Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. "But I can be the one..." (1/2)

Trzy dni.

Minęły zaledwie trzy dni.

Trzy dni od szerokiego uśmiechu na mojej bladej twarzy, zazwyczaj zalanej gorącym rumieńcem.

Trzy dni od szczęścia wypisanego na każdym calu mojego niedoskonałego ciała.

Trzy dni od moczenia ubrań w falach głębokiego oceanu, jaki stanowiły dla mnie modro patrzące oczki.

Trzy dni od poczucia komfortu i bezpieczeństwa, pośród natłoku słów innych klientów.

Po prostu minęły trzy dni od jego ostatniej wizyty.

Może za bardzo dramatyzuję, koloryzuję sprawę nie swoimi farbami. Używam cudzego pędzla na obcym płótnie, bo to nie moja sprawa. Nie powinienem się mieszać w jego życie. Jego problemy, uczucia, czy inne błogie fantazje skryte pod niewidzialnym, grubym płaszczem.

Gorsze było to, że czułem się wykorzystywany. Nadal miewam to dziwne uczucie, które wskazuję, że byłem zabawką w czyiś rękach. Za bardzo się otworzyłem, ale nie oczekiwałem odwzajemnienia. Wie o mnie tak wiele, a ja nie wiem o nim nic. Nigdy go nie wypytywałem, on robił to za mnie. Można powiedzieć, że znał mnie tak dobrze jak ja sam. Natomiast, ja znałem go tak wspaniale jak mój głuchy i ślepy kot, co ledwo może unieść swoje cztery litery z zabrudzonej sofy, aby przenieść się zaledwie kilkanaście centymetrów dalej i powrócić do przerwanej czynności.

Mógłbym słuchać o jego wynurzeniach godzinami, zapatrując się na malinowe usta, a kończąc na błękitnym, przeszywającym spojrzeniu.

Może płakałem raz, czy dwa. Ale kogo to obchodzi? Louis zajęty jest swoją dziewczyną, szkołą i szybko nadchodzącą przyszłością. Gdzie on niby ma czas na młodego gówniarza, ach no tak zapomniałem. Ma czas żeby się mną bawić. Pieprzony dzieciak.

Cała noc była dosyć mokra. Tak, chyba to odpowiednie słowo. Obudziłem się pośród słonych, mokrych poduszek, a po moim policzku staczała się nie wielka łza. Otworzyłem szeroko zamglone oczy i odsunąłem od siebie przeciekający materiał.

- Kurwa, Harry – usłyszałem głos Irlandczyka za sobą. Brzmiał nie tyle co groźnie, miał on w sobie tej cholerny akcent, którego w życiu nie zrozumiem – Ktoś ci coś zrobił? Jeżeli to Josh, to możemy zgłosić go do dyrektora, wtedy na pewno go za to zawieszą. Głupi burak. Jeżeli jeszcze raz ci coś powie ....

Przetarłem opuchnięte oczy i odwróciłem się pełną twarzą do szatyna. Przez chwilę widziałem zaledwie same kropki, natomiast potem odzyskałem fokus. Blondyn przerażony siedział na kawałku łóżka i przyglądał mi się w dość komiczny sposób, niczym myślący filozof. Bardzo lubiłem kiedy tak się o mnie troszczył, przynajmniej czułem się kimś ważnym. A po wybryku Louis'a moja samoocena spadła na dość niski poziom, zresztą mój bałagan zewnętrzny i wewnętrzny także o tym świadczy.

- Spokojnie Niall, wyluzuj – odpowiedziałem zachrypniętym głosem prostując plecy – To nie był Josh ... ani nikt ze szkoły.

Chłopak odsunął kosmyki włosa z mojego czoła i przystawił do niego rękę.

- Co ty wyprawiasz? - zapytałem strząsając dłoń blondyna.

- Nie masz gorączki – stwierdził poważnie – Czy ty coś brałeś? - potrząsnąłem głową na boki – Więc co doprowadziło Cię do takiego stanu?

- Nie ''co'', ale ''kto'' – mruknąłem siadając i podkulając nogi w kolanach – Louis Tomlinson, kojarzysz?

Irlandczyk przeczesał włosy palcami zatrzymując się na czubku głowy i lekko się drapiąc. Jego jeansy wygięte były na całej szerokości, a granatowa bluza zwisała z jednego barku.

- Tak – opowiedział – Jakbym mógł nie pamiętać Twojego crush'a. Paplałeś o nim cały weekend. Czy ... czy ty nadal przeżywasz to, że ma dziewczynę?

Wtuliłem się w jego bark i rzekłem:

- Nie bardziej jak tym, że ja byłem jego marną kukiełką.

Niall jak zwykle podniósł mnie na duchu mówiąc, że nie zasługuję na mnie, czy tym podobne słowa. Ale o dziwo zadziałało. Czułem się znacznie lepiej z myślą, że to on zawinił, nie ja. To on powinien błagać o przebaczenie, a ja powinienem mu nie wybaczać. Bardzo chciałem, żeby dzisiaj się zjawił w piekarni. Żeby posłał jakiś głupi uśmiech, który uznałbym za przeprosiny. Albo, powiedział zwykłe ''nie chciałem żeby tak wyszło''. Czyli najbardziej tandetne wymówki na świecie, ale z coraz głębszym namysłem, ja naprawdę wybaczyłbym mu nawet bez żadnych miłych słów. Może jestem zwykłym głupkiem nie szanując się na tyle, aby myśleć, że komuś na mnie zależy.

Gdy moja zmiana dobiegała końca, postanowiłem zacząć się zbierać. Dochodziła godzina 17.00. Babcia postanowiła, że mamy dzisiaj wcześniej zamknąć przez chorobę jednej z współpracownic. Prawie na oczy jej nie widziałem. Jedynie czasami przemykała ze schowka na miotły, do toalety.

Zresztą chyba nie powinienem się w to mieszać, tak jak we wszystko inne. Jedyne o czym teraz marzę to głęboka kąpiel i maraton filmowy, który obiecałem Niall'owi. Chociaż nie zbyt mam ochotę tam iść ze względu na to, iż Pan Kochaś przyprowadza jakąś dziewczynę. Uh ...

Podczas mojego pobytu w toalecie usłyszałem ostrzegawczy dźwięk dzwonka. Wciągnąłem na siebie czarne jeansy i spuściłem wodę. Udałem się w stronę klienta, przy tym strząchując kawałki ciastek z włosów. Oczywiście, że wszystkie dzieci na świecie chcą poczochrać moje włosy tymi brudnymi rączkami. No ale cóż, kocham te małe pędraki. Nie bardziej niż koty, ale wciąż kocham.

- Może to Louis – moje myśli przemknęły przez jego krótkie nóżki i urocze dłonie, które za pewne idealnie komponowałyby się z moimi.

Wyjrzałem zza drzwi, ale ku mojej nie uciesze stał tam ciemnowłosy Mulat. Kolega Louisa. Tylko ... jak on się nazywał? Zack?

-Yhm – odchrząknąłem zwracając uwagę studenta – Mogę w czymś pomóc.

Wow, Harry, od kiedy stałeś się tak odważny, na dodatek przy starszych mężczyznach. To duży krok w przód. Może niedługo nie będziesz się bał oddać Josh'owi.

- Tak – zawahał się – Mam dla Ciebie pewną przesyłkę, prezent, czy jakkolwiek sobie chcesz to nazwać.

Mulat wyjął zza pleców bukiet róż opakowany w gwieździstą siatkę, pachnącą męskimi perfumami. Podał mi je, a mój umysł zamarł. W sumie nie zbyt wiem, co mam o tym sądzić.

- Spokojnie, to nie ode mnie – szepnął gdy już się do siebie zbliżyliśmy.

Co jak co, ale jego słowa wywołały u mnie ulgę. Znaczy, jest bardzo przystojnym facetem, ale nie pasujemy do siebie. Poza tym wygląda na chodzące hetero, więc.

Bez słowa odebrałem od niego czerwony bukiet i patrzyłem na zdziwienie chłopaka.

- Nie zobaczysz? - zapytał wskazując na małą karteczkę przypiętą do folii otaczającej gałązki.

Wziąłem kolorowy papierek w rękę sprawnie obracając go na drugą stronę:

Bardzo Cię Przepraszam

XoXo Lou-Lou.

Spotkajmy się o 17.20 na placu główny Rollstreet.

Odłożyłem karteczkę na ladę i spojrzałem pytająco na Mulata.

- Mnie się nie pytaj – wystawił ręce w przód – Ale nie wiem coś ty mu namącił w głowie. Jeszcze wczoraj chciałem Cię ostrzec, że Tommo nie bawi się w związki, ale po tym co dziś zobaczyłem ...

Przerwał, a ja naprawdę chciałem się dowiedzieć o co mu do cholery chodzi!

- Co zobaczyłeś? - wypytałem.

- Wiesz, on nigdy nie zawracał sobie kimkolwiek głowy. Jedna noc. Jeden chłopak. To tyle, a tu proszę. Pojawiasz się jak nigdy znikąd, a on traci głowę.

Zaśmiał się kładąc rękę w skórzanej rękawiczce z dziurami na palcach na moim barku:

- Proszę nie spieprzcie tego – powiedział przelotnie – Ach, zapomniałem zapytać. Mam dziś nocować gdzieś indziej?

Zamrugałem kilkakrotnie, aby zrozumieć sens jego pytania. Wydobyłem z siebie cichy szelest nie wiedzy, który chyba zrozumiał.

- Ymm dobra nie ważne. Miłej randki. - rzucił i ulotnił się z budynki, wcześniej podkradając kilka ciastek zza lady.

Czekaj, czekaj ... randki? Nocować gdzieś indziej? Zack (czy jak mu tam) mieszka z Louis'em?

Nie zastanawiałem się zbyt długo. Chwyciłem podręczne rzeczy i skierowałem się w stronę najbliższego przystanku. Kwiaty zostawiłem na ladzie wiedząc, że przejście z nimi w godzinie szczytu to będzie nie lada wyzwanie. Sprawdziwszy godzinę na telefonie napisałem sms'a do Niall'a, że nasze spotkanie zostało odwołane. Irlandczyk chyba się nie zasmucił, bo wysłał mi uśmiechniętą buźkę. Prostak. Wolałbym nie wiedzieć co tam będzie wyczyniał z tą nic nie świadomą blondynką. Biedulka, a miała całe życie przed sobą.

Zanim się obejrzałem przed moimi oczami zatrzymał się wielki, żółty pojazd zwany publicznym transportem. Zasiadłem na jednym z tylnych miejsc i wpatrywałem się w ulice wypełnione ludźmi. Szumy, szmery, hałas i gwar. Czyli po naszemu, wszyscy wracają z pracy. Dzieci rzucające się śnieżkami na śliskiej powierzchni chodników, której jeszcze nie zdążono posypać piaskiem, czy żwirem. Zaśnieżone budynki z których skapywały sopelki lodu. Gdy byłem mały odrywałem takie, następnie przyczepiając je sobie do różnych części ciała, głównie twarzy. Dziecięcy fetysz. Czy nadal tak lubię zime? Myślę, że w pewnym sensie tak. Kojarzy mi się z dziwnym wewnętrznym spokojem. Ciepłe kąpiele, ciepłe napoje, ciepłe pomieszczenia no i ciepło drugiej osoby.

Chwilę potem autobus zatrzymał się na bocznej alejce, prowadzącej do jednego z głównych parków w mieście.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro