53. Mehmet Al-Numar
Nazajutrz Aslan wrócił wraz z Esrą do seraju. Ponowne zaaklimatyzowanie się w sułtańskim pałacu zajęło ledwie kilka dni. Mevra Hatice ciepło przyjęła matkę swojego wnuka z powrotem w domu, wspólnie z Lalezar Kalfą i Hasretem Aghą otaczając ją pełnią opieki.
Sułtan za to tonął w sprawach administracyjnych, bo odkąd wielki wezyr zachorował, Aslan miał wrażenie, że nie mają one końca.
Adil Abu Dahil czytał właśnie raport od gubernatorów niektórych prowincji, gdy do środka wszedł wartownik, odciągając uwagę sułtana od wsłuchiwania się w meldunek. Labib stojący obok tronu Aslana również podejrzliwie wlepił oczy w strażnika.
— Panie. — Skłonił się nisko wartownik. — Z zahidzkiej ziemi przybył poseł.
— Poseł? — Władca powstał zaskoczony. Podczas jego rządów ani razu nie zobaczył na oczy posła. Wygładził czerwono-złoty kaftan i dodał surowo: — Niech wejdzie.
Gniewnie mierzył wzrokiem przybysza, gdy ten wchodził do sali, a następnie padł na kolana przed padyszachem. Pułapka?, pomyślał Aslan zaskoczony tak wielkim uniżeniem ze strony wroga. Oparł dłoń o bułat — zarówno jako wyraz ostrzeżenia, jak i w formie bezpieczeństwa.
— Sułtanie Aslanie Al-Numarze — podjął emisariusz, nie unosząc wzroku znad dywanu. — Niosę wiadomość z Bahu od szachinszacha Ismaila Al-Zahida.
Adil i Labib również trwali w niepewności. Aslan zacisnął mocniej palce na rękojeści.
— Mów — zlecił.
— Szachinszach Ismail Al-Zahid zaprasza sułtana na rozmowy. Na miejsce spotkania proponuje neutralny grunt na styku granic Imperium Bahi i Bahu oraz Al'Kaharu na zachód od Farshi.
— Nie interesują mnie rozmowy z mordercą i zbrodniarzem — prychnął Aslan, nie szczędząc pogardy. — Nie będę się z nim układał, choćby co ofiarował w zamian.
Labib skinął z uznaniem. Adil milczał, a poseł uniósł głowę i bez krępacji zajrzał prosto w oczy władcy.
— Szachinszach oferuje w zamian księżniczkę Turnę Al-Numar.
Zapadła cisza, bo każdy był pewien, że się przesłyszał.
— Co ty wygadujesz?! — burknął Aslan, gdy po chwili odzyskał mowę. — Moja siostra żyje i ma ją Szakal?!
Emisariusz powoli przytaknął. To nie śniło się Aslanowi w najgorszych koszmarach. Jeśli Turna przebywała w niewoli szacha, sułtan wolał sobie nawet nie wyobrażać, jaki Szakal gotował jej los. Jedno wiedział na pewno. Bez względu na to, w jakim stanie była jego siostra, musiał ją odzyskać.
Labib przemówił po jego prawicy:
— Panie... Co, jeśli to kłamstwa i Szakal chce zaciągnąć cię w pułapkę? On lubuje się wszak w nieczystych gierkach.
Miał rację. Po tych niespodziewanych wieściach Aslan nie potrafił myśleć racjonalnie. Szum krwi roznosił się po jego czaszce jak uderzające o skały fale podczas nagłego sztormu. Głowa zdawała mu się ciężka jak kamień.
— Nie warto ufać tej kanalii — dodał stojący po lewej stronie Adil.
Sułtan był rozdarty pomiędzy zaskakująco zgodnymi opiniami doradców a chęcią odzyskania siostry, nawet jeśli była ona tylko podstępnym omamem.
Tysiące myśli w jego głowie opadło jak pył po bitwie, gdy dostrzegł za posłem Mehmeta. Czuł na sobie jego mądre zielone oczy przebijające go niczym miecz. Tak jak wysłannik szacha, Adil i Labib, książę czekał na decyzję padyszacha.
To Szakal ukrócił jego żywot. Zapewne ostatnim, czego chciał Mehmet, były pokojowe rozmowy ze swoim mordercą.
Ale czy na pewno książę postanowiłby odesłać posła z kwitkiem, gdy istniała nikła nadzieja, że jego siostra żyje? On taki nie był. W przeciwieństwie do Aslana Mehmet potrafił znaleźć wyjście nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji. Był jak słońce, które zawsze wychodzi po burzy. Nie zostawiłby Turny. Ściągnąłby ją z powrotem. Za wszelką cenę.
Sam nie miał szansy na powrót do domu, Turna ją miała. Może to był podstęp, może niecna gra na emocjach, by zaciągnąć sułtana w zasadzkę i pozbawić życia, a później najechać Al'Kahar. Jednak wciąż istniała szansa. Aslan nie mógł jej zmarnować. Dopiero gdy o tym pomyślał, dostrzegł w oczach księcia to samo. Kiedy sułtan zrozumiał intencje ducha, Mehmet uśmiechnął się i wyszedł z sali.
Cichy trzask drzwi wzdrygnął ciałem władcy. Sułtan przelotnie rozmasował skroń, jakby miało mu to pomóc w walce z bólem głowy. Czy ten dźwięk rozbrzmiał naprawdę? Czy był tylko wytworem wyobraźni padyszacha? Już sam nie wiedział, co było prawdą, a co omamem. Aslan czuł się jak więzień własnego umysłu.
— Zapewniam, że to żadna pułapka — rzekł poseł, gdy z ust sułtana wciąż nie padła żadna odpowiedź. — By wyrazić swoje dobre intencje, szachinszach Ismail Al-Zahid dołącza list. Pisany ręką księżniczki.
Gdy wyciągnął w górę dłoń z zapieczętowanym listem, Aslan niemal go z niej wyrwał. Nie przejmując się swoim brakiem ogłady, natychmiast zaczął czytać.
Ta chwila wydawała się trwać całą wieczność. Wszystkie spojrzenia skupiały się na nim w napięciu, a oddechy mężczyzn zamarły, gdy sułtan zwinął list. Spojrzał na posła z wrogością.
— Wracaj do swojego pana i przekaż mu, że się zgadzam.
Choć zaraz po wypowiedzi sułtana zapadła ciężka cisza, to jego słowa nadal wydawały się obijać o ściany komnaty. Nawet na długo po tym, gdy Aslan już opuścił salę śladem Mehmeta
Euforia z powodu wieści, że Turna Al-Numar żyje, wybuchła tylko wśród najbliższych, by zachować wszelkie środki ostrożności i nie ściągać złego losu. I choć wszyscy mieszkańcy pałacu zastanawiali się, jaki był cel wizyty posła, tylko nieliczni znali prawdę.
Esra widziała w tym dobry omen. Ta dobra nowina skrzyżowała się z jej przyjazdem do seraju. To musiało oznaczać, że dziecko urodzi się zdrowe akurat na powrót ciotki.
Niewolnica zapaliła kadzidła. Zapach sandałowca od razu rozniósł się po komnacie. Ogień, który rozbłysł, zanim uleciał dym, przypomniał jej o wróżbie parającej się magią staruchy. Przeklęta krew zrodzi dziecko potwora.
Esra odwróciła wzrok, wyciszając echa przepowiedni w swoim umyśle. Nie chciała się tym zadręczać, a zamiast tego zrobić wszystko, żeby odmienić los, a przynajmniej próbować. Sama była doskonałym przypadkiem, że czyjeś przeznaczenie nie zawsze dąży w jednym, znanym kierunku.
Wzburzone głosy za drzwiami wyrwały Esrę z próby odgadnięcia zagadek losu. Podniosła się z poduszki na ziemi i zmarszczyła brwi w niepewności. Ogarnęła ją ulga, gdy do środka weszli tylko Hasret i Dogu.
Choć natychmiast umilkli, napięcie między nimi nadal było odczuwalne. Esra nawet nie dociekała, o co poszło, bo znając przeciwne jak ogień i lód charaktery eunuchów, mieli oni stanowczo za wiele powodów do kłótni.
— Sułtanka matka pyta, czy niczego ci nie brakuje? — Dogu już otwierał usta, ale to Hasret pierwszy wyjawił powód wizyty. Drugi eunuch ugodził go oburzonym spojrzeniem.
— Na nic nie mogę narzekać — odparła niewolnica. — Ale... sułtan miał mnie dziś odwiedzić. Jest już późno, a go dalej nie ma. Czy coś się stało?
Pan Dziewic wyraźnie się zmieszał. Dogu spojrzał na niego dyskretnie.
— W związku z powrotem sułtanki Turny, sułtan ma mnóstwo na głowie — odparł prędko Hasret, lecz Esra nie zapomniała o jego chwilowej konsternacji. — Nie ma go w pałacu.
— Rozumiem... A gdzie jest? — dopytała niewolnica.
— W koszarach.
— W porcie.
Odpowiedzieli w tym samym czasie. Hasret zgromił spojrzeniem Dogu, który momentalnie zbladł jak ściana.
— To w końcu gdzie?
— W koszarach, oczywiście. — Hasret nie przestawał mierzyć eunucha ostrym, ostrzegającym spojrzeniem. — Na wypadek, gdyby Szakal organizował pułapkę, sułtan musi zabezpieczyć siebie i państwo.
Pan Dziewic mówił rozsądnie, ale Esra wiedziała, że nie mówił całej prawdy. Widziała to po ich spojrzeniach i tym, jak Dogu się stresował. Krople potu ściekały z jego czoła, zwłaszcza gdy wyczuł na sobie podejrzliwy wzrok niewolnicy.
— Coś się stało — zrozumiała. — A wy nie chcecie powiedzieć prawdy.
Jej oskarżycielskie spojrzenie wywołało poczucie winy u Hasreta. Musiał uspokoić sytuację. Dla dobra Esry i dziecka.
— Spokojnie, Esro — rzekł łagodnie, zbliżając się do niej. — Wszyscy jesteśmy nerwowi. Sułtanka Turna żyje, to ogromna radość, ale też ryzyko, w końcu przetrzymuje ją Szakal. Sułtan musi przemyśleć swój każdy krok, by nie narazić księżniczki na niebezpieczeństwo.
Niewolnica nadal wydawała się nie do końca przekonana. Czuła już tylko niepokój, dziecko chyba też, bo poczuła skurcz brzucha. Znów wróciły do niej słowa wróżki.
— Wszystko dobrze? — zapytał zmartwiony Hasret.
— Nie wiem... — odpowiedziała i chwyciła się za brzuch. Skuliła się, gdy nagły ból znów rozlał się po jej wnętrzu. Eunuch złapał niewolnicę za rękę. — Chyba muszę odpocząć. Martwię się, bo mnie okłamujecie...
Pan Dziewic zagryzł wargi, bijąc się z myślami. Poczucie zdrady w oczach Esry było tak wielkie, że Dogu nie mógł już tego znieść.
— Sułtan pojechał do Małego Pałacu... — wypalił, ale gdy uświadomił sobie, że prawda mogła jedynie pogorszyć sytuację, zakrył usta dłonią.
— Ty głupcze! — wycedził cicho Hasret, śląc do niego mordercze spojrzenie. Dogu już zrozumiał, dlaczego Pan Dziewic kazał mu się nie odzywać, a najlepiej czekać za drzwiami. Nie umiał kłamać, a w stresujących chwilach nie umiał też milczeć.
— Do Małego Pałacu? — powtórzyła Esra. To zdanie nie było jedynie rzuconymi słowami, dotkliwie ją zabolały, jakby właśnie dostała obuchem w twarz. Popatrzyła na Hasreta ze łzami. — Jak on mógł mi to zrobić?
— Spokojnie, Esro. To na pewno jakieś nieporozumienie — uspokajał Hasret, trzymając ją mocno za rękę, gdy skuliła się pod wpływem kolejnego skurczu.
Ból był ogromny, wydawał się rozrywać całe jej ciało.
— Zrób wreszcie coś pożytecznego i biegnij po akuszerki! — Pan Dziewic warknął na Dogu, który natychmiast wybiegł z komnaty.
— Dlaczego to tak bardzo boli?! — zawyła niewolnica. — Czy to dlatego, że rodzę potwora?!
— Nie — uciął ostro zły na to, że wróżka zatruła złowróżbnymi myślami umysł Esry. — To dlatego, że dziecko rodzi się za wcześnie.
Choć Esra bardzo starała się uspokoić, nie potrafiła. Wieść, że Aslan pojechał do miejsca wygnania swojej żony, zniszczyło wszystko, co przez tak długo budowała. Nie potrafiła znaleźć żadnej wymówki, dlaczego to zrobił. Nie potrafiła w żaden sposób go usprawiedliwić, gdy oboje dobrze wiedzieli, kto stał za całym złem, jakie spotykało ją i jej dziecko.
— Dlaczego to zrobił? — powtarzała, nie mogąc opierać się już bólu. Upadła na ziemię.
— To naprawdę nie tak, jak myślisz. — Hasret w desperacji spojrzał na drzwi, ale one wciąż się nie otwierały. — Zaufaj mi, Esro. Nie mam powodów, żeby cię okłamywać w tej sprawie.
Choć niewolnica nadal miała wątpliwości, nie kłóciła się już z eunuchem. Pan Dziewic pomógł jej wstać. Właśnie wtedy do środka wpadła starsza kobieta ze skórzaną torbą w ręku, tuż za nią dwie młodsze niewolnice. Lalezar i Mevra Hatice.
— Moje dziecko... — Sułtanka matka podbiegła do Esry i ujęła w dłonie jej twarz.
— Boję się. Tak bardzo się boję... — zwierzyła się niewolnica.
— Wszystko będzie dobrze — pocieszała ją Mevra, głaszcząc kojąco po policzku. — Tylko spokojnie.
— Nie dam rady. Boję się, że dziś umrę...
— Nie chcę tego słyszeć! — Sułtanka matka prędko pożałowała swoich ostrych słów, ale z trudem przychodziło jej w tej chwili panowanie nad nerwami. — Urodzisz księcia, Esro, i przeżyjesz. Nie będzie inaczej.
Niewolnice pomogły konkubinie sułtana położyć się na łóżku. W tym czasie Hasret na rozkaz Mevry wyjechał z pałacu, by powiadomić Aslana. Najstarsza akuszerka usadowiła się przed Esrą i kazała jej przeć.
— Za wcześnie... — szepnęła Lalezar do sułtanki matki. — Dziecko rodzi się za wcześnie.
— A mimo to urodzi się całe i zdrowe — odparła stanowczo, lecz Kalfa nie dała się przekonać. Miała wrażenie, że nawet Mevra Hatice nie wierzy w swoje własne słowa. Próbowała zakląć rzeczywistość na swój rozkaz, ale losem nie dało się rządzić. Przyszłość z każdym kolejnym, wręcz agonalnym krzykiem Esry, malowała się w coraz ciemniejszych barwach.
— Dziecko źle się ułożyło — zawiadomiła akuszerka cała spocona ze strachu.
— Co to znaczy?! — Mevra starała się nie ulec panice, ale już czuła na czole strużkę potu.
Medyczka wymieniła spojrzenie z niewolnicami, które pomagały jej przyjmować poród. Kiwnęła głową na jedną z nich. Ta natychmiast podbiegła do sułtanki matki.
— Pani... — zaczęła, dygocząc z przerażenia. — Jeśli dziecko nie obróci się prawidłowo, może udusić się w łonie matki. Pani Esra też może umrzeć. Być może trzeba będzie wybierać...
Mevra Hatice poczuła ucisk w piersi tak silny, że na moment odebrało jej dech. Powinna wybrać dziecko. Poświęcić Esrę, by narodził się książę. Al'Kahar potrzebował dziedzica.
— Wybierać?! — krzyknęła Mevra po krótkiej walce z myślami. — Nie będzie żadnego wyboru! Oboje mają przeżyć, bo jeśli któreś z nich umrze... — Rozejrzała się po akuszerce i jej pomocnicach. — Sułtan wszystkim wam poucina głowy.
— Tak, pani. — Staruszka ukorzyła się, kłaniając niemal do ziemi.
— Idź do haremu. — Sułtanka matka zwróciła się do Lalezar. — Niech cały pałac się modli. Książę Al'Kaharu nadchodzi.
Gdy Kalfa wyszła, Mevra Hatice usiadła na skraju łóżka. Otarła pot z czoła Esry. Z każdą chwilą niewolnica robiła się coraz bledsza.
— Bądź silna. — Mevra złapała kobietę za rękę. — Wkrótce będzie po wszystkim.
Trwoga mieszała się z cierpieniem na twarzy niewolnica. Esra chciała zawierzyć słowom sułtanki, ale ból był nie do zniesienia. Przypominał jej tylko o słowach wróżki.
Śmierć. Nadejdzie śmierć.
— Co się dzieje?! — Sułtan chwycił za kołnierz czekającego pod drzwiami Dogu, przerywając mu w szeptanej pod nosem modlitwie.
Eunuch nie potrafił ułożyć ani jednego zdania. Oprócz niego na korytarzu były obecne także Ayșe Hiranur i Aynișah, modlące się o pomyślne rozwiązanie.
— Dlaczego mój syn rodzi się przedwcześnie?! — kontynuował, lecz gdy Dogu zamiast mówić, nadal tylko nieumiejętnie dukał pojedyncze słowa, sułtan wreszcie go puścił.
— Panie, jeśli mogę mieć sugestię... — wtrącił się Hasret, który wrócił do pałacu wraz z Aslanem.
— Nie możesz! — warknął władca i potarł dłonią czoło. Gdy zapadła cisza, trochę się uspokoił. — Mów.
— Chciałem tylko powiedzieć, żebyś spróbował powściągnąć swoje emocje, mój panie. Jeśli Esra usłyszy krzyki, może się jeszcze bardziej zdenerwować...
— A jak mam być spokojny? — Choć przez Aslana nadal przemawiała rozpaczliwa wściekłość, już tak nie wrzeszczał. — Jak mam nie krzyczeć, Hasret? Moje dziecko rodzi się za wcześnie! Może umrzeć, a razem z nim miłość mojego życia! Jak mam spokojnie tu stać i czekać, zastanawiając się, ile trumien opuści dziś tę komnatę?!
Hasret obrócił głowę, by ukryć skwaszony grymas. Mógł odpowiedzieć na pytania sułtana, ale jako jego słudze mu nie wypadało.
— Spokojnie, bracie. — Ayșe Hiranur położyła dłoń na ramieniu sułtana. — Cały harem się modli. Bóg wysłucha naszych próśb.
— Mam nadzieję — podsumował cicho. Księżniczka, dostrzegając łzy w jego oczach, przytuliła się do niego.
Coraz częściej dochodziła do wniosku, że taka już klątwa ciąży na jej rodzinie. Gdy raz na jakiś czas wydarzy się coś dobrego, zaraz musi przyjść więcej kolejnych nieszczęść, byle tylko to szczęście nie trwało za długo.
— Jak długo to już trwa? — zapytał ją szeptem. Hasret dogonił go w drodze i natychmiast zawrócili, ale i tak stracili na tym dużo czasu.
— Za długo — odparła ze smutkiem sułtanka. Aslan objął ją jeszcze mocniej.
Po chwili nawet krzyki ucichły. Była tylko cisza. Sułtan oderwał się od siostry i wbił oczy w zdobione drzwi. Bez względu na to, co wydarzyło się za nimi, teraz już nic nie będzie takie samo, doskonale o tym wiedział.
Wszyscy czekali w napięciu, zastanawiając się, czy odmawiana przez nich modlitwa nie powinna zamienić się zaraz w pogrzebowy lament.
Nagle tę grobową ciszę przeciął płacz. Dziecięcy. Aslan jak błyskawica wpadł do komnaty. Dostrzegł swoją matkę, która kołysała w ramionach małe, kwilące zawiniątko. Kiedy spojrzał na łóżko, znów się przeraził. Esra wyglądała na martwą — blada jak trup i wycieńczona. Ignorując płacz dziecka, sułtan podbiegł najpierw do niej, rzucając się przed łóżko na kolana.
— Esra... — szepnął, łapiąc ją za dłoń. Była taka zimna. — Ukochana...
Obróciła ku niemu głowę. Na jej blade wargi wpłynął słaby uśmiech.
— Żyję. — Jej palce delikatnie ścisnęły jego rękę. Aslan ze łzami zbliżył jej dłoń do ust, całując ją z ulgą.
— Sułtanie. — Głos matki przywrócił go do rzeczywistości. Podniósł na nią oczy i dopiero wtedy uświadomił sobie, że ktoś jeszcze czeka na jego uwagę. — Masz syna.
Podwójna ulga spłynęła na niego jak rześki deszcz. Nie dowierzał, że to dzieje się naprawdę. Esra wyciągnęła ręce ku zawiniątku. Mevra ostrożnie podała jej dziecko. Aslan podniósł się z kolan i usiadł na łóżku tuż obok konkubiny.
Esra zapatrzyła się na syna, zapominając o cierpieniu, jakiego doświadczyła, wydając go na świat. Kiedy po raz pierwszy wzięła go w ramiona, zrozumiała, że niepotrzebnie broniła się przed miłością do tego maleństwa.
Niemowlak otworzył oczy. Esra wstrzymała oddech. Chłopiec miał jedno oko czarne, drugie niebieskie — niecodzienna kombinacja jak u demona. Czy o takim potworze mówiła wróżka?, zastanowiła się niewolnica. Nawet jeśli tak, to było jej dziecko, któremu dała życie, sama prawie nim przepłacając. Potwory nie rodziły się złe — to brak miłości je takimi czynił. Esra nie zamierzała pozbawiać jej swojego syna.
— Dziękuję. — Aslan przycisnął usta do jej skroni.
— Weź go — poprosiła, bo sułtan nadal trzymał dystans. — Nie bój się. To twój syn.
Władca wahał się, spoglądając na dziecko ze strachem. Bał się, że już przez samo wzięcie takiego maleństwa na ręce, może je skrzywdzić, ale wreszcie pod naporem Esry przemógł się, bo i jej ciągłe trzymanie dziecka sprawiało wysiłek.
Aslan otulił swojego syna trzęsącymi dłońmi. Uśmiechnął się, kiedy zrozumiał, że nie ma się czego bać, a dziecko było spokojne w jego ramionach. Wszystkie troski wyparowały. Do komnaty weszły wszystkie osoby, które dotychczas stały na korytarzu, ale padyszach nie zwrócił na nich uwagi, bo cały świat przysłaniał mu jego syn.
— Tak długo na ciebie czekałem — powiedział, nie kryjąc wzruszenia.
Mevra objęła czule ramieniem Ayșe, gdy ta się do niej przysunęła.
— Gdy wróci Turna, będzie już duży — zaśmiała się księżniczka i otarła łzy.
— Ja już o to zadbam, żeby książę rósł nam zdrowy i piękny — potwierdziła sułtanka Valide.
— Jeśli wda się w matkę, na pewno będzie piękny — stwierdził Aslan, nie mogąc oderwać wzroku od dziecka. — Już jest idealny.
Serce Esry wróciło do życia. Choć nadal była słaba i wykończona, miała wrażenie, że bije ono żywiej niż kiedykolwiek.
— Najwyższy czas nadać księciu imię — napomknęła Mevra Hatice.
Aslan pokiwał głową. Wstał, a chłopiec przestał płakać. Zamilkł i patrzył dwukolorowymi, rozumnymi oczami na ojca, jakby wiedział, że rytuał nadania imienia na zawsze zwiąże go z obecnymi w komnacie ludźmi.
— Na imię ci Mehmet.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro