rozdział 2.
- Tato-
- Nie teraz, Morgan. Jestem zajęty.
- Ale to ważne tato, chodzi o-
- Powiedziałem nie teraz!
- Pasuje jak ulał, panie Stark - Peter wyłonił się z sąsiedniego pomieszczenia, prezentując nowy kostium. Prychnęłam.
- Tak oto zastąpił mnie palant w rajtuzach - mruknęłam do siebie.
Wściekła poszłam do naszego wspólnego salonu, gdzie znajdowali się Bruce, Natasha, Wanda, Bucky i Steve.
- Co tam, młoda? - spytał Bruce. Pokręciłam głową i podeszłam do barku, z którego wyciągnęłam jakąś super drogą, ulubioną whisky mojego ojca, wzięłam szklankę, nalałam do niej bursztynowej cieczy i jednym duszkiem opróżniłam jej zawartość.
- Ło, zwolnij, kowbojko, jest dopiero południe - powiedział Bucky.
- Jest już... - spojrzałam na zegarek - trzynaście minut po dwunastej, więc wedle powszechnie obowiązującej zasady, można już pić.
Zgodnie z tym, co powiedziałam, wlałam do szklanki kolejną porcję napoju.
- Cały Tony - pokręciła głową Natasha.
- Nie przyrównuj mnie do niego - wskazałam na nią palcem, unosząc brwi, a następnie pociągnęłam kolejny duży łyk.
Rozkoszowanie się smakiem whisky przerwał mi Bucky, wyrywając mi szklankę z dłoni.
- No co ty robisz?!
- Wyzerowałaś właśnie dwie szklanki alkoholu i to nic dobrego nie wróży, zaraz się upijesz.
- Jestem dorosła!
- A zachowujesz się jak gówniara - poruszył brwiami.
- A udław się tym - burknęłam i usiadłam na kanapie z założonymi rękami.
- Co cię ugryzło? - spytał Steve.
- "Nie teraz Morgan, jestem zajęty Peterem" - zaczęłam parodiować ojca. - Rzygam tym.
- Ah, shit, here we go again... - westchnęła Natasha.
- Wiesz... Ostatecznie jest jaki jest, ale przynajmniej go masz - powiedział Bruce.
- Tym bardziej, że on też nie miał zbyt dobrego kontaktu z ojcem, a i szybko go stracił - dodał Bucky.
- Oh, ciekawe, przez kogo, hm? - słowa wydostały się z moich ust nim przemyślałam, co zamierzam powiedzieć. Bucky podniósł na mnie wzrok, a w jego oczach zobaczyłam głęboki smutek. - Kurna, przepraszam, ja naprawdę nie-
- Spoko - odchrząknął. - Powinienem przywyknąć do tego, że jest wiele ludzi, którzy mogą mieć do mnie pretensje - dodał cicho.
Słysząc jego drżący głos do oczu napłynęły mi łzy, bo zdałam sobie sprawę z tego, jak okropna byłam. Często w złości nie panowałam nad tym, co mówię, jednak to mnie nie usprawiedliwiało.
Czy brakowało mi dziadków? Czasami. Zastanawiałam się, jakby to było, gdyby żyli. Czy teraz, po śmierci mamy, byłoby mi łatwiej? Czy babcia przemówiłaby tacie do rozsądku? Tego nigdy się nie dowiem. Czego jednak jestem pewna, to tego, że moja rodzina od dawna nie była "normalna". Z pokolenia na pokolenie to tylko się nakładało i nakładało. Jedno było gorsze od drugiego. Chciałabym przerwać to błędne koło, bardzo bym chciała, jednak nie miałam pojęcia, jak.
- Naprawdę przepraszam. Nie... Nie chciałam tego powiedzieć.
- Jest okej.
- Wiem, że nie jest! - krzyknęłam, machając ręką, jednocześnie swą mocą strącając stojące na stole szklanki, ponownie nad sobą nie panując.
Bucky's point of view.
Morgan przestraszona tym, co się stało, zaczęła płakać i wybiegła z pomieszczenia.
- Morgan! - krzyknąłem za nią.
- Zostawcie mnie! - odkrzyknęła, nim zatrzasnęły się za nią drzwi. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza.
Nie czekając długo poszedłem za dziewczyną do jej pokoju, gdzie wszedłem bez pukania. Zastałem ją skuloną na łóżku, leżącą plecami do wejścia.
- Wyjdź - powiedziała twardo. - Zanim coś ci zrobię - dodała zaraz.
- Nigdzie się nie wybieram - odparłem, siadając obok niej.
- Powiedziałam, żebyś wyszedł! - dziewczyna usiadła przodem do mnie. - Nie chcę cię po prostu skrzywdzić. Ani werbalnie, ani fizycznie.
- Morgan... - westchnąłem, obejmując ją. - Nic się nie stało. Robisz burzę w szklance wody.
- Ja naprawdę nie chciałam- szepnęła.
- Już w porządku...
Zapadła między nami cisza.
Czy zabolały mnie słowa Morgan? Tak, ale wiedziałem, że powiedziała to w złości. A tak samo, jak nie można zobaczyć swojego odbicia we wrzącej wodzie, tak samo nie można dojrzeć prawdy w złości. Często myślałem o tym, jak wyglądałoby życie Morgan, gdyby jej dziadkowie żyli, ale wiedziałem, że...
- To nie ja zabiłem twoich dziadków - powiedziałem. - Tylko Hydra. Nie zrobiłbym tego, gdybym był świadomy.
- Wiem - dziewczyna pociągnęła nosem.
- Wiem, że wiesz. Ale chyba potrzebowałaś przypomnienia.
- Jesteś na mnie zły, prawda?
Westchnąłem.
- Nie do końca. Ale nie panujesz nad sobą, młoda, nie podoba mi się to. To nie ta sama Morgan, co jeszcze jakiś czas temu.
Nie dane nam było dokończyć tę rozmowę, ponieważ usłyszeliśmy głos Jarvisa, mówiący:
- Morgan, twój ojciec prosi cię do siebie. On i Wanda są w jego gabinecie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Ciekawe, czego ode mnie chcą.
Poszliśmy do gabinetu Starka. Tony siedział przy biurku, a Wanda stała pod ścianą.
- Coś się stało? - spytała Morgan.
Wanda odchrząknęła. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, po czym powiedziała:
- Tylko spokojnie młoda, okej? Otóż... No tak się składa, że...
- Pamiętasz faceta, który spowodował wasz wypadek? - Morgan pokiwała głową. Tony westchnął. - Za miesiąc rozpocznie się jego proces.
- Dlaczego dopiero teraz, po trzech latach? - zdziwiłem się.
- On według biegłych sądowych miał załamanie nerwowe po tym, jak dowiedział się, że zabił człowieka - wyjaśniła Wanda. - Trafił do psychiatryka, dopiero teraz uznano, że może zeznawać i uczestniczyć w procesie.
- Okej, ale po co mi o tym mówicie? - spytała Morgan.
- Będziesz musiała zeznawać.
Wiedziałem, co to dla niej oznacza. To odgrzebywanie traumy, rozdrapywanie starych ran. Morgan... Była dobra w wypieraniu wydarzeń ze swojej głowy. Przełączała wtyczki, jak komputer. Na co dzień - wtyczka "będę żyć obok tego, jakby Pepper nie istniała". Czasami - często w moim towarzystwie - wtyczka "nigdy nie przeszłam prawdziwej żałoby i dalej budzę się w nocy, gdy śni mi się wypadek". Miała wtedy tylko szesnaście lat, była... w zasadzie dzieckiem, ale to ją zniszczyło. Do tego wszystkiego Tony traktował ją jak zło konieczne. Nie było go przy niej, gdy tego potrzebowała. Przeszła przez piekło, więc uwierzcie mi, gdy powiem, że czuję strach, gdy patrzy w ogień i się uśmiecha.
Niby zawsze mówiła, że to już za nią. Że pożegnała się z Pepper. Ale jak się pożegnać, gdy serce nie chce puścić? Nie da się "wypić", "wyspać" ani "wypalić" bólu. A ona nie mogła się wyleczyć, jeśli udawała, że jej to nie boli.
A jednocześnie była najjaśniejszą, najbardziej uśmiechniętą i towarzyską osobą, jaką dane mi było poznać. Jej uśmiech nie zdradzał tego, z czym walczy. Często mówiłem jej: patrz, żyjesz, przeżyłaś ten wypadek, dostałaś dar od losu. Ona zawsze odpowiadała: "Jako były żołnierz powinieneś wiedzieć, jak to jest. To jak 'gratulacje, przetrwałeś, teraz żyj z traumą'. A ja w prezencie dostałam jeszcze nieśmiertelność, więc będę z nią żyć, dopóki ludzie nie wykończą Ziemii".
- Tato, ale-
- To postanowione, Morgan.
- Postanowione przez kogo?!
-Przeze mnie!
Zapadła cisza.
- Nie możecie powiedzieć, że ona nie może zeznawać? Że jest niepełnoletnia? Powołajcie się na jakiegoś biegłego psychiatrę czy coś. Przecież ona i tak niewiele wie i pamięta - powiedziałem.
- Jak już wspomniałem, to postanowione.
- Dlaczego mi to robisz, co? - spytała Morgan. - Co ja ci zrobiłam, że mnie tak nienawidzisz? - parsknęła. - Uwierz mi, też wolałabym zginąć tamtego dnia zamiast mamy.
Z tymi słowami opuściła pomieszczenie.
- Możesz mi powiedzieć, co ty jej najlepszego robisz? - warknąłem.
- O co tobie chodzi, Buck? - westchnął Stark.
- Czy ty tego nie widzisz? Krzywdzisz ją - zacząłem, podchodząc powoli do biurka. - Zostawiłeś ją zupełnie samą w najgorszym momencie jej życia i wiesz co ci powiem? Chujowy z ciebie ojciec - z chukiem oparłem ręce o blat.
- Słuchaj mnie no - Tony wstał. - Nie będziesz mi mówił, jak mam ją wychowywać!
- A ja nie będę bezczynnie patrzył, jak robisz z niej wrak człowieka! - złapałem go za koszulę.
- Ej, chłopaki - Wanda do nas podeszła. - Spokój. Proponuję wam się rozejść.
Skorzystałem z jej rady, bo czułem, że za pięć sekund twarz Starka mogłaby zaliczyć bliskie spotkanie z moją metalową pięścią. Poszedłem do pokoju Em.
- Morgan... - wszedłem bez pukania.
- Zostaw, proszę, wyjdź. Proszę - szepnęła dziewczyna.
- Nie zostawię cię teraz.
Dziewczyna siedziała skulona na łóżku, obejmując kolana ramionami i chowając w nich głowę.
- Wszystko będzie w porządku - usiadłem obok i dotknąłem jej ramienia.
- Nie będzie! On... On zabił mamę, jak mogę siedzieć na tej samej sali rozpraw z tym człowiekiem? Jak mam o tym zapomnieć, jeśli po trzech latach nagle muszę to znowu rozdrapywać. Sam mówiłeś, żeby wyleczyć ranę, trzeba przestać jej dotykać.
**************************************************************************
Chujowy humor, więc depresyjny rozdział, yayy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro