Rozdział 17: Melissa
Przyglądałam się chłopakowi niczym zaczarowana. Dzięki temu mogłam mu się jeszcze bardziej przyjrzeć, jednak to odchodziło na całkowicie inny plan. Głowę zalewała masa myśli. Nie rozumiałam, co się ze mną działo. Dlaczego serce tak mocno uderzało w piersi? Czym było to uczucie ciepła? Jakim sposobem złapał mnie on tak szybko, choć samemu także stracił delikatnie równowagę? Co miała znaczyć ta dziwna niechęć, by się odsuwał? Jakim sposobem jego oczy wydawały się przed momentem jaśniejsze?
Ponownie zerknęłam w jego tęczówki. Miałam wrażenie, jakby momentalnie bardziej zalśniły, na czego widok przełknęłam ślinę. Przywidziało mi się? Na pewno. Byłam tak zmęczona, że po prostu widziałam różne rzeczy. Musiałam zdecydowanie odpocząć. Przełknęłam ślinę.
— Nic ci nie jest? — spytał.
Jego słowa momentalnie odbiły się w mojej głowie echem. Odchrząknęłam delikatnie, starając się wrócić do trzeźwego myślenia.
— Jestem cała... — odpowiedziałam krótko.
Jeremy przytaknął delikatnie, a w ciągu chwili skierował wzrok za osobą, która o mało nie wepchnęła mnie pod koła jakiegoś samochodu. Jego mimika momentalnie się zmieniła. Stał się poważniejszy, mogłabym nawet powiedzieć, iż wydawał się groźny, gdy nagle jego brwi zostały zmarszczone. Linia jego szczęki bardziej się napięła. Na szyi pojawiła się widoczna żyła. Jego nozdrza się minimalnie bardziej rozszerzyły. Światła ulicznych latarni delikatnie oświetlały jego sylwetkę. Cała jego postać stała się w jakimś sensie nagle o wiele bardziej niebezpieczna.
Na ten widok przełknęłam ślinę. Tym ruchem starałam się uspokoić serce, które przyspieszyło trzykrotnie, gdy patrzyłam na chłopaka w takiej odsłonie.
— Powinienem tamtego przytaszczyć tu za kołnierz — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Prawie cię wepchnął pod samochód.
Odchrząknęłam delikatnie.
— Nie ma takiej potrzeby. — Poklepałam delikatnie jego klatkę piersiową, starając się go udobruchać.
Szerzej uchyliłam powieki, poczuwszy wytrenowaną pierś. Przełknęłam ślinę, przyglądając się tej części ciała, ale równie szybko oprzytomniałam.
Melissa, trochę powagi...
— Dzięki tobie nic mi się nie stało — dodałam.
Momentalnie przez głowę ponownie przebiegł nagły ból. Złapałam się za skronie. Od ścian czaszki odbiły się słowa: „Ochronię cię", a zaraz po nich kolejne. „Jeśli nastąpi taka konieczność, zasłonię cię własnym ciałem". Następne zdania splatały się w jedną nić, z której niczego nie potrafiłam rozszyfrować. Co rusz jedno nachodziło na drugie. Nie umiałam niczego wyodrębnić, aż nagle doszły do mnie jedne, na których wydźwięk uchyliłam szerzej powieki. Brzmiały: „Przepraszam, Melissa. Wybacz, że nie byłem w stanie cię uratować".
Kto i przed czym miał mnie ratować? Nie rozumiałam. Dlaczego przez głowę przewijały się słowa, których w życiu nie słyszałam? Czemu przypominałam sobie sytuacje, jakie nie miały nigdy zdarzenia? Przed każdą taką sytuacją zaczynała mnie boleć głowa. Migrena narastała nagle, by po chwili się unormować. O co z tym wszystkim chodziło? Jakim sposobem ilość tych imaginacji się wzmógł, gdy akurat znajdowałam się w towarzystwie Jeremiego? I dlaczego miałam wrażenie, że to nie przypadek?
— Jesteś pewna, że wszystko dobrze? — spytał nagle, dlatego podniosłam na niego wzrok.
Jeremy się widocznie zaniepokoił moim samopoczuciem. Sama nie byłam pewna, co się dzieje i jak to wszystko zatrzymać. Jego obecność sprawiała, że te nieznane wspomnienia się pojawiały, ale przy nim też czułam się minimalnie lepiej. Znajdowanie się obok niego tłumiło w jakiś dziwny i o wiele szybszy sposób nieprzyjemności związane z głową. Swoim stanem zdrowia odwróciłam jego uwagę od mężczyzny, który już dawno temu zniknął z zasięgu wzroku.
— Nie wyglądasz najlepiej — dodał ze słyszalną troską.
— Nic mi nie jest — skłamałam, bo ewidentnie coś się działo, a ja nie miałam pojęcia, co dokładnie. — Męczy mnie sprawa, to wszystko.
Lekko zmarszczył brwi, jakby doskonale wiedział, że nie mówiłam do końca szczerze.
— Jasne...
W jakimś sensie powiedziałam prawdę. Byłam zmęczona i gdyby nie dzisiejszy przełom, jutro prawdopodobnie poszłabym do komisarza z prośbą, odnośnie dostania innej sprawy, choć gnoja miałam ochotę postrzelić za każdy jego oddech w tym żywocie.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam lekko w bok. Poczułam powiew na plecach, a Jeremy natychmiast mnie do siebie przysunął. Wpadłam na jego klatkę piersiową. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że przez ten cały czas wyglądaliśmy jak para, która miała się ku sobie. Odsunęłam się od chłopaka, cicho odchrząkując. Przy tym też kiwnęłam głową w podziękowaniu, że szybko zareagował.
Przetarłam kark. Jakim sposobem wcześniej nie zauważyłam, że dosłownie za placami przejeżdżały mi samochody? Gdyby to była jakaś ciężarówka, mogłaby mnie pociągnąć za sobą. Ja jednak się tego w ogóle nie obawiałam. Bycie przy Jeremim coś robiło. Nie zwracałam uwagi na niedogodności. Znajdowanie się w jego uścisku sprawiało, że czułam się bezpiecznie, jak nigdy wcześniej. Dodatkowo postępowało u mnie poczucie, jako bym mogła się przy nim zachowywać swobodnie. Jego towarzystwo sprawiało, że chciałam zachowywać się jak ja. Jak ta dziewczyna, którą byłam przed wejściem w związek z Charliem...
Pokręciłam głową.
Przestań myśleć o głupotach, Melissa... Twoje zachowanie jest niedorzeczne!
Coś podobnego nie powinno mieć miejsca! Miałam chłopaka, a myślałam o innym, którego nie znałam nawet jeden pełny dzień! Musiałam się ogarnąć, skoro razem pracowaliśmy, ale jego przystojna buźka mi to znacznie utrudniała...
Szerzej uchyliłam powieki, uświadamiając sobie, o czym ja pomyślałam.
Do cholery, Melissa! Przestań!
Chciałam warknąć, ale musiałam się powstrzymać. Obok mnie dalej znajdował się chłopak, na którego zerknęłam. Sam także wydawał się dość zawstydzony. Dla niego też to wszystko było niezręczne. Pewnie dalej rozpamiętywał, że jakiś czas wcześniej wypytywałam go o rozmowę z jego ojcem, a teraz mu jeszcze dodawałam.
Westchnęłam lekko, zakładając ręce na piersi. W tym samym momencie Jeremy uniósł dłoń. Wsunął palce między kosmyki włosów i je bardziej roztrzepał, na czego widok przełknęłam ślinę.
Jakim sposobem istnieje ktoś tak idealny? Zamrugałam szybko. Melissa! Ogarnij się!
— Cho-chodźmy... — rzuciłam cicho, po czym ruszyłam szybszym krokiem, niż wcześniej.
Ten dzień zdecydowanie należał do mnie pod względem ilości wtop, jakie uczyniłam. Nie miałam dziś najlepszej passy. Gdybym narobiła sobie za mało wstydu rano, to teraz dobie dokładałam. Przyglądałam mu się, jakby był chodzącym ósmym cudem świata, bóle głowy następowały jeden po drugim, a tym sprawiałam, że u Jeremiego występowało zaniepokojenie... Z jednej strony może to urocze, ale nie chciałam, by martwili się o mnie obcy. Mieli swoje sprawy, a ja nie pragnęłam stać się kolejną.
Zerknęłam na niego kątem oka. Zrównał ze mną kroku, ponownie wkładając dłonie do kieszeni. Uniosłam nieco spojrzenie na jego twarz, a w szczególności na oczy. Zdecydowanie nie posiadał przeciętnych szarych tęczówek. Dosłownie moment wcześniej zdawały mi się one białe, a może raczej srebrne. Dodatkowo blask, jaki w nich dostrzegłam, sprawiał, że się uspokajałam. Ich zimna barwa ściągała mnie na ziemię, a jednocześnie odwracała uwagę.
Jeremy to same przeciwności...
— Nosisz soczewki? — wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Jego brwi, które uniósł wysoko, dały mi do zrozumienia, że kompletnie się nie spodziewał takiego pytania. Cóż, padło ono przez moje zagapienie.
Czy ja się dziś po prostu mogę już spalić z tego wstydu?
— Czemu pytasz? — Zmarszczył się lekko, nie rozumiejąc mojej ciekawości.
Cóż, uznałby mnie raczej za wariatkę, gdybym mu powiedziała, że miałam wrażenie, jakby świeciły mu się oczy... Prawda?
— Po prostu... — zaczęłam, starając się wymyślić na szybko jakąś wymówkę. — Ni-nigdy nie widziałam u drugiej osoby tak jasnych oczu?
Momentalnie się zaśmiał. Po tym przetarł własny nos, zahaczając bokiem palca o wąs.
— Nie noszę soczewek. To cecha rodzinna — wytłumaczył. — Wszyscy ze strony mojego ojca mieli bardzo jasne oczy. Mamy silne geny, więc ta cecha przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Przełknęłam ślinę.
— P-przepraszam, nie chciałam być wścibska, ani nic takiego...
— Nie odebrałem cię tak. — Wzruszył ramionami.
Na jego słowa już nie odpowiedziałam słownie. Postanowiłam przestać robić sobie jeszcze większy wstyd i poprzestałam na przytaknięciu. Dalszą część drogi pokonaliśmy w całkowitej ciszy. Wchodząc do lokalu, Jeremy otworzył przede mną drzwi. Na ten gest serce ponownie zabiło szybciej. Tym jednak razem starałam się nie zwracać na to uwagi i utrzymywałam niemal pokerową mimikę. Wolałam uniknąć możliwej uwagi ze strony Seana, iż na mojej twarzy występowało zaczerwienienie.
Z tego, co zauważyłam przez okno, Sean i reszta znajdowali się już przy stoliku na środku. Widziałam, że przed nimi już stały naczynia z napitkami. Sean widocznie się rumienił, ale to nie kwestia procentów w żyłach. Obok niego znajdował się jego nowy obiekt westchnień, o którym mi szeptał podczas wychodzenia z komisariatu. Cóż, nie mogłam go winić. Dawno się w nikim nie zauroczył, a na moje oko to dobrze obok siebie wyglądali. Dodatkowo widziałam u Duncana cechy, które były mi znane jako pociągające dla Seana.
— Jesteśmy — powiedziałam, gdy znalazłam się obok nich.
— Zamówiłem ci whisky z lodem — powiadomił mnie Sean, mając widocznego banana na twarzy.
Będzie ciekawie...
Przytaknęłam na taką informację.
Bawiliśmy się przez jakiś czas. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i poznawaliśmy. Dowiadywaliśmy się, że całkiem sporo rzeczy nas łączyło. Dobrze mi się z nimi gadało, a na dodatek to była dość przyjemna odskocznia od tych wszystkich problemów, z jakimi się zmagałam na co dzień. Spędzaliśmy ten czas, naprawdę się dobrze bawiąc. Miałam niemal wrażenie, jakby takie wypady w tym towarzystwie, to nie była pierwsza akcja. Czułam się przy nich swobodnie, jakbym znała ich od wielu lat.
To niedorzeczne...
Uniosłam szklankę do góry, a przy tym spojrzałam w bok. Przy barze zauważyłam Seana, który próbował zwrócić moją uwagę. Przed momentem przeprosił, mówiąc, że idzie sobie jeszcze coś domówić. Zerknęłam na pozostałych. Właśnie się z czegoś śmiali.
— Idę do łazienki — powiadomiłam szybko, by kolejno odejść od stolika.
Ruszyłam do Seana, który wyraźnie wydawał się niespokojny. Dodatkowo miałam wrażenie, jakby ten się czymś mocno denerwował, ale nie chciałam podnosić mu ciśnienia jeszcze bardziej. Westchnęłam lekko, zatrzymując się obok niego.
— Okej, powiesz, o co ci chodzi? — spytałam, wkładając ręce do kieszeni. — Alkohol mi z whisky wietrzeje.
Sean złapał głębszy wdech.
— Możesz mi wybadać teren?
Zmarszczyłam lekko brwi, a Sean pokręcił głową i złapał mnie za łokieć. Bardziej do siebie przyciągnął, by powiedzieć coś bardziej na osobności.
— Duncan to cholerna hotówa — zaczął, a ja już zrozumiałam, co ten miał na myśli — ale nie chcę sobie u niego zaminusować, gdyby okazał się hetero...
Lekko westchnęłam i się uśmiechnęłam półgębkiem.
— Krótko rzecz ujmując: Podoba ci się.
Sean cicho warknął.
— Mel, nie żeby coś, ale Duncan to jest mój cholerny, wymarzony ideał faceta, jaki pojawiał się jedynie podczas moich mokrych snów, okej?
Zacisnęłam wargi, czując się nieco niezręcznie, gdy ten wyjawił mi coś podobnego. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Z wyglądu: ideał faceta. Brakuje tylko, żeby okazał się gejem albo bi... — Zaczął wyliczać na palcach. — Jeździ na motorze, lubi tatuaże i piercing, słucha mocniejszej muzyki, lubi skórzane kurtki... W sumie skórzane spodnie też by mu pasowały... Nie, wróć! Ma coś niecoś więcej w spodniach, ewentualnie może nosić okulary, bo czasami wyglądają seksi... Jeżeli to wszystko się u niego zgadza, to ja, kurwa, trafiłem do nieba.
Zamrugałam szybciej, a ledwie kilka sekund później parsknęłam śmiechem. Sean, chcąc mi zwrócić uwagę, szturchnął mnie ramieniem.
— Nie śmiej się ze mnie...
— Zrobię, co mogę — zaczęłam, ścierając łezkę spod oka — ale jeśli wyjdzie z tego coś więcej, to zaproszenie na ślub chcę dostać pierwsza.
Tym razem to Sean się zaśmiał.
— Jeśli to wyjdzie, to masz jak w banku nie tyle zaproszenie, a zostanie moją druhną.
Pchnęłam delikatnie jego ramię. Ten mi jedynie oddał, a przy tym cofnęłam się o krok, by w końcu ruszyć do łazienki. Około dziesiątej wieczorem opuściliśmy lokal. Przy tym wróciliśmy się pod posterunek, gdzie pozostały nasze zaparkowane pojazdy. Przez cały czas rozmawialiśmy, a tematów naprawdę nie brakowało. Przy tym zgrabnie wplatałam pytania dotyczące ich życia prywatnego, by spełnić obietnicę daną Seanowi. Przez większość czasu widziałam, jak ten świecił oczami i dziękował mi bezsłownie. Przez to miałam niemal wrażenie, jakbym patrzyła na zadowolone sześcioletnie dziecko, które dostało lizaczka.
— Skoro rocznikowo jesteście w wieku dwudziestu siedem lat, to jesteśmy w tym samym wieku — zauważyłam, odwracając się do nich przodem.
Przez ten ruch poruszałam się tyłem po chodniku.
— Różnica zapewne miesięcy, ale rocznikowo w tym samym — zwrócił uwagę Sean.
— Tak, tak, panie patologu. — Machnęłam lekceważąco ręką.
— Odezwała się, wielka pani śledcza — odgryzł się.
— Tak w sumie, to czym się...? — zaczęłam, ale nie skończyłam.
Przerwało mi to nawoływanie zza pleców. Ktoś zawołał:
— Melissa!
Na wydźwięk mojego imienia, delikatnie zamarłam. Jak najbardziej niezauważalnie starałam się przełknąć ślinę, która nagromadziła się ze stresu. Złapałam powoli głębszy wdech, po czym ostrożnie, ale i jak najbardziej naturalnie, odwróciłam się do Charliego, który opierał się właśnie o swój samochód. Znałam go o wiele za długo, biorąc pod uwagę fakt, iż pomimo dzielącej nas odległości, dostrzegłam tę odrazę, gdy ten przyglądał się całej grupie, a wytłumaczenie tego istniało jedno. Za dużo mężczyzn dookoła mnie.
Odsunął się od pojazdu, rozplątując jednocześnie ramiona dotychczas skrzyżowane na piersi. Zaczął iść w moim kierunku, unosząc kąciki ust i udając, że bardzo cieszył się na mój widok. Jego gest, którym było założenie mi włosów za ucho, miał przypominać ten delikatny i troskliwy, jednak prawda okazywała się znacząco odmienna. Tak naprawdę był mocno zdenerwowany. Nie dałam mu znać, gdzie się wybierałam po pracy ani z kim.
Nachylił się w moim kierunku, by „pokazać", że dawał mi całusa w policzek. To także jedynie pokaz. Zbliżył się nieco do mojego ucha i wyszeptał tak, by jedynie ja usłyszała słowa:
— Musimy porozmawiać.
W jego tonie nie dało się wyczuć niczego łagodnego. To nie tylko zdenerwowanie, ale już czyste wkurwienie. Wiedziałam, jak nikt inny, że Charliemu lepiej nie podnosić ciśnienia. Niestety, tym razem sama do tego doprowadziłam.
Przełknęłam ślinę, a serce w piersi zamarło. Po plecach przebiegł dreszcz, a ja siłą się powstrzymywałam, by w tym momencie nie odskoczyć. Nie mogłam pokazywać słabości. Nie chciałam, by wywołała się z tego wszystkiego afera. Musiałam robić dobrą minę do złej gry. Za żadne skarby nie pragnęłam pokazać, że zdenerwowany i zazdrosny o mnie Charlie, tak bardzo mnie przerażał... W takim stanie był on zdolny do wszystkiego. A już zwłaszcza do sięgnięcia po broń.
Uniosłam kąciki ust, starając się utrzymać sztuczny i wyćwiczony do perfekcji uśmiech. Odwróciłam się do reszty.
— Zobaczymy się jutro — powiedziałam.
W tym samym momencie Charlie chwycił mnie za nadgarstek nieco za mocno. Choć starałam się ze wszystkich sił, poczułam momentalne, takie pojawiające się na ledwie ułamek sekundy, ściągnięcie się brwi spowodowane bólem. Ruszyłam za chłopakiem, ale odwróciłam się jeszcze na moment, by pomachać wszystkim na pożegnanie. To właśnie w tym momencie dostrzegłam szeroko otwarte oczy Jeremiego i jego zmarszczone czoło. Miałam niemal wrażenie, jakby w tej jednej chwili próbował zamordować Charliego wzrokiem. To mi uświadomiło jedno:
Czy on zauważył, że się skrzywiłam?
.・゜-: ✧ :- ⋆˚。⋆୨୧˚✧˚୨୧ ⋆。˚ ⋆-: ✧ :-゜・.
Jechaliśmy w ciszy. Sama, kierując się własną inteligencją, wolałam nie zaczynać rozmowy. Rozpoczęłabym tym jedynie kłótnię, podczas której ja bym się próbowała wytłumaczyć, a Charlie denerwowałby się jeszcze bardziej, gdyby coś mu się nie spodobało. Wolałam poczekać, aż sam by o cokolwiek zapytał. Ten jednak z uporem maniaka patrzył przed siebie i uważając, by nie uderzyć w inny samochód nadjeżdżający z naprzeciwka.
Spojrzałam na szybę po mojej prawej. Całą ciszę w kabinie przerywały sygnały nadawane przez policyjne radio. Rozmowa z Charliem rozmową, ale stresował mnie też inny aspekt. Mimika Jeremiego napawała mnie niepokojem. Nie powinien wiedzieć, że Charlie mógł okazywać się nieobliczalny, gdy tracił panowanie nad emocjami. Już kiedyś zauważyłam, że mój chłopak posiadał problemy z agresją, ale wolałam o tym nie wspominać. Z tego mogła się wywiązać jeszcze gorsza kłótnia, a tego wolałam uniknąć.
— Miałaś nie pić alkoholu — odezwał się nagle, a ja zerknęłam na niego zaskoczona. — Czuję go od ciebie.
Przełknęłam ślinę. Charlie nienawidził łamania zasad najbardziej na świecie, a ja uczyniłam to dziś kilkakrotnie.
— Wypiłam tylko jednego... — nie było mi dane skończyć.
— Nie zmienia to faktu, że piłaś! — przerwał mi i podniósł głos. — Doskonale wiesz, jak bardzo nienawidzę, gdy robić coś takiego kobieta.
— Przepraszam... — powiedziałam od razu.
— Kim oni byli? — zmienił temat, a przy tym starał się uspokoić. — Ci ludzie poza Seanem.
— Komisarz mi ich przydzielił do pomocy w sprawie. Robią za konsultantów.
— Czemu tam jest tylu mężczyzn? Nie lubię, gdy inni się wokół ciebie kręcą...
— Z tym nic nie... — ponownie mi przerwał.
— Zwłaszcza nie podobało mi się, jak tamten z brodą na ciebie patrzył.
— C-co? — nie zrozumiałam.
— Ten w jeansowej koszuli...
— Jeremy? — spytałam i momentalnie popełniłam duży błąd.
Charlie się wzdrygnął.
— Nie wypowiadaj przy mnie imion innych mężczyzn! — krzyknął.
Przy tym, prawdopodobnie chcąc dać upust emocjom, uderzył w kierownicę z całej siły. Na jego ruch się wzdrygnęłam i niemal podskoczyłam w fotelu pasażera. Przez resztę drogi, czyli kolejną ulicę, jechaliśmy w ciszy. Samochód zatrzymał się pod moim mieszkaniem, a Charlie jak najszybciej wysiadł z pojazdu, by znaleźć się przy drzwiach po mojej stronie. Otworzył je, a ja, ledwie zdążając odpiąć pas, zostałam niemal brutalnie wyciągnięta z auta. Charlie chwycił moją rękę powyżej łokcia i mocno zacisnął palce. Miałam ochotę jęknąć z bólu, ale nie mogłam. Własny rozsądek mi podpowiadał, żebym była cicho i nie podsycała jego złości jeszcze bardziej.
Weszłam do budynku ciągnięta siłą Charliego. Czułam się niemal jak szmaciana lalka, którą ktoś w każdej chwili mógł rzucić o ścianę. Tym jednak nieznajomym okazywał się własny chłopak, który w ciągu kilku sekund po otworzeniu zamków do mojego mieszkania, wepchnął mnie do salonu. Przez jego ruch niemal się przewróciłam. Przełknęłam ślinę, zerknęłam na mężczyznę.
Serce w piersi przyspieszało coraz bardziej. Każda komórka w ciele kazała mi uciekać, jednak rozsądek mówił, bym stała w miejscu. Charlie był rozjuszony, a ja widziałam go takim pierwszy raz. Musiałam go uspokoić. Tylko jak?
— Charlie... — zaczęłam niepewnie, choć nie wiedziałam, co powiedzieć.
— Masz się do tamtego faceta nie zbliżać, rozumiesz? Nie chcę cię widzieć w jego towarzystwie!
Szerzej uchyliłam powieki, zaczynając rozumieć, dlaczego się tak zdenerwował. Rozjuszyłam go tym, że wypowiedziałam imię Jeremiego, ale z drugiej strony byłoby niezręcznie, gdybym miała się o nim bez przerwy wypowiadać per panie Bernon. Tym bardziej że okazał się moim rówieśnikiem.
— A-ale on ze mną pracuje...
Charlie złapał głębszy wdech.
— To utrzymuj z nim jak najmniejszy kontakt!
— Ale... AH! — jęknęłam głośno z bólu.
Jego dłonie momentalnie zacisnęły się powyżej łokci. Zrobił to z całej siły, a ja niemal miałam wrażenie, jakby jakaś żyła pod skórą pękła i w tym momencie zaczęła powoli się rozlewać, tworząc sporego siniaka. Mruknęłam z bólu, a przy tym spojrzałam Charliemu w oczy. Nie poznawałam go. To nie był ten Charlie, którego kochałam... To jakaś kanalia zdolna do wszystkiego.
— Nie chcę słyszeć "ale", Melissa! Jesteś MOJĄ dziewczyną! Jesteś moja!
— Charlie...
— Rozumiesz ty w ogóle, co to, kurwa, znaczy?! Masz się od niego trzymać z daleka! Zrozumiano?!
Poczułam zbierające się w kąciku oczu łzy. Ciało samoistnie wpadło w drgawki spowodowane strachem. Nie potrafiłam powiedzieć, co on może mi zrobić, znajdując się w takim stanie rozemocjonowania.
— Powtórz, co powiedziałem — rozkazał przez zaciśnięte zęby.
— Ja... — nie byłam w stanie niczego wydusić.
— Powtórz!
Zacisnęłam wargi, obawiając się cokolwiek powiedzieć. Charlie, widząc moje postępowanie, popchnął mnie na kanapę. W porę podtrzymałam się podłokietnika. W przeciwnym wypadku miałabym bliskie spotkanie z podłogą. Uniosłam na niego przerażony wzrok.
— Charlie... — nie dokończyłam.
Sekunda. Tyle starczyło, by moja głowa niemal bezwładnie odwróciła się w prawo. W pomieszczeniu rozszedł się głośny dźwięk klaśnięcia. Z oczu natychmiast popłynęły łzy. Trzęsącą się lewą dłoń uniosłam do mocno podrażnionego policzka, którego delikatne muśnięcie sprawiło okropny ból. Oddech miałam urywany, ledwo mogłam go złapać. Szok robił swoje.
Charlie mnie uderzył.
Nawet nie wiem, co się stało. Jego dłonie ponownie znalazły się na moich ramionach, ale tym razem był on inny. Zachowanie mężczyzny odwróciło się niemal o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz stał się spanikowany. Sam wydawał się zaskoczony.
— Prze-przepraszam, Melissa! — wyjąkał, nie potrafiąc w tym momencie się uspokoić. — J-j-ja... Ja nie chciałem. Naprawdę.
Chciał dotknąć mojego policzka, ale natychmiast zaniechał swojego pomysłu. Zamiast tego mnie objął i przysunął do piersi.
— Nie wiem, co we mnie wstąpiło... — mówił. — Tak bardzo cię przepraszam. Nie chciałem cię uderzyć, przysięgam. — Wplątał palce w moje włosy. — Kocham cię i byłem po prostu zazdrosny...
Przełknęłam ślinę, ale dalej nie zamierzałam nic mówić. Szok nie pozwalał mi się nawet ruszyć, a co dopiero sklecić jakieś zdanie.
— Nie panowałem nad gniewem — przyznał. — To się więcej nie powtórzy. Wybacz mi, proszę... — Złapał urywany oddech. — Kocham cię, Melissa...
Nie odpowiedziałam, a on dalej powtarzał: „Wybacz mi" i „Kocham cię". Po prostu stałam w dalszym szoku i patrzyłam w przestrzeń, nie chcąc w tym momencie nawet na niego spoglądać. Zamrugałam momentalnie, dostrzegając coś w skrzyni, którą niegdyś przeglądałam na piętrze, siedząc na podłodze. To było zdjęcie grupowe. Nie byłam pewna, czy aby dobrze widziałam. Zmarszczyłam powieki, nie dowierzając.
Czy własny mózg płatał mi figle?
Przyglądałam się fotografii, a raczej jednej osobie, która na zapisie graficznym stała obok mnie. Kolor włosów, oczy, rysy twarzy, kształt ust, nos... Lekki smutny uśmiech. Wszystko pasowało do jednej osoby, a ja kompletnie nie rozumiałam, co się działo... Dlaczego... Czemu... To obraz z czasów liceum, więc dlaczego jest na nim osoba, którą ledwie dziś poznałam?
Co na tej fotografii robi Jeremy?
*******************************
Ogólnie to zbieram ludzi do uduszenia Charliego, ktoś chętny?
Jak widzicie, zadziało się tu całkiem sporo.
Jak zawsze mam nadzieję, że rozdział się wam podobał!
Dajcie znać koniecznie, co myślicie!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro