Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zrobiliśmy to (jeszcze tylko nie wiem czy było warto)

- Gdzie jest Keith? – zapytał Coran.

Rozejrzeliśmy się wokół. Moglibyśmy już odlatywać, ale nigdzie nie było tego idioty.

- Ech... – westchnąłem. – Pójdę go znaleźć.

- Okej – zgodził się Shiro. – Tylko wracaj szybko.

Planeta, na której akurat byliśmy zdawała się składać wyłącznie z lasów przypominających bambusowe. Przedzierałem się przez te krzaki żeby jeszcze raz sprawdzić świątynię, którą odwiedzaliśmy.

- Keith? – krzyknąłem. – Keith!

Wszedłem do wnętrza kamiennej budowli. W ścianie pojawiło się przejście, którego wcześniej tutaj nie widziałem więc wszedłem do środka.

- Keith! – krzyczałem. – Gdzie ty do cholery...?!

Leżał na ziemi blady jak trup. Jak tylko podbiegłem do niego, poczułem jak zaczyna robić mi się duszno i słabo.

- Chłopaki! – krzyknąłem do komunikatora. – Mamy kłopoty więc...

Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Już nie znajdowałem się w starej świątyni a we własnym domu. Aż mnie zatkało. To naprawdę był mój dom! Mój ziemski dom! Poznawałem te jaskrawe zasłony, zabawki porozrzucane przez moje młodsze rodzeństwo i ich przyjaciół. Czułem zapach jaki wydobywał się z kuchni. Szedłem za nim, bo wiedziałem, że na jego końcu będzie moja mama gotująca coś dobrego.

Jednocześnie głos z tyłu mojej głowy mówił mi, że nie będzie tam mojej mamy, bo przecież tak naprawdę jestem w pieprzonej świątyni i zostałem czymś odurzony.

Jak mogę być w świątyni skoro jestem w domu? Mam na nogach kapcie i zaraz spotkam się z mamą. Powiem jej, że wróciłem z...

No właśnie, Lance. Wróciłeś z kosmicznej wojny, w którą się niechcący wplatałeś. Nie ma cię w domu. Jesteś w świątyni.

Ale mama...

Jest na Ziemi. I żeby została tam bezpieczna musisz pokonać Zarkona. A jak na razie, miałeś znaleźć Keitha.

Zapach smakowitego jedzenia niknął. Nigdy w życiu nie czułem takiego żalu jak wtedy, kiedy przed oczami rozmywał mi się obraz domu. Słyszałem piski mojego rodzeństwa i głos matki, który ich uspokajał. Mogłem się z nimi zobaczyć. Mogłem.

Ale jest jeden gamoń, którego musiałem znaleźć. Pokój w końcu zniknął a przede mną pojawiła się zmartwiona twarz Shiro.

- Co się stało? – pytał, potrząsając mną aż słyszałem jak mózg obija mi się o czaszkę.

- Nie zostaliście odurzeni? – zapytałem go, próbując wstać.

- Coś próbowało, ale Pidge załatwiła to swoją mocą roślin – odparł Hunk. – Strzeliła nam z liścia. Dosłownie.

Spojrzałem na Keitha, który zdawał się być jeszcze bardziej blady. Poklepałem go delikatnie po policzku.

- To nie jest prawda, Keith – wymamrotałem do niego. – Keith, nie ma ich tam. Jesteś z nami. Keith... – zapomniałem się i byłem tak blisko żeby powiedzieć coś, czego potem bym żałował. – Keith... Musisz do mnie wrócić.

Nie obudził się nagle tak jak w tej głupiej bajce o Śpiącej Królewnie. Żałowałem, że nie mogę zrobić dla niego nic więcej. Musieliśmy przenieść go na statek a tam Allura i Coran podali mu jakiś środek, po którym nareszcie odzyskał przytomność. Przyszedł do mnie z zaczerwienionymi oczami.

- Hunk powiedział, że sam wybudziłeś się z tych wizji – wymamrotał Keith, siadając naprzeciwko mnie. – Więc to drugi raz, kiedy okazało się, że masz umysł oporny na halucynacje.

Prychnąłem mimowolnie a ten zrobił obrażoną minę.

- O co ci chodzi? – burknął.

- Czego tak mocno pragniesz, że nie potrafiłeś rozpoznać, że to fałsz? – zapytałem go.

Nie spodziewałem się, że aż tak się zarumieni i spuści głowę.

- Nie twoja sprawa – wymamrotał do podłogi.

Wzruszyłem ramionami, bo faktycznie nie była to moja sprawa. Jednak Keith siedział ze mną, najwyraźniej też ukrywając się przed światem.

- A czego ty pragnąłeś, że tak łatwo to odrzuciłeś?

Spojrzałem na niego, bo nie byłem pewien czy chcę mu to mówić.

- Zobaczyć się z rodziną – mruknąłem a ten aż drgnął dziwnie. – Sprawdzić, że nic im nie jest. Powiedzieć im, że nie muszę się o mnie martwić.

- I... Zrezygnowałeś z tego?

- Nic im nie jest – powiedziałem. – Żyją spokojnie na Ziemi i jeśli ma tak zostać to muszę być tutaj i robić co do mnie należy – spojrzałem na swoje dłonie, które z jakiegoś powodu zaczęły się trząść. – Wmawianie sobie tego pomaga mi. Może też spróbuj.

Zwiesił głowę jeszcze niżej.

- Nie – wyszeptał. – W moim przypadku to nie podziała.

- Więc znajdź własny sposób – prychnąłem. – Nie wierzę, że muszę pocieszać Keitha Kogane.

Przez moment wydawało mi się, że chce się na mnie rzucić. Chwilę później skulił się jeszcze bardziej a ja wróciłem do obserwowania kosmosu. Ostatecznie nasza samotność nie trwała długo, bo znalazła nas Pidge, potem przyszli Hunk i Coran. Zrobiło się głośno, musiałem włączyć się w rozmowy. Przecież w końcu podróże kosmiczne są długie i nudne.

*

W zamku było jedno pomieszczenie w całości wykonane ze szkła. Siedząc w nim, miało się wrażenie, że dosłownie siedzi się pośród gwiazd. Kiedy je znalazłem, służyło za schowek na pranie. Wyniosłem z niego wszystko i teraz jest moją samotnią.

A przynajmniej było aż pewnego dnia/nocy przyszedł do niej Keith. Miał worki pod oczami takiej wielkości, że mógłby w nich urządzić ogródek warzywny. Chociaż robiliśmy wszystko by wrócić do formy sprzed uwięzienia na tamtej planecie, ten wyglądał dosyć blado i mizernie. Ponieważ nie mam obowiązku biegać za nim i się martwić, zazwyczaj olewałem takie rzeczy. Ale dzisiaj był inaczej.

Dzisiaj podszedł do mnie, przysiadł przy mnie i złożył głowę na moich udach. I zaczął płakać.

Wiele mógłbym zignorować, ale nie coś takiego.

To wyglądało jak ostatni krzyk rozpaczy.

To było krzykiem rozpaczy.

Przyciągnąłem go do siebie a ten automatycznie wtulił się we mnie. Rękawem otarłem mu łzy i smarki z twarzy, ale nadal wyglądał okropnie. Pewnie mówi się coś uczuciowego w takich momentach, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nic co mogłoby go pocieszyć, ponieważ nie miałem pojęcia dlaczego właściwie się rozkleił.

- Keith – próbowałem być tak delikatny jak się da. – Dlaczego...?

- Dlaczego wtedy to zrobiłeś? – zapytał z twarzą wtuloną w poją bluzę. – Dlaczego chciałeś się ze mną przespać?

- Mam być szczery?

- Tak – powiedział twardo.

Wziąłem głęboki wdech. Może mu się to nie spodobać.

- Bo zdecydowałem się umrzeć – odparłem. – Wtedy byłem pewien, że tego chcę. Ale poczułem żal, że umrę i nigdy nie... że umrę jako dziewica – z trudem przeszło mi to przez gardło. – A taki żal wystarczył żebym jednak postarał się przeżyć i dlatego musiałem się go pozbyć. Chciałem to zrobić a tak się złożyło, że tylko ty byłeś pod ręką.

Nie wiem czy to wyznanie mu pomogło czy jednak pogorszyło wszystko, bo bardzo długo się nie odzywał. Trzymałem go w ramionach i obserwowałem światło gwiazd. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że nucę cicho pod nosem Najpiękniejsza pośród Kuby plaż, piosenkę, którą tato napisał dla mojej matki. Wątpię by Keith zrozumiał o czym jest skoro śpiewałem po hiszpańsku.

- Ja... - wymamrotał, kiedy zaczynałem drugą zwrotkę. – Ja starałem się myśleć, że po prostu zrobiliśmy to i koniec. Zdarzyło się nam, bo miejsce i sytuacja były dziwne. I nie chciałem do tego wracać. Ale ja... z-zacząłem wszędzie to widzieć. Nawet nie mogłem na ciebie spojrzeć żeby nie mieć tego przed oczami. I teraz... J-ja sam nie wiem co czuję.

Mój mózg poszybował z prędkością światła do jednej doby spędzonej w dziwacznej jaskini w czasie, kiedy byłem przekonany, że zaraz umrę. Zapamiętam to zdarzenie do końca życia, bo nie jestem pewien czy ktoś stracił dziewictwo w takich okolicznościach. Było niesamowicie - w końcu pieprzyłem się jakbym miał jutro umrzeć. I naprawdę, nie żałuję niczego. Ale teraz Keith odebrał to trochę inaczej niż ja.

Poczułem wyrzuty sumienia. Jednocześnie byłem zły na siebie, że jest mi go żal, ale to moja wina. To ja go niejako wykorzystałem. Mam go teraz zostawić samemu sobie skoro przeze mnie mu ciężko?

- Chcesz tego? – zapytałem go.

Czułem jak spina się cały. Odepchnął się ode mnie i miałem jego twarz tuż obok swojej.

- Czy chcę...? – wyszeptał. – Jeszcze pytasz? Oczywiście, że chcę!

Przyciągnąłem jego twarz do swojej i pocałowałem go. Natychmiast odżył. Myślałem, że zaraz braknie mi tchu jeśli choć na moment nie wezmę głębszego oddechu. Obaj ciężko dyszeliśmy. Czułem jak rozpina mi bluzę. Był naprawdę zdecydowany więc też postanowiłem się nie wstrzymywać. Po chwili jego spodnie były już na podłodze. Pozwoliłem się pchnąć na szkło i tylko przez chwilę przeszło mi przez myśl, że ktoś naprawdę się zdziwi jeśli nas teraz zobaczy. Później wiele lepszych rzeczy zaprzątało mi głowę.

A dokładniej to, że Keith dał się ponieść do tego stopnia, że chyba zupełnie zapomniał co czuję. Kiedy całował mnie i pieścił, myślałem, że odpłynę z nadmiaru przyjemności. Chwilę później wszedł we mnie z taką siłą, że łzy dosłownie spłynęły mi po twarzy. Musiałem mu podrapać przy tym całe plecy, ale nie przestał.

Było dla mnie jasne. Pragnął tego. Pragnął mnie. Pragnął do takiego stopnia, że sprawiało mu to ból. Że zachowywał się jak cień normalnego Keitha. Wstrzymywał się z tym aż do dziś. I dzisiaj pękł. Przyszedł błagać mnie o ten seks. Coś, czego normalnie Keith nie robi. Keith Kogane nie błaga ludzi o nic.

Ja mu to zrobiłem. Ja miałbym to z głowy, bo założyłem, że będę martwy, ale on zostałby z tym sam. Ależ ja jestem samolubnym dupkiem. To moja kara. Dlatego nie powiedziałem słowa, pozwoliłem mu robić co tylko chce. W ten sposób mógł wypalić z siebie całe napięcie i ból jakie w nim wywołałem.

- Lance – wydyszał. – Lance, zaraz dojdę. Czy m-mogę... czy ja...

Pocałowałem go i owinąłem się nogami wobec niego.

- Zrób to – wyszeptałem mu do ucha. – Dojdź we mnie.

Naprawdę zrobił to, przyciskając mnie mocniej do szkła. Nie potrafiłem sobie wyobrazić brutalniejszego seksu więc aż nie wierzyłem, że wypuścił mnie z ramion i przyklęknął przede mną. Chwilę później objął moją męskość ustami.

- Ach – jęknąłem. – Uważaj na zęby!

Nie wiem czy miał pojęcie co robił, ale nie był ani odrobinę delikatniejszy. A mimo to o mało tam nie umarłem. Gdyby było mi jeszcze odrobinę przyjemniej to chyba nie dałbym sobie z tym rady i umarłbym.

Nie dałem rady nawet powiedzieć mu żeby odsunął głowę. Doszedłem w jego ustach. Nie byłem w stanie usiąść. Keith posadził mnie i wziął w objęcia. Otarłem mu twarz z resztek spermy jaka na niej została.

- Przepraszam – wymamrotałem.

Pokręcił przecząco głową. Z jakiegoś powodu cały drżał.

- To ja przepraszam – wyszeptał, całując mnie po szyi. – Potraktowałem cię teraz jak swoją zabawkę. Zrobię to jeszcze raz, ale lepiej.

I zrobił. O kurwa, zrobił to cholernie dużo lepiej. Wydawało mi się, że wyszliśmy z tej rzeczywistości do jakieś innej, w której odczuwa się na zupełnie innym poziomie. Jakbyśmy mieli dodatkowy zmysł i jeszcze dzielili go ze sobą. Łzy jakoś same stanęły mi w oczach i wstyd mi było za to. Ale poruszyłem biodrami jeszcze raz i aż pogryzłem sobie wargę żeby nie jęknąć.

Keith obrócił się twarzą do mnie i czułem jak scałowuje krew, która popłynęła mi po wardze.

- Keith – wydyszałem. – Zrób to jeszcze raz. Proszę.

Kiedy doszedł we mnie i ja doszedłem. Tylko, że tym razem byłem pewien, że naprawdę umrę jeśli zrobię to jeszcze raz.

Obudziłem się zaplątany w koc, który tutaj rozścieliłem żeby było mi wygodniej. Keith siedział oparty o szklaną szybę i bawił się tymi włosami, które ostały mi się na głowie.

- Długo spałem? – zapytałem go cicho.

Uśmiechnął się delikatnie pod nosem.

- Z cztery godziny? – zerknął na nasz komunikator. – Nawet nie. Ja nie spałem wcale. Nie mogłem.

Nie miałem sił żeby usiąść, nie mówiąc o chodzeniu a zabiłbym za prysznic. Podniesienie się na łokciach było trudne, ale kiedy usiadłem, łzy stanęły mi w oczach. Keith patrzył na mnie z takimi wyrzutami sumienia w oczach, że poczułem obrzydzenie sam do siebie. Narzuciłem na siebie koszulkę i jakoś naciągnąłem spodnie.

- Nic mi nie jest – zapewniłem go, kiedy zsunąłem się ze szklanej półki na podłogę.

Nogi się pode mną ugięły i rąbnąłem o szkoło.

- Au – jęknąłem. – To był cholernie zły pomysł.

Keith przyklęknął przy mnie.

- Przepraszam – wyszeptał, zagryzając wargę. – Przepra...

- Na cholerę mi twoje przeprosiny? – objąłem go rękoma za szyję. – Zanieś mnie pod prysznic.

Idąc wszelkimi możliwymi bocznymi przejściami, naprawdę ostawił mnie pod łazienki. Dosłownie, postawił mnie przed wanną z gorącą wodą. Wciąż patrzył na mnie smutny, ale nie miałem teraz na to czasu. Później z nim pogadam. Teraz kąpiel.

Czekał pod łazienką. Siedział pod nią i uderzał głową o ścianę. Kiedy tylko mnie zobaczył, zerwał się na równe nogi.

- Okej, nic mi nie jest – zapewniłem go. – Mogę iść sam.

Co prawda wolno, ale dałem radę. Wlókł się za mną ze zwieszoną głową a kiedy zatrzymałem się przed moim pokojem, wpadł we mnie.

- Wchodzisz? – zapytałem go.

- Nie powinienem – odparł. – Nie powinienem nigdy więcej cię dotknąć.

Wywróciłem oczami i wepchnąłem go do środka.

- Musimy porozmawiać – wymamrotałem. – Więc będziesz siedział i mnie słuchał.

Przeraził mnie dużo bardziej niż wcześniej, bo pobladł do tego stopnia, że byłem pewien, że zaraz padnie i tu tak jak stoi a ja nie miałem sił żeby go nawet podnieść. Jednak spokojnie usiadł na mojej pryczy, kiedy ja szukałem czystego ubrania. Kiedy się przebierałem, słyszałem jak syknął.

- O co chodzi? – zapytałem go.

- Twoje... – wymamrotał słabo. – Twoje ciało...

Nie na darmo mam w pokoju lustro na pół ściany. Obejrzałem się w nim i zrozumiałem o co mu chodzi. Malinki, zadrapania i siniaki pokrywały aktualnie sporą część mojego ciała i każdy kto je zobaczy będzie wiedział co się stało. Zakryłem je ubraniem i spojrzałem na Keitha.

- Skoro tak tego chciałeś to czemu teraz zachowujesz się jak przerażony dzieciak? – zapytałem go. – Bo tylko tego nie rozumiem.

- Zmusiłem cię do tego – wymamrotał to ledwie słyszalnie, z wzrokiem wbitym w ziemię. – A potem zrobiłem... zrobiłem wszystko źle.

Prychnąłem pod nosem, bo strasznie chciało mi się śmiać i ledwie się powstrzymywałem.

- Tu się nie zgodzę – powiedziałem spokojnie. – Nie czuję jakbyś robił to źle.

- Ale sam zobacz! – aż schował twarz w dłonie. – Nie mogłeś nawet chodzić!

- Po pierwsze: przeżyję – nadal starałem się być spokojny. – Po drugie: po prostu nie byłem na to przygotowany. Ale następnym razem będzie lepiej.

- Następnym razem? – powtórzył głucho. – Będzie jakiś następny raz?

- Oj uwierz mi – byłem tego aż nazbyt pewien. – Będzie następny raz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro