Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27: Jeremy

Momentalnie wszyscy znaleźli się przy mnie. Maddy kucnęła obok, odsunęła Mel włosy z twarzy. Nie wiedzieliśmy, co się stało. Energia uderzała w Melissę, nie mieliśmy pojęcia, czy nie została nijak ranna. Musieliśmy sprawdzić, czy magia nie zraniła jej jakoś wewnętrznie. Maddy poklepała ją po twarzy, ale dziewczyna nie odpowiedziała. Czułem, że oddychała, ale to był jedyny ruch, jaki w tym momencie wykonywała. Podniosłem wzrok na tatę, ale ten wydawał się także zdezorientowany. Mógł być lekarzem, ale nie znał się na innej dziedzinie, niż psychologia, psychiatria, neurologia i psychoterapia.

— Przestańcie tak wokół niej skakać i się odsuńcie! — nakazał Sean, a my wszyscy na niego spojrzeliśmy.

Stał przy nas i patrzył ze zmarszczonymi brwiami. Podszedł bliżej, a dziewczyny się odsunęły, robiąc mu miejsce.

— Musimy ją odwrócić — powiedział, a kolejno mi pomógł i razem ułożyliśmy ją na ziemi.

On kolejno przystąpił do sprawdzania wszystkiego, co musiało być ważne. Odsunął Mel włosy, przyłożył dwa palce pod jej żuchwą, mocno przyciskając je do szyi, a po czym wyciągnął drugą rękę, by podciągnąć nieco rękaw i odsłonić zegarek znajdujący się na lewym nadgarstku. Patrzył przez moment na obracające się na tarczy wskazówki, po czym zaczął mamrotać pod nosem:

— Siedemdziesiąt dwa uderzenia na minutę. Ciśnienie może około sto dwadzieścia pięć na osiemdziesiąt pięć, ale bez ciśnieniomierza tego dokładnie nie stwierdzę...

— Co to znaczy? — dopytał Duncan, a Sean na niego zerknął.

Przełknął ślinę, oblizał wargi.

— Ż-że wszystko w normie... — wytłumaczył mniej spokojnie.

Już wcześniej zauważyłem, że gdy przychodziło mu rozmawiać z Duncanem, opuszczała go odwaga. Cóż, Can często wydawał się onieśmielający nawet dla niektórych Cieni, więc nie mogłem go winić, że miał lekki problem, ale podejrzewałem, że to kwestia czegoś innego. Doskonale widziałem te lekkie rumieńce u Seana, gdy tylko spoglądał ukradkiem na Cana, ale ten debil udawał, że tego nie widział.

Sean sięgnął do kieszeni pod kurtką. Zauważyłem w jej środku kieszeń, z której wyciągnął srebrny długopis. Kolejno sięgnął do Mel i uchylił jej lewą powiekę. Końcówka trzymanego przez niego przyrządu zaświeciła. Szybko nią ruszył, oświetlając tęczówkę Melissy. Źrenica stała się mniejsza. Z drugim okiem zrobił to samo.

— Źrenice reagują na bodźce świetlne. — Kilka razy pstryknął przy jej uszach, a przez to na twarzy Mel dało się zauważyć lekkie wzdrygnięcie brwi. — Reaguje na hałas. — Przyłożył dłoń pod jej nos, a kolejno spojrzał na klatkę piersiową, jak podnosiła się przez łapane oddechy. — Delikatnie przyspieszony oddech.

Zabrał ręce, oparł się o kolano i odetchnął z ulgą.

— Co to wszystko znaczy? — spytała Maddy, która wyraźnie niepokoiła się tymi wszystkimi badaniami.

Nie była jedyna. Każdy z nas się denerwował. Samemu czułem, jak nerwy próbowały mnie zeżreć od środka, bo nie wiedziałem, co się stało.

— To, że nic jej nie jest. — Zaczesał włosy do tyłu. — Tylko zemdlała, chociaż ta rana z boku jej szyi mnie niepokoi, bo nie wiem, jak głęboka jest. Jest cała zabrudzona. — Sięgnął do jej czoła i dotknął go zewnętrzną częścią dłoni. Kolejno musnął jej policzki. — Ma gorączkę. Na oko trzydzieści siedem stopni.

Lekko odetchnąłem, czując ciężar nerwów, jakie powoli opadały z moich ramion. Przełknąłem ślinę, po czym podniosłem wzrok na Seana.

— Zabierzmy ją do nas.

Wzrok każdego padł na mnie.

— Trzeba jej opatrzyć ranę.

Sean kiwnął głową. Zwróciłem się do reszty.

— A my się musimy dowiedzieć, co tu się wydarzył.

Wszyscy przytaknęli. Sięgnąłem do Mel, po czym uniosłem bez żadnego problemu. Sean na mnie spojrzał zaskoczony. Sam chciał ją nieść, ale byłem szybszy. Nic nie powiedział, bo widział, że niesienie Melissy nie wypierało na mnie żadnego wrażenia. Kochałem ją na tyle, że jej waga równała się piórku. Nie odczuwałem jej ciężaru, bo niosłem cały mój świat, choć ona nawet nie zdawała sobie sprawy z faktu, że patrzyłem na nią w ten sposób.

Odwróciłem się, ruszyłem w kierunku zbiorowiska, a reszta szła zaraz za mną. Zerknąłem na Mel, która spokojnie oddychała. Jej głowa opierała się o moje ramię, a ja nie potrafiłem się powstrzymać, by się lekko nie uśmiechnąć. Kąciki ust samoistnie powędrowały ku górze.

Po tym, co tu się wydarzyło, prawdopodobnie będziemy zmuszeni, by ją wprowadzić ponownie w ten świat i wytłumaczyć wszystko, co miało miejsce. Czym był Kościróg, dlaczego używałem magii, z kim miała przyjemność pracować przez jakiś czas i jak jej sprawa łączyła się z Cieniami. Dłużej nie mogła żyć w niewiedzy. Musieliśmy jej to powiedzieć. Może dzięki temu zdejmiemy nieco problemów z jej barków lub stanie się coś całkiem odwrotnego i jeszcze bardziej jej dołożymy. Cóż, musieliśmy zaryzykować, pomimo że tym razem mogła gorzej zareagować i wsadzić nas do aresztu, a nie odciąć się na jakiś czas.

Nadzieja matką głupich...

— Czy-czyli tamto wielkie coś z rogami było demonem? — usłyszałem Seana.

Wróciłem do rzeczywistości. Lekko się odwróciłem, by sprawdzić, co się działo. Maszerowałem przodem, a pozostali szli przy Seanie, tłumacząc mu, jak świat działał naprawdę. Na jego twarzy występowała widoczna konsternacja, ale cóż. Taka reakcja na to wszystko to raczej norma.

— Dokładnie — odpowiedział mu Duncan.

Słuchałem, co mu opowiadali, ale samemu się nie wypowiadałem, gdy ci tłumaczyli, że byłem Magiem, a oni zaczęli przedstawiać pozostałe zgrupowania u Cieni. Za mnie mówił tata, który wiedział, że słuchałem. Uważał na słowa, które mogłyby zdradzić zbyt wiele dla przeciętnego człowieka, a na co nie zwracali uwagi pozostali. Przy tym tłumaczył to też tak, by Seanowi nie zbierało się na dodatkowe pytania, choć w przypadku takiej wiedzy bywało to raczej mało prawdopodobne.

Wróciłem wzrokiem przed siebie, a widząc wysoki krzew, wypuściłem Stellę, która własną aurą odsunęła gałęzie, robiąc mi przejście. Zaraz za nim poczułem, jak przechodzę przez barierę otaczającą zbiorowisko. To także znaczyło, że zniknąłem z pola widzenia pozostałych, ale równie szybko weszli za mną. Słyszałem, jak ktoś się szybko odwrócił kilka razy, a także śmiechy pozostałych, co znaczyło, że Sean próbował się domyślić, jak działał kamuflaż wokół jeziora. Cóż, życzyłem mu powodzenia.

Na magię nie ma odpowiedzi. Ona po prostu jest.

Widziałem kilka osób, które biegały w tę i z powrotem, szykując się do pójścia na demona, ale niemal każdy przystawał, widząc mnie i pozostałych. Wzdychali z ulgą, gdy domyślali się, że udało się wszystko zakończyć bez ich ingerencji.

— Jeremy... — odezwał się ktoś ze starszych.

Zatrzymałem się i spojrzałem na kilku mężczyzn i kobiet. Zaklinacze Broni Palnej.

— Już po wszystkim — powiedziałem. — Możecie wracać do domów.

— Słyszeliśmy ryk — powiedział Joseph, jeden ze starszyzny, który duchem dalej miał dwadzieścia pięć lat, jednak ciałem dobijał sześćdziesiątki. — Taki sam jak ten sprzed dekady. To ON?

Westchnąłem, po czym zwróciłem się do pozostałych, którzy wiedzieli, że będę musiał uspokoić inne Cienie.

— Duncan — poprosiłem go, a on od razu podszedł. — Weź Mel i zabierzcie ją do domu.

Przytaknął. Kolejno zwróciłem się do bliźniaków.

— Felix, Leo. — Stanęli niemal na baczność. — Poszukajcie apteczki w domu i dajcie Seanowi wszystko, co mu będzie potrzebne. Dziewczyny, to samo tyczy się was. Pomóżcie, w czym będziecie mogły.

Kiwnęli głowami, a ja podałem Melissę Duncanowi, który kolejno zerknął na resztę. Wszyscy, w tym tata, ruszyli do domu, a ja zerknąłem na zbiorowisko Cieni, które czekały na wyjaśnienia.

Złapałem głębszy wdech. Nie wiedziałem, od czego w ogóle zacząć. Dawno nie przemawiałem przed ludem, zazwyczaj zajmował się tym tata, ale w końcu musiałem się tym zacząć zajmować samemu.

— To był ON — potwierdziłem słowa Josepha.

Przez tłum rozeszły się szepty. Uniosłem dłonie, żeby ich wszystkich uspokoić, a kątem oka zobaczyłem tatę, który stał w drzwiach i obserwował, jak mi szło.

— Spokój! — podniosłem nieco głos, a Cienie ponownie na mnie zerknęły. Odetchnąłem głęboko. — Rozumiem, że się obawiacie, ale nie macie czego. Już po wszystkim. Kryształ Kościroga został zniszczony, a wraz z nim on sam. Już nie wróci.

— Ale jak to się stało?! — krzyknęła Stara Meredith, która zazwyczaj zajmowała się opieką nad najmłodszymi, gdy dorośli chodzili do prac lub trenowali.

— Sam do końca się jeszcze nie rozeznaję w całej tej sytuacji, ale postaram się jak najszybciej to ustalić. Chwilowo najważniejsze jest to, że jesteśmy bezpieczni i nie zagraża nam żaden pradawny demon pokroju Kościroga. Wszyscy możecie spokojnie wrócić do domów i ze spokojem ducha iść w nocy spać. Jutro z samego rana prosiłbym o grupę chętnych, by pozbyć się pozostałości po szkodach, jakie wyrządził w lesie Kościróg.

Moje słowa nie były dla nich wystarczające. Wiele osób wyskoczyło z kolejnymi pytaniami, a ja czułem się praktycznie przyparty do muru.

— Jeremy, ale jak on zginął?!

— Przed dziesięcioma laty nie mogliśmy się z nim niemal mierzyć!

— Co się tam wydarzyło?!

Opuściłem wzrok, czując brak powietrza, gdy zostałem otoczony niemal z każdej strony i napływały kolejne pytania. Spojrzałem w bok na tatę, który patrzył w tym kierunku z zaniepokojeniem. Widział, że sobie nie radziłem, ale nie chciałem go prosić, by ponownie mnie wyręczył. Robił to już wystarczająco długo. Bycie Głową Cieni zeszło na mnie siedem lat temu, musiałem wreszcie się nauczyć, jak zmierzyć się z rzeczywistością i nie dać się sprowadzić do poziomu gruntu.

Przełknąłem ślinę, złapałem głębszy wdech.

— CISZA! — podniosłem głos, a wszyscy ucichli.

Kątem oka zauważyłem, jak z domu wyjrzeli także pozostali, którzy nieśli Seanowi potrzebne rzeczy. Musieli mnie chyba usłyszeć. Cóż, praktycznie rzecz ujmując, to krzyknąłem na całe gardło, więc się nie dziwiłem, że ich zainteresowałem. Ostatni raz, gdy podniosłem głos, był w momencie, zanim dowiedzieliśmy się, że Mel nas ponownie widzi, słyszy i czuje.

— Rozumiem zainteresowanie, ale nie wszystkim mogę się podzielić. O najistotniejszych rzeczach dowie się starszyzna i podopieczni zajmujący się innymi zbiorowiskami. Decyzja, co można ogłosić, zostanie dopiero wtedy podjęta, więc na wszystkie fakty musicie poczekać. Jak już mówiłem, sam nie jestem jeszcze dokładnie rozeznany w całej sytuacji, wiem jedynie, że Kościróg nie żyje, a jego kryształ został zniszczony...

Połowiczna prawda, by nie wzbudzać większego zamieszania... Tak, jak uczył tata.

— Dziesięć lat temu, faktycznie, Kościróg był silniejszy i niemal nie mogliśmy go pokonać. Tym razem także przyparł nas do muru, jednak sytuacja była całkowicie inna. Stało się coś, czego się nie spodziewaliśmy i dopóki to nie zostanie wyjaśnione, informacje o całym zdarzeniu nie zostaną udostępnione. Prosiłbym was o zachowanie spokoju, bo chwilowo najważniejsze jest zajęcie się ranną. Kościróg zginął, już nam nie zagraża. Wracajcie do domów. Gdy tylko wszystko zostanie wyjaśnione, zwołam zebranie.

Nikt się nie odezwał. Zrobiłem krok w stronę domu, a tłum się rozstąpił. Ruszyłem do budynku, gdzie zobaczyłem uśmiechniętego tatę.

— Dałeś radę — powiedział.

— Cudem. — Przetarłem kark.

— Bywają ciekawscy, bo nie rozumieją, że nie wszystko im możemy powiedzieć.

— Połowiczna prawda... — wyszeptałem, a on przytaknął.

— Zdążysz jeszcze się w to wprawić. Masz czas.

Weszliśmy do mieszkania, gdzie w salonie od razy zauważyłem, jak Maddy przyglądała się postrzępionej kurtce Melissy. Chciała zapewne użyć swoich umiejętności krawieckich, jakie nabyła od momentu, gdy przerwaliśmy naukę, ale czarno widziała przyszłość tej ramoneski. Po całości rozciągały się rozcięcia. Spojrzała na Arię, ale obie pokręciły głowami. Chłopacy za to przyglądali się z zainteresowaniem, co robił dokładnie Sean. Zauważyłem jedynie, jak ostrożnie, ale jednocześnie bardzo precyzyjnie, oczyszczał ranę na szyi Mel. Na jego twarzy występowało wielkie skupienie i nie zwracał zanadto uwagi, co działo się wokół.

Odchrząknąłem, a reszta od razu na mnie spojrzała, gdy przetarłem gardło. Musiałem za bardzo podnieść głos. Czułem lekkie drapanie w krtani, jakbym zdarł sobie gardło.

— Tak się wydarłeś, że nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby dało się ciebie usłyszeć gdzieś poza lasem — zażartował Felix, próbując chyba zmniejszyć napiętą atmosferę.

— Nie pora na żarty, Felix — zauważyłem.

Każdy przytaknął, a kolejno ruszył w moją stronę. Can poklepał Seana po ramieniu, by kontynuował, a ten się jedynie lekko wzdrygnął. Nie powiedział nic, a jedynie przytaknął, jakby rozumiejąc przekaz. Stanęliśmy w wejściu do salonu. Złapałem głębszy wdech, przetarłem powieki, nie wiedząc w ogóle, od czego powinniśmy zacząć omawianie całej sprawy. Najlepszym sposobem byłoby zapewne rozpisanie tego, co wiedzieliśmy...

— Jak wyjaśnimy, co się tam stało? — wyskoczył Leo, jakby czytając mi w myślach.

— Mel sama pokonała Kościroga, do tego normalną bronią... — zauważył Felix. — To szaleństwo.

— Nie wiemy, jaki procent jej genów jest naznaczony cechami Cienia. Może ma z nami więcej wspólnego, niż się wcześniej wydawało? — Maddy podrapała się po karku, po czym związała ręce na piersi i przerzuciła ciężar ciała na prawą nogę.

— To by znaczyło, że musiała dostać te geny bezpośrednio od rodziców — zwróciła uwagę Aria. — Geny znikają z każdym nowym pokoleniem, więc to raczej mało prawdopodobne, by dostała jakieś z dziesiątego pokolenia wstecz.

Maddy spojrzała w bok, zastanawiając się nad czymś.

— Mel kiedyś nam pokazywała zdjęcie swoich biologicznych rodziców — przypomniała po kilku sekundach. — Pamięta ktoś, jakie oni mieli oczy?

Usłyszałem, jak tata westchnął.

— Przykro mi gasić twoje nadzieje, Madaleine, ale nie tylko kolor oczu definiuje Cienia — zauważył tata.

— Jej matka miała szare oczy z zielonym środkiem — odezwał się nagle Sean, na którego spojrzeliśmy. — Jej ojciec złote. I ona, i jej brat odziedziczyli kolor oczu po ojcu, choć Mel ma zdecydowanie jaśniejszy środek oka, aniżeli miał Silas.

Właśnie odcinał kawałek taśmy medycznej. Kolejno się pochylił, by prawdopodobnie przylepić krawędź opatrunku do skóry Mel. Zamrugałem szybko, ale nie ja jedyny. Sean podniósł wzrok, po czym oparł się o kolana.

Westchnął.

— Jeżeli aktualnie macie jakąś swoją „tajną naradę"... — Zrobił cudzysłów w powietrzu. — To przykro mi to mówić, ale nie jesteście zbyt dyskretni.

— Skąd wiesz, jak... — zaczęła Aria, ale nie było jej dane skończyć.

— Naoglądałem się ich zdjęć, gdy razem z Mel przeglądałem akta ich sprawy — wytłumaczył.

— Sprawy? — spytałem, a razem ze mną reszta.

Sean odetchnął i lekko przytaknął.

— Akta sprawy zaginięcia rodziny Gauthierów z dnia dwudziesty szósty października dwutysięcznego roku — powiedział. — Dosyć znana sprawa w Kanadzie. Mówiono o niej: „Jak zniknąć w jedną noc i nie zostawić żadnych śladów". Sprawy nigdy nie zakończono. Uznano zgon całej rodziny. Jean Gauthier, Finn Gauthier, Silas Gauthier... Melissa Gauthier.

Uniosłem wyżej brwi, słysząc ponownie to nazwisko, ale nie tylko ja. Mel została uznana za... Za martwą?

— Zawiadomienie o zaginięciu zostało złożone przez prawdziwych dziadków Mel, którzy nie dożyli, żeby się dowiedzieć, że ona tak naprawdę żyje. Zmarli w dwa tysiące szóstym. Nigdy się nie dowiedzieli, że nie zaginęła. Pochowali cztery puste trumny, myśląc, że stracili wszystko.

— Puste? — dopytał Can.

— Nie mieli ciał — wyjaśnił. — Nic nie wiadomo odnośnie tej sprawy. Brak ciał, brak dowodów, brak motywów, brak morderstwa. Przez to założono zaginięcie. W akcie zgonów brak przyczyny, godziny czy miejsca zgonu. Niczego nie odkryto.

— Co to ma...? — zaczął Leo.

— Pytaliście, skąd wiem, jak wyglądali jej rodzice. — Wzruszył ramionami. Spojrzał na nas. — A potem o sprawę, gdy o niej wspomniałem. Odpowiadam tylko na pytania. Mel sprawdzała te akta, bo chciała się czegoś dowiedzieć. Znalazła tylko jakąś swoją ciotkę. Siostrę swojej matki, ale... Została zamknięta na oddziale psychiatrycznym. Ludzie mieli ją za wariatkę, bo opowiadała o demonach... Choć teraz na to patrząc, to mówiła z sensem.

— Może ona znałaby odpowiedź na...

— Powodzenia, nie żyje od pięciu lat — zgasił zapał Maddy. — Popełniła samobójstwo w tamtym wariatkowie. Mel jest ostatnią osobą, która posiada jeszcze geny Gauthierów.

— Czyli wracamy do punktu wyjścia — stwierdził Felix. — Nie mamy jak się dowiedzieć, kim byli jej rodzice, chyba że znowu otworzymy... A nie, zaraz, to na nic.

— Brawo, geniuszu — skomentował Leo.

Nie mogliśmy otworzyć znowu Czyśćca, by się czegokolwiek dowiedzieć. Dusze jej rodziców już dawno temu musiały przejść do czwartego, wymiaru niebieskiego lub do drugiego, do piekła, w zależności, gdzie zostali wysłani przez istoty niebieskie. Do żadnego z nich nie mieliśmy wstępu, więc nie mieliśmy innej opcji, jak tylko przebadać samą Mel... Ale by to zrobić, ta najpierw musiała wyrazić na to zgodę.

— No i dupa — powiedział Can.

— Zostaje nam poczekać, aż Mel się obudzi — powiedziałem. Przetarłem powieki. — Zapytamy jej, czy zgodziłaby się na badania... Ale najpierw trzeba ją będzie we wszystko wprowadzić.

Każdy przytaknął. Kątem oka zauważyłem, jak Sean zdejmował akurat rękawiczki z dłoni, gdy już zajął się zarówno raną na szyi Mel, jak i tą na jej nodze. Ruszyłem w ich kierunku, a przy tym obszedłem kanapy, by po kilku sekundach stanąć nad Mel i się jej przyjrzeć. Na policzkach występował delikatny rumieniec. Gorączka mogła jej skoczyć, a ja się zastanawiałem, czy nie użyć magii, by jej nieco ulżyć i pozbyć się tego objawu.

Westchnąłem cicho, usiadłem na blacie stolika kawowego, po czym sięgnąłem do Mel i odsunąłem jej grzywkę za ucho. Momentalnie miałem wrażenie, jakby wszyscy wokół zniknęli, a ja znajdowałem się tu sam na sam z dziewczyną, a przez to kompletnie nie zwracałem uwagi, że przyglądali mi się pozostali. Poczułem, jak delikatnie uniosły mi się kąciki ust.

Z boku jedynie słyszałem szepty:

— A temu co nagle? — odezwał się dyskretnie Sean.

Usłyszałem parsknięcie Cana.

— To się nazywa miłość, mój drogi — odpowiedział mu równie cicho.

Sean wykonał szybki ruch. Prawdopodobnie zerknął na chłopaka zaskoczony, ale nie mogłem być pewny. Cały czas przyglądałem się Mel i nie odwracałem od niej spojrzenia.

— Co?!

Westchnąłem.

— Darujcie sobie szeptanie — zwróciłem im uwagę — i tak wszystko słyszę.

Sean przełknął ślinę.

— W wielkim skrócie — zaczął Can — wszystkie osoby, które znajdują się w tym pomieszczeniu, znają Melissę od czasów liceum. Przez tamtego demona, którego widzieliśmy wcześniej, Mel straciła wspomnienia. Nie pamięta nas, nic nie wie o naszej rasie... — zaciął się na moment. — Nie pamięta naszej przyjaźni...

Złapał głębszy wdech.

— Przez Kościroga Jeremy stracił możliwość, żeby dziesięć lat temu stworzyć z Mel związek...

— Żartujesz sobie... — powiedział ciszej Sean.

Usłyszałem ruch głową Duncana, co znaczyło, że nią kręcił. Kolczyk w jego uchu zabrzęczał – ostatnio wymienił go na wiszący – więc mogłem podejrzewać, iż na mnie wskazał, kiwając w tym kierunku.

— Przyjrzyj mu się i odpowiedz, czy to, co powiedziałem, może zostać uznane za żart.

Kątem oka zauważyłem, jak Sean mi się przyjrzał. Akurat chwyciłem dłoń Mel i delikatnie gładziłem jej wierzch. Pod opuszką czułem ścięgna i żyły znajdujące się pod delikatnie przesuszoną skórą. Pracowała z papierami, przeglądała akta, łatwo niszczyła sobie dłonie.

— On... — zaczął Sean, ale nie skończył.

— Dziesięć lat temu dosłownie dało się zobaczyć między tą dwójką chemię — wtrąciła swoje dwa centy Maddy.

— I szło to od obojga — dodała Aria.

— Czyli Jeremy... — ponownie nie było dane mu dokończyć.

— Ją kocha — potwierdził Duncan.

— Kochał — rzucił Leo.

— I będzie ją kochał, choćby nie wiadomo co — dopowiedział Felix.

Wziąłem głębszy wdech.

Kochałem, kocham i będę kochać, nawet jeśli ona niczego nie pamięta...

Dla mnie to oczywiste. Moja miłość do niej nie zelżała przez dekadę, a nawet jedynie wzrosła. Ciągła tęsknota za nią potęgowała uczucia, ale poczucie winy je tłumiło... A przynajmniej do momentu, gdy ponownie było mi dane ją ujrzeć tamtego dnia na miejscu zbrodni. To w tamtej chwili ponownie poczułem, jakbym zaczął żyć. To ona napawała mnie chęcią do egzystencji. Dzięki niej wszystko wokół miało jakiekolwiek barwy. To dzięki niej już w liceum zacząłem się zastanawiać nad tym, jakie to uczucie założyć z kimś rodzinę... Chciałem, by ona stała się jej członkinią i by stała przy moim boku. By trzymała mnie za rękę i równie mocno co ja, nie czuła potrzeby, by je rozłączyć. Pragnąłem zawsze oglądać jej uśmiech i być w stanie go wywoływać za każdym razem, gdy tylko na moment znikał.

Najbardziej jednak w świcie chciałem, aby powiedziała mi tę jedną rzecz w twarz... Nie przez wiadomość, jak to zrobiła tamtej nocy, gdy ją straciłem. Odzyskać ją to jedno, ale drugie... Pragnąłem usłyszeć te trzy słowa. Mogłem zostać uznanym za chciwego, ale kto nie marzył nigdy o tym, by ukochana przez niego osoba wyznała mu, że go kochała?

Trzy wyrazy...

Takie same, jak w tamtej wiadomości.

Słowa na wagę złota, które po dziś dzień słyszę w odmętach własnej pamięci, gdy tylko widzę Mel i Charliego: Kocham cię, Jeremy.

— Spróbuj coś w jej kierunku — rzucił nagle Sean, wyrywając mnie z zamyślenia.

Odetchnąłem.

— Ona ma chłopaka...

— Tak, z którym się nie odzywa od miesiąca — powiedział, a ja na niego spojrzałem, nie rozumiejąc, co miał na myśli.

Sean siedział ze skrzyżowanymi rękoma. Złapał głębszy wdech, po czym podniósł na mnie wzrok i przyglądał mi się poważnym wzrokiem.

— Charlie może wygląda miło, ale to bipolarny gnój, który uważa Mel za swoją własność i staje się nieobliczalny, gdy jest wkurzony albo zazdrosny — wyznał, a ja szerzej uchyliłem powieki, gdy tylko powiedział, że tamten facet był nieobliczalny. — Mówię ci to z własnego doświadczenia, bo dopóki Charlie się nie dowiedział, że jestem gejem, nie pozwalał Melissie się nawet do mnie zbliżyć.

Zaskoczony wzrok każdego zatrzymał się na chłopaku.

— Do tego sam stwierdzam, że powinna być z kimś, kto jest od niej maksymalnie pięć lat starszy, a nie mieć prawie czterdziestkę na karku...

— Czekaj — przerwał mu Duncan. — Tamten gość ma...?

— Trzydzieści dziewięć lat. Tak.

— On jest starszy od Mel o dwanaście lat?! — wyskoczyła Maddy.

— Niestety — skomentował. — Gdyby tego wszystkiego było mało, to jest apodyktyczny, toksyczny i agresywny, gdy się wkurwi...

— Co masz na...? — Leo nie dokończył.

— Jej kolor włosów — powiedział Sean.

Oczy każdego momentalnie zrobiły się większe.

— Jakieś cztery miesiące temu Mel była jeszcze brunetką i miła włosy do pasa — wytłumaczył. — Ścięła je, bo zniszczyło je rozjaśnianie. Charlie jej powiedział, że woli jasne włosy u kobiet... Jak Mel zmieniła fryzurę, Charlie nawet nie powiedział, że jej ładnie. Zwrócił jej tylko uwagę, że w końcu nie wygląda jak dziecko.

Złapałem głębszy wdech, słysząc te słowa. „Nie wygląda jak dziecko"? On był chyba ślepy. Melissa zawsze, pomimo swojego stylu w liceum, wydawała mi się dojrzała, nawet gdy zachowywała się nieśmiało. Potrafiła sobie poradzić w wielu sytuacjach, tylko w momencie, w którym dowiedziała się o nas i o byciu adoptowaną się załamywała, a tamten gnój śmiał mówić o Mel, iż wyglądała dziecinnie?

Zapierdolę gnoja...

Wychodziłoby na to, że idiota jej kompletnie nie znał. Nie wiedział, że Melissa uwielbiała swoje długie włosy, bo pasowały jej do stylu. Ona kochała urocze rzeczy, ale dla mnie to nie było w żadnym stopniu zachowanie dziecinne. Każdy ma coś, co lubi, co wydaje mu się słodkie i można to uważać za dziwactwo, ale to jest część jakiejś osoby. Ten skurwysyn próbował ją zmienić, co także potwierdziły kolejne słowa Seana:

— Przez niego zmieniła styl ubioru — zaczął, a przy tym założył ręce na piersi. — Charlie stwierdził, że jej nie pasuje i wygląda jak zbuntowana piętnastolatka. Kazał jej zdjąć całą biżuterię. Praktycznie wszystkie kolczyki, pierścionki i bransoletki, które dostała od adopcyjnej rodziny. Charlie mówił, że ją oszpecają. Naszyjniki też miała zdjąć, ale się z nim wykłócała, więc to odpuścił. — Złapał głębszy wdech. — Kazał jej się słabiej malować, bo „to jej niszczy skórę". Kazał jej ubierać pełniejsze ubrania, bo nie lubi, jak „inni patrzą na jego". Kazał jej zakrywać tatuaże, bo nie może znieść ich widoku. Negował jej każdą decyzję, wtrącał się nawet w sprawy adopcji drugiego psa. On ich dosłownie nienawidzi, bo czują od niego, że jest okropnym człowiekiem. Non stop na niego warczą i szczekają...

— Dlaczego Mel w ogóle z nim jest? — wtrąciła się Aria, a Sean na nią spojrzał.

Przełknął ślinę, po czym opuścił wzrok, kręcąc głową.

— Bo Mel ma tendencję do bagatelizowania problemów, którym Charlie jest. On nie jest jej wart...

Wszystko, co powiedział Sean, odbijało się w głowie echem. Zgadzałem się z nim, że Melissa powinna być z kimś, kto nie kazałby się jej zmieniać. W związku akceptowało się wszystkie dziwactwa. Nie udawało się kogoś, kim się w rzeczywistości nie było...

Przy mnie mogłaby pozostać sobą. Kochałem ją bez względu na wszystko. Każdy jej wygląd uwielbiałem, bo mimo wszystko to Mel. Nawet gdyby jej włosy stały się jaskrawozielone, na oczach miałaby różowe soczewki, malowałaby się na szkaradę, ubierała jak bezdomny, czy przeszłaby jakąś operację plastyczną i tak bym ją kochał, bo to nadal Mel. Te uczucia nie zmieniły się od dekady, bo to nie wygląd sprawił, że się w niej zakochałem.

Zerknąłem na nią.

Kocham ją do tej pory, bo przy niej wszystko stawało się lepsze.

Świat nabierał kolorów, gdy tylko stawała obok. Gdy trzymałem ją za rękę, nie czułem się samotny. Przy Mel mogłem wyluzować i na moment zapomnieć, że należałem do rasy walczącej od wieków z demonami. Czułem się przy niej wolny. Wszelkie łańcuchy, które trzymały mnie przy Cieniach, puszczały, a ja mogłem swobodnie nabrać powietrza w płuca. Była promieniem słońca, który ogrzewał mój świat. Przy niej nie marzłem w tym zacienionym świecie.

W głowie odbiły się moje niegdysiejsze słowa: „Ochronię cię". Obiecałem jej to dekadę temu.

Złapałem głębszy wdech.

— Dziesięć lat temu obiecałem Mel i samemu sobie, że będę ją chronić nawet za cenę własnego życia...

Odwróciłem wzrok na Seana. Przyglądał mi się z szerzej uchylonymi powiekami. Zaskoczyłem go swoimi słowami. W oczach widziałem, że go poruszyłem. Nie spodziewał się, że coś takiego powiem.

— Pora tej obietnicy dotrzymać.

W oczach Seana dostrzegłem minimalną ilość łez, ale szybko się ich pozbył i uniósł kąciki ust, w dziękczynnym uśmiechu. Pozostali także wykrzywili entuzjastycznie wargi, a kolejno przytaknęli głowami, zgadzając się, by ewentualnie jakoś pomóc.

Mel, jeszcze trochę. Od wszystkiego cię uratuję. 

************************

I tak oto z lekkim przytupem zaczynamy trzecią księgę!

Dajcie znać koniecznie, jak podobał wam się rozdział!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro