Rozdział 19 - Decyzje
Gdy Batman i Joh'n poszli do komputerów, Dinah została i patrzyła się na Olivera, który powoli się uśmiechnął. Podszedł do niej Billy. Popatrzył się na członków ligii, potem na Black Canary. Ona lekko się przestraszyła.
-Nie bój się mnie. -Zapewnił.
-Nie boję się. -Powiedziała stanowczo.
-Jasne. -Wyszczerzył się.
-Gdy tak zamieniasz się w Kapitana Marvela, nie boisz się o swoich bliskich?
-Oczywiście. Ale bez nich nie dałbym rady. -Przyznał, chowając rękę w kieszeni. Dinah lekko spochmurniała.
-Hej... przepraszam jeśli cię uraziłem... -Chłopak poczuł się lekko nieswojo.
-Nie, nie uraziłeś. A nawet dobrze, że ze mną rozmawiasz.
-Możesz chcesz pójść na hamburgery, lub coś innego? -Zaproponował Billy.
-Chętnie. -Poszli razem do kuchni. Arthur i Hal myli podłogę.
-No czemu każą mi sprzątać? -Skarżył się Hal, niszcząc mop i wiadro z energii zielonej latarnii.
-Mnie nie pytaj. -powiedział Aquaman i poprawił włosy.
-Dzięki za pocieszenie. -Powiedział Hal, spochmurniając.
-A co chcesz zrobić? Bunt? -Oboje wybuchli ze śmiechu.
-No co ty! -Wnet zobaczyli Joh'na i Bruce'a.
-Chodźcie z nami. -Oznajmił Mroczny Rycerz, jak zawsze spokojnym tonem. Wszyscy poszli do sali zebrań.
-To czego byście chcieli pd nas tym razem? -Zapytał Billy, pociesznie.
-Kto chciałby polecieć do przyszłości? -Green Lantern, Dinah, Kapitan Marvel oraz Batman podnieśli ręce
-Pamiętajcie że to przyszłość, więc nie możecie w niej niczego dotykać. -Po jakże nudnych słowach marsjanina poszl na statek. W przyszłości sześć godzin to na nasze, dwa tygodnie. Wystartowali.
-Dlaczego poleciałaś z nami, skoro... no wiesz... -Szepnął Bill.
-Bo chcę go pobić.
-Będziemy bić jego dupę jak indiański bęben. -Zapewnił. Ona zachichotała i usiadła prosto.
Uwaga, startujemy. -Powiedział Hal.
-Dlaczego nie dałeś mi prowadzić? -Spytała Latarnia.
-Gdybym dał ci prowadzić, rozwaliłbyś ten statek.
-I?
-I to, że gdybyś rozwalił statek, zostalibyśmy w wyrwie czasoprzestrzennej na zawsze. Słowem, to by było przez ciebie.
-Jesteś strasznym czarnowidzem, wiesz? -Zapytał ironicznie.
-Wiem. -Powiedział gdy wylądowali w przyszłości. Hal włączył maskowanie i wyszli. Ujrzęli wysokie drapacze chmur.
Nie było tam za wielu domow rodzinnych. A co najważniejsze, samochody zostały usprawnione, do tego stopnia że latały. Batmana wyraźnie zatkało.
-Woow! -Zawołał Billy. Cała ludność, która się znajdowała wokół nich, spanikowała.
-Spokojnie ludzie, przybywamy w pokoju! -Ryknął Hal. Ludność stała jak wryta. Z tłumu wyszedł wysoki, blady, oraz ubrany na czarno brunet, miał on widoczną bliznę na brodzie.
-Wybaczcie za taki szum, jednakże nie miewamy za często ludzi z przyszłości. Podczas tej rozmowy Billy odbiegł od tłumu i zamienił się w Kapitana Marvela. Po przemianie zobaczył że stoi koło niego Time. Tym razem, miał na sobie czerwoną zbroję, a nie zieloną.
-Zawsze musicie się zjawiać gdy was nie chcę?
-Tak. Dlaczego jesteś zły?
-Nie powiem ci.
-W każdym razie... chyba muszę cię powstrzymać. -Oczy zajaśniały mu energią. Time jednak wystrzelił w niego promieniem, tym razem białym. Jednak z taką siłą, że przeleciał parę metrów z hukiem.
-Czemu go zabraliśmy? -Spytał Batman i ruszył z Dinah'ą i Halem w stronę Billy'ego. Hal strzelił w niego promieniem, a Time, ciemno zielonym. Billy, ruszał się powoli. Bruce, napierdzielał w niego batarangami, które wybuchały, jednak za późno by go powalić.
Dinah, gdy zobaczyła Billy'ego krzyknęła i jej fale dźwiękowe powalily Time'a.
***
Bill obudził się, i zobaczył że jest w strażnicy.
-Co się dzieję? -Zapytał skonfundowany.
-Pokonaliście Time'a. Brawo. -Powiedział męski głos. Rozpoznał że to Clark.
-Aha. -Wyszedł z komory i poszedł za nim. Zobaczył członków ligii, przy stole, jedzących ciasto czekoladowe. Nawet Bruce, jadł. Usiadł i zaczął jeść.
-Minęły trzy tygodnie, a my potrzebujemy nowych członków ligii, przypomnę że pokonał nas jeden metaczłowiek. -Wtrącił Kryptończyk.
-Nominuję Vixen. -Wtrąciła Diana
-Ja Plastic mana. -Powiedział Oliver.
-Serio? -Odpowiedział Bruce.
-Nie.
-A ja Doctora Fatooma. -Powiedział Hal.
-Ja chcę w takim razie proponuję,
Black Lightningha. -Oznajmił Bruce.
-Czyli wszystko ustalone. -Powiedział Clark i usiadł. Głowa znowu zaczęła go boleć.
***
Człowiek ze stali poszedł do pokoju. Usiadł na łóżku, wziął szklankę, oraz butelkę wody. Nalał napój do naczynia, napił się i odłożył szklankę. Co się ze mną dzieje? Pomyslał. Poleżał tak z 20 minut rozmyślając, a potem ktoś zapukał do jego drzwi. Rozpoznał głos księżniczki Amazonek.
-Wszystko w porządku?
-Tak, tak. -Skłamał i wstał. Otworzył drzwi i zaprosił ją do środka. Ona usiadła na krześle, a Kryptończyk na swym łożu,
-Ukrywasz coś? -Zwęziła oczy.
-Nie, oczywiście że nie.
-Naprawdę?
-Tak! -Krzyknął. Zakrył swe usta i dodał. -Przepraszam.
-O co chodzi Clark?
-Zaczęła mnie boleć głowa co nie zdarza się zbyt często. Pomyślałem więc, że nie będę nikomu o tym mówił. -Wyżalił się, ale nadal bolała go głowa.
-I to wszystko z głupiego bólu?
-Nie głupiego, a raczej dziwnego.
-Mówimy o tym reszcie ligii?
-Nie, ale sądzę że to przez Time'a. -Rozumiem... co zamierzasz?
-Chcę polecieć do fortecy samotności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro