Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Libertà

– Spójrz bardziej na lewo, signorina*.

Kobieta westchnęła cicho i odchyliła głowę w stronę okna tak delikatnie, jak mogła. Nie widziała różnicy, lecz chyba takowa była wielka, skoro o to ją poproszono. Przymknęła na chwilę oczy, gdyż zaczęło razić ją poranne, włoskie słońce.

Molto bene.

W powietrzu unosił się zapach kwiatów i płócien, jakie były rozrzucone dosłownie po całej podłodze zagraconego warsztatu. Tu i ówdzie plama farby, gdzie indziej szkice jakichś szalonych cudów. Doprawdy, któż widział, by pracować nad machiną pozwalającą człowiekowi latać? Absurd, w dodatku nierealny.

Było jednak w tym wszystkim coś, co potomkini króla uważała za... inne. Inne niż wszystko, co znała. Nie miała raczej w czym wybierać – życie w zamkniętym castello, chodzenie w jakichś głupich gorsetach, które robiły z jej narządów wewnętrznych to samo, co zrobiłby królewski, spasiony kucharz, siadając na pisklętach. Do tego pojawianie się wszędzie z obowiązkowym, pseudo-życzliwym uśmiechem i pełne podziwu przytakiwanie, gdy ojciec rozmawia o pieniądzach oraz interesach, bo nie ma nawet innych tematów. Za to, gdyby chciała wrócić już do domu, zastałaby tam jedynie rozkapryszonego narzeczonego, wysłuchałaby godzinnej litanii o tym, że się włóczy z jakimiś książątkami, a potem poszłaby spać. A od rana to samo. Wyprostowana, choć ze zmiażdżonym przez gorset odcinkiem lędźwiowym, uśmiechnięta, zawsze idealna i sztuczna. Dlaczego kazali jej być lalką z porcelany, nie rozumiejąc, jak bardzo porcelana jest krucha?

Tutaj z kolei było inaczej. Mogła śmiać się tak głośno, jak chciała i siedzieć tak, jak chciała. Nie musiała używać wielce wyrafinowanego języka. Nikt nie zmuszał jej do powtarzania "buongiorno, signore, va bene" i nikt nie upominał jej, gdy witała się zwykłym "cześć, jak się masz?". A to, co w tym wszystkim podobało jej się najbardziej (aczkolwiek rodzice prawdopodobnie rzuciliby ją za to na stos), to zupełny brak granicy między plebsem a szlachtą. Za drzwiami warsztatu Verrocchia nie panował żaden podział, żadne wyostrzone zasady, jedynie ciepła, swobodna atmosfera. To dlatego tak bardzo młoda Bella uwielbiała bywać tutaj u swojego przyjaciela – malarza, który był uczniem właściciela pracowni.

Zerknęła na niego kątem oka. Dwudziestoczteroletni mężczyzna miał włosy złote jak legendarny skarb, wypływające spod czerwonego beretu i kończące się dopiero na ramionach. Choć nie należał do najbogatszych, zawsze ubierał się schludnie oraz pachniał jak wiosenne kwiaty. Jego uśmiech był tak szczery, tak jasny, a śmiech z kolei klarowny, będący muzyką dla uszu Belli. Choć blondyn był nisko urodzony, miał w sobie mnóstwo szacunku do wszystkiego i wszystkich, ale to, co bezwzględnie zdobyło sobie sympatię Belli, to jego wielkie serce.

Zarumieniła się ledwo zauważalnie, gdy zawiesiła na nim wzrok o chwilę za długo. Momentalnie odwróciła speszone spojrzenie i zakaszlała cicho.

– Coś się stało? – zapytał łagodnie mężczyzna, malujący jej portret.

Na szczęście kobieta nie musiała długo prosić o obraz, choć bardzo jej na nim zależało. Talent tego człowieka był wprost niewyobrażalny. Cechował się doświadczeniem większym niż niejeden mistrz.

– Potrzebujesz przerwy?

– Nie, nie, amico mio, spokojnie – zaśmiała się, usiłując rozładować dziwne napięcie, jakie ją ogarnęło. – Kontynuujmy.

Posłał jej nieśmiały uśmiech znad obrazu, po czym wrócił do pracy. Pełen beztroski malował, co chwilę nucąc coś do siebie, a szlachcianka zadawała sobie tylko pytania. Rzuciła okiem za okno.

Florencja była chyba najcudowniejszą mieściną, jaką kobieta odwiedziła w swym krótkim życiu. Miała niepowtarzalny urok. Wszechobecny zapach świeżego pieczywa, bawiące się dzieci, nawet władca – Lorenzo de' Medici – wiecznie się uśmiechał, a za każdym rogiem można było spotkać minstrela, śpiewającego radośnie i grającego na lutni. Żadne inne toskańskie czy nawet ogółem włoskie miasto takie nie było. Nawet Rzym. Nawet Wenecja. Nawet Mediolan.

Zawsze, gdy widziała brukowe uliczki i tych wszystkich roześmianych ludzi, nie mogła przeczyć samej sobie. Nie mogła oprzeć się jednej myśli. Myśli o tym, jak bardzo im wszystkim zazdrościła. Bo mechanizm świata działał następująco – im więcej masz w sakiewce, tym mniej masz w sercu.

Spuściła nieco kompletnie nieobecny w zastanowieniu wzrok. Zamrugała kilkakrotnie, przyglądając się tępo jakiemuś szkicowi, który ukazywał odlatującego orła.

– Jak to jest być wolnym? – wyszeptała pogrążona w refleksji.

Bystre, szafirowe oczy zerknęły na kobietę w złotawej sukni zaciekawione. Malarz zaśmiał się, dziwiąc tym pytaniem.

– Wolnym? – zapytał, odkładając na moment pędzel.

Si, wolnym. – Westchnęła, przenosząc na niego wzrok.

– Przecież jesteś potomkinią króla. Masz zamki, wszystko, czego zapragniesz. Cały świat jest u twoich stóp. Chcesz odwiedzić Normandię? Żądasz i masz... Czyż... to nie wolność? – Spojrzał w jej czarne jak dwa węgielki oczy, gdy kobieta zaszczyciła go w końcu spojrzeniem. Wyglądała na skrajnie zagubioną, co wzbudziło we wrażliwym sercu młodzieńca wielkie współczucie.

– Ja jestem skuta. Jak ptak, którego ktoś zamyka w klatce i wiesza w oknie, by słuchać śpiewu. Nie jestem nawet w stanie wzlecieć na wysokość kilku centymetrów ponad swój poziom.

Contessa...

– Bella – poprawiła go, śmiejąc się cicho, na co ten odpowiedział tym samym.

– No tak, Bello... przecież możesz być wolna i szczęśliwa. Potrafisz rozwinąć skrzydła. – Posłał jej ciepły uśmiech, usiłując dodać choć trochę otuchy przyjaciółce.

– Chcieć, a móc... – Znów westchnęła, ponownie spuszczając wzrok.

Zastanowił się chwilę nad tymi słowami. Cóż miał zrobić, by jej to pokazać? Spacer u brzegu Arno? Nie, to zbyt banalne... A może jakaś zabawa? Nie, nie... on raczej nie przepadał za niczym tego pokroju. Skok z katedry Santa Maria del Fiore prosto w wóz z sianem? A może z Palazzo della Signoria? Nie, nie, absolutnie... biedny blondyn dostawał stanu przedzawałowego na samą myśl o czymkolwiek tak kaskaderskim.

Nagle wpadł na pomysł. Na powrót usiadł przy sztaludze, odłożył płótno z niegotowym portretem, po czym wziął mniejsze, czyste. Zaczął szkicować coś energicznie, z zapałem kreślił jakiś linie i kształty, szepcząc coś do siebie. Rzucał kobiecie tylko przelotne, tajemnicze spojrzenia, choć w gruncie rzeczy znał rysy jej twarzy na pamięć.

Czarnooka obserwowała go tylko ze zdziwieniem.

– Co robisz? – nachyliła się trochę, by coś dojrzeć, jednak nic z tego; pozostało jej więc tylko czekać.

Siedziała tak przez kolejne dwie godziny, oglądając akurat projekty czegoś takiego jak "czołg" i "helikopter". Nie miała pojęcia, co to było, ale wyglądało bardzo dziwnie.

W końcu jednak jej towarzysz raczył przemówić.

– Bello... – zaczął nieśmiało, zyskując uwagę dziewczyny. – Chciałbym pokazać ci wolność.

Uśmiechnęła się szeroko.

– Ale... jestem tylko prostym malarzem... więc pokazałem ci to po swojemu.

Pokazał jej mały obraz, jednak idealnie oddany, na którym Bella znajdowała się na pięknej polanie, usianej kwiatami; jej postać miała zwykłą sukienkę, choć nadal cudowną. Scena pokazywała, jak dziewczyna goni motyle roześmiana. Po przyjrzeniu się, szlachcianka dostrzegła nawet piękne kwiaty wplecione we włosy swego olejnego odpowiednika.

– To robi wrażenie... – praktycznie zaniemówiła, jednak chciała wydusić choć kilka słów wielkiego uznania. – Wygląda pięknie.

– Proszę. Jest twój. – Znów się do niej uśmiechnął. – To tylko ma ci przypominać, że nie żyjesz w klatce. Życie jest piękne, lecz tylko jedno... Nie chciałbym, byś zmarnowała choć jeden dzień.

Bella zaśmiała się i ucałowała jego policzek z wdzięczności, natychmiastowo wywołując u niego tym drobnym gestem malinowe rumieńce.

Pożegnali się i w końcu młoda kobieta opuściła warsztat. Słońce już prawie zaszło, jednak w świetle pochodni przy domach mogła podziwiać przepiękne dzieło.

Uśmiechnęła się, spoglądając na podpis przyjaciela i pomyślała, że ze swoim zapałem i pasją zostanie on niewątpliwie kimś wielkim.

Leonardo da Vinci.

_________________________

Signorina – panienka
Molto bene – bardzo dobrze
Castello – zamek
Va bene – w porządku
Palazzo – pałac
Signore – pan
Amico mio – mój przyjacielu
Contessa – pani (wyższe sfery, często hrabina)
Si – tak
Buongiorno – dzień dobry

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro