Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. ''And I Might N(ever) Be The One Who Brings You Flowers'' (2/2)

Głośno wciągnąłem oddech i zamarłem. Moje ręce zwisały nieporadnie z dobrze zbudowanych barków, a wyraz twarzy musiał przypominać psa po kastracji. Grymas zastąpiony został niepokojem, natomiast włosy zdawały się opuszczać moją głowę. Co było tego problemem? Szczupła, zielonooka brunetka o mlecznej cerze z wystającymi kościami policzkowymi.

Musiałem wyjść na totalnego idiotę proponując chłopakowi wspólny wypad. Powinienem zmienić swój pseudonim na: Zmutowany Idiota Harold Straszy Dzielnice Londynu.

Ale czy to wszystko nie wydawało się dość komiczne? Chłopak ma dziewczynę, z którą teraz się zachłannie obściskuję, a zarywa do młodszego. Po co? Czy to ma jakiś sens, czy po prostu chciał się mną pobawić? Dupek.

Wiedziałem, że to wszystko ma jakiś haczyk. A ja głupi dałem się na to nabrać.

Odszedłem od pary i pokierowałem się w stronę lady sklepowej. Niestety zatrzymała mnie ręka na nadgarstku. Odwróciłem wzrok i ujrzałem niebieskookiego, który patrzy na mnie z niemym ''przepraszam''. Pokiwałem głową szepcząc ciche ''jest okej'' i oddaliłem się na znaczną odległość. ''Jest okej''. Kogo ja oszukuję, nie jest okej! Na początku ma czelność zawracania mi głowy swoim kontrowersyjnym zachowanie, a teraz mówi mi, że ma dziewczynę? Gdyby on mi to wyznał ... ! Dowiedziałem się tego z istnego przypadku.

Postanowiłem olać jego zachowanie, choć w środku się wręcz gotowałem aby zrobić mu awanturę na środku sali. Z powrotem zasiadłem za ladą z lekturą w ręce i kontynuowałem czytanie pięknej powieści. Jak na po południe klientów nie było zbyt wiele, a towar wciąż widniał na szklanych półkach cukiernio – piekarni. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego Charlotte nazwała ten budynek piekarnią, skoro sprzedawane są tu głównie ciasta, czy gorące, słodkie napoje. Myślę, że pełnoprawnie powinno to nosić nazwę cukierni.

Kątem oka spoglądałem na parę nastolatków. Louis wyglądał jakby znajdował się w naprawdę niekomfortowej sytuacji. Trochę mu współczułem, ale gdzieś w środku wciąż żywiłem urazę. Dziewczyna wyglądała na obłędnie zakochaną. Wokół niej dostrzegałem wielką aurę miłości, a jej oczy wydawało się skupione na słowach niebieskookiego. Chcąc czy nie chcąc zatraciłem się w zimowej atmosferze, którą oglądałem przez lśniące od szronu okna.

Jakieś pół godziny po moich stanowczo błahych rozmyśleniach usłyszałem głośny stukot. Odwróciłem głowę, zwracając ją do źródła hałasu. Rozwścieczona brunetka wywróciła krzesło i z wielkim rozpędem wypadła przez szklane wrota. Popatrzyłem w lekkim zdziwieniu na chłopaka, który jakby zdał się nie przejmować tą sytuacją. Chcąc zobaczyć emocje na jego twarzy, udawałem, iż udaję się po miotłę, która leży w rogu, obok stolika Louis'a.

Chwyciłem ją obiema rękami i spojrzałem na szatyna. Po jednym z jego policzków spływała mała łezka, a dotychczasowe błękitne tęczówki nabrały odcieni jasnej szarości. Zacisnąłem uścisk na kijku i usiadłem obok chłopaka. Położył jedną rękę na moim biodrze dając mi do zrozumienia żebym ją chwycił. Bez wahania zrobiłem to i posłałem mu pocieszający uśmiech, na co odezwał się lekkim chichotem.

- Nie martw się, cieszę się, że mnie pocieszasz, ale ... Ona i tak do mnie wróci – złapał moje spojrzenie.

- To chyba dobrze, nie?

- Och, żebyś wiedział, że nie.

Chłopak bez słowa wstał, przed czym pocałował mnie w skroń głowy i udał się do wyjścia. Siedziałem tam w osłupieniu jeszcze kilka minut, póki klienci nie oczekiwali mojej pracy. Westchnąłem ciężko i powróciłem do odprawiania gości. To chyba będzie długi dzień ...

Myślałem, że gdy dotrę do domu poczuję ulgę, ale było wręcz przeciwnie. Całą noc rozmyślałem nad tym chłopakiem i nie wiedziałem co ze sobą począć. Niall niestety nie pomagał mi w tym bo ciągle nawijał o swojej nowej dziewczynie. Bethany, czy jakoś tak. Gdy w końcu nadszedł ubłagany sen, czułem nieskazitelną pustkę, której już nigdy więcej nie chcę czuć.

Kolejny dzień, kolejne problemy. Zapomniałem wziąć klucza z domu, a tym samym będę musiał przenocować u Niall'a, bo nie marzy mi się mrożenie tyłka do 22.00. Następnie, po drodze wlazłem w jakieś gówno, dosłownie. No bo po co sprzątać po psach, jebać środowisko. Choć nie wiem, czy to w jakikolwiek sposób źle oddziałowuję na planetę, ale na pewno źle na moje buty. Gdy w końcu dotarłem do budynku zaparzyłem sobie kawę i czekałem na pierwszych klientów. Jak na złość jednymi z pierwszych okazali Louis i ta uroczo wredna brunetka. Stanęli za ladą, a mina chłopaka wskazywała na kompletnie nie tęgą.

- Hej Harry – lekko uniósł kąciki ust, jakby bał się, że za pełny uśmiech ktoś go zabiję.

- Harry? - zapytała zdziwiona brunetka – Znacie się?

- Tak, Harry to jest Eleanor moja dziewczyna, El to Hazza mój przyjaciel – chyba szybko awansowałem, nie?

Podaliśmy sobie ręce a ja rzekłem:

- Chyba Eleanor bardziej mnie zna jako tego buraka, który wczoraj nie patrzył gdzie idzie

Szatyn uniósł się donośnym śmiechem, a dziewczyna klepnęła go ostrzegawczo po ramieniu.

- Ta, śmieszne – naburmuszyła się – Ja chcę kawę i szarlotkę, a on – przeczesała wzrokiem Louis'a – On weźmie ciastko czekoladowe, tylko bez czekolady.

Posłałem zdziwioną minę chłopcu.

- El, ja chyba wolałbym coś innego.

- Proszę Cię – prychnęła – Jesteś już wystarczająco gruby.

Zdenerwowany odwróciłem swoje spojrzenie na szatyna, który plótł swoje palce ze sobą. Że niby on jest gruby? On wygląda jak szczupak przed Bożym Narodzeniem, albo wieszak bez ubrań. Ale powiedźmy sobie szczerze, nawet brzuch nie mógłby zepsuć jego piękności. Głupia larwa.

Wyszczerzyłem się w fałszu i dodałem:

- Myślę, że powinnaś zamówić tylko kawę, daruj sobie szarlotkę słońce, bo niedługo będę musiał wymieć drzwi wejściowe.

Oboje z Louis'em wybuchliśmy śmiechem, a dziewczyna zalała się rumieńcem. Minęła nas i usiadła na wybranym stoliku. Gdy chciałem przygotowywać zamówienie poczułem czyjąś rękę na moim barku. Zaskoczony dotykiem napotkałem niebieskie tęczówki:

- Dzięki, Haz.

- Przyjemność po mojej stronie – uniosłem złączone dwa palce w górze i zasalutowałem.

- Wiedziałem, że te rumieńce to tylko przykrywka do twojego bezczelnego alter – ego.

Dzień później

* Oczami Louisa*

Czuję się potwornie. Mam ochotę wykopać sobie dołek w ziemi i w nim zostać już na zawsze. Minął dopiero dzień od naszego rozstania, a ja czuję się źle. Nie powinno tak być. Nigdy jej nie lubiłem, a ona zawsze chciała mojej uwagi. Powinienem czuć ulgę przez to, że zyskałem wolność. Wolność i pustkę. Której nie da się zapełnić, a czuję się z tym naprawdę źle. Czy to nie jest to czego chciałem? Oczywiście, że tak. Ale muszę zapełnić ta pustkę jak najszybciej. A jakby tego brakowało straciłem Hazze. Znaczy w pewnym sensie nigdy nie miałem go na własność, ale i tak mnie już znienawidził. Bawiłem się jego uczuciami, choć naprawdę nie chciałem. Do tego od razu mogłem mu powiedzieć na czym stoi, a nie jak pacan udawać, że jestem homoseksualnym singlem. Ale teraz z oba częściami tego zwrotu mogę się dumnie zgodzić.

Wszedłem do oświetlonego pomieszczenia, a moje nozdrza zalała fala ciepłej atmosfery, którą wyrobił sobie ten lokal. Smaczne bułeczki, pełno klientów, oszklone, pełne okna i uroczy sprzedawca. Pośród tego byłem ja. Czyli kompletnie skołowany i załamany chłopczyk.

Podszedłem do lady i niechętnie zlustrowałem kędzierzawego, który nadal tryska energią. Tego mu zazdroszczę. Choć wczorajszy dzień ostro dał mu w kość on umie założyć tą dziwną maskę, a ja ledwo co odziewam puste nakrycie skórzanych jeansów, czy flanelowej koszuli.

- W czym mogę pomóc? - zapytał młodszy bezszelestnie przeczesując długimi palcami przez stado loków.

- To co zawsze – odparłem bez większego wysiłku spuszczając głowę, aby nie spojrzeć mu w oczy.

- Louis – zaczął, a jego emeraldowe oczy spotkały moje tafle błękitnego lodu – Czy coś się stało?

Moja głowa z powrotem została spuszczona, a barki wygięły się do tyłu. Szepnąłem ciche ''przepraszam'' i odszedłem od zagubionego chłopaka w poszukiwaniu wolnego miejsca.

*Oczami Harrego*

Zachowywał się dość dziwnie, ale co mi do tego. Chyba jasno dał mi do zrozumienia, że

A) Jest hetero.

B) Ma dziewczynę, choć nie mówię czy dobrą.

C) Uważa mnie za jakiegoś natrętnego dzieciaka, którym może się bawić.

Patrzyłem na zarys odchodzącej postaci i zabrałem się do roboty. Jak zwykle zaparzyłem kawę do której następnie dolałem sporą porcję mleka. Następnie odkroiłem kawałek ciasta i tak jak zawsze dołożyłem do niego dodatkową porcję lukru. Zazwyczaj to co robiłem dla niego obnosiło się z wielką precyzją i zaangażowanie, choć było to zaledwie nałożenie lukru na placek. Tym razem postanowiłem 'zaszaleć'. Kilka minut potem dumny ze swojej pracy dostarczyłem posiłek przygnębionemu szatynowi, który bezsensownie stukał palcami o kant stołu.

*Oczami Louis'a*

Można powiedzieć, że jestem nie cierpliwy, ale nie jest to moja najgorsza wada. Zwłaszcza jestem samolubny. Czasami mam ochotę wyrwać tę cechę ze swojego życia, ale nie mogę. Bo to właśnie ona tworzy część mnie. Część Louis'a Tomlinson'a. Dla niektórych zarozumiałego dupka, a dla innych ciepłego przyjaciela. Zdążyłem pogodzić się z różnymi opiniami na temat mojej osoby, którą przyszykował mi los.

Po około dziesięciu minut na stole pojawiła się czyjaś ręką. Harry przyniósł mi posiłek, po czym się oddalił bez słowa. Ręce ze stołu przeniosłem na mały talerzyk, który zmiótł moje serce. Czekoladowe ciasto, na którym zazwyczaj widniała spora ilość lukru, zamieniło się w coś pięknego. Z białej słodyczy, zwanej lukrem, Harry ułożył wzór par oczu oraz uśmiechu. Następnie gdy spojrzałem na papierowy kubek z kawą dojrzałem napis:Please, Smile. Na moje usta wstąpił przeciągły uśmiech, a w brzuchu zaczęło szaleć stado motyli. Czy go da się nie kochać?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro