Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Kahari

   — Długo jeszcze? — zawył Hussein, mierzwiąc dłonią czarne włosy, na które po chwili z powrotem nałożył pstrokaty turban.

   Ismail zerknął na niego z poirytowaniem. Mirza siedział na skrzyni pod opustoszałym straganem w świetle zachodzącego słońca. Mienił się w nim jak papuga, bo tak kolorowy strój, jak jej pióra, nosił. I to najwidoczniej było mu najbardziej nie w smak, co wyraźnie dał znać do zrozumienia chwilę potem:

   — Nienawidzę żółtego. — Zmierzył pogardliwym wzrokiem swoją galabiję. — I fioletowego. Zielonego też. No i pomarańczowego, różowego...

   — Więc nie musiałeś zakładać na siebie każdego koloru tęczy — odparł szach, nie mogąc już znieść narzekania kuzyna.

   — Sam mi dałeś te łachy! — wykrzyknął oburzony książę, ale gdy dostrzegł, jak przypadkowy przechodzień zmierzył go dziwnym spojrzeniem, uspokoił się.

   Szachinszach westchnął ciężko.

   — Bo mamy wyglądać jak kupcy — przypomniał ustalony wcześniej plan, niedowierzając w zamieszanie, jakie nagle zrobił wokół siebie Hussein. — Zapomniałeś, co to znaczy dyskretny plan odbicia szpiega z obozu wroga?

   — Oczywiście, że nie! Ale siedzimy tu już ze dwie godziny, a ja wyglądam jak jakiś kameleon!

   — Szkoda, że nie zachowujesz się jak on i głupio zwracasz na siebie uwagę — skwitował Ismail, uśmiechając się kąśliwie. — Uspokój się w końcu. Im bardziej jesteś kolorowy, tym bardziej ludzie będą bali się do ciebie podejść. Dla nich wyglądasz jak wariat, a kto chciałby mieć z kimś takim do czynienia?

   Mirza już nic więcej nie odpowiedział, tylko zrobił obrażoną minę i jak naburmuszony dzieciak skrzyżował ręce na piersi. Ismail przesunął wzrokiem po targowisku. Ludzie nie zwracali na nich większej uwagi, zbytnio zajęci ubijaniem interesów z chciwymi handlarzami.

   Przez drogę właśnie przejechała karawana czterech kupców jadących na wielbłądach obładowanych towarami. Jeden z czworonogów o mało nie zdeptał dziecka uciekającego przed grupą rozbrykanych rówieśników wykrzykujących: „berek".

   Nigdzie w zasięgu wzroku szach nie dopatrzył się Kazema. Zdecydowanie zbyt długo się nie pojawiał. Według planu miał czmychnąć z koszar wtedy, kiedy zmieniała się warta i większość żołnierzy udawała się na posiłek. Jednak ta pora już dawno minęła, a Parsy nigdzie nie było.

   — Obawiam się, że on już nie przyjdzie, panie... — Zrezygnowany, męski głos zwrócił uwagę Ismaila z powrotem na swoich towarzyszy. Szach spojrzał na żołnierza, który wypowiedział te słowa. Ubrał się podobnie, jak jego drugi towarzysz broni, z tym że nosił galabiję w ciemniejszym odcieniu brązu.

   — Poczekamy jeszcze chwilę — postanowił szachinszach, znów przeczesując spojrzeniem otoczenie w poszukiwaniu szpiega.

   Żołnierze wymienili bezradne spojrzenia. Jeden z nich popatrzył błagająco na księcia. Hussein westchnął, rozumiejąc, że powinien przemówić kuzynowi do rozsądku.

   — Powinniśmy wracać już do Bahu. Jeśli kapitan nie zobaczy nas na swoim pokładzie, to pójdzie się zabawić do tawerny i tyle go zobaczymy.

   Umówili się ze szmuglerem, że przemyci ich na południowy brzeg Bahi i Bahu swoim rozpadającym się galeonem. Mieli spotkać się po zachodzie słońca. Wyprawa była ryzykowna, więc przemytnik zgodził się na nią tylko przez wzgląd na ogromną skrzynię złota, która nad ranem wylądowała w jego kajucie.

   Ismail wlepił bezsilne spojrzenie w miejsce, gdzie w oddali majaczyły ogrodzone wysokim murem koszary. Nie chciał zostawiać Kazema na pastwę losu, ale Mirza tym razem miał rację. Nie mogli sterczeć tu bez końca. Przemytnik czekał.

   Nagle zobaczył zgarbioną postać przebijającą się przez tłumy zmierzające na wieczorną modlitwę do świątyni. Mężczyzna kroczył nerwowym, dynamicznym krokiem, oglądając się co jakiś czas za siebie. Kiedy podbiegł bliżej, szach z łatwością go rozpoznał.

   — Nareszcie! — Ismail odetchnął z nieukrywaną ulgą. Po chwili uniósł w zaskoczeniu brwi, gdy sunąc wzrokiem po postaci Kazema, zauważył dużą czerwoną plamę w okolicy brzucha. — Co ci się stało?

   Kazem podparł się o stragan i spojrzał przepraszająco na władcę.

   — Postąpiłem głupio — zaczął, krzywiąc się, kiedy uderzyła go nagła fala bólu. — Tyle tygodni tu spędziłem. Chciałem się pomodlić, podziękować Bogu, że już opuszczam tę wylęgarnię zła. No i... — Na chwilę zawiesił głos. Wstyd mu było podzielić się własną głupotą. — Pomalowałem węglem oczy, chciałem być bliżej naszej kultury... Akurat wtedy do środka wszedł jakiś kadet. Uznał, że obrażam sułtana i jestem zdrajcą, więc wbił mi nóż między żebra. Zdążyłem mu oddać i uciekłem, ale nie mam pewności, czy go zabiłem.

   — Niedobrze — syknął szachinszach. Gładząc się po ciemnej, krótkiej brodzie, intensywnie myślał. — Jeśli przeżył, podniesie alarm. Będą cię szukać.

   — Przepraszam, szachu...

   — Nie ma czasu na przeprosiny. Ruszamy! — Ismail podał szpiegowi nowe ubranie. — Załóż to.

   Kazem przykrył lnianą koszulę, którą miał na sobie, długą jasnoczerwoną narzutą. Zapiął ją pod szyję, aby ukryć krwawe plamy pod spodem. Czarną chustę owinął wokół głowy, czyniąc z niej turban.

   Potem cała piątka ruszyła wzdłuż targowiska. Ismail udawał, że ogląda towary na mijanych straganach, od czasu do czasu uśmiechał się serdecznie do przechodniów. Hussein kroczył za nim, swoją wkurzoną miną odstraszając skutecznie każdego, kto chciałby przystanąć i zamienić z grupą słowo. Jeden z żołnierzy trzymał się blisko Kazema, próbując zamaskować, że szpieg kuli się pod wpływem bólu. Drugi osłaniał tyły.

   Port był już blisko. Na panoramie oblanego pomarańczowymi kolorami nieba malowały się długie maszty ogromnych statków.

   Patrol wyłonił się znienacka. Dwóch żołnierzy w lekkich, płytowych zbrojach i czarnych kefijach zawiązanych dookoła głowy, ruszyli pędem w stronę przystani. Ismail zatrzymał się, więc jego towarzysze również.

   W porcie coś się działo. Roiło się tam od żołnierzy. Kupcy niecierpliwili się, stercząc w długiej kolejce. Wojownicy z armii sułtana sprawdzali karawany, uważnie przeszukiwali wozy. Na pokład okrętów również wchodziły patrole, sprawdzając przewożony towar.

   — Celnicy — zrozumiał Ismail. — Nie uciekniemy.

   — Uciekniecie — wtrącił się Kazem. Ciężko dyszał. — Beze mnie.

   Szach spojrzał na niego, kręcąc głową, ale Parsa nie dał mu dojść do słowa.

   — Jestem ranny, tylko was opóźniam, panie. Zdążycie uciec bez podejrzeń, jeśli mnie tu zostawicie.

   — Zwariowałeś? Nie zostawimy cię. Przyjechaliśmy tutaj, żeby sprowadzić cię do domu i nie wrócimy bez ciebie. Nie umrzesz na obcej ziemi.

   Ismail nie dał czasu na odpowiedź, bo ruszył w boczną uliczkę, zmieniając kurs ucieczki. Pozostali ruszyli za nim. Szach próbował wymyślić na poczekaniu nowy plan. Kontrola celna pokrzyżowała mu szyki, sam szmugler zapewne zwinął się ze statku lub odpłynął, zanim celnicy zdążyli dobrać się mu do szemranego towaru.

   — Uważaj, jak chodzisz, bracie! — Wymknęło się z ust mężczyzny, którego potrącił nagle Ismail. Szach uśmiechnął się nerwowo, mierząc przechodnia szybkim spojrzeniem.

   — Wybacz, bracie — odpowiedział. Nieznajomy wybełkotał coś niezrozumiałego pod nosem i wyminął piątkę uciekinierów, nie zwracając już na nich większej uwagi.

   — Gdzie idziemy? — zapytał Hussein, kiedy mężczyźni znaleźli się ponownie na ruchliwej ulicy.

   Kazem odruchowo ukrył się za żołnierzem Ismaila, kiedy po drodze przejechali wierzchem trzej zbrojni. Spędził tutaj dwa miesiące i zdążył poznać Kahari jako względnie bezpieczne miejsce. Wszelką przestępczość sułtan surowo i brutalnie karał, więc rzadko działo się tu coś niegodziwego. Poruszenie, jakie wywoływały wówczas na ulicach patrole żołnierzy, nie było częstym widokiem.

   Szach intensywnie myślał, przesuwając badawczym wzrokiem po otoczeniu. Nagle zauważył ogromny budynek wzniesiony z białego piaskowca. Dookoła rosły bujne, ale utrzymane w symetrycznych odstępach rośliny. Budowlę przykrywała kopuła, która odbijała każdy promień zachodzącego słońca. Ismail domyślił się, co to za miejsce.

   — Do biblioteki! — Wskazał kierunek. — Tam poczekamy, aż zrobi się bezpieczniej. 

   Płomień gorejący nad świecą rzucił blade światło na zapisane pochyłym pismem karty książki. Ayşe Hiranur pochyliła się nad księgą, lecz nie mogła się skupić na literach, które opowiadały nieznaną jej jeszcze historię, bo ciągle dręczyła ją jedna myśl.

   — Szkoda, że Aslan w ogóle nie spędza z nami czasu — stwierdziła ze smutkiem, podnosząc wzrok na siedzącą obok siostrę. Turna wodziła palcem po brzegach kilku książek ułożonych w równy stos, jakby zastanawiała się, którą z nich powinna przeczytać.

   — Ma ważniejsze sprawy na głowie — odparła.

   — Te ważniejsze sprawy często mają piękne kobiece imiona.

   Turna zaśmiała się zaskoczona przytykiem siostry.

   — A mówią, że to ja bardziej przypominam matkę, a tu proszę. Masz naprawdę cięty język!

   Ayşe zrozumiała, że sułtanka lekceważy tę sprawę, ale jej wcale nie było do śmiechu.

   — Aslan już nie jest jak nasz brat, teraz jest naszym władcą — zauważyła, nie starając się nawet ukryć smutku i urazy. — Nie pamiętam już, kiedy ostatnim razem z nim rozmawiałam tak jak dawniej.

   Turna westchnęła ciężko. W przeciwieństwie do swojej siostry już dawno pogodziła się z faktem, że po tym, jak Aslan stanie się władcą, mało zostanie w nim z chłopaka, z którym się wychowywały. Całkowicie pożre go sułtan Al'Kaharu.

   — Sama wiesz... — zaczęła po krótkim namyśle, dotykając pokrzepiająco dłoni Ayşe. — Aslan toczy wojnę nie tylko na froncie, ale też we własnym pałacu. To go wykańcza.

   Młodsza z księżniczek się zamyśliła. Wolała nie wiedzieć o niczym, co dzieje się między sułtanem, Mevrą Hatice a wielkim wezyrem i jego córką. Uważała, że im mniej wie, tym lepiej na tym wychodzi. Dlatego lubiła przychodzić tutaj, by uciec od ciężkiej atmosfery panującej w seraju, gdzie wszyscy wymieniali się fałszywymi uśmiechami, a tak naprawdę życzyli sobie śmierci w najgorszych męczarniach. Ayşe nie potrafiła tak żyć, więc uciekała tutaj. Z czasem ulemów* przestała dziwić obecność najmłodszej siostry sułtana w największym ośrodku wiedzy i nauki w Al'Kaharze.

   — Poszukasz ze mną tej książki, o której ci mówiłam? — zapytała Ayşe Hiranur po chwili ciszy, zmieniając temat na lżejszy.

   Turna pokiwała głową i wstała. Wcześniej dała znak eunuchowi, którego sułtan wysłał z nimi dla ochrony, żeby czekał na ich powrót.

   — Chodźmy.

   Księżniczki udały się na piętro porośnięte tuzinem regałów kryjących wiedzę spisywaną w księgach od wieków. Z sufitu zwisały trzy duże latarnie pokryte mozaikową siatką, przez co światła z nich bijące rzucały fantazyjne promienne smugi na wycięte łukami piętro i niżej na parter.

   Turna podeszła do jednego regału oświetlonego wiązką światła, która przypominała przeszyty symetryczną siatką kwiat. Ayşe za to zajęła się przeszukiwaniem ksiąg naprzeciw.

   Na półkach piętrzyły się grube książki w skórzanych, twardych oprawach oraz tuzin dekorowanych zwojów. W tym miejscu zgromadzono tysiące ksiąg z całego Południa. Początkowo wszelka wiedza była przechowywana w świątyniach pod czujną i bezpieczną opieką kapłanów. Oświecony sułtan niecałe sto lat wcześniej wzniósł piękną i ogromną bibliotekę w swojej stolicy, czyniąc z niej miejsce przyjazne dla każdego, kto odnalazł w sobie pragnienie nauki.

   Oczywiście piękne marzenia sułtana nie znalazły odbicia w rzeczywistości i największe dzieło jego życia wcale nie było takie przyjazne. Prędko stało się miejscem zamkniętym tylko dla paszów, ulemów, kapłanów i innych zamożnych osób. Prości ludzie nie byli tutaj mile widziani.

   Po niedługich poszukiwaniach Ayşe wreszcie znalazła to, po co tutaj przyszła. Odwróciła się, żeby dołączyć do siostry i podzielić się z nią dobrymi wieściami, ale nie zdążyła... Nagle upadła na ziemię, przedtem zderzając się z kimś, kto nagle wyłonił się zza rogu.

   — Och, przepraszam! Nie chciałem! — Sułtankę dobiegł przejęty i zmieszany męski głos.

   Księżniczka podniosła wzrok. Stał przed nią nastoletni żołnierz w niekompletnym rynsztunku. Pod czarnym kubrakiem dało się dostrzec czerwoną szatę z krótkimi, szerokimi rękawami. Również czarne szarawary miał wepchnięte do brązowych butów, z których jeden był rozwiązany. Choć nieznajomy nosił na sobie barwy wojenne Al'Kaharu, to nie wyglądał, jakby właśnie pędził do boju.

   — Nie szkodzi — odparła i chciała wstać, ale przed oczami zobaczyła rękę chłopaka. Księżniczka nieśmiało ją ujęła, przyjmując pomoc.

   Nastolatek przyglądał się sułtance ze skruchą i zawstydzeniem. Szybko odgadł jej tożsamość, sądząc po bogatej, różowej sukni, jaką miała na sobie i złotej opasce podtrzymującej szal na głowie. Poza tym łatwo domyślił się, że to najmłodsza siostra sułtana. Do koszar przedzierały się różne wieści, w tym to, że sułtanka Ayşe Hiranur bez pamięci zakochała się w nauce, a w wolnych chwilach lubiła uciekać do tej biblioteki, by studiować kurzące się na regałach księgi. Kiedy nie było nic innego do roboty, żołnierze plotkowali o wszystkim, a szczególnie o rodzinie sułtana.

   — Upuściłaś to, sułtanko — powiedział, przerywając niezręczną ciszę, gdy przypomniał sobie, że trzyma w rękach książkę, która chwilę wcześniej wylądowała razem z księżniczką na podłodze.

   — Dziękuję — wyszeptała, odbierając przedmiot. Jej twarz oblały purpurowe rumieńce.

   Dopiero wtedy Ayşe uświadomiła sobie, że czuje na sobie czyjś natarczywy wzrok. Spojrzała w bok, gdzie jej oczom ukazała się Turna. Wargi starszej sułtanki zadrżały, jakby chciały ułożyć się w uśmiech, ale ona nie chciała im na to pozwolić.

   — Jak masz na imię, żołnierzu? — zapytała, podchodząc bliżej.

   Chłopak podrapał się nerwowo po karku, zwracając na nią spojrzenie. Prędko domyślił się, że  patrzy na drugą sułtankę. Czerwona suknia przylegająca do jej ciała była skrojona z najlepszych materiałów, posiadała liczne zdobienia na gorsecie. Z kolei półprzezroczysty szal ułożony na jej włosach, obszywała złota nić i rozsiane po materiale drobne wzory przypominające kwiaty hibiskusa.

   — Ehsan — rzucił niepewnie, uświadamiając sobie, że wdepnął w niezłe bagno. Ktoś jego pokroju nie miał prawa nawet patrzeć na sułtanki, a co dopiero z nimi rozmawiać. — W zasadzie to w ogóle nie powinno mnie tutaj być.

   Turna zerknęła przelotnie na siostrę. Z trudem powstrzymała śmiech, kiedy zobaczyła błyszczące oczy Ayşe Hiranur wpatrzone w Ehsana jak w obrazek. Młodsza księżniczka nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa całkowicie oczarowana nieznajomym, więc starsza postanowiła ją w tym wyręczyć i ciągnąć dalej rozmowę:

   — Dlaczego?

   W głowie żołnierza pojawiło się tysiąc myśli. Nie powinien mówić o swojej niesubordynacji siostrom sułtana. Mógł skłamać, ale wychodził z założenia, że kłamstwo ma krótkie nogi i koniec końców zawsze wychodzi na jaw. Ostatecznie postawił na prawdę, modląc się, żeby nie podjął kolejnej złej decyzji w swoim krótkim życiu.

   — Nie cierpię wieczornej warty, więc zwiałem tutaj. I tak nikt mnie nie zauważy, bo większość żołnierzy poszła do portu wyłapać przemytników! — wyrzucił z siebie na jednym wdechu. Natychmiast jednak tego pożałował, więc walnął się w czoło z otwartej dłoni. — Błagam, nie mówcie tego mojemu dowódcy!

   — Spokojnie, nie powiemy — Turna zaśmiała się ledwo słyszalnie. Ehsan wypuścił z ulgą powietrze z ust. — A skoro już się spotkaliśmy, może zechcesz nam towarzyszyć?

   Chłopak nie spodziewał się takiej propozycji. Ayşe Hiranur patrzyła na niego z nadzieją. Po chwili Ehsan uśmiechnął się szeroko i z entuzjazmem się zgodził.

   Turna zaprosiła Ehsana tylko przez wzgląd na oczarowaną nim siostrę, ale po godzinie, jaką z nim spędziły, sama musiała przyznać, że był naprawdę interesującą osobą. Gadał jak najęty, dzieląc się sekretami ze swojego codziennego życia. Kiedy sobie uświadamiał, że za dużo powiedział, milknął, ale cisza z jego strony trwała tylko moment, bo zaraz znów opowiadał ze szczegółami całą historię swojego życia.

   — Więc lubisz czytać? — zagaiła w pewnym momencie Ayşe Hiranur, wlepiając maślane spojrzenie w żołnierza.

   — Nie, właściwie to nie — odpowiedział, podziwiając piśmienny ornament na ścianie. — Za szybko się nudzę, ale... Lubię to miejsce. Jest takie... oczytane. — Uśmiechnął się, kiedy wpadł na to słowo. — W koszarach mamy tylko krew, pot i bluzgi, a tutaj... Gdy spaceruje między książkami, czuję się, jakbym był jakimś paszą!

   Ayşe uśmiechnęła się subtelnie, odgarniając włosy za ucho.

   Sielankową atmosferę zakłócił dźwięk otwieranych z impetem drzwi. Do środka wtargnęła piątka mężczyzn. Ehsan poderwał się do góry i wyjął krótki, zakrzywiony miecz zza pasa. Zasłonił swoim ciałem sułtanki, gotowy je ochronić przed potencjalnym zagrożeniem.

   — Spokojnie, Ehsan, możesz opuścić broń — odezwała się Turna, odnajdując znajomą twarz w intruzach.

   Nazir patrzył na nią z równie wielkim szokiem. Nie spodziewał się jej tutaj, a właściwie liczył, że nie spotka nikogo znajomego. Planował przeczekać ze swoimi towarzyszami, aż patrole wykruszą się z portowej dzielnicy. Miał więc nadzieję, że obejdzie się to bez większych wrażeń.

   — To chyba przeznaczenie — oznajmił, patrząc na Turnę. Sułtanka odetchnęła głęboko. Miała wrażenie, że w komnacie zrobiło się jakoś goręcej.

    Hussein odchrząknął głośno. Ismail otrząsnął się z chwilowej dezorientacji. Spojrzał niepewnie na kuzyna, który gromił go morderczym wzrokiem.

   — Ach, tak... Bardzo ładne miejsce. Zawsze chcieliśmy je odwiedzić — powiedział z uśmiechem, chcąc rozluźnić atmosferę.

   To na niewiele się zdało. Napięcie wisiało w powietrzu. Ehsan mierzył wzrokiem nieoczekiwanych w bibliotece gości. Choć schował już broń, nie tracił czujności. Ayşe podeszła bliżej siostry. Nie czuła się komfortowo w towarzystwie obcych mężczyzn.

   — Wyglądasz znajomo. Nie spotkaliśmy się już? — zapytał po chwili żołnierz, przyglądając się badawczo Kazemowi.

   Ten parsknął lekceważącym śmiechem.

   — Ja? Jestem tylko prostym kupcem — odpowiedział, wzruszając ramionami. Usiadł na pufie pod ścianą, przybierając swobodną pozycję. — Na pewno się nie znamy.

   — Jesteś ranny. — Turna zamarła, kiedy na szacie nieznajomego rozlewała się czerwona plama.

   Mężczyzna machnął ręką.

   — Sprzeczka o wielbłąda. Tak to już jest z nami, kupcami.

   Sułtance nie podobała się ta sytuacja. Nazir wraz ze swoimi towarzyszami wtargnął tutaj jak burza, zostawiając więcej pytań niż odpowiedzi. Jeden z nich był też ranny i księżniczka szczerze wątpiła, że został tak dotkliwie dźgnięty z powodu wielbłąda.

   Znów zapadła uciążliwa cisza, której nikt nie przerywał. Turna nie mogła jej znieść, więc podeszła do okna, gdzie rozpościerał się widok na przykryte nocą miasto. Skrzyżowała ręce na piersi, próbując poukładać myśli. Nazir był dziwny. Choć sułtanka zapałała do niego jakąś nieoczekiwaną sympatią, nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten człowiek jest stworzony do tego, żeby pakować się w jakieś szemrane sytuacje.

   — Dostała pani mój list? — Pytanie mężczyzny, który nagle pojawił się obok, zostawiając w tyle niepewność zrodzoną w komnacie, zbiło z tropu księżniczkę.

   Turna pokiwała głową.

   — Tak... I pióro też — mówiła, lecz nie obdarzyła Nazira spojrzeniem. — Czy to był ibis?

   Mężczyzna uśmiechnął się.

   — W rzeczy samej. Jeden z piękniejszych, jakie widziałem w życiu.

   — Nie sądziłam, że znasz się na ptakach... Choć powinnam się domyślić, gdy tamtego dnia wspomniałeś o zwyczajach miłosnych papug. Nie każdy o tym wie.

   — Znać się to za duże słowa. Jestem pasjonatem, ale nie ekspertem.

   Sułtanka zwróciła spojrzenie na Nazira. Przesunęła badawczym wzrokiem po jego sylwetce. Była przykryta wzorzystą, utrzymaną w brązowych, stonowanych kolorach galabiją. Na głowie spoczywał mu podobnej barwy turban. Wcześniej wyglądał jak wojownik, może trochę zbir czy bandyta, teraz zaś jak wędrowny kupiec.

   — Kim ty naprawdę jesteś? — zapytała, nie mogąc już znieść pytań, które gromadziły się w jej głowie.

   Mężczyzna się speszył, uśmiech zniknął z jego twarzy. Spojrzał przez szybę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zauważył, że port znacznie opustoszał, nie kręciła się już tam praktycznie żadna żywa dusza. Statki cumujące u brzegu również zniknęły. Spokojne, uśpione morze widać było w całej krasie. Czyli z dzisiejszej ucieczki nici, domyślił się mężczyzna i znów spojrzał na sułtankę.

   Wydawała się dobra i uczciwa w przeciwieństwie do jej brata. Ismail źle się czuł z tym, że musiał ją okłamywać. Prawdy też nie mógł wyjawić. Przypadkowe spotkania rodziły kolejne nieporozumienia, z których ciężko było już wybrnąć. Turna oczekiwała odpowiedzi. Szach nie chciał żegnać się z nią bez żadnego słowa.

   — Nie jestem tym, za kogo mnie masz — zaczął, zauważając to, co księżniczka już się domyślała. Z każdym kolejnym jego słowem, niepewność wzrastała w Turnie.

   — Jesteś pełen tajemnic, Nazirze...

   — Spotkajmy się jutro w porcie niedługo przed zachodem słońca — poprosił, zanim zdążył to dwa razy przemyśleć. — Powiem ci, kim naprawdę jestem. 


*ulemowie to muzułmańscy uczeni i teolodzy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro