Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54. Sny i koszmary

   Koszmary nawiedzały każdą noc, odkąd Turna zabiła Zannę. Ciągle dotyczyły tego samego. Główne i jedyne role grały w nich tylko księżniczka i niewolnica. Jedna była skazana na drugą jak przywiązany do konkretnego miejsca duch. Tym miejscem było sumienie Turny, bo zabicie go okazało się znacznie trudniejsze, niż zamordowanie Zanny.

   Śmierć była jedynym motywem tych pustych, przerażających nocy, gdy oczy sułtanki się zamykały. Raz to księżniczka roztrzaskiwała czaszkę Zanny kamieniem, a innym razem rola mordercy przypadała niewolnicy. I tak w kółko.

   Aż wreszcie po upływie kilku tygodni Turna pojednała się z myślą, że przetrwanie wymagało makabrycznych czynów, a na każdej wojnie zawsze są ofiary. Choć nadal czuła wstręt do samej siebie, tłumaczyła sobie, że musiała to zrobić. Inaczej Zanna zabiłaby Ismaila, a później i ją.

   Dziś przemogła się i po raz pierwszy od wielu dni poszła do świątyni. Choć w Al'Kaharze oraz Bahi i Bahu wierzono w tego samego Boga, to Numarowie trwali w przekonaniu, że to oni są jego prawdziwymi spadkobiercami, nie Zahidzi. Między innymi to właśnie ten konflikt był zapalnikiem do wybuchu wojny.

   Do haremu Ismaila wróciła z nastawieniem, że musi wyjawić Leyli całą prawdę. Tylko w ten sposób mogła uwolnić się spod jarzma ciągłego poczucia winy.

   — Czyli on nie był eunuchem? — Leyla niemal pisnęła zdjęta lękiem, przerywając monolog księżniczki. Turna spojrzała na niewolnicę z uniesionymi brwiami, nie rozumiejąc, dlaczego akurat ta kwestia wstrząsnęła nią najbardziej.

   — Nie. Udawał eunucha, żeby móc wchodzić do haremu i się ze mną kontaktować. — Pogłaskała Súkkara, który przytulał się do jej uda. — Ale to nie jest zły człowiek. Jakkolwiek to źle nie zabrzmi, wspólne knucie zbliżyło nas do siebie. Ismail za karę wysłał go do pracy w kamieniołomie. Przynajmniej Zain wciąż żyje, ale i tak zamierzam go stamtąd wyciągnąć.

   — Jak? — Leyla zrobiła wielkie oczy. — Myślałam, że przestałaś już knuć i grzecznie czekasz, aż z Al'Kaharu wróci poseł.

   — To nie knucie! — Turna uniosła ręce w obronnym geście. — To tylko pomoc przyjacielowi. Zain wszedł w układ z wielkim wezyrem tylko, dlatego że pragnął wolności. Nie mogłabym spać spokojnie z myślą, że ja już jestem wolna, a on nie. Tak wiele dla mnie zrobił... Nie mogę go zostawić.

   Niewolnica powoli pokiwała głową. Była blada jak płótno, wysłuchując zwierzeń księżniczki, ale wydawała się rozumieć. Turnie ulżyło, gdy wszystko z siebie wyrzuciła, lecz liczyła się z tym, że przyjaciółka ją znienawidzi i wyklnie, ale Leyla tego nie zrobiła.

   — Prawdę mówiąc... Coś podejrzewałam — wyjawiła w pewnym momencie niewolnica. — Spisek z wielkim wezyrem przerósł moje założenia, ale poza tym, kiedy tylko cię bliżej poznałam, wiedziałam, że nie będziesz siedzieć z założonymi rękami. W tym właśnie się różnimy. Ty stawiasz czoła wyzwaniom, walczysz z przeciwnościami losu. Ja godzę się na wszystko, nawet nie podejmując walki. Podziwiam w tobie tę odwagę, której mi brakuje.

   Turna w jednej chwili zrozumiała, jak wiele się zmieniło. Przecież, zanim opuściła ojczyznę, była najbardziej wierną zasadom osobą w swojej rodzinie. Nie miała nic przeciwko temu, by w pełni podporządkować się woli bliskim. Wyjść za mąż za sojusznika sułtana, którego po raz pierwszy zobaczy dopiero w noc poślubną, dać mu dzieci — kolejne pionki wierne dynastii — przez cały czas wspierać Al'Kahar i żyć dla jego chwały, lecz nigdy się w niej nie pławić. Dopiero w Bahu odkryła w sobie wolę walki. Zrozumiała, że ma skrzydła i może latać.

   — Będę za tobą tęsknić, gdy już wrócisz do domu. — Leyla sprowadziła myśli Turny z powrotem do komnaty. Księżniczka ścisnęła jej dłoń w czułym geście. Nie powiedziała jednak nic, bo niewolnica otworzyła dużą szkatułkę. — Miałam ci dziś pokazać, jaki dostałam prezent od szacha, ale zaczęłaś mówić to wszystko i... Zapomniałam.

   Turna ciekawsko zajrzała do środka. Zachwyt rozświetlił jej oczy, gdy patrzyła na kryształowe, szachowe bierki. Figury były niesamowicie piękne i precyzyjnie rzeźbione.

   — Grasz w szachy? — Księżniczka podniosła w zdumieniu oczy na niewolnicę.

   — Nie jestem w tym najlepsza, ale wciąż się uczę...

   Turna poczuła się zaintrygowana. Szachy były atrybutem mężczyzn i władców. Jako dziecko odkryła w sobie kaprys, że też chce doświadczyć tej mistycznej wiedzy, którą kryły szachowe figury. Początkowo była to zwykła zazdrość, opór przeciw podziałom i chęć udowodnienia, że też może grać, jeśli chce. Z czasem jednak ta gra oczarowała ją tak, że zapomniała o swojej pierwszej motywacji. Grała z Hasretem — najbardziej wykształconym eunuchem w pałacu i uczyła się logicznego myślenia.

   — Cudownie! — rzuciła z radością. — Mówiłaś, że nie jesteś odważna, a przecież to piękny przejaw odwagi! Szachy to męska i królewska gra, a ty jesteś...

   — Niewolnicą? — dokończyła za nią Leyla i zaraz się uśmiechnęła. — Może gdybym sama chciała się uczyć... Ale wcześniej nawet nie wiedziałam, co to jest. To szach podczas naszej pierwszej nocy zaproponował, że zagramy, zamiast...

   — Rozumiem. — Sułtanka parsknęła nerwowym śmiechem, zanim niewolnica dokończyła to, co z pewnością by ją zgorszyło.

   — Cóż... Ten prezent chyba oznacza, że szach zamierza wrócić do naszych lekcji... — Niewolnica wyraźnie posmutniała. Ledwie musnęła palcami bierki. — W ostatnich dniach wszystko uporczywie przypomina mi o tym, że niedługo stąd wyjedziesz, a ja nie mogę się z tym pogodzić...

   Turna nie odpowiedziała. Od tak dawna marzyła o powrocie do domu, ale im bardziej on się zbliżał, tym trudniej było jej ułożyć własne myśli.

   Na szczęście nie musiała długo się nad tym zastanawiać. Pukanie do drzwi zmąciło mętlik w jej głowie. Komnatę Leyli odwiedził Ismail.

   — Dobrze się składa, że widzę was obie... — zaczął powoli. Jego wzrok spoczął na szachach. — Mój prezent ci się podoba, Leylo?

   — Oczywiście! Czuję się zaszczycona. — Wcześniejszy smutek na twarzy niewolnicy rozmyły oznaki radości.

   — Bardzo się cieszę.

   Turna poczuła się niezręcznie, jakby samą swoją obecnością zaburzała im właśnie cenną chwilę. Leyla znów się odezwała:

   — Turna też umie grać. To fascynujące!

   — W rzeczy samej — zgodził się mężczyzna. Stłumił śmiech uśmiechem, w którym księżniczka dostrzegła ślad zlekceważenia. I choć posłała Leyli urażone spojrzenie, że o tym wspomniała, mimo że nawet jej nie powiedziała, czy to prawda, bardziej uraził ją fakt, że Ismail w to powątpiewał.

   — Nie wierzysz? — Spojrzała na niego prowokacyjnie. — Możemy zagrać, skoro potrzebujesz naocznego dowodu.

   I zobaczymy, kto się wtedy będzie śmiał, dodała w myślach.

   — A więc grajmy. — Szach podjął rękawicę.

   Leyla położyła szachownicę na stoliku. Turna i Ismail, siadając naprzeciw siebie, rozłożyli bierki na swoich polach. Niewolnica zajęła miejsce na sofie u szczytu stołu. Wyczuwając wiszące wokół napięcie, oscylowała wzrokiem pomiędzy nimi dwoma, jakby nie była świadkiem planszowej rozgrywki, a pojedynku na śmierć i życie.

   — Nie martw się, nie miałbym serca skazywać cię na druzgocącą porażkę. Szybko i bezboleśnie cię wykończę — rzucił zaczepnie Ismail, podejmując ruch po tym, jak sułtanka rozpoczęła rozgrywkę.

   — Nie bądź tego taki pewien — odparowała Turna, przesuwając swojego pionka w przód. — Łatwiej popełnić błąd, gdy lekceważy się przeciwnika.

   Gra toczyła się dalej, a obie strony wzięły ją aż nazbyt poważnie. W pewnym momencie Leyla przeraziła się, że Turna wbije bierkę w oko Ismailowi. Była tak wściekła, gdy szach zbijał jej figury, że ściskała je coraz mocniej, przesuwając po szachownicy. Sułtanka za każdym razem oddychała jednak głębiej, by się uspokoić, bo zamroczony gniewem umysł nie sprzyjał ułożeniu zwycięskiej strategii. Patrzyła w skupieniu na układ sił Ismaila na polu, próbując przewidzieć jego następny ruch.

   Widziała cwany uśmiech pod jego wąsem, kiedy przypatrywał się swoim czarnym bierkom. Był już pewien zwycięstwa. Frustracja kłuła Turnę jak kolce. Nie zamierzała przegrać. Nie mogła. Zwłaszcza gdy uniosła się pychą, będąc pewną, że ogra przeciwnika. Wstyd rozsadzał ją od środka, niemal tak intensywnie, jak gniew.

   Ismail wykonał kolejny ruch. Posunął figurę wzdłuż planszy po zwycięstwo, ale... Odsłonił króla! To była szansa Turny.

  Zaatakowała wieżą wrogiego króla, co zakomunikowała podekscytowanym okrzykiem szach. Leyla pisnęła w emocjach, dopingując przyjaciółkę. W dwóch ruchach miała rozstrzygnąć się cała gra. Mężczyzna spokojnie rozejrzał się po polu, ale gdy zorientował się, że nic nie może zrobić, by uratować króla, westchnął.

   — Mat! — Księżniczka zbiła króla. Zakończyła grę zwycięstwem. Choć topór wojenny Ismaila i Turny został zakopany, sułtanka nadal czuła satysfakcję, gdy udało jej się ograć nadal oficjalnego wroga Al'Kaharu.

   — Ostatnim razem tylko chogan dostarczył mi takich emocji. Takie zwycięstwo zasługuje na nagrodę — napomknęła Leyla. Klaszcząc, puściła dyskretnie oczko do Turny.

   Szach uśmiechnął się pod nosem.

   — Tak. Gratulacje — rzekł ciepłym głosem, w którym nie było słychać ani śladu oburzenia. — W zasadzie to poniekąd po to tu przyszedłem. Turno, dziś przybył poseł z Al'Kaharu. Umówiłem spotkanie z twoim bratem. Jutro wyjedziemy, by nie trwonić więcej czasu.

   Księżniczka uśmiechnęła się szeroko, ledwo powstrzymując łzy szczęścia.

   — Ale najpierw wydam ucztę z tej okazji dziś wieczorem. Uczcimy to należycie.

   Szach zostawił je same. Leyla przytuliła sułtankę, która promieniała z radości. Turna wygrała nie tylko powrót do domu, ale przy okazji pokonała też szachinszacha. Dwa zwycięstwa jednego dnia. Z dumą omiotła spojrzeniem szachownicę, lecz gdy dłużej na nią spoglądała zrozumiała, że wcale nie zwyciężyła. To Ismail pozwolił jej wygrać. 

   Gdy złote promienie słoneczne na niebie przeniknęły w ciemne smugi poprzedzające zmierzch, Turna wróciła z hammamu do swojej komnaty. Niedługo miała odbyć się uczta.

   Súkkar już spał z brzuchem do góry na pufie pod oknem. Księżniczka podeszła do szafy, by wybrać z niej odpowiedni na dzisiejszy wieczór strój, lecz coś leżące na łóżku prędzej przykuło jej wzrok. Była to suknia o głębokim bordowym kolorze, podkreślała dekolt wycięciem w kształcie półkola, dodatkowo usztywnionym złotą nicią. Na górnym materiale rozsypywały się drobne, złote kwiatki.

   Czyli to miała być nagroda za zwycięstwo, zresztą wcale niezasłużone. Turna wyobraziła sobie szachownicę na chwilę przed ostatnimi ruchami. Kiedy Ismail został zaszachowany, mógł uciec królem. Miał do tego okazję, lecz tego nie zrobił. Już wcześniej odsłonił go wieżą, by przeciwniczka mogła go pojmać. Celowo się podłożył.

   Bardziej od porażki Turna nienawidziła nieuczciwego zwycięstwa. Jednak suknia była przepiękna, księżniczka nie mogła oderwać od niej wzroku.

   Ismail, dając Turnie tę suknię, chciał ją w niej dziś zobaczyć. Ciepło przeczołgało się po ciele sułtanki. Pogładziła miękki w dotyku jedwab, śledząc palcem złote ornamenty. Uwielbiała burgundowy kolor, ale teraz przypominał jej tylko o stroju, który miała na sobie w noc śmierci Mahfuza.

   I przez to nie wiedziała, co powinna myśleć.

   Wtedy pod fałdą spódnicy dostrzegła coś jeszcze. Pióro. Czarne jak noc, pod światłem świecy mieniło się złotą poświatą. Oddech zamarł w piersi księżniczki, gdy ujęła je w dłoń. Doskonale je rozpoznała. Należało do Nazira.

   Serce Turny porwało się jak spragniony lotu ptak. Ta skomplikowana układanka zaczynała łączyć się w całość.

   Uczta odbyła się na tarasie rozświetlonym dziesiątką złotych lampionów. Do nozdrzy dolatywały zapachowe kompozycje licznych kwiatów drażniące się z mocnymi kadzidłami. Potrawy na stołach, głównie na bazie warzyw i jagnięciny, oraz desery, już od samego patrzenia wywoływały głód. Z boku siedzieli muzycy, wszczepiając w wieczorną ciszę łagodne dźwięki.

   Trzy prostokątne stoły stały blisko siebie, dookoła usłane poduchami. Przy stole ustawionym frontem do wejścia siedzieli Ismail oraz Nafi. Dwa pozostałe przylegały do niego równolegle, z prawej strony zasiadali mężczyźni — Hussein i Salim. Natomiast z lewej kobiety — Leyla, a obok niej miejsce dla Turny, która właśnie weszła na taras.

   Ulżyło jej, że to kameralne przyjęcie i wszystkich tutaj znała. Nie wyobrażała sobie spędzać czas wśród żon dostojników państwowych i udawać, że wszyscy cieszą się swoim towarzystwem. Większego fałszu jeszcze by nie doświadczyła.

   Czując na sobie wszystkie spojrzenia, czym prędzej usiadła obok Leyli, lecz to nie pomogło. Nadal wlepiały się w nią trzy pary oczu — Ismaila, Salima i Husseina — a w każdym tym spojrzeniu odnajdywała co innego. Spięła się, bo nie wiedziała, czy to poruszenie spowodowane jest strojem, jaki miała na sobie, czy tym, że wciąż była tutaj obca.

   Poprawiła bordową chustę na włosach i odchrząknęła. Wtedy szach zabrał głos:

   — Zaprosiłem tutaj was, moich najbliższych, by uczcić pomyślnie malującą się przyszłość. Wierzę, że nasze imperium wróci do dawnej chwały bez konieczności ciągłego przelewania krwi.

   Turna powoli rozejrzała się wokół. Nafi kiwał aprobująco głową. Hussein spuścił wzrok na talerz. Mimo że wydawał się niewzruszony, księżniczka dostrzegła ból na jego twarzy. Sama zbyt wiele razy go nosiła, by teraz mógł jej umknąć. Choć książę wyrządził sułtance wiele krzywd, życzyła mu, żeby wreszcie zaczął żyć w świecie żywych, a nie wspomnieniami martwych.

   Leyla wpatrywała się w Ismaila z uśmiechem, podziwem, miłością... Lecz nie taką, jaką nałożnica odczuwa do swojego pana. Przypominała Turnie bardziej uczucie, które sama miała w oczach, patrząc na swoich starszych braci.

   Księżniczka nie potrafiła odgadnąć tylko emocji towarzyszących Salimowi.

   — Spokój Bahi i Bahu mąciło już zbyt wiele wojen — ciągnął szachinszach. — Nasz kraj przez ostatnie lata doświadczał więcej spustoszenia niż rozkwitu. Jakim byłbym szachem, gdybym sam wiódł swoją ojczyznę na śmierć? Pragnę ją chronić, rozwijać, dawać nadzieję i próbować wszystkiego, by ciągle żyła. I jeśli to zagwarantuje jej przetrwanie, chcę we wrogach odnaleźć przyjaciół. — Ostatnie słowa skierował do Turny, śląc do niej delikatny uśmiech. Księżniczka odwdzięczyła się mu tym samym.

   — A teraz po prostu porzućmy wszystkie waśnie i cieszmy się dzisiejszym wieczorem. — Szach skończył przemowę i usiadł na swoje miejsce. Hussein dotknięty słowami kuzyna podniósł wzrok wprost na Turnę. Ale tylko na chwilę, zaraz spuścił go na talerz.

   Rozpoczęła się biesiada w akompaniamencie spokojnej muzyki neyów, barbatu i bębnów. Popijając szerbet, Turna rozmyślała, czy przyszłość rzeczywiście będzie tak błoga, jak słodki smak napoju w jej ustach.

   Ismail pragnął pokoju. Nie powiedział o nim wprost, ale księżniczka zrozumiała, że do niego zmierzał. Popierała ideę świata, w którym nie było wojny. Miała dość kłótni, uprzedzeń, wzgardy i osądów, które zamykały obie strony numarsko-zahidzkiego konfliktu w krzywym zwierciadle tak różnym od odbicia rzeczywistości. Spustoszona zagładą Safa powoli wracała do życia. Na nowo uczyła się niewinności, którą gwałtem jej odebrano. Bahu wzniesione ze złota z poszanowaniem nomadzkich tradycji nie było dzikie ani straszne — było piękne. Ludzie wyglądali tutaj tak samo, jak w Al'Kaharze. Potwory przypominały jedynie strażnicy z maskami szakali zamiast własnych twarzy, ale pod nimi kryli się ludzie, nie wypaczone bestie.

   Myśl o przyszłości nie była jednak wolna od lęku. Czy Szakal tożsamy z wojną mógł poświęcić się pokojowi? Czy człowiek, który przemocą zdobył szacunek, mógł zaprowadzić i utrzymać spokój? Choć Turnie wydawało się, że zna odpowiedź, nie wiedzieć czemu, nie mogła jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

   Gdy muzyka nieco przyspieszyła, a do uszu księżniczki dopłynęły rozmowy, Turna zrozumiała, że zbyt długo snuła w głowie różne scenariusze, bo każdy zajmował się już sobą. Widok biesiadników natchnął ją tęsknotą za domem. Nie powinna pielęgnować jej już w sercu, bo wracała do Al'Kaharu. Tak bardzo tego pragnęła, a nie potrafiła w pełni się cieszyć.

   Wstała od stołu, gdy inni też rozeszli się po balkonie. Zostawiła w tyle rozbrzmiewającą muzykę, zeszła po trzech stopniach na niższą partię tarasu, która była połączona z ogrodem. Śpiew słowika skusił ją, żeby zatrzymać się przy balustradzie i poszukiwać go między drzewami. Po chwili się jej ukazał. Modry słowik ginął na tle nocy, ale blade światło latarni nieśmiało go rozświetliło. Turna wsłuchiwała się w jego wokal, jakby był dedykowany tylko dla niej.

   Jednak nie została na długo jedynym widzem tego występu.

   — Wybacz, że cię zlekceważyłem. Nie spodziewałem się, że al'kaharskie księżniczki uczą się strategii na bierkach szachownicy. Teraz już wiem, dlaczego tak łatwo przychodziło ci mnie ogrywać. Nie tylko w szachach — powiedział zaczepnie Ismail.

   — I tak mnie zlekceważyłeś — odpowiedziała, odwracając się w jego stronę. — Dałeś mi wygrać, jakbyś założył, że sama tego nie zrobię. Może i nie udałoby mi się z tobą zwyciężyć, ale zniosłabym porażkę.

   Zawstydził się. Czyli nie spodziewał się, że jego podstęp wyjdzie na jaw. Jednak księżniczka uśmiechnęła się delikatnie. Taka intryga z pewnością była miłą odmianą od bezwzględnych spisków, jakich ostatnio doświadczała.

   — To nie było zwycięstwo.

   — Zrobiłem to po to, by mieć pretekst, żeby dać ci prezent.

   — W takim razie... Pióro Nazira było tego warte. — Turna uciekła wzrokiem do słowika.

   — Chciałem dać ci coś, co jest dla mnie najważniejsze.

   Księżniczka miała nadzieję, że kołatanie jej serca nie dopłynęło do uszu mężczyzny. Ścisnęła palce na balustradzie.

   — Dlaczego?

   — Żebyś nie wątpiła w moje dobre intencje.

   Czy on czytał jej w myślach? Turna rozmyślała, czy pokój jest w ogóle możliwy, czy jej ojczyzna go przyjmie, czy Bahi i Bahu podtrzyma. To była niekończąca się potyczka, której nie potrafiła wygrać. W dodatku nieustannie zastanawiała się, czego pragnie Al'Kahar, a czego ona.

   — Pójdę już. Baw się dobrze. — Szach zakończył rozmowę, zapewne odbierając milczenie sułtanki jako niechęć jej kontynuowania.

   Znów została sama ze słowikiem. Ptak zmienił tonację. Teraz śpiewał bardziej smętnie. Turnę uszczypnął zawód, bo poczuła się tak, jakby słowik zrobił to specjalnie, żeby bardziej ją zdołować. Usiadła na ławce.

   Na wyższym, środkowym tarasie Ismail rozmawiał o czymś żywo z Husseinem. Chyba po raz pierwszy sułtanka zauważyła na twarzy Mirzy szczery uśmiech. Niedaleko nich Leyla dyskutowała ciepło z Nafim. Oboje okupowali stolik ze słodyczami i śmiali się do rozpuku. Niewolnica pąsowiała i zakrywała usta dłonią, kiedy opuszczał je za głośny chichot.

   Turna spędziła z nimi długie miesiące, a nie wszystkie z nich były przepełnione cierpieniem. Tak trudno było uwierzyć, że następnego dnia to wszystko miało odejść w zapomnienie.

   — Więc wyjeżdżasz. — Salim nieco wystraszył księżniczkę, nagle pojawiając się tuż obok.

   — Nareszcie — potwierdziła, siląc się na uśmiech.

   Mężczyzna usiadł koło niej na ławce.

   — Będę za tobą tęsknić.

   — Trudno mi to przyznać, ale ja też będę tęsknić za tym miejscem...

   Czuła na sobie analityczny wzrok Salima, więc posłała mu pytające spojrzenie.

   — Nie wierz Ismailowi we wszystko, co mówi.

   Turna zmarszczyła brwi. Już któraś osoba mówiła w ten sposób o szachu.

   — Co masz na myśli?

   Salim westchnął. Ściszył głos:

   — Nie chcę, żeby spotkało cię to samo, co moją przyjaciółkę.

   — Proszę, przejdź do sedna — poprosiła sułtanka. — Mam dość zagadek.

   — Ismail może wydawać się milutki, ale to tylko pozory. W Tasharze rozkochał w sobie wolną kobietę. Zasady nie przeszkadzały mu w tym, żeby się z nią zabawiać. Kiedy sprawy zaszły za daleko, tylko ślub mógł ją uratować, ale Ismail się z nią nie ożenił. Nie tylko złamał jej serce, ale i splugawił w oczach ludzi. Później wyjechał, nie zważając na to, jaki lincz ją spotka.

   Turna poczuła silne ukłucie w sercu. Już dawno zauważyła, że Ismail ma zbyt luźne podejście do ogólnie przyjętych zasad i moralności, ale nie sądziła, że byłby skłonny do czegoś takiego. Poza tym ludzie mówili, że kochał tę tajemniczą kobietę z Tasharu. Dlaczego więc ją zostawił?

   — Dlaczego się z nią nie ożenił? — powiedziała na głos to, co właśnie krzątało się po jej głowie.

   — Nigdy nie zamierzał. Chciał się jedynie bawić, branie odpowiedzialności za swoje czyny nigdy nie było jego mocną stroną... Mówię ci to tylko dlatego, że jesteś rozsądną kobietą. Nie mogłabyś zakochać się w kimś takim. Poza tym on zabił twojego brata...

   — Nie zabił Mehmeta.

  — Mówię o Ömerze.

   Oczy Turny piekły, a głowa bolała od natłoku myśli.

   — Ömer sam dokonał wyboru.

   — Ale to wina Ismaila. To on namawiał go do zmiany stron i zdrady twojego kraju. Nie wierzysz w jego winę, więc sama to sprawdź. — Dyskretnie podsunął jej złoty pieczęć z grawerunkiem. — Idź do archiwum. Tam znajdziesz odpowiedzi.

   — Zostałeś wezyrem? — Turna uważnie przyjrzała się sygnetowi.

   — Tak. — Wargi Hamida uniósł dumny uśmiech. — Dzięki niemu wejdziesz do archiwum. Powiedz strażnikom, że to ja cię tam wysłałem.

   Turna wiedziała, że nie powinna iść do archiwum, ale czuła się winna to Ömerowi. Przez długi czas nie wiedziała, kogo obwiniać za jego śmierć — Szakala, ojca czy jego samego. Sumienie tym bardziej popychało ją do archiwum, gdy zaczęła pałać sympatią do pośredniego zabójcy księcia.

   — To był zaszczyt cię poznać, Turno Al-Numar. — Salim ujął jej dłoń i delikatnie musnął ją wargami. — Gdyby nasze kraje nie były skłócone, starałbym się o twoją rękę. Teraz jestem wezyrem.

    Turna zaśmiała się, nie do końca pewna, czy Hamid mówił poważnie. Wysunęła rękę z jego uścisku.

   — Ja też się cieszę, że cię poznałam. Na początku w to wątpiłam, ale jesteś dobrym człowiekiem.

   Uśmiech na ustach Salima skwasił się, a zaraz potem całkowicie zniknął. To był ostatni widok, jaki Turna zobaczyła przed tym, jak zdecydowała się wreszcie stawić czoła prawdzie. 

   Archiwum miało swój unikalny zapach. Kurz, charakterystyczny aromat starych pergaminów oraz niedopalone świecie mieszały się ze sobą. Turna podziwiała regały upchnięte zwojami z zachwytem i stresem, bo jak miała wśród tych wszystkich papierów znaleźć ślad po swoim bracie?

   Zapaliła świecę w lampionie i wraz z nim przeglądała regały. Zastanawiała się, czego powinna szukać. Prywatnej korespondencji na pewno tu nie było, jedynie oficjalne dokumenty. Ömer potrzebował wojska do obalenia Mustafy. Ismail musiał więc napisać rozporządzenie, w którym powołał specjalny oddział dla księcia lub rozkaz dla całej armii do ataku na obłąkanego sułtana Al'Kaharu.

   Żołądek Turny wywracał i ściskał się, gdy błądziła wśród półek w poszukiwaniu jakiejkolwiek poszlaki.

   — Nie chciałem w to wierzyć, a jednak...

   Struchlała. Powoli się odwróciła, przepraszając wzrokiem Ismaila.

   — Myślałem, że mamy to za sobą... A ty znów knujesz przeciwko mnie!

   Słowa obrony cisnęły się księżniczce na usta, ale nie potrafiła ich wypowiedzieć. Szach źle zrozumiał sytuację, ale fakt, że Turna weszła do archiwum i szperała w jego zbiorach, wystarczająco działał na jej niekorzyść.

   — Zawsze cię broniłem! Za każdym razem, przed każdym, kto odważył się powiedzieć chociaż słowo przeciwko tobie! — Był roztrzęsiony, wściekły, może nawet smutny. Sułtanka nie widziała go jeszcze w takim stanie. — Teraz już widzę, jak bardzo się myliłem. Zawsze będziemy wrogami.

   — Jesteś bezczelny! — krzyknęła w końcu, gdy jego słowa wystarczająco ją zabolały.

   — Ja?! To nie ja wciąż szpieguję, wchodzę w niebezpieczne układy, żeby cię zabić! Robiłem wszystko, żeby cię chronić, bo wierzyłem, że jesteś niewinna! A teraz jesteś tutaj... O czym chcesz donieść swojemu bratu?

   — Chciałam tylko wreszcie poznać prawdę! Jak mam ci ufać, skoro wszyscy wokół mówią co innego?! Wszędzie tylko kłamstwa! Mam już ich dość! Chcę wiedzieć, kim jesteś i co zrobiłeś mojemu...

   Zamilkła, gdy poczuła na swoich ustach usta Ismaila. Rzucił się na nią niemal tak agresywnie, jak niespodziewanie. Turna zaskoczona i onieśmielona bliskością mężczyzny, nie wiedziała, co zrobić. Jego ręce zamknęły ją w szczelnym uścisku i przycisnęły blisko siebie.

   W końcu się otrząsnęła. Gdy on nadal zachłannie smakował jej ust, Turna zaczęła szamotać się w jego ramionach. Waliła szacha pięściami w pierś, a kiedy wreszcie udało jej się go odepchnąć, uderzyła go w twarz.

   Cios wypalił na policzku Ismaila rumieniec zażenowania. Odchylił głowę ze wstydem.

   Turna oddychała szybko, analizując to, co właśnie się wydarzyło. Może i była to napaść, ale czas mijał, a ona wcale nie czuła się ofiarą. Wręcz przeciwnie. Chwyciła go za poły kaftana i tym razem to ona się na niego rzuciła.

   Od razu poczuła na sobie ciepło jego rąk i warg, które znów namiętnie wpijały się w jej usta. Oplotła dłońmi jego szyję, przysuwając się bliżej. Ismail zrzucił z jej głowy chustę i zatopił palce w jej miękkich włosach.

   Kiedyś pomyślałaby, że nawiedził ją koszmar, teraz czuła, że śni. Turna płonęła namiętnością. Ulegała każdemu odważnemu ruchowi Ismaila, który łamał wszelkie zasady i dzielące ich mury. 

   Nagle szach chwycił ją w talii i posadził na wysokim stole między regałami. W jego oczach tliły się dzikie, figlarne iskry. Trawiło go pożądanie, zupełnie tak jak ją. Mocno na nią napierał, przez co Turnie brakowało tchu. Zamknęła na cztery spusty umysł przed nawoływaniem rozsądku. Mogła jedynie biernie poddawać się Ismailowi i tonąć w jego ramionach. Odchyliła szyję, by szach bez oporów zasypywał jej skórę pocałunkami. Jego ręka błądziła po jej talii, aż w końcu zsunęła się na udo, by podwinąć wysoko suknię sułtanki. Turna teraz czuła jego palce na nagiej skórze, którą od razu pokrył dreszcz.

   — Zaczekaj — mruknęła, lecz on się nie zatrzymał.

   — Już od tak dawna cię pragnę. Nie każ mi dłużej czekać.

   Turnie było już tak gorąco, że zapragnęła zimnej kąpieli. Każdy dotyk szachinszacha rozpalał w niej iskrę pożądania, ale nie sądziła, że jego namiętność okaże się tak brutalna i zaborcza.

   Odsunęła twarz, unikając jego kolejnego pocałunku. Ismail wpatrzył się w nią błyszczącymi oczami.

   — Nie mówiłem ci tego wcześniej, bo nie potrafię wyrazić w słowach tego, jak pięknie dziś wyglądasz. — Chwycił jej podbródek, by z powrotem na niego spojrzała, kiedy onieśmielona spuściła wzrok. — Bardzo się starałem, ale nie potrafiłem oderwać od ciebie wzroku. Zresztą... — Nachylił się, by wyszeptać do jej ucha: — Żałuję, że tak krótko oglądałem cię w tamtym stroju...

   Zarumieniła się aż po uszy, bo dobrze wiedziała, jaki strój szach miał na myśli.

   Ismail pocałował jej rozpalony jak w gorączce policzek. Sułtanka przytuliła się do niego i znów dała ponieść tej fantazji. To było szaleństwo. Turna uciekała przed jego widmem przez całe życie, ale dziś chciała w nim utonąć. I jak największy szaleniec nie przejmować się konsekwencjami swoich działań.

   Gdy ta beztroska zagościła w jej myślach, jak na zawołanie wyobraziła sobie matkę kręcącą ze złością i rozczarowaniem głową. Tuna omal nie krzyknęła ze strachu. Ciało zareagowało drżeniem. Wbijała właśnie nóż w plecy wszystkim swoim bliskim, hańbiąc nazwisko Numarów na wiele przyszłych pokoleń.

    — Nie... — zaprotestowała roztrzęsionym, ale mocnym głosem tuż przy uchu Ismaila. — Czekaj. Ja nie chcę w ten sposób...

   Mężczyzna odsunął się jak poparzony. Turna spuściła suknię na kolana. Jakby mętlik w jej głowie nie był wystarczająco zawiły, pomyślała jeszcze o kochance szacha z Tasharu. Co, jeśli Ismail potraktowałby ją w taki sam sposób jak tamtą kobietę?

   — Przepraszam — rzucił jak w amoku. Zawstydzony obrócił głowę w bok, byle nie patrzeć księżniczce w oczy. — Nie powinienem. Nie chciałem ci tego zrobić... Wybacz...

    — Nie musisz przepraszać — powiedziała, ale ciszej, niż by chciała. Ismail skierował się prędko do wyjścia. Turna ze smutkiem patrzyła, jak zamyka za sobą drzwi, bo coraz trudniej było jej się z nim rozstawać. 

Wiem, że wielu z Was czekało na ten moment i w końcu jest! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro