Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prologue

- Uważajcie na siebie, jest ślisko - ostrzegł tata, nie spuszczając wzroku z maszyny, w której akurat grzebał.

- Dobrze, tato. Naprawdę nie możesz pojechać z nami?

- Nie, mówiłem ci już, że czekam na-

- Dzień dobry, panie Stark!

- O wilku mowa, witaj Peter. Chodź. A ty zmykaj, Morgan.

Westchnęłam i wyszłam z pracowni, wcześniej żegnając się z tatą i Parkerem. Pobiegłam do auta, gdzie czekała na mnie już mama.

- Więc w drogę - powiedziała pod nosem, włączając wycieraczki.

Moja mama była piękną kobietą. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego nie odziedziczyłam po niej urody - rudych, mieniących się w słońcu włosów i porcelanowej cery. Zamiast tego dostał mi się ciemny, kręcony puch i karnacja zbliżona odcieniem do taty.

Moi rodzice tworzyli wspaniałą parę, chociaż niejednokrotnie zastanawiałam się, jak to możliwe, że mama wytrzymuje z tatą. Był niewątpliwie pracoholikiem, ale dla niej znajdował chociaż chwilę. Często zwracał się do niej "panno Potts", komplementując jej wygląd lub szepcząc jej coś do ucha. Nie chcę być brutalna, ale gdybym miała wybrać, w czym są lepsi, w byciu rodzicami czy w byciu parą, wybrałabym to drugie.

Jechałyśmy ulicami miasta, mijając inne auta. W radiu zaczęła lecieć nasza ulubiona piosenka.

- You are somebody that I don't know, But you're taking shots at me like it's Patrón - zaczęła nucić. - And I'm just like

- "Damn, it's 7:00 a.m.", Say it in the street, that's a knock-out, But you say it in a Tweet, that's a cop-out - przejęłam pałeczkę. - And I'm just like

- "Hey, are you okay?" - dokończyła mama.

- And I ain't trying mess with your self-expression
But I've learned the lesson that stressin'
And obsessin' 'bout somebody else is no fun
And snakes and stones never broke my bones soSo, oh-oh, oh-oh, oh-oh, oh-oh, oh-oh
You need to calm down
You're being too loud - śpiewałyśmy dalej razem.


W pewnej chwili mama spojrzała na mnie i obie się roześmiałyśmy. Kobieta spojrzała z powrotem na drogę, a sekundę później czułam, jak auto wpada w poślizg. Zdążyłam złapać się drzwi, gdy po chwili zaczęłyśmy dachować. Usłyszałam jeszcze tylko krzyk rodzicielki, po czym uderzyłam w coś głową i straciłam przytomność.

***

Obudziłam się w szpitalu, a konkretniej w prywatnym skrzydle medycznym w Avengers Tower. Obok mnie siedziała ciocia Wanda.

- Morgan?

- Wanda? Co się stało?

Po chwili zaczęłam przypominać sobie zdarzenia z auta. Piosenka Taylor Swift. Poślizg. Światła. Dachowanie. Ciemność.

- Mama. Gdzie jest mama?! Muszę do niej iść.

- Spokojnie, Morgan - zatrzymała mnie kobieta. - Operują ją.

- W jakim jest stanie? - spytałam.

- Będzie dobrze.

- Odpowiedz mi na pytanie - odparłam twardo.

Wanda splotła dłonie i przyłożyła je do ust. Westchnęła i odpowiedziała:

- Ciężkim - głos jej się złamał, więc odchrząknęła. - Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie.

Poczułam łzy napływające do oczu. Nie, to niemożliwe. Tata ma pieniądze, najlepszych lekarzy i sprzęt medyczny. Wszystko będzie dobrze.

- Muszę iść do taty.

- Poczekaj, Morgan. Jak się czujesz? Nic cię nie boli?

- Nie - odpowiedziałam zdziwiona.

- To cud, że żyjesz i nic ci nie jest. A tak bynajmniej twierdzą ratownicy, którzy dotarli na miejsce wypadku.

- Kto go spowodował? - zapytałam.

- Pijany kierowca, który pojechał pod prąd. Twoja mama w ostatniej chwili próbowała go ominąć, ale padał deszcz i wpadła w poślizg. Kierowca przeżył i nic mu nie jest.

- Chcę iść do taty. Zaprowadzisz mnie?

Wanda spojrzała na mnie i wymusiła słaby uśmiech na twarzy.

- Chodźmy.

Wyszłyśmy z sali, na której leżałam, przeszłyśmy kilkoma korytarzami i dotarłyśmy do poczekalni znajdującej się przed zamkniętymi drzwiami sali operacyjnej.

- Tato! - podbiegłam do mężczyzny, gdy tylko go zobaczyłam.

- Morgan! - przytulił mnie. - Nic ci nie jest?

- Nie, wszystko w porządku.

- To cud, to cud - powtarzał, przyciągając moją głowę do swojej klatki piersiowej i całując mnie w jej czubek.

- Co z mamą?

- Jeszcze nic nie wiem. Operują ją od sześciu godzin.

- Byłam tyle czasu nieprzytomna? - Tata pokiwał głową.

Staliśmy tam dłuższą chwilę, gdy z bloku operacyjnego wyszedł lekarz.

- Możemy porozmawiać na osobności, panie Stark? - spytał.

Wywróciłam oczami.

- Mam szesnaście lat, nie dziesięć, i też chcę wiedzieć co dzieje się z moją matką.

- To chyba nie jest dobry pomysł, Morgan - powiedziała Wanda. - Daj im porozmawiać w spokoju.

- Nalegam - powiedziałam twardo, patrząc zabójczo na lekarza. Jeśli czegoś nauczyłam się od ojca, to siły perswazji właśnie.

- Dobrze, a więc... - doktor westchnął i przetarł oczy dłonią. - Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, wydawało się, że wszystko już będzie w porządku, jednak doszło do nagłego zatrzymania akcji serca. Nie byliśmy w stanie nic zrobić. Przykro mi.

Zarówno ja i tata staliśmy osłupiali. Nie docierało do mnie, co mówił mężczyzna, nie rozumiałam, co chce przekazać.

- Dałem wam sprzęt za miliony dolarów, a wy nawet nie potrafiliście przeprowadzić reanimacji?! - krzyknął ojciec.

- Bardzo mi przykro. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, jednak pańska żona nie żyje.

Zobaczyłam przerażenie na twarzy taty. Nogi się pod nim ugięły i w ostatniej chwili oparł się o krzesło.

- Tato... - zaczęłam drżącym głosem. - Powiedz, że to nieprawda, proszę - łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. - Tato?

- Morgan... - wyciągnął do mnie rękę.

- Nie - zaczęłam się odsuwać. - Nie, nie, nie, nie, nie. To niemożliwe! Mamo!

Osunęłam się po ścianie na kolana. W chwili, gdy z mojego gardła wydobył się rozpaczliwy krzyk, poczułam energię opuszczającą moje ciało z ogromną mocą, a po chwili ujrzałam czerwone smugi posłane przez moje ręce. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Nim się obejrzałam, wszystko wokół zostało poprzewracane, włącznie z stojącymi w pomieszczeniu Wandą i tatą. A ja stałam tam, nie wiedząc, co się właściwie stało.

- Co ja zrobiłam? - zakryłam usta dłońmi.

Wanda popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.

- To niemożliwe - szepnęła.

***

Czułam się żałośnie patrząc, jak trumna z ciałem mojej matki jest opuszczana do grobu. Spostrzegłam pojedynczą łzę staczającą się po policzku taty, stojący nieopodal Steve miał zaszklone oczy.

Pogrzeb się zakończył, a my, w miarę możliwości ukrywając się przed obiektywami paparazzi, wróciliśmy do Avengers Tower.

- Tato? Przyjdziesz zaraz? - spytałam, nim skierowałam się do swojego pokoju.

- Mam pracę, nie mogę.

- Ale... Właśnie pochowaliśmy mamę. Naprawdę, nawet dzisiaj? Potrzebuję cię.

- Nie zachowuj się jak dziecko, Morgan! Mam obowiązki! - krzyknął. Łzy napłynęły mi do oczu. - Nie waż się ryczeć - burknął, po czym odwrócił się i odszedł. 

Weszłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi i zaczęłam robić dokładnie to samo, co zajmowało mi czas przez ostatnie kilka dni - płakać.

Podeszłam do parapetu i wyjęłam z wazonu kwiaty, które kilka dni wcześniej podarowała mi mama w nagrodę za świetnie zdany egzamin z matematyki. Poszłam do łazienki, wylałam wodę do umywalki, a kwiaty wyrzuciłam do kosza. Opróżniłam też kubek z zimną herbatą, który stał na moim biurku od niepamiętnych czasów, schowałam głęboko do szuflady wszystkie wspólne zdjęcia. Chciałam odciąć się od wszystkich bodźców przypominających mi o mamie.

Następnie windą pojechałam na dach budynku. Było to kilkadziesiąt pięter nad ziemią, wiatr szarpał moje włosy i przeganiał łzy z twarzy. Po kilku minutach siedzenia na skraju dachu usłyszałam za sobą głos Bucky'ego.

- Uważaj, bo spadniesz. - Usiadł obok i mnie objął.

- Ostatecznie jestem nieśmiertelna, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro