7 - Święta i nieświeże babeczki
Za wszystkie możliwe błędy przepraszam, nie chcę mi się ich poprawiać. Ale można wytykać to poprawie.
***
Galerie handlowe świeciły już od dobrego miesiąca kolorowymi lampkami i innymi świątecznymi ozdobami. Suna, jak każdy normalny człowiek chciał tylko zrobić zakupy na następny tydzień zaszywania się w ciemnym, zimnym, ale jego pokoju. Wigilia Bożego Narodzenia była dopiero za trzy dni. Zdawał sobie sprawę, że wychodzenie w prawie przeddzień świąt nie jest dobrym pomysłem, ale nie wiedział, że aż tak.
Gdy tylko wszedł do przez drzwi automatyczne, buchnęło mu w twarz niereformowalnie ciepłe ogrzewanie. To był ten moment, w którym wiedział, że musi zostawić kurtkę w szafce obok wejścia, bo jego zimnolubność będzie ostro wystawiona na przeżycie w ponad trzydziestu stopniach wśród spoconych, irytujących ludzi. Wrzucił monetę w zamek szafki, wyjął kluczyk z niego i po chwili z powrotem zamknął mebel, aby udać się do marketu.
Czasami lubił być tradycjonalistą. Nie chciał niczego zapomnieć, ani nie chciał wydać niepotrzebnie pieniędzy na jakieś gówno, które go uraczy, a w domu okaże się być jakimś dnem. W tym celu zrobił listę. Może nie była ona papierowa, ale w notatniku na telefonie też się nadawała. Na liście u samej góry podkreślone zielonym cienkopisem były trzy rzeczy. Zgrzewka najtańszych energetyków, zupki instant (bardziej skażone, niż okolice Czarnobyla) oraz wagon fajek. Reszta była mniej ważna.
Dzięki temu, że jego rodzicielka, bo tylko tak można by było ją nazwać, ponieważ nie mają nic więcej ze sobą wspólnego, wyjechała do rodziny, na drugi koniec Japonii, a on jako jej szczyl musi mieć co jeść, stąd zostawiła mu dość pokaźną ilość pieniędzy. Było mu to na rękę. Umówił się z nią, że połowę tego co zostawiła weźmie sobie z tego, co dostanie. Wbrew pozorom rodzina, u której jego matka spędza święta lubiła go. Nie spędzał ich z nimi już trzeci, czy czwarty rok, ale zbytnio ich to nie obchodziło. Z resztą, o czym będą rozmawiać z osiemnasto, prawie dziewiętnastoletnim chłopakiem, który jest trochę odklejony od rodziny, nie wspominając o całym świecie rzeczywistym.
W jego plastikowym koszyku poza produktami priorytetowymi znajdowały się jeszcze jakieś paluszki, czy chipsy oraz napoje gazowane. Przy kasach z uwagi na święta były ogromne kolejki. Chłopak niewiele myśląc ustawił się w pierwszej z brzegu, bo już kilka razy przejadł się na tym, że najkrótsza to najszybsza, nie, nie, nie. Tak nie jest. Koszyk wylądował na ziemi między jego nogami.
Szatyn na pewno nie wyglądał na miłego. Gdyby mógł sobie ustawić nad głową diodę, pokazującą status, to byłoby wielkimi, czerwonymi literami napisane tam "WYPIERDALAĆ". Przydługie włosy, których poszczególne kosmyki wymykały się spod kaptura były roztrzepane. Twarz była bledsza, niż zwykle, a sińce pod oczami ciemniejsze. Ubiór również nie wskazywał na chęć jakiejkolwiek integracji z innymi. A wiecznie splątane słuchawki włożone w uszy, ciągnące się do wyblakłej, czarnej bluzy ukazywały tylko, jak bardzo odcina się od świata zewnętrznego.
Wiedział, że w tym wężyku postoi co najmniej kwadrans. Telefon, który jeszcze chwilę temu znajdował się głęboko w kieszeni bluzy, jest teraz w ręku, a on sam przegląda jakieś głupie memy i filmiki o wywracających się kotach. Kolejka przed nim się zmniejszała, kopał co jakiś czas tylko koszyk, aby przesunąć go dalej, a kolejka za nim rosła. Jakaś stara baba, ewidentnie z jakimś kompleksem Boga, biła go wózkiem sklepowym w lędźwia, chyba myśląc, że kolejka się nagle przesunie. A inna staruszka miała zdecydowanie za dużo pieniędzy. Wykładała właśnie na taśmę szóste opakowanie jakiejś ryby. Obie co jakąś minutę słały sobie wrogie spojrzenia, podejmując się chyba jakiegoś wyzwania, rzuconego niemo. A biedny Suna stał tam między nimi, myśląc, że zaraz wykituje. W normalnym przypadku przepuściłby Panią-Jebnę-Ci-Wózkiem, twierdząc, że mu się nie śpieszy. Tym razem jednak nie miał ochoty stać w tych świętach, więc odpuścił sobie to.
Po spakowaniu wszystkiego do plecaka i zapłaceniu, poszedł do cukierni. Nie poszedł tam, by kupić coś dla siebie, lecz dla Osamu. 'Samu kocha jedzenie, a Sunie wyjątkowo kilka jenów w te, czy we w te nic nie zmieni. A poza tym wracając z galerii szatyn musi minąć dom bliźniaków, więc przyniesie coś. W cukierni z uwagi na późną godzinę zostały tylko jakieś marne babeczki. Tak czy siak je wziął. Modlił się tylko w duchu do potwora spaghetti, by jego stary poprzecierany plecak wytrzymał ciężar, jaki w sobie miał. Przy szafkach wziął swą kurtkę, którą bardziej nosił dla zasady, niż dla jakiegokolwiek ocieplenia.
Wyszedłszy z galerii wyciągnął jedną z dwudziestu paczek, które kupił i odpalił szluga zapodzianymi w kieszeni bluzy zapałkami. Jebać zapalniczkę. Będąc koło pięciu minut spacerem od domu Miya, zadzwonił do Osamu.
- Jesteś w domu? - mruknął zachrypniętym głosem.
- Ano jestem, coś potrzeba? - Usłyszał trochę bardziej rozentuzjazmowanego 'Samu, niz ten powinien być. W tyle mógł usłyszeć jakąś denną podróbę Familiady, czy innego Postaw na milion, którą oglądał Atsumu, udając mądrzejszego.
- Będę u was za pięć minut.
I rozłączył się. Mając gdzieś co robią. Z kim są, czy jakie plany mają.
***
Wszedł do tego jebanego domu. Nadzieja na lepsze życie mu nie towarzyszyła. Bo nadzieja to kwintesencja ludzkiej iluzji. Jest jednocześnie źródłem największej siły i największej słabości. W tym przypadku stwierdził, że będzie nędznie, gdy będzie próbował mieć na co kolwiek nadzieję.
Na początku widział, że będzie miło, było jak zawsze. Herbatka i te jebane babeczki stały na malutkim stoliku kawowym koło łóżka. Załamany chłopak, który prowadzi jeden wielki dialog z sumieniem, którego tak właściwie nie ma, więc monolog. O tym czy na pewno chce powiedzieć to wszystko Osamu. Czy jest na to przygotowany.
Zrozumiał w tym momencie jeszcze bardziej przekaz kilku wersów książki, którą czytał kiedyś. Co najśmieszniejsze w ludziach? Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie.
Pierdolony jasnowidz - sarknął pod nosem, mogąc sobie pozwolić na taki komentarz z uwagi na brak chłopaka w pokoju.
Chciał z jednej strony powiedzieć wszystko, a z drugiej nic. Nie wiedział, co chce zrobić. Chciał się, kurwa mać, wygadać, nie siedzieć samemu, ale jak zwykle pewnie nie powie nic na temat.
Chłopak wpadł w swego rodzaju trans. Wpadał często tak, ale gdy palił. Nigdy w innym czasie.
Patrzył się w drzwi od pokoju. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy się otworzyły. Poczuł obecność chłopaka, dopiero jak łóżko się ugięło.
W zasadzie to stwierdził, że jebie go wszystko i chuj w niego. Zaczął mówić.
- Wiesz co 'Samu? Nigdy nie wierzyłem w miłość, przyjaźń albo inne powiązania międzyludzkie. Może to pochodzi z tego, że nie doświadczyłem tego nigdy albo z mojego głupiego poglądu świata. - Tu się na chwilę zatrzymał. Szukał w odmętach głowy jakiegoś powiązania. Nie pamiętał dzieciństwa, a chciał coś powiedzieć. - Chciałem ci opowiedzieć swoje dzieciństwo, abyś zrozumiał czemu tak się zachowuje. Ale chyba musiało coś takiego się stać, że nie pamiętam nic z tamtego okresu. Znaczy musisz zrozumieć, że pamiętam jakieś zakończenie roku, urodziny lub jakąś wycieczkę. Lecz całego dzieciństwa nie pamiętam. Jak przeglądam czasami albumy to nawet nie kojarzę miejsc, w których była fotografia robiona. Mam pustkę w pamięci. To tak, jakbyś po prostu sformatował folder w moim mózgu nazywającym się dzieciństwo. Dlatego właśnie nie wiem co mogę czuć. Nie znam odruchów na dane zachowania i tym podobne. Dlatego jestem taki zimny, nieczuły. A przynajmniej tak wywnioskowałem.
Bliźniak lekko się poruszył był mocno zmieszany wyznaniem Suny. Nie spodziewał się takeij otwartości, wtedy stwierdził, że też coś mu powie. Coś czego nie wiedział nikt...
- Suna... Wiesz, też ci coś w sumie powiem. - Wstał z łóżka podszedł do szafy. Otworzył szufladę, którą następnie wyjął - drugie dno. W podwójnej szufladzie były zdjęcia z dzieciństwa i papiery policji. Podał je szatanowi i zaczął mówić.
- Zaczęło się od niewinnych problemów z pieniędzmi. Matka za przeproszeniem poszła się kurwić. Ojciec był wiecznie w delegacji, a w jedną noc mogła zarobić połowę najniższej krajowej. Zmarła na jakąś pieprzoną chorobę weneryczną. Gdy ojciec się dowiedział, co robiła moja rodzicielka wkurzył się i przeprowadziliśmy się tutaj. Niby nic osobistego, ale działo się to pieprzone dziesięć lat temu. - Wziął głęboki wdech i kontynuował. - Wiesz co czuł taki gówniak lat osiem, gdy powiedziano mu, że jego ukochana mamusia nie żyje?! Kurwa nic. Pierdolona pustka. A co miała do tego policja? Ojciec w Europie robił jakieś pieprzone interesy. Sprzedawał narkotyki i co? Złapali go, gdy mieliśmy po dwanaście lat. Siedzi do teraz. Nie widziałem go trzy lata. Wtedy zrozumiałem, co się działo. Teraz mieszkamy sami. Znaczy jakaś ciotka nas wzięła, ale przyjeżdża raz na semestr sprawdzić czy żyjemy, a w zasadzie jej dom i znowu jedzie w pizdu.
Osamu płakał. Był twardy, jego głos się nie złamał. To Suna musiał spojrzeć na chłopaka, aby to zauważyć. Bliźniak był twardy. Twardszy od brata. Atsumu szedł w bycie debilem, aby zamaskować ból. Znaczy nie zrozumcie tego źle, Osamu też to robił, ale umiał się opanować. Jego brat poszedł też w używki. I nie były to papierosy. Były to twarde. Najgorsza z możliwych opcji.
'Samu trząsł się. Trząsł się z bólu?, strachu?, stresu?, a może nawet traumy. Nie było go słychać. Wydawało się, jakby chował się przed światem. Jak dziecko, które myśli, że jak zamknie oczy to go nie ma.
Suna nie umiał płakać. Najchętniej by pewnie usiadł i się rozryczał nad swoją egzystencją. Ale kurwa nie mógł. Chciał. I to jak chciał. Ale nie potrafił.
Nie umiał też pocieszać. Był słuchaczem. Ale do kurwy nędzy nie umiał pocieszyć. Wstał i po prostu chciał wyjść. Gdy oglądał płaczącego chłopaka coś szczypało go gdzieś w okolicach serca, ale go nie miał, więc to może rak płuc.
Kierując się do drzwi, usłyszał ledwo słyszalny szept:
- Zostań. Proszę. Nie zostawiaj mnie jak inni. - Usiadł pod drzwiami i się odkleił. Myślał. Myślał za dużo. Ale nawet nie wiedział o czym. Jedyne co był wstanie wydusić z siebie po tym szoku, który przeżył przez przyjaciela, tak już mógł go nazwać przyjacielem, to było pytanie czy może iść na szluga, bo zaraz go coś pojebie. Miya tylko mruknął coś pod nosem i wstał. Założył bluzę i złapał Rintarō za dłoń, ciągnąć go na taras.
Usiedli na bujawce. Suna wyciągnął fajkę z paczki, miał ją już chować, ale do paczki sięgnął Osamu.
- Mogę, prawda? - Suna skinął lekko łbem, wyciągając zapalniczkę z kieszeni swoich bojówek.
Palili w ciszy. Ta cisza była przyjemna. Nie była to ta niezręczna cisza w pokoju. Gdy spalili 'Samu zaśmiał się i powiedział:
- Jak ty możesz palić to cholerstwo. Okropne. - Zaczęli się oboje śmiać z siebie i wrócili do domu, aby napić się tej już wystudzonej herbaty i zjeść te pieprzone babeczki.
***
1707 słów
Okey, więc skończyłem ten rozdział. Przewiduje jeszcze jeden i epilog. POJEBIE MNIE ZARAZ. To kurestwo się zmienia. Okey, naprawiłem.
Potrzebuje jakąś recenzje tego. Jak wam przypadła do gustu rozmowa itp. Piszę to już prawie rok. Gdyby nie szkoła i zastój to było by już dawno skończone, ale co ja poradzę.
Teraz chce tylko poinformować, że wyjeżdżam za tydzień na kolonie i nie będę mieć telefonu, więc raczej dużo nie napiszę, ale postaram się to skończyć do końca wakacji.
08.07.2022
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro