Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. ''I Might Never Be The One You Take Home To Mother''

Tak oto zaczął się piątek. Śliczny, styczniowy piątek. Biały puch, kolorowe światełka, magiczna atmosfer i takie tam różności, które mnie totalnie przestały obchodzić. Jedyne co miałem w głowie to lazurowy kolor oczu, który odkrywał każdy cal Twojego ciała. Stado nieujarzmionych kosmyków opadających na czoło. Słodki głosik, który przyprawia o dreszcze. No i gdzieś w tym wszystkim Louis, czyli ktoś o pięknym uśmiechu, modrych oczkach i cudownej osobowości. Ja go nawet nie znam. Mentalnie plasnąłem się w czoło sunąc się po ulicach zaśnieżonego Londynu, gdzie kierowcy nie mogli darować sobie szybkiej jazdy. Trochę martwiłem się, bo tego całego Louisa, nie było nazajutrz, po tym jak zrobił mi niespodziewaną wizytę. Jeden dzień. Tyle minęło. A ja czuję jakby jutro miało nie nastąpić. Ogarnij się, przecież on tylko żartował z tym częstszym wpadaniem, a tym bardziej z gorącym towarem. No bo chodziło mu o bułeczki, nie?

Dochodziła szesnasta, a ja zaczytałem się w jednej ze szkolnych lektur, które mieliśmy omawiać po przerwie. Moją uwagę przyciągnęła znajoma ręka, którą ktoś położył na ladzie przede mną. Oderwałem się od książki i przełykając ostatni kęs muffinka powędrowałem oczami do góry.

- Stęskniłeś się Loczku? - zapytał starszy trącając czubek mojej głowy.

- Bardzo – sztachnąłem chcąc wyrazić tymi słowami całe moje życie.

- Czy to aby nie był sarkazm, skarbie?

- Skarbie? - prychnąłem na pieszczotliwe określenie szatyna.

- No dobrze, tylko się nie dąsaj, księżniczko.

Zaśmiałem się odrobinę za głośno, bo kilka par oczu powędrowało w skupieniu na nas dwoję.

- Co tylko zechcesz, księciu.

- Podobają mi się te role – oblizał górny rząd zębów – Ale dzisiaj chciałbym zamówić kawę i ciasto czekoladowe, nie na wynos.

Spojrzałem przez ramię, aby upewnić się, że ciasto stoi na swoim miejscu. Przytaknąłem na słowa starszego i wpisałem dane do kasy.

Gdy ten zaczął kierować się do jednego ze stolików, dodał:

- Och, Harry, tylko proszę, daj do niego więcej lukru.

Nie było to dla mnie zbytnim zaskoczenie, dlatego, że ludzie często dopominali mi uwagi na temat ciasta, jakie chcą. To była trochę inna sytuacja, bo rozegrał ją Louis Pieprzony Styles. Kurwa, znaczy Tomlinson. Opamiętaj się Harry.

Gdy podałem chłopakowi talerzyk z ciastem, zatraciłem się w dotyku opuszków jego palców jadących po mojej rozgrzanej dłoni. Nagle poczułem coś zimnego w ręku i wypuścił długo wstrzymywany oddech.

- Zapomniałem zapłacić – rzekł starszy, a jego brwi wygięły się w dwa zaokrąglone łuki.

Oddałem mu uśmiech i odwróciłem się na pięcie, aby ukryć wszystko co wypukłe w moich jeansach.

O dziwo, chłopak nie pożegnał się ze mną wychodząc, lecz czemu miałbym mieć mu to za złe? Przecież się nawet nie znamy.


Zanim się obejrzałem nastał koniec mojej zmiany, a tym samym zaczął się weekend. Ach, uwielbiam piątki. Całą sobotę przesiedziałem u Nialla, wcale mu nie opowiadając o tym jak słodki był tamten o dwa lata starszy klient, wcale. No i też wcale nie wyspowiadałem mu się z całego zarysu jego twarzy, od ust, przez oczy i poprzestając na wystających chrząstkach uszu. Irlandczyk chyba miał stanowczo dosyć moich wywodów więc skończyło się na tym, iż oglądaliśmy ''Grease''. Nie to, że Louis wcześniej polecił mi ten film, a ja teraz chcę go obejrzeć, aby mieć pretekst do rozmowy z nim, wcale nie. No może odrobinkę.

Niedziela minęła dość spokojnie, w większości pomagałem siostrze w jej ślubie, który miał się odbyć za miesiąc.

Gemma w końcu znalazła sobie chłopaka wartego uwagi. Karmelowe włosy, jasna cera, dobrze zbudowany. Z tego co mówiła nazywa się Liam. Chociaż częściej określała go jako ''promyczek'', słoneczko'', ''wisienka'', czy inne przesadnie słodkie przezwiska.

Po długim weekendzie nastał kolejny piękny poniedziałek, choć dla większości osób, które musiały pracować, czy uczyć się nie był on tak wspaniały jak dla mnie. Po drodze kupiłem jedną z róż sprzedawanych na rogu ulicy, aby móc wręczyć ją zapracowanej babci, która akurat dzisiaj powinna znajdować się w piekarni. Czasami w niej nie bywała ze względu na swoje zdrowie. Musiała być pod stałą opieką szpitala w razie jakiegokolwiek pogorszenia się stanu jej zdrowia. Zacząłem martwić się tym, po tym jak zobaczyłem, iż spisała testament. Oczywiście nie zaglądałem do niego, lecz sam fakt nieco mnie przytłoczył. Babcia była najbliższą osoba mojego serca. Ojciec umarł gdy miałem sześć lat, a matka chcąc utrzymać rodzinę zaczęła pracę za granicą w Szkocji. Dobrze jej tam płacą. Nawet chciała żebym z nią tam zamieszkał, ale nie chciałem stracić rodziny, którą sobie zaopatrzyłem w Londynie. Może jest to trochę aroganckie, ale czy chodź raz mogę nie być uległym chłopczykiem?

Zasiadając w wygodnym krześle za kasą, zacząłem zmieniać ceny wydawanego towaru. Niestety koszt poszedł w górę, przez to, że sytuacja finansowa babci nie była zbyt ciekawa. Czasami sam dokładałem swoje oszczędności do kasy, aby ułatwić jej życie. No bo przecież nie przyjęła by ich od ręki. Cała Charlotte, wiecznie skromna i samodzielna.

Gdy zakończyłem robotę ze zmianą cen, klienci zaczęli wchodzić. Wszystko szło jak zwykle. Krótkie powitanie, uśmiech, zapłata i przelotne pozdrowienie. Gdzieś w tym wszystkim stoicki spokój, który musiałem osiągnąć aby przypadkiem nie wylać na kogoś gorącej cieczy, czy upuścić talerz ciasteczek. Było naprawdę nadzwyczaj dobrze. Zdążyłem zjeść wcześniej przygotowaną kanapkę, oraz wysłać Niall'owi kilka, dość dziwnych sms'ów.

Także gdy babcia się pojawiła wręczyłem jej różę, na co tylko przytaknęła.

Gładko jak po maśle.

- Niall, ile razy mam ci powtarzać, że nie będę z Tobą rozmawiać o cyckach – mruknąłem do telefonu, nudząc się głupimi wywodami miłosnymi Niall'a – Dobrze wiesz, że jednak wolę penisy – powiedziałem dość cicho, z nadzieją, że przechodzący ludzie jednak tego nie usłyszą. A jednak.

- Yhm .. - odchrząknął ktoś stojący tuż za ladą

Tak mogłem się tego spodziewać. Roześmiany Tomlinson właśnie uważnie patrzył się na dwie wielkie piwonie widniejące na moich pulchnych policzkach.

- Och, tak? - zapytałem zażenowany, zapominając o wyłączeniu telefonu – Tak, Louis?

- CZY TO TEN LOUIS!? TEN NA KTÓRYM – szybko wcisnąłem czerwoną słuchawkę i rzucając telefonem o blat, aby przypadkowo znów się nie odezwał.

Wyszczerzyłem się do niego najbardziej fałszywie jak to było tylko możliwe. Chciałem po prostu umrzeć.

- Więc, Harry. Mógłbym złożyć zamówienie?

Coś mrowiło mnie w palcach. Może nie słyszał naszej rozmowy. Na szczęście.

- Tak, jasne co Ci podać? - odchrząknąłem z nadmiernym entuzjazmem, jakbym wcale nie wyznał przed chwilą swojej orientacji, na jego oczach. Ale może tego nie słyszał. To jest dobre wytłumaczenie.

- Poproszę to ciasto czekoladowe z duża ilością lukru, kawę oraz penisa

Oplułem się własną śliną, oczywiście umysłowo.

- Co, penisa? - chrząknąłem na tyle głośno, aby niektórzy zasiadający przy stolikach klienci zwrócili na mnie uwagę, na co wysłałem im tylko przepraszające spojrzenia.

- O czym ty myślisz, Haz! Brudny chłopcze! - zaśmiał się starszy zaciskając palce na mojej ręce, która w bezruchu spoczywała na chwiejnej ladzie – Powiedziałem ''Tetrisa'', to ciasto – wskazał palcem na waniliowy torcik – Ono się tak nazywa – jego brwi znów wygięły się na dwie różne strony.

Chyba jednak podsłuchiwał naszą rozmowę. Gdy ten odszedł w stronę stolika, przed płacąc, wcale nie patrzyłem się na jego tyłek, którym celowo obracał na boki. Wcale. Może ociupinkę, ale taką małą i niezauważalną. No bo nie mógł sobie dzisiaj zaoszczędzić tych opinających narzędzi tortur, które tak bardzo uwydatniały jego pośladki. Patrzyłem się w kompletniej nieświadomości na chłopaka, przez dobre kilka minut, po czym zabrałem się do roboty.

Przyniosłem szatynowi jego zamówienie, a o dziwo moja ręka dzisiaj nie drżała jak za pierwszym razem.

Niebieskooki zgarnął moje spojrzenie, zachęcająco przyciągając mnie ręką, aby mi coś wyszeptać. Schyliłem się do poziomu jego szczęki. Chłopak zagryzł płatek mojego ucha obśliniając je i powiedział:

- Podobało Ci się to co widziałeś?

Lekko zarumieniony oddaliłem twarz od jego ucha, a następnie zdałem sobie sprawę, że za pewne chodzi o podziwianie jego jędrnego tyłka. Jednak wolałem udawać głupa.

- Nie wiem o czym mówisz.

- Wmawiaj to sobie, słonko.

Od kiedy zaczyna masowo używać tych pieszczotliwych zagrywek? Mam go dość. Nie dlatego, że moje wybrzuszenie nabrało rozmiarów ogromnego awokado. Dlatego, że jest tak perfidnie pewny siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro