44. Nad przepaścią
Tego ranka pałac w Kahari jak zwykle obudził się wraz ze złocistymi promieniami słońca. Służba zajęła się codziennymi obowiązkami. Aynișah i Ayșe Hiranur udały się wspólnie do krawcowej, a Erdogan powrócił do swojej prywatnej rezydencji. Wszyscy byli czymś zajęci jak co dzień. Łącznie z sułtanką matką, a przynajmniej tak się miało wydawać.
— Suna nie żyje. Z jej domu zostały jedynie popioły.
Mevra Hatice dobierała biżuterię do bordowej sukni, którą miała już na sobie. Na słowa Hasreta chwilowo znieruchomiała, zaciskając w dłoni kolczyk z kilkoma onyksami.
— Erdogan musiał cię śledzić. W ten sposób się o wszystkim dowiedział — powiedziała i zapięła zawieszkę w uchu. Choć postawa sułtanki matki kipiała obojętnością i majestatem, eunuch widział, że Mevra się boi.
Dostrzegł to w jej ciemnych oczach, które straciły zadziorny błysk. W bladej cerze pozbawionej ciepłych tonów, jakby trucizna, której toksyn kobieta zdążyła się już pozbyć wewnątrz własnego organizmu, postanowiła zaatakować jej wyjątkową urodę. Mevra Hatice grała perfekcyjnie swoją rolę, ale pod scenicznym kostiumem drżała ze strachu, bo wiedziała, że Erdogan nie spocznie, póki nie zwycięży.
— Co teraz zrobimy? — zastanowiła się na głos Lalezar, zapalając kadzidełka. Ich intensywny zapach ożywił komnatę. — Nie możemy wykonać żadnego ruchu, bo wielki wezyr spodziewa się ataku.
Kalfa miała rację, Mevra Hatice doskonale o tym wiedziała. Nałożyła na głowę diadem.
— Więc będziemy siedzieć bezczynnie tak, jak oczekuje — zdecydowała, nie odrywając wzroku od swojego lustrzanego odbicia. Gdyby nie ledwie widoczny uśmiech w kąciku ust, Hasret pomyślałby, że sułtanka matka się poddała.
— Czyli zostawisz wszystko w rękach Asu, pani? — zrozumiał Pan Dziewic i sam lekko się uśmiechnął.
Mevra nie odpowiedziała, a jedynie uniosła wyżej podbródek, z większą przychylnością patrząc na swoje zmizerniałe odbicie w lustrze.
— Iffet pewnie też o wszystkim już wie. — Lalezar zmieniła temat, a sułtanka matka po raz pierwszy przelotnie na nią zerknęła. — Nie wychodzi ze swojej komnaty. To mnie niepokoi.
— Pewnie rozpacza — podsunął eunuch. — W końcu...
Ucichł, gdy zobaczył, jak twarz Mevry gwałtownie kamienieje.
— Zrobiłam, co musiałam — ucięła stanowczo temat, choć jej głos na moment zadrżał. Zamknęła skrzynkę z biżuterią, jakby chciała zniewolić w niej współczucie, jakie zwyczajnie po ludzku odczuwała.
Dni pociągały za sobą tygodnie. Brzuch Esry zdążył się już zaokrąglić i uwydatnić, choć nadal był całkiem mały, co budziło pewien niepokój, szczególnie u sułtanki matki. Niemniej jednak rósł, a wraz z nim obawy niewolnicy.
Gdy cały świat, w którym tak nagle znalazła się w samym centrum, za bardzo ją przytłaczał, Esra uciekała do swojej komnaty i zamykała się w swoim świecie, a zdarzało się to zdecydowanie zbyt często. Wówczas również potrzebowała ucieczki. Sięgnęła zatem po dziennik i otworzyła go, czym wreszcie zdołała wyciszyć niespokojne myśli.
Esra westchnęła, przeglądając kartki. W tym notesie zapisywała krótkie wierszowane formy, które w przypływie chwili wpadały jej do głowy. Zastanawiała się, co by było, gdyby powierzyła im życie?
Mogła przecież zostać qayna*. Żyć dla śpiewu, poezji i muzyki. Mogła występować przed rzeszą wrażliwych na sztukę ludzi. Zabawiać przedstawicieli wysokich sfer, być podziwiana i uwielbiana. A tymczasem grała koncerty tylko dla jednego człowieka.
Być może przez muzykę udałoby się jej także odzyskać wolność.
Chwyciła za pióro, byle dłużej nie dołować się wizją szans, które zaprzepaściła. Zazwyczaj pisała o gwiazdach, księżycu, uśpionych nocą piaskach pustyni, szczęściu, smutku, wolności i niewoli. Tylko o miłości nie potrafiła pisać.
Dotąd myślała, że to uczucie spada na człowieka i zatapia w strumieniach radości, a gdy ona wreszcie otworzyła dla kogoś swoje serce, spotykały ją same cierpienia. Zupełnie, jakby nie była stworzona do miłości.
Pukanie do drzwi zagłuszyło destrukcyjne myśli niewolnicy. Chwilę później do środka wszedł sułtan.
Odkąd Aslan postawił na straży apartamentów swojej konkubiny grupkę zbrojnych eunuchów, tylko on mógł się tak bezproblemowo wślizgnąć do środka. Esra mogła wreszcie oddychać spokojnie nieścigana przez widmo swoich katów, ale obawiała się, że ochrona wartowników nie wystarczy. A jakby mało jej było problemów, wewnątrz własnej komnaty czuła się jak w więzieniu.
— Co robisz? — zapytał sułtan. Obszedł sofę i usiadł obok swojej konkubiny.
— Nic... — mruknęła, zamykając zeszyt. Odłożyła go na stolik.
— Jak się miewa nasz książę?
— Sułtanka matka mówi, że nim się obejrzymy, książę urodzi się zdrowy i piękny.
Aslan uśmiechnął się z ulgą.
— A ty, ukochana? Jak się czujesz?
Spojrzała na niego, nie ukrywając smutku. Postanowiła postawić na szczerość.
— Dobrze, ale trochę się tu duszę. Chciałabym chociaż na chwilę wyjść do ogrodu bez nich. — Kiwnęła głową na drzwi, za którymi czaił się cały garnizon.
— Esra... — Sułtan westchnął. — Wiesz, że to konieczne. Nie chcę, żeby spadł ci choć włos z głowy.
Niewolnica odwróciła wzrok.
— Masz rację. Czas do porodu szybko minie — zacytowała słowa sułtanki matki, w które ani trochę nie wierzyła. Dla Esry każdy dzień był wyzwaniem.
Cisza wisiała w komnacie tylko przez chwilę.
— Zjedzmy razem obiad — postanowił władca i zanim Esra zdążyła jakkolwiek zareagować, zawołał strażnika za drzwiami. — Każ przygotować dla nas posiłek. Zjemy na balkonie.
— Marzę, żebyś znów dla mnie zagrała i zaśpiewała, ale nie chcę cię męczyć. — Delikatnie pogładził włosy niewolnicy.
Esra się ożywiła.
— To wcale nie jest męczące — zapewniła, odwracając się śmielej w kierunku sułtana.
— Może i nie, ale to ja teraz spełniam twoje życzenia. Ty już wystarczająco wiele spełniłaś moich.
Jego usta musnęły z czułością jej policzek.
Niedługo potem przenieśli się na niewielki taras należący do apartamentów Esry. Zasiedli na miękkich poduchach przy niskim, okrągłym stole, rozkoszując się ciepłym dniem pośród bujnej roślinności.
— Uwielbiam tu przebywać — rzuciła niewolnica, wdychając rześkie powietrze.
Aslan odsłonił stożkową pokrywkę tadżinu. Wewnątrz pływał gulasz z kurczakiem i oliwkami, doprawiony cynamonem, imbirem i szafranem, które od razu zawładnęły nozdrzami sułtana i konkubiny. Zaczęli posiłek.
— Trzeba znów przygotować kolejny atak, ale wielki wezyr milczy. Nie rozumiem go. Czyżby bał się kolejnej porażki? Szakal może i ostatnio nas zaskakuje, ale to Al'Kahar nadal ma przewagę w wojsku — odezwał się w pewnym momencie Aslan. — Mam już dość tego szczura. Trzeba go wreszcie zabić.
Esra uważnie patrzyła na padyszacha, kiedy snuł kolejne plany podbojów i mordowania. Po jej skórze prześlizgnął się dreszcz, gdy ujrzała w oczach Aslana chłód, jakim ją samą nigdy nie obdarzył.
— A może wielki wezyr postanowił, że koniec wojny to najlepszy wybór? — podjęła ryzykownie i szybko napiła się herbaty.
— Koniec wojny? — Aslan uniósł z niedowierzaniem brwi, a zaraz potem parsknął śmiechem bez krzty radości. — Erdogan nie odpuści Zahidom, tak samo, jak ja. Szakal, a wcześniej jego ojciec, zabił synów wielkiego wezyra. Oni wszystko niszczą.
— Może warto przeprowadzić jakieś rozmowy z szachinszachem?
— Z tym obłudnikiem? Chyba oszalałaś. Z nim nie da się rozmawiać. Zabił mojego brata, drugiego zaprowadził pod ostrze mojego ojca i jeszcze Turna... — Na moment uciekł wzrokiem w bok. — Mam przeczucie, że Turna wcale nie spłonęła w Abzahie, ale Szakal jej coś zrobił... Tym bardziej nie mogę mu odpuścić.
Mięśnie na jego twarzy delikatnie zadrżały. Esra nie chciała, żeby sułtan się denerwował, dlatego nachyliła się, żeby złapać go kojąco za rękę.
— Nie myśl o tym. Ja też wierzę, że księżniczka żyje.
— Sam dźwięk twojego głosu wystarcza, żebym był spokojniejszy.
Wrócili do jedzenia. Aslan oparł swobodnie łokieć o zgiętą w kolanie nogę i wpatrywał się w niewolnicę po drugiej stronie stołu, biorąc łyk aromatycznego napoju.
Pił herbatę, nie wino. Esra posłała mu zadowolony uśmiech. Najbardziej lubiła go właśnie takiego. Swobodnego, radosnego i spokojnego. Cieszyła się, że coraz częściej Aslan pokazuje jej się od tej strony.
Niewolnica skusiła się na rulonik rghaif, który od dłuższego czasu zachęcał ją do degustacji.
— Nie jedz tego, Esra.
Kobieta zatrzymała rękę przed twarzą i zerknęła pytająco na sułtana. Ten w momencie zbladł.
— Jedzenie jest zatrute.
— Jak to? — Wypuściła przekąskę na talerz, jakby ją parzyła. — Skąd wiesz?
— Nie podoba mi się ten kolor.
Dla Esry wydawał się normalny. Aż zdziwiła się, że Aslan doszukiwał się oznaków trucizny w kolorze. A może to była tylko jego paranoja?
— Nie zjadłaś, prawda? — Niewolnica nie myślała długo nad omamami sułtana, bo ten ujął jej twarz w dłonie i z przejęciem się jej przyjrzał. Esra pokręciła głową ze wzrokiem utkwionym w talerzu.
Wybuchła płaczem.
— Esra? — Aslan zabrzmiał na jeszcze bardziej niepewnego i zatroskanego.
— Mam dość tego strachu! Każdego dnia budzę się i zasypiam przerażona! A teraz chciano mnie otruć?!
— Nie wiem, Esra. Naprawdę nie wiem. Może tylko mi się wydawało... — Na chwilę zamilkł, by zlustrować wzrokiem stół. — Czasem ubzduram sobie coś, co nie jest prawdą, ale... Ja... Martwię się! Nie chcę, żeby cię zabili!
Esra strąciła jego ręce z twarzy. Podniosła się i podeszła do balustrady. Sułtan również wstał.
— Zawsze będę łatwym celem. Zawsze będzie można mnie zabić...
— Nie możesz się denerwować... — Aslan próbował ją uspokoić, chociaż sam ledwie trzymał nerwy na wodzy. Miał nadzieję, że i tym razem tylko ubzdurał sobie zagrożenie.
— Może gdybym była twoją żoną, nie dałoby się mnie tak łatwo pozbyć. Miałabym prawa i... Wolność.
— Esra...
— Ale pisane jest mi być nikim. — Spojrzała sułtanowi prosto w oczy. — Zabawką. Łatwo się mną pobawić, porzucić, a nawet rozerwać na strzępy, jak szmacianą lalkę.
— Esra! — Głos Aslana zabrzmiał mocniej.
— Jej wszystko uchodzi zawsze na sucho, bo jest wolna. Ja zawsze będę gorsza. Zawsze będę niewolnicą, twoją własnością...
— Zapominasz, z kim rozmawiasz — syknął ostrzegawczo. Jego spojrzenie stwardniało, choć Esra dostrzegła, jak w tych onyksowych oczach kręci się także smutek. Właśnie dlatego nie ugięła się i nadal mocno w nie patrzyła. — Iffet jest moją żoną i co z tego? To tylko polityka i dobrze o tym wiesz. Dla ciebie są zarezerwowane wszystkie moje spojrzenia i każde bicie mojego serca. Ona może mieć wszystko, a nigdy nie będzie taka, jak ty.
Coś w tych słowach skutecznie zamknęło jej usta. Sułtan wpatrywał się w nią, naiwnie czekając na odpowiedź, lecz jej nie otrzymał.
— Straże! — zawołał i już po chwili na tarasie pojawił się zakuty w zbroję eunuch. — Niech służba sprawdzi, czy jedzenie jest zatrute, a jeśli nie, to niech czym prędzej to posprząta, nie chce tego widzieć na tym stole.
Poszedł sobie, a Esra stwierdziła, że może to i dobrze. Usiadła na sofie w środku komnaty, podczas gdy niewolnicy wykonywali rozkaz sułtana. Po jakimś czasie została powiadomiona, że jedzenie nie było zatrute. Ulżyło jej i równocześnie dotarło wtedy do niej, że poniosło ją w rozmowie z Aslanem, ale nie żałowała swoich słów. Jeśli miała przetrwać, musiała walczyć o to przetrwanie.
Iffet Esmanur dotychczas nigdy nie zastanawiała się, jak to jest stać w popiołach spalonego świata.
W bardzo młodym wieku straciła matkę, a jakiś czas później niemal rok po roku trzech braci. Została sama z ojcem, który piął się po szczeblach bezwzględnej polityki, zawsze podziwiając ją z cienia. Widziała więcej pogrzebów, niż narodzin. Jednak jeszcze nigdy nie czuła, że cały jej świat legł w gruzach.
Mevra Hatice odebrała jej coś, co dla kobiety powinno być najcenniejszym skarbem — coś, co dla Iffet było najważniejsze. Przez podłe intrygi sułtanka straciła szansę na stworzenie rodziny.
Przez dwa lata starała się o dziecko, a to wszystko było na marne. Medyczka tylko potwierdziła obawy Iffet. Ta informacja przebiła serce sułtanki jak rozgrzany miecz. Diagnoza została jednak tajemnicą. Gdyby ludzie, a co gorsza Erdogan, dowiedzieliby się, że jedyna żona sułtana najprawdopodobniej nigdy nie będzie mieć dzieci, Iffet wolałaby się już zabić, niż żyć z tym piętnem.
Piętnem matki, którą nigdy nie będzie dane jej się stać.
Sułtanka leżała na łóżku i pustym spojrzeniem obejmowała swoją komnatę. Było tu tak cicho, tak pusto i martwo. W intensywnych kolorach czerwieni widziała więcej szarości niż narodowych barw Al'Kaharu. Samotność zadręczyła Iffet jeszcze mocniej, gdy uświadomiła sobie, że już zawsze będzie sama. Że to wnętrze nigdy nie wypełni się radosnym śmiechem rozbrykanych dzieci. Już zawsze będzie tu pusto i zimno.
A to wszystko przez jedną kobietę.
Nagle Iffet Esmanur wstała, ocierając łzy. Wiedziała, że nic nie ukoi jej rozpaczy, nie zdoła przywrócić tego, co straciła, a mimo to chciała sprawdzić, czy zemsta poskłada na nowo jej roztrzaskane serce.
O tej porze nikt nie kręcił się po seraju oprócz wartowników. Iffet Esmanur kierowała się więc prosto do komnaty Mevry Hatice.
Miała wrażenie, że wpadła w obłęd, bo idąc przed siebie, zastanawiała się tylko, jak zabić sułtankę Valide. Iffet zawsze chciała odnaleźć w Mevrze matkę, którą los jej zabrał, ale teraz żałowała swoich skrytych pragnień. Ta kobieta ją zniszczyła.
Nienawidziła tego miejsca i tych wszystkich ludzi. Nie wiedziała już, kogo mocniej darzy tą niechęcią. Za to wiedziała, że gdyby nie Esra, żadna inna kobieta nie zdołałaby odebrać jej Aslana. Może Iffet nigdy nie dałaby mu dzieci, ale nadal żyłaby w tej iluzji szczęścia. Znienacka pojawiła się jednak ta niewolnica i wzięła go całego dla siebie.
Los zdecydowanie uwielbiał krzyżować ich ścieżki. Esra pierwsza dostrzegła Iffet. Podskoczyła wystraszona widokiem sułtanki, bo ta stała, jak zjawa i tylko tępo się w nią wpatrywała. Szybko jednak niewolnica się zrehabilitowała, dygnęła.
— Wybacz, pani. Zejdę ci już z oczu.
— Czekaj... — rzuciła Iffet i się zbliżyła. — Jak się miewa dziecko?
Esra zmieszała się pytaniem sułtanki, może właśnie dlatego zatrzymała się, nie podejmując przedwczesnej próby ucieczki.
— Dobrze... — mruknęła cicho, nie wiedząc, co właściwie powinna ze sobą uczynić.
Iffet pokiwała głową, zacisnęła wargi, tłumiąc łzy.
— Dobrze o ciebie dbają. O mnie nigdy by się tak nie troszczyli... — parsknęła sfrustrowana absurdem tej sytuacji. — Ale nie ciesz się i nie łudź. To dziecko nie należy do ciebie, a do dynastii. Kiedy urodzisz, nie będziesz już do niczego potrzebna. To Numarowie będą wychowywać Numara, nie ty, pospolita niewolnica.
W oczach Esry zapaliły się rozgniewane iskierki. Sułtanka ciągnęła:
— Mogłaś pomyśleć wcześniej o konsekwencjach, gdy zapragnęłaś być wielką panią.
— Nie na tym mi zależało.
Iffet prychnęła, przewracając oczami.
— A niby na czym?
— Nie zamierzałam wchodzić między was. Nie szukałam z nikim konfliktu. Marzyłam tylko o tym, żeby się stąd uwolnić i żeby wszystko było takie, jak dawniej.
— Proponowałam ci wolność, a mimo to odrzuciłaś moją pomoc. Jak mam ci wierzyć, ty podstępna żmijo?
— Nie mogłam ci zaufać. Ty od początku widziałaś we mnie wroga, mimo że nic złego ci nie zrobiłam...
— Wiem, co zaraz powiesz... — Iffet wydęła usta w imitacji współczucia. — Że jesteś niewinna, że to on nie dawał ci spokoju. — Zmierzyła ją pogardliwym wzrokiem. — Tak się go bałaś, a jednak wskoczyłaś mu do łóżka. Jesteś taka sama jak wszystkie.
— Nie! Jakże mogłam się tak o tobie wyrazić! — Nagle zmieniła ton, uśmiechając się cynicznie. — Ty jesteś przecież wyjątkowa. Żadna nie dorówna twojemu głosu. Dlatego on tak się tobą zachwyca.
Esra postawiła krok w tył.
— Może ty jesteś silą, co? To przecież nie jest normalne, żeby kimś aż tak zawładnąć...
Niewolnica gwałtownie się poruszyła. Iffet otworzyła usta ze zdziwienia, które po chwili zastygły w szerokim uśmiechu.
— Wiedziałam, że ten twój dar wcale nie pochodzi od Boga, jak wmawia wszystkim Aslan. Jesteś demonem.
— Bóg obdarzył mnie wyjątkowym talentem, to cała tajemnica — powiedziała stanowczo niewolnica. Dygnęła z zamiarem odejścia. — Dobranoc, sułtanko.
Iffet Esmanur nie pozwoliła jej odejść. Chwyciła ją mocno za nadgarstek.
— Sułtan mnie kocha — powiedziała hardo Esra. Jej odwaga zaskoczyła sułtankę. — Nikt nie ma nad nikim władzy. Wystarczą szczere uczucia.
— Jesteś nikim i zawsze będziesz... — Wargi Iffet zadrżały z gniewu, a z oczu wypłynęły łzy.
Niewolnica próbowała wyszarpać rękę z uścisku, ale Iffet była zawzięta. Zaczęła się szarpanina.
— Okradłaś mnie z moich marzeń — powiedziała w pewnym momencie Iffet. Popchnęła mocniej Esrę, którą ogarnęło osłupienie po tych słowach.
Niewolnica pod wpływem silnego pchnięcia sułtanki potknęła się i spadła ze schodów. Iffet stłumiła krzyk przerażenia. Wyjrzała za barierkę. Esra leżała na ziemi całkowicie nieruchomo.
— Nie, nie, nie... — Sułtanka trzęsącą dłonią zakryła usta. Czym prędzej zawróciła i uciekła do swojej komnaty, zostawiając niewolnicę samą.
✯
*qayna — ,,śpiewająca dziewczyna"/,,śpiewająca niewolnica" — termin ten odnosił się do kobiet biegłych w sztuce muzycznej, zarówno do niewolnic, jak i wolnych dziewcząt.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro