Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24: Jeremy

Od miesiąca to samo. Próbowałem wymyślić jakiś plan przeciwko Kościrogowi, który znajdował się coraz bliżej nas. Każdy poprzedni wysyłaliśmy Cieniom, które znajdowały się na jego drodze, ale nic nie działało. Ten demon uodpornił się na przynajmniej pięćdziesiąt procent naszych ataków, a to znaczyło tyle, że coś się w nim zmieniło. Wszystkie zdobyte informacje były przekazywane dalej, aż w końcu trafiały do nas. Z nimi mogliśmy urozmaicać całą kompozycję, jednak nieważne, co wymyśliliśmy... Kończyło się to niepowodzeniem. Kościróg wychodził praktycznie bez szwanku.

Wszyscy ledwie spaliśmy, bo próbowaliśmy cokolwiek wymyślić, by tym razem nie skończyło się to fiaskiem. Denerwowaliśmy się samą myślą, że z każdym zachodem ta gnida znajdowała się coraz bliżej nas. Codziennie o zmierzchu, gdy tylko słońce zanikało, Kościróg stawiał kolejne kroki i nieubłaganie się zbliżał, jakby chciał dokończyć porachunki sprzed dekady. Trzy nasze zbiorowiska zostały niemal doszczętnie zniszczone przez tę zarazę, około sześćdziesięciu ludzi straciło życia podczas walki, w tym także dzieci, które zostały niechcianą ofiarą. Musieliśmy coś zaradzić, bo kolejni mogliśmy być my.

Wplątałem palce lewej dłonie w grzywkę i pociągnąłem za włosy. W prawej ręce cały czas trzymałem długopis, którego końcówką uderzałem od jakiejś godziny w róg pustej kartki. Wyprułem się kompletnie z jakichkolwiek pomysłów, ale nie tylko ja. Uniosłem wzrok na pozostałych. Bliźniacy także łapali się już za głowy. Maddy musiała rozchodzić wszystkie emocje. Aria modliła się o jakąś boską ingerencję. Tata podobnie do Maddy, musiał chodzić, żeby cokolwiek wymyślić. Duncan za to... Usłyszałem huk. Zerknąłem na Cana. Właśnie rzucił długopisem o blat, a kolejno roztargał sobie włosy, cicho warcząc pod nosem. On także nie miał pomysłów...

Wszyscy byliśmy już sfrustrowani, że Kościróg dosłownie grał nam na nosach. Niestety, musieliśmy z nim skończyć raz na zawsze. Sytuacja sprzed dziesięciu lat nie mogła się powtórzyć. Nie mogła ucierpieć żadna osoba ze świata ludzi.

— Wiem! — wyskoczyła Maddy, a wzrok każdego momentalnie na nią padł.

Nie wyglądała za dobrze. Miała roztargane włosy związane w krzywego kucyka. Pod oczami widniały cienie, a na twarzy brakowało jakichkolwiek śladów makijażu. Miała na sobie zbyt duże ubrania, które składały się z luźnej koszulki, zapewne ukradzionej od kogoś z nas, oraz dresowych spodni. Nosiła te ciuchy od kilku dni, ale nie tylko ona pozostawała nieogarnięta. Nikt z naszej grupy nie myślał za bardzo o sobie w czasie ostatnich kilkudziesięciu dni.

— Może niech Jeremy znowu zrobi to swoje wzmocnione czary-mary, jak ostatnim razem? To go wtedy powaliło.

Wzrok wszystkich przeskoczył na mnie.

— Świetny pomysł, ale mamy problem — zauważyłem. — Nie mam bladego pojęcia, jak ja to wtedy zrobiłem.

Maddy opadł entuzjazm. Gdyby nie fakt, o nieznajomości tego sposobu, samemu ruszyłbym na Kościroga, żeby się go pozbyć. Niestety, miałem tu limit i on obejmował właśnie brak wiedzy o bodźcu, jaki spowodował wzmocnienie się mojej magii.

— Pamiętasz, co wtedy czułeś? — wtrącił się tata, na którego przerzuciłem wzrok. Opierał się o blat i widocznie rozpatrywał propozycję Maddy oraz moje słowa. — Może udałoby się odtworzyć tamte odczucia.

Westchnąłem.

— Byłem zdenerwowany i chciałem chronić Mel.

Tata pokręcił głową.

— Nie o to mi chodzi, Jeremy — powiedział. — Mówiłeś wtedy coś, że miałeś jakby dziwne odczucia, jeśli się nie mylę. Pamiętasz, co to było? Mógłbyś je opisać?

Odłożyłem długopis. Opuściłem wzrok, założyłem ręce na piersi.

„Dziwne odczucia" to mało powiedziane. Nigdy nie zapomnę tamtego uczucia, gdy dosłownie magia przepływała przez ciało bez mojej ingerencji. Zupełnie, jakbym samemu się nią stał. Nie byłem osobnym bytem, który panuje nad energią zewsząd, a miałem wrażenie, jakby między mną i wszystkim wokół doszło do jakiejś niewytłumaczalnej fuzji. Czułem się „pełny"...

Oblizałem wargi.

— Jeremy? — odezwał się zaniepokojony tata.

— Miałem wtedy wrażenie jakby... — zaciąłem się, szukając odpowiedniego słowa na określenie. — Przepełnienia magią? O ile mogę tak to ująć. Ciężko mi to wytłumaczyć. — Podniosłem na niego wzrok. Poprawiłem się na krześle. — Miałem wrażenie, jakby magia mnie dosłownie przesycała. Czułem się tak, jakbym mógł dosłownie zrobić wszystko. Jakby mnie nic nie ograniczało... Jakbym nie miał w sobie Stelli.

Tata pokiwał głową i zagryzł głową, lekko ją odwracając.

— Ale — zaczęła Aria — od czego to zależało?

Patrzyła na mnie, ale jedynie poruszyłem karkiem, dając jej do zrozumienia, że nie znałem odpowiedzi.

— Nie mam pojęcia — powiedziałem po kilku sekundach. — Taką moc czułem tylko raz i było to dziesięć lat... — przerwałem, a kolejno odwróciłem gwałtownie głowę w stronę okna.

— Jeremy? — próbował zwrócić moją uwagę Duncan.

Mogłem się z kimś założyć, że wszyscy właśnie marszczyli brwi, nie rozumiejąc mojego poruszenia. Odsunąłem się prędko od stołu.

— Coś przekroczyło barierę. — Podniosłem się czym prędzej.

W ciągu kilku sekund w kuchni rozszedł się dźwięk szurania krzeseł o podłogę. Kątem oka zauważyłem, jak każdy praktycznie stanął na baczność.

— Demon? — spytał Can.

— Jak silny? — odezwała się Maddy.

— W jakiej ilości? — dopytał Leo.

— Kilka mniejszych? — rzucił Felix.

— Kilka większych? — zapytała Aria.

— Czy to Kościróg?! — powiedzieli wszyscy razem.

Nie odpowiadałem. Coś było nie tak. Zmarszczyłem brwi. Ta energia nie przypominała demonicznej. Od większości demonów od razu dawało się wyczuć chęć zabijania i charakterystyczny dla nich mrok. To, co się zbliżało, należało do czegoś innego. Nie, do kogoś innego.

— To nie demon... — powiedziałem, zbliżając się do okna.

Odsłoniłem roletę. W szybie zauważyłem odbicie reszty, Każdy miał wyżej uniesione brwi. Za powłoką nikogo nie zauważyłem, ale doskonale czułem czyjąś obecność.

— Energia jest jak... Ludzka — wyjaśniłem, po czym się do nich odwróciłem. — To człowiek...

— Człowiek tutaj? — odezwała się zaskoczona Maddy.

Jakiekolwiek inne pytania przerwało nagłe i bardzo pospieszne pukanie do drzwi. Niemal paniczne. Odwróciłem się w tamtym kierunku, ale ponownie skierowałem wzrok na pozostałych. Przytaknęli zgodnie, żeby sprawdzić, o co mogło chodzić. Ruszyłem do powłoki, przywołując Stellę do gotowości. Czułem, jak puszczała magię, by przepłynęła przez organizm i trafiła do oczu oraz dłoni. Stanąłem przy wejściu, a kolejno odsłoniłem klapkę przy judaszu i zerknąłem, kogo tu przywiało.

Cała moc momentalnie uleciała, gdy zobaczyłem znajomą twarz. Nie patrząc na pozostałych, odblokowałem zamki i uchyliłem powłokę. Tym samym potwierdziłem fakt, że znajdował się za nią Sean. Trzymał się framugi, głośno i szybko oddychał, a na końcu dało się dosłyszeć ciche piski, jakby biegł tu, ile sił w nogach. Tylko że on nie znał naszego adresu, a już na pewno by sobie nie pomyślał, że mieszkaliśmy w środku lasu. Trząsł się, ale to nie była kwestia zimna. Sean był roztrzęsiony i przerażony.

— Sean? — odezwałem się, a on uniósł lekko wzrok.

Usłyszałem za sobą, jak ktoś złapał głębszy wdech. Ktoś szeptał do taty, że to najlepszy przyjaciel Mel i pracuje dla policji jako patolog.

Sean próbował uspokoić oddech. Był wykończony. Po twarzy spływał pot. Jego włosy zostały roztargane. Rękaw jego kurtki został rozdarty. Kolana wyglądały na zabłocone, tak samo jakaś część reszty ubrań. Wyglądał, jakby się przewrócił i szybko wstawał. Na policzkach zauważyłem kilka zadrapań, jakby przedzierał się przez krzaki.

Zamrugałem szybciej.

— Co ty tu robisz?

Chłopak przełknął ślinę, choć za bardzo jej chwilowo nie miał.

— Mel... — wydusił cicho.

Momentalnie uchyliłem szerzej powieki. I nie tylko ja. Kątem oka zauważyłem, że reszta także.

— Mel ma... — próbował wychrypieć. — Mel ma kłopoty...

— Co...? — wydusiłem ledwo słyszalnie. — O czym ty mówisz?

Mel miała kłopoty, ale jakie? Co to znaczyło? W co ona się wpakowała? I gdzie ona aktualnie się znajdowała? Sean złapał głęboki wdech.

— Melmiałaprzeczucie,żecośztymlasemjestnietakichciałatosprawdzić... — powiedział na jednym wdechu.

Uniosłem dłoń, zatrzymując jego ledwo zrozumiałą wypowiedź. Położyłem mu dłonie na ramionach.

— Uspokój się i mów — poprosiłem, po czym odwróciłem głowę do reszty. — Niech mu ktoś przyniesie szklankę wody...

Sean się nagle wyrwał.

— Nie ma na to czasu! — podniósł głos.

Spojrzałem na niego zaskoczony, ale nie tylko ja. Reszta także mu się przyglądała z zaniepokojeniem. Pierwszy raz spotkaliśmy się z jego widokiem, gdy był tak roztrzęsiony i nie panował nad emocjami. Bał się czegoś. W jego oczach wstąpiło nieco łez.

— Sean, o co ci...

Nie dał mi skończyć.

— P-potwór...

Momentalnie się zaciąłem, ale nie tylko ja. Reszcie, która znajdowała się w wejściu do kuchni, także brakło powietrza. Sean podniósł rękę, wskazał na las.

— W lesie jest potwór... — Podniósł na mnie spanikowany wzrok. — Wiem, jak to brzmi, Jeremy, ale... — Przełknął ślinę. — Mel kazała mi uciekać, a sama...

W ledwie sekundę zrobiło mi się zimno. Po ciele przeszedł dreszcz na samą myśl, że Mel spotkała JEGO. Przełknąłem ślinę, złapałem chłopaka za ramiona. Sean zamrugał szybko, nie rozumiejąc mojego zachowania. Teraz to ja byłem spanikowany. Ogarnął mnie strach, że Melissie mogła stać się krzywda.

— Sean, skup się, jak wyglądał?

— Co?

— Ten potwór! Jak wyglądał?!

Sean przełknął ślinę.

— Był ogromny... — zaczął. — Miał rogi po bokach głowy i... Wydawał się, jakby się żarzył czymś czerwonym... Nie wiem, czy to był ogień.

Puściłem go. On już tu był. Odwróciłem się do reszty. Też wydawali się przerażeni, ale wiedzieli, co zamierzałem powiedzieć.

— Kościróg już tu jest...

— „Ko" co jest? — spytał Sean, na którego ponownie spojrzałem.

Wziąłem głębszy wdech.

— Posłuchaj, Sean. To naprawdę długa historia, a chwilowo nie mamy czasu na jej opowiedzenie. Najpierw musimy pomóc Melissie, a żeby to zrobić, musisz nam powiedzieć, z którego kierunku przybiegłeś.

— Z... — Przełknął ślinę. — Z zachodu...

Przytaknąłem, po czym zwróciłem się do reszty.

— Szykować się. Pędem. Już.

Ledwie moment później na korytarzu został jedynie tata.

— Nie zdążymy zebrać wsparcia — wyszeptał zaniepokojony.

— Musimy się obyć bez niego — odpowiedziałem mu, zakładając buty.

Tata widocznie spanikował, gdy zobaczył, że się ubieram i zamierzałem ruszyć razem z nimi.

— C..?! Jeremy! Jesteś głową Cieni, nie możesz brać udziału w...!

Podniosłem się gwałtownie i tym samym mu przerwałem.

— Raz Melissę straciłem, tato — powiedziałem. — Drugi raz nie zamierzam.

Tata momentalnie zamilkł. Zapewne się domyślił, że nie ulegnę. Nie, kiedy ponownie mogło chodzić o Kościroga, który został sam na sam z Melissą. Tym razem nie mogłem dopuścić, by historia zatoczyła koło. Zaniepokojenie na twarzy taty zelżało, gdy prawdopodobnie dostrzegł w moim spojrzeniu determinację. Miałem cel i zamierzałem doprowadzić go do końca. Zależało od tego zbyt wiele.

— Co masz na myśli?

Odwróciłem się do Seana. Przyglądał mi się z niezrozumieniem. Cóż, nie winiłem go. Nic nie wiedział, a dowie się o wszystkim dopiero po wszystkim, gdy już sprowadzimy tu Mel z powrotem.

— Później wytłumaczę — obiecałem. — Na razie zostaniesz...

— Nie ma opcji, że tu zostanę — wszedł mi w zdanie. — Wy idziecie ratować Mel przed tamtym czymś, a ja mam tu bezczynnie siedzieć?

— Sean...

— Nie, Jeremy — przerwał mi. — Jeżeli się coś, nie daj Boże, stanie, to macie osobę, która jest w stanie udzielić pomocy przedmedycznej? Jestem dyplomowanym lekarzem ze specjalnością patologa kryminalnego i chirurga. Mogę wam się przydać.

Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Niemal przypominał mi się dzień, gdy go poznaliśmy na komisariacie i radził nam tam nie szeptać między sobą. Wtedy wydawał się o wiele mniej przyjazny, aniżeli był w rzeczywistości, co zobaczyliśmy w barze tamtego wieczoru. Parsknąłem cicho.

— Widać, że przyjaźnisz się z Mel. Jesteś równie uparty.

Sean uniósł brwi.

— Tylko ja ją nazywam „Mel"...

Uśmiechnąłem się smutno.

— Kiedyś wszyscy ją tak nazywaliśmy.

— Ja tam ją nazywałem per „Wrzodzie na dupie" — rzucił Duncan, schodząc po schodach i zakładając skórzaną kurtkę.

Opuściłem brwi.

— Duncan — zwróciłem mu uwagę.

— No co? — Rozłożył ręce, jakbym do niego celował z pistoletu.

Westchnąłem załamany. Zwróciłem się z powrotem do Seana.

— Trzymaj się blisko Duncana, to ci się nic nie stanie.

Chłopak posłusznie pokiwał głową.

Wszyscy zebraliśmy się jak najszybciej. Wraz z Seanem czekałem na zewnątrz, a pozostali kolejno wybiegali z domu, gdy już pobrali potrzebne im rzeczy. Tata także się zebrał i po chwili, gdy już każdego zmierzyłem wzrokiem, przytaknąłem, aprobując ich przygotowanie. Nikt nie negował mojej obecności. Ojciec mógł się temu sprzeciwiać, ale pozostali mnie jak najbardziej rozumieli. Doskonale pamiętali, jak się zadręczałem dziesięć lat temu, gdy nie udało mi się ochronić Mel. Tamto wszystko doprowadziło do bytowania z ciągłym zmęczeniem przez koszmary, brakiem snu, złym humorem i rozdrapywaniem przeszłości. Szedłem wraz z nimi, by tym razem zapobiec czemuś podobnemu i tym razem uratuję Melissę.

Postawiłem pierwszy krok w wyznaczonym wcześniej przez Seana kierunku. Zaraz za mną ruszyli pozostali.

Tym razem będzie inaczej. Nie pozwolę, by cokolwiek jej się stało.

Mel, proszę, bądź cała i zdrowa.


***********************

Potrzymam was nieco w niepewności odnośnie obecnej sytuacji Melissy, ale spokojnie, niedługo się wyjaśni, co się z nią aktualnie dzieje. 

Naprawdę mało nam zostało do końca drugiej księgi, a za tym idzie, że akcja zacznie się coraz bardziej rozkręcać. 

Jak zawsze mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!

Dajcie znać koniecznie!

Do następnego!

(Ps: W kolejnym się dużo dzieje, więc przygotujcie popcorn)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro