6 - Zdrada i zamieszanie
Joan siedziała obok Petera, który leżał na łóżku, oddychając głęboko i powoli. Jej serce wręcz pękało ze zmartwienia, gdy patrzyła, jak z trudem bierze kolejne oddechy.
Minęły 24 godziny, odkąd został użądlony. Wciąż nie wykazywał oznak leczenia lub przemiany. Nie mogła przestać się zastanawiać... Jakim sposobem został użądlony w ciągu dnia?
Szybko otrząsnęła się z upiornej myśli i zamiast tego skupiła na chłopaku.
Właśnie wtedy wszedł Newt z tacą pełną jedzenia.
— Nie jadłaś, Joan. — Odłożył tacę obok niej z zaniepokojeniem wymalowanym na twarzy.
— Nic mi nie jest — odpowiedziała. — Ale dziękuję.
Stał tam i przyglądał się jej swoimi brązowymi oczami.
— Chciałby, żebyś odpoczywała i jadła — zauważył. Joan westchnęła i potarła twarz, wzruszając ramionami.
— Wiem. Po prostu nie mogę przestać o tym myśleć — przyznała. Położył rękę na jej ramieniu.
— Rozumiem. Ale musisz odpocząć, kiedy tylko możesz — powiedział.
W odpowiedzi skinęła głową.
Newt w milczeniu opuścił pomieszczenie, a Joan zjadła małe porcje jedzenia, które jej dał. Wzięła głęboki oddech i wstała, nabierając do płuc świeżego powietrza.
Wyszła z chaty Medyków i zatraciła się w dźwiękach otaczającej jej Strefy. W oddali śmiali się niektórzy chłopcy, a bliżej niej ryknęła koza. W tle brzmiała symfonia ptaków śpiewających, latających dookoła z rozpostartymi skrzydłami podczas swobodnego szybowania.
Patrzyła na nie, żałując, że nie może być taka sama. Pragnęła wyhodować skrzydła i polecieć wysoko, gdzie nikt nie mógłby jej niepokoić. Gdzie mogłaby pomyśleć. Nagle uderzył ją pewien pomysł.
„Powinnam iść do mojego ogrodu. Tam mogę myśleć".
Tak jak zdecydowała, tak zrobiła. Dotarła do swojego kąta w Strefie. Tam, gdzie splątanie ciemnego bluszczu spotkało się z kolorowymi kwiatami jej pelargonii i wręcz „kocem" ze stokrotek. Odetchnęła głęboko, delektując się świeżym zapachem zieleni. Natychmiast poczuła, jak napięcie ucieka z jej ciała. Usiadła wśród roślin, czule sprawdzając liście, czy aby żadne robactwo ich nie uszkodziło.
Nagle usłyszała trzask złamanej gałązki, a włosy na jej ramionach stanęły na baczność. Szybko spojrzała w kierunku dźwięku, a jej serce przyspieszyło.
Peter stał kilka metrów dalej w brudnym ubraniu nasiąkniętym potem, a ręce zaciskał w pięści. Włosy na jego czole przykleiły się do skóry, a pod nim oczy śmigały niespokojnie, aż nie wylądowały na niej.
─────
Ku przerażeniu Thomasa pracownicy DRESZCZu przez pewien czas trzymali go z dala od systemów nadzoru. Zamiast pilnować przyjaciół, sprawdzał tego dnia próbki krwi, co zwykle było zadaniem Teresy. W laboratorium panowała cisza, z wyjątkiem szumu sprzętu i od czasu do czasu dźwięku szkiełek przesuwających się pod mikroskopami.
Teresa obserwowała Thomasa. Postanowiła z nim porozmawiać na osobności.
— Wszystko w porządku, Tom?
Nie zareagował. Był zbyt przyzwyczajony do jej mówienia w głowie, żeby teraz normalnie odpowiedzieć.
— Tak.
Nie przyczynił się już do rozmowy. Duża część jego umysłu była zajęta uporczywymi myślami. Czuł się winny, że tak często szpieguje Joan i narusza jej prywatność.
Jego serce wciąż pragnęło być z przyjaciółmi, a jego nienawiść do DRESZCZu rosła z dnia na dzień. Nadal postępował zgodnie z ich rozkazami, ale miał złe przeczucia. Był powód, dla którego kazano mu odpocząć od obserwacji.
— Coś się wydarzy.
Zerwał się i podszedł do drzwi. Przyjaciółka nie wahała się pójść za nim.
— Co robisz? — zapytała głośno.
— Wiem, co się dzieje — odpowiedział, zanim przejechał kluczem przez skaner i zniknął za metalowymi drzwiami.
─────
— Peter? — zapytała Joan. Jej głos brzmiał bardziej nerwowo niż zwykle.
Jego ciemne oczy wciąż były utkwione w niej. Oddychał nierówno.
Potem świadomość minęła, a jej miejsce zastąpiła furia.
— To byłaś... ty... — mruknął. — To byłaś ty!
— Co? Co masz na myśli? — Wstała. — Peter, co się stało?
Zanim zdążyła zrozumieć sytuację, rzucił się na nią, drżącymi dłońmi chwytając ją za gardło.
Oboje upadli na ziemię. Joan próbowała wytrącić się z jego uścisku, gdy jej drogi oddechowe zaczęły się powoli zamykać.
— Widziałaś, jak mnie zabierają! Nic nie zrobiłaś! — wrzasnął, kciukami przyciskając jej gardło.
Zdezorientowana dziewczyna desperacko wierzgała nogami, by tylko się uwolnić. W międzyczasie jej dłonie prześlizgnęły się po ziemi, by znaleźć coś, czym mogłaby go uderzyć.
Jednak on wciąż zaciskał ręce. Gdy jej wzrok stawał się nieostry, dłoń chwyciła kamień. Uniosła rękę do góry, uderzając nim w jego głowę.
Chłopak krzyknął, a jego uścisk rozluźnił się na tyle, że zdołała odepchnąć go z całej swojej siły.
Gdy tylko wstała, zaczęła biec. Po jej twarzy spływały łzy, których nawet nie zauważyła.
— Pomocy! Pomóżcie mi! — krzyczała. Jej głos był chrapliwy z powodu braku tlenu, ale wystarczająco głośny, by być słyszalnym. Pośrodku Strefy Newt usłyszał jej płacz i wstał ze zmieszanym wyrazem twarzy.
Biegła dalej, wpatrując się w coraz dalszy las. Radość szybko minęła, gdy czyjaś ręką owinęła się wokół jej talii, a coś ostrego wbiło się w jej ramię.
Wrzasnęła z bólu, ale uciszyła ją ręka zaciskająca usta. Poczuła, jak ciepły płyn wypływa z rany. Jej serce zatrzymało się na widok wbitego w ramię noża Biegacza. Szkarłatna krew spływała po jej lewym ramieniu aż do koniuszków palców.
— Zrobiłaś to nam wszystkim. Wysłałaś nas tutaj. Widziałem cię. Widziałem cię... — Peter szarpnął. Ciemne żyły na jego szyi widocznie odznaczały się na bladej skórze.
Właśnie wtedy Joan poczuła deja vú i zobaczyła w myślach pewnego chłopaka.
Miał ciemne włosy i oczy niczym czekolada. Jego głos wciąż przemawiał delikatnie w jej głowie.
— To nie twoja wina.
Wspomnienie uderzyło ją jak grom z jasnego nieba. Adrenalina zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Chwyciła rękojeść noża, by następnie szybkim ruchem wyjąć go z rany i przeciąć biceps Petera, uwalniając się.
Potem znów pobiegła. Krzyczała z całych sił, a jej wzrok zaczął odmawiać posłuszeństwa. Widziała jednak jakieś postacie w oddali biegnące w jej kierunku. Gdy się do niej zbliżyli, usłyszała Petera niedaleko siebie.
Jej serce przyspieszyło. Poczuła, że jej kolana są jak z waty i nim się obejrzała spadła na miękką trawę. Głowa jej pulsowała, a ramię ogarnął ogień. Nagle w powietrzu rozległ się dźwięk mocnego uderzenia, a Joan została świadkiem upadku Petera na ziemię.
Nad nim stał Newt, sapiący, z łopatą w rękach. Wkrótce wokół nich zaroiło się od Streferów. Zanim zdążyła coś powiedzieć, poczuła, że jej umysł wiruje, a głowa opadła z powrotem na trawę.
─────
Thomas pobiegł do pokoju obserwacyjnego, a krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach, gdy zobaczył wielu pracowników DRESZCZu otaczających monitory.
Szybko przepchnął się przez tłum. Serce podskoczyło mu do gardła na widok rozgrywającej się w Strefie sceny.
Joan została zabrana przez Minho do Chaty Medyków. Jej lewe ramię niemal nasiąkło krwią, a ciało zwisało bezwładnie w ramionach Azjaty.
Był oszołomiony i nie mógł znaleźć słów. Jego oczy szybko skierowały się na bok, a spojrzenie padło na jednego, dość specyficznego mężczyznę.
Janson stał z przodu tłumu ze skrzyżowanymi rękami, wpatrując się w monitor. Czuł – ba, on to wiedział – że Thomas nie jest szczęśliwy z powodu tego, co widzi.
— W porządku, nic więcej nie możemy zrobić. Wracajcie na swoje stanowiska — odprawił personel, który wyszedł z ciemnego pokoju.
Jego wzrok zwrócił się do Thomasa. Zbyt dobrze wiedział, że zaraz będzie krzyczał wniebogłosy.
— Co się do cholery stało? — zapytał nastolatek, starając się zachować spokój, ale gniew wciąż w nim buzował.
Janson pozostał niewzruszony. Na jego twarzy pojawił się mały uśmiech, ręka spoczęła na ramieniu chłopaka.
— Nie martw się, Thomas. Wszystko idzie zgodnie z planem. Poza tym Joan sobie poradzi. Nie przejmuj się — próbował go daremnie uspokoić.
Thomas zaciskał szczękę, patrząc na nieprzytomną dziewczynę z oczyszczoną raną. Tymczasem Janson spokojnie wyszedł, czując, że wszystko układa się zgodnie z jego planem.
Szatyn usiadł przed ekranem. Przewinął nagranie, a jego żołądek skręcił się, gdy zobaczył całe zajście od początku do końca.
„Właśnie dlatego trzymali mnie z daleka. Co oni do cholery planowali?"
Szybko wyłączył urządzenie i zanurzył twarz w dłoniach. Jego już i tak małe zaufanie do DRESZCZu znikło. Pozostała tylko nienawiść.
„Zapłacą za to. Wcześniej czy później".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro