Umiesz pukać, Hemmings?
- Umiesz pukać, Hemmings?
- Tak.
- Więc może byś zapukał, zanim wejdziesz do mojego pokoju, co?
Unosi ręce w obronnym geście i wycofuje się powoli.
- Dobra, sorry wielkie.
- Mogłam się przebierać, idioto.
- Prędzej czy później i tak zobaczę cię nago.
Rzucam w niego czymś, co leżało na moim łóżku.
Poduszka albo bluza, co za różnica.
Dzielenie domku z Lucasem jest istną męczarnią, drogą przez piekło i stąpaniem po szkle.
- WYNOŚ SIĘ - krzyczę, wypychając go za drzwi.
Wolałabym mieszkać z samym Crowleyem.
- Przestań, Joana. Tod, uważaj. Beth, nie rzucaj w niego śniegiem. Luke, pomóż mi!
Od dobrych dwudziestu minut próbuję ogarnąć dwadzieścia sztuk szalejących dzieciaków, a Hemmings siedzi sobie na pniu drzewa i przygląda się moim żałosnym poczynaniom.
Jestem wściekła. Obija się, podczas gdy ja zdzieram sobie gardło. Nie powinien nazywać się Luke. Lucek, Lucyfer. Bardziej do niego pasuje.
- Lepimy bałwana!- wykrzykuje, klaszcząc w dłonie.
Wstaje, a grupa ośmiolatków okrąża go, dając mi pole do manewru.
Siadam na pniu i powolutku liczę do dziesięciu, bo jeśli się nie uspokoję, kogoś zamorduję. Kogoś, kogo nie lubię. Kogoś, kto nosi czarne rurki, czerwoną koszulę w kratę i chyba nic poza tym nie ma w swojej szafie. Kogoś, kto oddał duszę diabłu.
Lukey, kolego, nie miałam pojęcia, że masz alergię na arszenik.
Przymykam oczy, opieram brodę na dłoniach, a łokcie na kolanach.
Jest dopiero jedenasta rano, a ja już czuję się wypompowana.
Jeśli tak będą wyglądać całe te dwa tygodnie, mój odwyk od kofeiny skończy się fiaskiem. Po raz trzeci.
I chyba już dam sobie spokój.
Zdecydowanie potrzebuję dobrej, mocnej kawy.
Boże, dlaczego ja wtedy zgodziłam się na ten zakład?
I dlaczego Lucas jest takim pieprzonym materialistą?
Uratowałam go przed nocką na komisariacie, a on w zamian zafundował mi niepłatną pracę na obozie zimowym.
Co ja tu właściwie robię?! Powinnam leżeć w łóżku i opychając się kolejną paczką gotowego popcornu z marketu, włączać kolejny odcinek Teen Wolf albo Golden Time. Ewentualnie po raz kolejny obejrzeć Supernatural.
A zamiast tego mam możliwość oglądania brzydkiej buźki Hemmo albo gangu rozwrzeszczanych dzieci.
Ja rozumiem, że karma wraca i takie tam, ale przecież nikogo nie zabiłam, żeby tak mnie karano.
- Nie śpij nam tutaj, Ellie - mówiąc to, Luke wrzuca mi za kołnierz garść sypkiego śniegu.
Zrywam się na równe nogi.
Nie piszczę jak małe dziecko.
Obiecałam sobie już dawno temu, że nigdy, przenigdy, nie będę piszczeć z powodu Hemmingsa.
Prędzej dam uciąć sobie rękę.
- ZABIJĘ CIĘ - syczę przez zaciśnięte zęby. - ZA. BI. JĘ.
Lucas wybucha śmiechem, a ośmiolatki idą w ślad za nim.
Ten człowiek zdecydowanie sprzedał duszę.
Zaciskam szczękę i silę się na uśmiech. Zanim blondyn zdąży się zorientować, ciskam śnieżną kulkę w jego twarz.
- Pojeb...Powaliło cię, Ellie?
Ignorując jego pytanie, podchodzę do niewiele niższego ode mnie bałwana z krzywym nosem z patyka i oczami z kawałków kory.
Zdejmuję szarny szalik w pomarańczowa prążki i owijam nim prowizoryczną szyję bałwana.
- To... jak nazwimy tego bałwanka? - Pochylam się w stronę blondynki w dwóch warkoczychach i granitowej, puchowej kurtce. Jeśli się nie mylę, dziewczyna ma na imię Nicol.
- Lucas.
- Jestem za - wturuje jej Hemmo. - Super imię i do tego ma dużo fajnych zdrobnień. Luke, Lukey, Lucynka...
- Lucyferek - dodaję. - Ale już jednego bałwana o tym imieniu mamy, jeszcze się pomylę i zwyzywam nie tego co trzeba.
- No, bardzo zabawne. - Hemmings wsuwa zimną rękę pod moje ubranie i kładzie mi ją na brzuch.
Odsuwam się, ale powstrzymuję chęć natarcia go śniegiem.
Jeszcze dostanie za swoje, gnojek niedorobioby.
- To może jakoś inaczej? - proponuję, ciągle się uśmiechając.
Mam wrażenie, że jeśli bałwan zostanie ochrzczony tym imieniem, nie przeżyje dzisiejszej nocy.
I napewno nie dostanie mojego szalika.
- To może Jey? - proponuje chłopak w czerwonej kurtce, Kyle. Chyba.
Nie będę dobrą przedszkolanką.
- Niech będzie.
- Bałwan Jey, jak ładnie. - Luke zdejmuje z głowy czapkę i zakłada ją Jeyowi.
Owijam się recznikiem i staję przed zaparowanym lustrem. Kiedy wróciłam do domku, który, niestety, nadal dzielę z Hemmingsem, byłam tak przemarznięta, że ledwo ruszałam palcami u rąk.
- Już nie słyszę szumu wody, Masz pół minuty i wchodzę! - krzyczy Lucas zza drzwi.
Zza drzwi z zepsutym zamkiem.
Ja już naprawdę nigdzie nie mogę czuć się bezpiecznie.
-Pieprz się, Luke!
- Chętnie, jednak pragnę cię uświadomić, że jesteś jedyną potencjalną partnerką seksualną w okolicy.
- A ja pragnę ci przypomnieć, że masz jeszcze koleżanki Dłonie.
Widzę niewyraźny ślad jego sylwetki w lustrze, co znaczy, że nie żartował, mówiąc, że nie wstydzi się brać prysznicu przy mnie.
Dzięki Bogu, jeszcze jest w ubraniach.
- Koleżanki Dłonie nie są zainteresowane mną - prycha, układając ręce na moich nagich ramionach.
- Nie dotykaj mnie, dopiero co się umyłam.
Mocniej zaciskam ręcznik, po czym omijam Lukeya. Przy okazji dotykam palcem języka, pokazując mu, że niedobrze mi się robi na jego widok.
Nasze pokoje dzieli tylko cieniutka ściana, więc doskonale słyszę przekleństwa Hemmingsa, gdy próbuje wbić się w swoje czarne rurki.
- Zamknij się! Ja tu próbuję oglądać serial! Nie moja wina, że się spasłeś! - wydzieram się.
Dopiero udało mi się znaleźć wolną sieć wi-fi, załadować najnowszy odcinek Teen Wolf i ułożyć się wygodnie, co, zważając na to, że nie leżę w swoim łóżku i nie mam przy sobie nic do jedzenia, było bardzo trudne. A ten idiota klnie jak szefc, przez co nie mogę skupić się nawet na czołówce.
Rzucam kapciem w ścianę, którą nas dzieli, wyobrażając sobie, że wcale jej tam nie ma, a chłopak oberwał w ten pusty łeb.
- Wcale się nie spasłem! - Staje w drzwiach mojego pokoju w spodniach zwisających na kolanach. - Wiesz jak ciężko jest ubrać te dżinsy na wilgotne nogi?
- Mogę to sobie wyobrazić. A teraz wyjdź. Nie chcę, żeby ten obraz - wymachuję rękami w jego stronę - prześladował mnie w snach.
- Czyli przyznajesz, że ci się śnię?
Obrzucam go pogardliwym spojrzeniem i obdarowuję pobłażliwym uśmiechem.
Sny z jego udziałem są najgorszymi koszmarami.
- Jasne. Kiedyś obejrzałam wszystkie części Piły, a kiedy zasnęłam, widziałam jak gościu z lasu, w białej maseczce tnie cię na kawałki...wstałam w tak dobrym humorze, jak nigdy.
Blondyn wywraca oczami i wychodzi bez słowa, a ja mogę wreszcie w spokoju obejrzeć swój serial.
- Ellie, wychodzę!
- Nie drzyj się, do cholery. Nie interesuje mnie to.
- Wrócę późno, więc jeśli usłyszysz hałas w środku nocy, to będę ja.
- Tylko nie wleź mi do łóżka po pijaku. Życzę lipnej imprezy. - Salutuję, po czym odwracam się na łóżku, plecami do niego.
Niecałą godzinę potem ktoś puka mi w okno, ale kiedy je otwieram, nikogo nie ma.
Hemmings próbuje być zabawny, ale trochę mu nie wychodzi.
-Lucas, to nie jest zabawne. Ani trochę - mówię w ciemność. - Spaliłeś.
Wychylam się i zdejmuję mu czapkę z głowy.
Był na tyle głupi, że nawet nie próbował uciec spod okna.
- Przynajmniej próbowałem.
Prycham, zatrzaskując okno. Kładę jego czarną czapkę na stolik i wracam do łóżka, a że powieki kleją się do siebie, wyłączam laptopa.
Zakopuję się pod kołdrą, jest mi ciepło i przyjemnie.
- Wróciłem i idę spać! - krzyczy Luke, trzaskając drzwiami.
- Nie interesuje mnie to! - odkrzykuję, naciągając koc na głowę.
- Śpisz? - pyta przytłumiony przez ścianę głos.
- Staram się.
- Nie jesteś ciekawa gdzie byłem? - ciągnie.
- Nie specjalnie.
Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że wyszedł tylko po to, żeby mnie przestraszyć.
- Byłem w lesie.
- Mówiłam, że mam to gdzieś?
- Lubię las.
- Serio, mało mnie to obchodzi.
- Las dobrze mi się kojarzy.
Oh, zamknij się Lucas. Czy nie słyszysz, że nie jestem zainteresowana tym co mówisz ani trochę?
- Chcę spać - jęczę w poduszkę.
- Ojciec zabierał mnie do lasu.
Milknę.
Wszyscy doskonale znają historię ojca Lukeya.
Wiem, że zostawił i jego i jego matkę trzy lata temu dla dziewczyny, która mogłaby być starszą siostrą Luke'a.
- Kiedy nie wiem co ze sobą zrobić jadę do lasu.
Myślę, że potrzebuje się przed kimś otworzyć.
Myślę, że to, że dzieli nas ściana i otacza ciemność bardzo mu pomaga.
Skoro i tak nie mogę spać, przynajmniej go posłucham.
Dobrze, dobrze, zatrzymajmy się na chwilę.
To, że posłucham ckliwej opowiastki Hemmingsa nie znaczy, że zaczynam go lubić czy chociażby tolerować. To wciąż ta sama, odpychająca blondyna, Luke.
Ok, skoro wszystko jasne, kontynuujmy...
- Chodzę bez celu między drzewami i patrzę w niebo między liśćmi. To mnie uspokaja, inspiruje i w dziwny sposób buduje. Jestem sam i mogę w spokoju przyznać przed sobą, że zjebałem sprawę, albo mogę powyklinać na kogoś, kto doprowadził mnie do białej gorączli. Mogę też posiedzieć w ciszy. Wiesz kiedy ostatnio byłem w lesie?
- Godzinę temu? - pytam głupio, bo przecież wiem, że nie o to mu chodzi, ale z drugiej strony, skąd mam wiedzieć kiedy Hemmo poszedł na grzyby?
- Też. Ale nie licząc dzisiaj, ostatni raz był wtedy, gdy dowiedziałem się, że rozwaliłem nam ferie. Jednak wiesz co wymyśliłem siedząc na ziemi pod drzewem? Doszedłem do wniosku, że może wcale nie będzie tak źle. I chyba miałem rację. Teraz wyszedłem z zamiarem napędżenia ci strachu, ale szybko zrezygnowałem. Poszedłem się przejść, a kiedy wracałem zobaczyłem, że jeszcze nie śpisz, więc jednak postanowiłem spróbować.
- Do czego zmierzasz? Próbuję cię zrozumieć, ale to, co mówisz jest tak zagmatwane, że już nic nie ogarniam - wzdycham, wiercąc się na materacu.
Może jednak się uchlał i majaczy, a może po prostu jest zmęczony. W każdym razie nie gada z sensem.
A ja jestem tak śpiąca, że i moja zdolność logicznego myślenia jest zaburzona.
- Staram się powiedzieć, że może damy radę dobrze się bawić. Razem.
Usłyszawszy to, mimowolnie parskam śmiechem.
Nie wyobrażam sobie spędzać z Lucasem więcej czasu niż jest to konieczne.
- Wybacz, ale nie załapałam anegdoty. Kolorowych, Luke.
- Kolorowych, Eleonoro.
Zasypiam z myślą, że bardzo nie lubię swojego pełnego imienia, a Hemmings coś kombinuje, bo napewno nie powiedziałby tego wszystkiego z potrzeby serca.
Niech ci się koszmary przyśnią, Lucas.
Jestem pewna, że to sen, bo obraz jest blady, a twarze lekko rozmyte.
Przeciskam się przez ogromny tłum w kierunku kolorowych świateł. Mocne bity dudnią mi w uszach.
Nie bardzo wiem co się dzieje.
Rozpoznaję pierwsze nuty mojej ulubionej piosenki Green Day, American Idiot.
Teraz już zaczynam rozumieć, że jestem na koncercie i lgnę do sceny jak ćma do światła.
A teraz proszę, wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, gdy zamiast ukochanego zespołu, widzę Lucasa Hemminga, Caluma Hooda, Ashtona Irwina i Michaela Clifforda.
Proszę, śmiejecie się.
Ja też się pośmieję, kiedy tylko wstanę.
A teraz zachwycam się głosem Luke'a.
Skaczę i śpiewam razem z tysiącem innych dziewczyn.
To prawdziwy koncert, a oni są zespołem z prawdziwego zdarzenia. Nie umiem dostrzec ogromnego logo za ich plecami, bo ilekroć staram się unieść głowę, oślepia mnie blask reflektorów.
- Luke, kocham cię! - krzyczy zziajana szatynka po mojej lewej.
Blondyn uśmiecha się do niej, ale wyciąga rękę w moją stronę.
Chwytam ją, a wtedy Lukey ciągnie mnie w górę.
- To dla niej i dzięki niej tu jestem - mówi do mikrofonu.
Włosy, oblepione potem, przykleiły mu się do czoła. Po ustach spływa mu pot z czoła.
Zapach potu miesza sie z zapachem jego dezodorantu.
Przyciąga mnie do siebie i całuje.
Całuje inaczej niż ostatnim razem.
Całuje mnie miękko, czule.
Spijam słone krople z jego warg, a tłum fanów wiwatuje.
Nagle budzę się wśród ciemności.
Ten sen był tak realistyczny, że jeszcze czuję napierające na mnie dłonie Hemmingsa i jego wolno posuwające się usta.
I, o matko, co ze mną jest nie tak?, wcale nie robi mi się niedobrze, a nawet podoba mi się jego palący dotyk.
Postanawiam pocieszyć się myślą, że to tylko idiotyczny sen spowodowany nadmiarem czasu spędzonego Hemmo.
Przewracam się na drugi bok i zerkam na zegarek, który wskazuje już piąta trzydzieści osiem.
Stwierdziwszy, że nie ma sensu się kłaść, trzy godziny snu przecież w zupełności mi wystarczą, włączam piosenki Green Day i ze słuchawkami w uszach zaczynam czytać fanfiction o Styliesie.
Ok, zamykają mi się ślepia, więc resztę opowiem wam potem.
Ale zanim pójdę spać, tuląc do siebie pluszowego pingwina, o którym kiedyś napomnę, dam wam dobrą radę.
Lepiej nie spać wcale, nie spać przez trzy krótkie godziny.
☆☆☆☆
Cześć Wam ♡
1930 słów, trochę słabo, liczyłam na jeszcze 500+,ale lepiej skończyć tu niż na siłę przeciągać.
Ogólnie rzecz biorąc, nie jestesm całkiem zadowolona z tego rozdziału. Ciężko było mi go napisać, bo jest tak zwanym zapychaczem.
Mam nadzieję, że następny będzie lepszy.
Love xx.
UPDATE PO 5 LATACH XDD Postaram się to kiedyś skończyć, może przy okazji trochę podniosę temu poziom XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro