rozdział 1.
3 lata później...
- Co? Oczywiście, że nie! - zaśmiałam się na słowa Natashy.
- Dobra, skup się - nakazała. - Cel... Pal.
Nacisnęłam spust, a kula posłana przez trzymany przeze mnie pistolet trafiła w ruchomy cel na tarczy.
- Pięknie. Dobra, koniec na dzisiaj. Idziemy na piwo? - zaproponowała rudowłosa.
- Jasne!
- W sensie, ja piwo, a ty...
- Jestem prawie pełnoletnia. Czemu mnie traktujecie jak dzieciaka?
- Przepraszam, Morgan - westchnęła Nat. - Zatrzymałam się w czasie gdzieś cztery lata temu - zaśmiała się. Objęła mnie. - Dla nas zawsze będziesz maleńką Morgan, która biegała po Avengers Tower, krzycząc "wujku Steve, pobawmy się w samolot!".
Zaśmiałyśmy się. To były piękne czasy. Wszyscy tutaj opiekowali się mną jak własnym dzieckiem. Jedyne, czego mi brakowało w dzieciństwie, to taty. Pracował dużo za dużo, więc nie znam obrazu ojca, który przychodzi wieczorem i czyta bajkę albo robi naleśniki na śniadanie. I choć nikt nie powiedział tego nigdy na głos, wiedziałam, że pomiędzy wszystkimi Avengers panowała niepisana umowa, że mieli zrobić wszystko, żebym nie odczuła jego nieobecności.
- Chodźmy na to piwo - powiedziała Natasha.
Wychodząc z wieży natknęłyśmy się na Steve'a, Bucky'ego i Thora. Nat zaproponowała im, żeby do nas dołączyli, a oni naturalnie się zgodzili.
Poszliśmy do niedalekiego baru, w którym byliśmy stałymi bywalcami. Zajęliśmy nasze ulubione miejsce, a Steve przyniósł piwo.
- Jakieś newsy? - spytałam.
- Po staremu - wzruszył ramionami Bucky.
Thor odchrząknął.
- Loki wraca.
Wszyscy zamilkli.
- Że tutaj? - spytał Steve.
- Tak. Kończy mu się zakaz opuszczania Asgardu za miesiąc.
Brat Thora był wśród nas zawsze tematem tabu. Nie mówiło się o nim, wszyscy udawali, że nie istnieje. Wiedziałam tyle, że kiedyś narobił tu niezłego bałaganu i nikt, włącznie z jego własnym bratem, mu nie ufał. Zjawił się tu raz, gdy miałam dziesięć lat. Tata był tego dnia wściekły, a mama, gdy tylko zjawiłam się w jego pobliżu, kazała mi zmykać do pokoju. Zapamiętałam kruczoczarne włosy.
- Halo, Morgan - Nat pomachała mi ręką przed oczami.
- Przepraszam - ocknęłam się. - Co mówiliście?
- Że zbliża się chyba rocznica śmierci Pepper? - powtórzył Thor. Bucky przybił sobie piątkę w twarz.
- Zamknijcie się - mruknął do chłopaków.
Poczułam, jak zaczynają trząść mi się ręce, a oczy szczypać.
- No, tak... - powiedziałam i wzięłam duży łyk piwa, aby się uspokoić. - Trzecia.
- Już trzecia... - powtórzył z niedowierzaniem Steve.
- Możemy zmienić temat? - spytałam. - W ogóle, chcę już wracać.
- Poczekaj, dopijemy i idziemy - powiedziała Natasha.
- Zostańcie, trafię - odparłam, wstając.
- Morgan, zaczekaj! - poprosił Thor, jednak ja byłam już za drzwiami.
Gdy tylko znalazłam się w swoim pokoju, łzy opuściły moje oczy. Umyłam ręce i usiadłam do biurka. Zaczęłam rysować, aby się uspokoić.
Cała dłuższa ściana mojego pokoju pokryta była moimi szkicami i rysunkami. Zawsze rysowałam, gdy nie dawałam sobie rady. Umieszczałam na kartkach wszystko, co przychodziło mi do głowy.
Usłyszałam, że drzwi pomieszczenia się otworzyły, a po krokach rozpoznałam, że intruz to Bucky. Usiadł na łóżku i siedzieliśmy w milczeniu.
- Chcesz porozmawiać? - spytał.
- Nie - odparłam.
- Powinienem sobie pójść?
- Nie musisz.
- Ale "nie musisz bo nie chcę być suką", czy "zostań"?
- Zostań.
Dalej rysowałam, a Barnes siedział cicho, nie przeszkadzając mi.
- Tęsknisz za nią?
- Powiedziałam, że nie chcę rozmawiać.
- W porządku - westchnął i oparł się głową o zagłówek łóżka, zmieniając pozycję tak, że siedział przodem.
Zastanawiałam się dłuższą chwilę, czy nie odpowiedzieć na jego pytanie. W końcu powiedziałam:
- Tak.
Jak za każdym razem, gdy myślałam o mamie, łzy napłynęły mi do oczu. Wyraz twarzy Bucky'ego natychmiast zmienił się w ten współczujący, którego tak nienawidziłam, bo czułam się wtedy niesamowicie żałośnie.
- Ja... - głos mi się złamał, a łzy popłynęły mi z oczu. - Tak mi jej brakuje.
- Chodź - wziął mnie za rękę i przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego i pozwoliłam sobie płakać.
- Tak bardzo za nią tęsknię... To ja powinnam wtedy zginąć, nie ona. I jeszcze te moce... Nie ogarniam tego. Wanda bardzo mi pomaga, ale czasami tego nie kontroluję i boję się, że zrobię komuś z was krzywdę. A ja tak bardzo nie chcę nikogo skrzywdzić - zaszlochałam. - I taty w ogóle nie widuję. Nie wiem, kiedy ostatnio z nim rozmawiałam. A jak już, to cały czas tylko praca, albo "Peter to, Peter tamto", rzygam tym już. Kiedyś miałam przynajmniej mamę, ale teraz zostałam zupełnie sama.
- Nie jesteś sama. Masz nas. Masz mnie. Jestem tu i nigdzie się nie wybieram.
Bucky był moim najlepszym przyjacielem, nieocenionym wsparciem. Wszyscy zawsze powtarzali, że zajmuje się mną, jak rodzoną siostrą, i rzeczywiście tak było. Można śmiało powiedzieć, że go kochałam, a on mnie. Choć chyba nie muszę tłumaczyć, że po przyjacielsku, to więź łącząca naszą dwójkę była dla mnie ważniejsza niż zawieranie z kimkolwiek romantycznej relacji, tudzież nigdy w takowej nie byłam. Czy mi to przeszkadzało? Nie, bo miałam człowieka, który mnie kochał i była to miłość o wiele cenniejsza, niż ta patetyczna. Ufałam mu bardziej, niż sobie samej.
- Wiem, jak jest ci trudno, ale nie jesteś z tym sama. Ja tu jestem, w nocy o północy, możesz na mnie liczyć.
- To jest takie zjebane i niesprawiedliwe, Bucky.
- Wiem... Wiem.
- Przez te jebane moce nawet nie mogę się zabić, kurwa.
Barnes spojrzał na mnie, a ja zdałam sobie sprawę z wypowiedzianych na głos słów.
- Co masz na myśli? - uniósł brew.
- Nic - odparłam szybko.
- Morgan? Próbowałaś?
- Być może?
- Ja- Jak?
- Byyyyć może zajumałam ojcu jakieś dziwne proszki z pracowni i popiłam 25 tabletek dwudziestoma pięcioma kieliszkami wódki?
Bucky głośno westchnął.
- A co, jeśli jednak by ci się udało?
- A myślisz, że robiłam to dla zabawy?
- Morgan... - jęknął. - Zwariujesz.
- Um... Podziękuj za to mojemu niezmiernie szczodremu ojcu, filantropowi, który nie potrafi nawet porozmawiać z własną córką.
- Oboje potrzebujecie terapii.
- Tak, on zwłaszcza. Od pracoholizmu.
- Też, ale... Nie demonizuj go tak, Morgan. On też bardzo przeżył śmierć Pepper. Kochał ją najbardziej na świecie.
- Bardziej ode mnie.
- I nie możesz go za to winić. Tak, jest chujowym ojcem, to nie podlega wątpliwości, ale ma ewidentnie problem i nie chce się go pozbyć.
Siedzieliśmy dalej w milczeniu.
- Możesz zostać na noc?
- Mogę na tą, następną, i każdą kolejną, w którą będziesz mnie potrzebować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro