Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 1.

3 lata później...

- Co? Oczywiście, że nie! - zaśmiałam się na słowa Natashy.

- Dobra, skup się - nakazała. - Cel... Pal.

Nacisnęłam spust, a kula posłana przez trzymany przeze mnie pistolet trafiła w ruchomy cel na tarczy.

- Pięknie. Dobra, koniec na dzisiaj. Idziemy na piwo? - zaproponowała rudowłosa.

- Jasne!

- W sensie, ja piwo, a ty...

- Jestem prawie pełnoletnia. Czemu mnie traktujecie jak dzieciaka? 

- Przepraszam, Morgan - westchnęła Nat. - Zatrzymałam się w czasie gdzieś cztery lata temu - zaśmiała się. Objęła mnie. - Dla nas zawsze będziesz maleńką Morgan, która biegała po Avengers Tower, krzycząc "wujku Steve, pobawmy się w samolot!". 

Zaśmiałyśmy się. To były piękne czasy. Wszyscy tutaj opiekowali się mną jak własnym dzieckiem. Jedyne, czego mi brakowało w dzieciństwie, to taty. Pracował dużo za dużo, więc nie znam obrazu ojca, który przychodzi wieczorem i czyta bajkę albo robi naleśniki na śniadanie. I choć nikt nie powiedział tego nigdy na głos, wiedziałam, że pomiędzy wszystkimi Avengers panowała niepisana umowa, że mieli zrobić wszystko, żebym nie odczuła jego nieobecności.

- Chodźmy na to piwo - powiedziała Natasha.

Wychodząc z wieży natknęłyśmy się na Steve'a, Bucky'ego i Thora. Nat zaproponowała im, żeby do nas dołączyli, a oni naturalnie się zgodzili.

Poszliśmy do niedalekiego baru, w którym byliśmy stałymi bywalcami. Zajęliśmy nasze ulubione miejsce, a Steve przyniósł piwo. 

- Jakieś newsy? - spytałam.

- Po staremu - wzruszył ramionami Bucky.

Thor odchrząknął.

- Loki wraca.

Wszyscy zamilkli.

- Że tutaj? - spytał Steve.

- Tak. Kończy mu się zakaz opuszczania Asgardu za miesiąc. 

Brat Thora był wśród nas zawsze tematem tabu. Nie mówiło się o nim, wszyscy udawali, że nie istnieje. Wiedziałam tyle, że kiedyś narobił tu niezłego bałaganu i nikt, włącznie z jego własnym bratem, mu nie ufał. Zjawił się tu raz, gdy miałam dziesięć lat. Tata był tego dnia wściekły, a mama, gdy tylko zjawiłam się w jego pobliżu, kazała mi zmykać do pokoju. Zapamiętałam kruczoczarne włosy.

- Halo, Morgan - Nat pomachała mi ręką przed oczami.

- Przepraszam - ocknęłam się. - Co mówiliście?

- Że zbliża się chyba rocznica śmierci Pepper? - powtórzył Thor. Bucky przybił sobie piątkę w twarz.

- Zamknijcie się - mruknął do chłopaków.

Poczułam, jak zaczynają trząść mi się ręce, a oczy szczypać.

- No, tak... - powiedziałam i wzięłam duży łyk piwa, aby się uspokoić. - Trzecia.

- Już trzecia... - powtórzył z niedowierzaniem Steve. 

- Możemy zmienić temat? - spytałam. - W ogóle, chcę już wracać.

- Poczekaj, dopijemy i idziemy - powiedziała Natasha.

- Zostańcie, trafię - odparłam, wstając.

- Morgan, zaczekaj! - poprosił Thor, jednak ja byłam już za drzwiami.

Gdy tylko znalazłam się w swoim pokoju, łzy opuściły moje oczy. Umyłam ręce i usiadłam do biurka. Zaczęłam rysować, aby się uspokoić. 

Cała dłuższa ściana mojego pokoju pokryta była moimi szkicami i rysunkami. Zawsze rysowałam, gdy nie dawałam sobie rady. Umieszczałam na kartkach wszystko, co przychodziło mi do głowy. 

Usłyszałam, że drzwi pomieszczenia się otworzyły, a po krokach rozpoznałam, że intruz to Bucky. Usiadł na łóżku i siedzieliśmy w milczeniu.

- Chcesz porozmawiać? - spytał.

- Nie - odparłam.

- Powinienem sobie pójść?

- Nie musisz.

- Ale "nie musisz bo nie chcę być suką", czy "zostań"?

- Zostań.

Dalej rysowałam, a Barnes siedział cicho, nie przeszkadzając mi.

- Tęsknisz za nią?

- Powiedziałam, że nie chcę rozmawiać.

- W porządku - westchnął i oparł się głową o zagłówek łóżka, zmieniając pozycję tak, że siedział przodem. 

Zastanawiałam się dłuższą chwilę, czy nie odpowiedzieć na jego pytanie. W końcu powiedziałam:

- Tak.

Jak za każdym razem, gdy myślałam o mamie, łzy napłynęły mi do oczu. Wyraz twarzy Bucky'ego natychmiast zmienił się w ten współczujący, którego tak nienawidziłam, bo czułam się wtedy niesamowicie żałośnie.

- Ja... - głos mi się złamał, a łzy popłynęły mi z oczu. - Tak mi jej brakuje.

- Chodź - wziął mnie za rękę i przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego i pozwoliłam sobie płakać.

- Tak bardzo za nią tęsknię... To ja powinnam wtedy zginąć, nie ona. I jeszcze te moce... Nie ogarniam tego. Wanda bardzo mi pomaga, ale czasami tego nie kontroluję i boję się, że zrobię komuś z was krzywdę. A ja tak bardzo nie chcę nikogo skrzywdzić - zaszlochałam. - I taty w ogóle nie widuję. Nie wiem, kiedy ostatnio z nim rozmawiałam. A jak już, to cały czas tylko praca, albo "Peter to, Peter tamto", rzygam tym już. Kiedyś miałam przynajmniej mamę, ale teraz zostałam zupełnie sama.

- Nie jesteś sama. Masz nas. Masz mnie. Jestem tu i nigdzie się nie wybieram.

Bucky był moim najlepszym przyjacielem, nieocenionym wsparciem. Wszyscy zawsze powtarzali, że zajmuje się mną, jak rodzoną siostrą, i rzeczywiście tak było. Można śmiało powiedzieć, że go kochałam, a on mnie. Choć chyba nie muszę tłumaczyć, że po przyjacielsku, to więź łącząca naszą dwójkę była dla mnie ważniejsza niż zawieranie z kimkolwiek romantycznej relacji, tudzież nigdy w takowej nie byłam. Czy mi to przeszkadzało? Nie, bo miałam człowieka, który mnie kochał i była to miłość o wiele cenniejsza, niż ta patetyczna. Ufałam mu bardziej, niż sobie samej.

- Wiem, jak jest ci trudno, ale nie jesteś z tym sama. Ja tu jestem, w nocy o północy, możesz na mnie liczyć. 

- To jest takie zjebane i niesprawiedliwe, Bucky.

- Wiem... Wiem.

- Przez te jebane moce nawet nie mogę się zabić, kurwa.

Barnes spojrzał na mnie, a ja zdałam sobie sprawę z wypowiedzianych na głos słów. 

- Co masz na myśli? - uniósł brew.

- Nic - odparłam szybko.

- Morgan? Próbowałaś?

- Być może?

- Ja- Jak?

- Byyyyć może zajumałam ojcu jakieś dziwne proszki z pracowni i popiłam 25 tabletek dwudziestoma pięcioma kieliszkami wódki?

Bucky głośno westchnął.

- A co, jeśli jednak by ci się udało?

- A myślisz, że robiłam to dla zabawy?

- Morgan... - jęknął. - Zwariujesz. 

- Um... Podziękuj za to mojemu niezmiernie szczodremu ojcu, filantropowi, który nie potrafi nawet porozmawiać z własną córką.

- Oboje potrzebujecie terapii.

- Tak, on zwłaszcza. Od pracoholizmu.

- Też, ale... Nie demonizuj go tak, Morgan. On też bardzo przeżył śmierć Pepper. Kochał ją najbardziej na świecie.

- Bardziej ode mnie.

- I nie możesz go za to winić. Tak, jest chujowym ojcem, to nie podlega wątpliwości, ale ma ewidentnie problem i nie chce się go pozbyć.

Siedzieliśmy dalej w milczeniu.

- Możesz zostać na noc?

- Mogę na tą, następną, i każdą kolejną, w którą będziesz mnie potrzebować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro