lepiej gadaj. To ty zabiłeś tych wszystkich ludzi, których ciała zostały rozrzucone wokół całego zalesienia i w nim?
Zaśmiał się.
— Myślisz, że ci powiem? Tak po prostu?
— Nie. To by było za proste, a ja bym się zanudziła. Trochę cię pomęczę.
Z jego twarzy momentalnie zszedł uśmieszek.
— C-co ty chcesz...?
W jego oczach dostrzegłam, jak moje tęczówki jeszcze bardziej się rozświetliły. Uśmiechnęłam się złośliwie.
— To nieoficjalne przesłuchanie — powiedziałam. — Mogę się trochę pobawić.
*********************
Kolejny rozdział minimaratonu noworocznego za nami!
Jak wam się podobał?
Dużo się w nim wydarzyło.
Od siebie powiem, że dobrze się bawiłam, gdy opisywałam ochrzanianie Charliego.
Jutro kolejny rozdział!
Oczekujcie, oczekujcie, bo będzie ciekawie!
Do jutra i...
Szcęśliwego nowego roku!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro