Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38. Bękart Tasharu

   Cykanie świerszczy pośród traw rozpoczęło melodię wybudzającą Safę ze sennego letargu. Wiatr rozwiał poły namiotu i oznaki szczęścia, które odczuwała Turna, wstając z łóżka, gdy przyniósł ze sobą wspomnienie tego, co Ismail uczynił w Farshi.

   Odciął głowy al'kaharskich dowódców jak niegdyś jej niewinnemu bratu.

   Księżniczka odświeżyła swoje ciało przy okazji porannej toalety. Naciągnęła na biodra luźne spodnie w jasnym fiolecie, a na wierzch ciała narzuciła uszyty z lekkiego, zwiewnego jedwabiu kaftan w ciemniejszym odcieniu. Włosy otuliła szczelnie szajlą.

   Súkkar jeszcze drzemał, więc Turna opuściła namiot samotnie.

    Słońce zalało złotą poświatą wszystko wokół. Konie pasały się w pobliżu obozowiska i pilnowało ich tylko trzech służących, w tym Zain. Sułtanka pozdrowiła go dyskretnym ruchem ręki, gdy ich spojrzenia się spotkały.

   Później musieli porozmawiać, ale na razie wokół kręciło się zbyt wiele ludzi. Wreszcie wzrok Turny spoczął na Nafim i Leyli, którzy jedli śniadanie pod baldachimem na usłanej dywanie trawie. Sułtanka niechętnie ruszyła w ich stronę.

   — Wreszcie się obudziłaś — zagadnął eunuch, popijając herbatę, której mocny aromat przeszczepił się w rześkie, poranne powietrze. — No już, jedz.

   Turna usiadła na poduszce naprzeciw Leyli. Nakładając na talerz omlet doprawiony za'atarem i jarmużem, otaksowała nałożnicę szybkim spojrzeniem. Aż dziw, że niewolnica była już na nogach. Chociaż podkrążone oczy naruszające perfekcję jej cery sygnalizowały, że Ismail nie pozwolił jej spać ubiegłej nocy.

    Sułtanka chyba zbyt mocno wbiła widelec w potrawę, bo Nafi aż posłał jej zaskoczone spojrzenie.

   — Wstałaś lewą nogą?

   — Czuję się wprost wyśmienicie.

   Nafi prychnął ani trochę nieprzekonany.

   — Widać po tym, jak kroisz ten omlet.

   Dotychczas nieobecna myślami Leyla skupiła uwagę na sułtance. Niezidentyfikowana wrogość zawisła w powietrzu. Wtedy Turnę opuściły wzburzone emocje. Zadała sobie pytanie, dlaczego jej ręka tak mocno zaciska się na nożu?

   Opuściła wzrok na talerz i wymamrotała pod nosem coś, co nieudolnie próbował zrozumieć czujny Nafi. Wstyd przegonił złość, gdy zrozumiała, że bezpodstawnie winiła Leylę za... Właściwie za co?

   — Po prostu źle spałam — wykrztusiła wreszcie z siebie kłamstwo i wzięła kęs potrawy.

   — Mi również Safa nie służy. Nie ma to, jak Bahu i miękkie, wyścielone jedwabiami łóżko. — Ku zadowoleniu Turny, Nafi przestał ją już dręczyć. — A w Bahi... Och, jak ja tęsknię za Bahi!

   — Bahi musi być niesamowite — rzuciła Leyla, z rozmarzeniem wpatrując się w łąkę, skąd roznosiło się beczenie owiec na wypasie.

   Eunuch uśmiechnął się promiennie i ujął niewolnicę za rękę.

   — Niedługo szach pewnie przeniesie się do Pierwszej Stolicy. Oczywiście ty razem z nim.

   Niewolnica spuściła wzrok, na jej policzku pojawił się blady rumieniec.

   Sułtanka odłożyła z hukiem sztućce na stół.

   — Straciłam apetyt. Przejdę się na spacer. Może Súkkar już się obudził — wyjaśniła, gdy zwróciła na siebie spojrzenia.

   W oczach Leyli błąkał się jakiś zaadresowany do Turny przekaz, ale księżniczka nie dołożyła nawet starań, aby go zrozumieć. W obawie, że zrobiła się zgorzkniała jak stara, wścibska ciotka, odeszła, by w samotności uspokoić swoje myśli.

   Nogi poniosły ją daleko poza obozowisko. Czuła się winna z powodu złości, jaką skierowała w stronę Leyli. W zasadzie to nie wiedziała nawet, skąd to uczucie się wzięło. Przecież Leyla była konkubiną Ismaila, nawet jeśli dotychczas jedynie z nazwy, oni wciąż mieli pełne prawo być razem. Poza tym wyglądali jak z obrazka. Leyla zasługiwała na szczęście. Jeśli miała odnaleźć je w ramionach podłego Szakala, Turna nie mogła mieć żadnych pretensji.

   Sułtanka miała wrażenie, że chyba najbardziej bolał ją fakt, że niewolnica o niczym jej nie powiedziała.

   Ale czy w ogóle musiała? Turna budowała relacje na fundamentach kłamstw. Być może Leyla już odkryła, że jej przyjaciółka wcale nie była godna zaufania.

   Księżniczka kopnęła kamień z frustracji i patrzyła, jak toczy się po trawie wprost do biegnącego w stronę lasu strumyka. Gdy kamyk wpadł do wody z pluskiem, Turna zorientowała się, że nie jest sama.

   Salim siedział na porośniętym dziką trawą pniaku i ostrzył nóż.

   Mahfuz chciał mieć go po swojej stronie. To była świetna okazja, żeby wybadać grunt. Turna przełknęła ślinę i ruszyła w kierunku Hamida. Wariowała, gdy nie zajmowała się niczym pożytecznym. Wreszcie miała sposobność, aby znów zatopić myśli w intrygach i niecnych gierkach.

   Lecz mimo determinacji, z jaką w nie grała, wcale ich nie lubiła.

   — Pan Hamid. — Zaszczyciła mężczyznę miłym tonem, a gdy podniósł głowę, grzecznie mu się ukłoniła.

   — Zawsze miło cię widzieć, Turna. — Salim ozdobił wargi drapieżnym uśmiechem i powstał, również skłaniając głowę na przywitanie. — I już mówiłem, żebyśmy mówili sobie po imieniu.

   — Wybacz, muszę się jeszcze przyzwyczaić.

   Hamid wsunął zakrzywiony nóż za pas.

   — Jak mogę się na ciebie gniewać? Może się przejdziemy?

   — Z miłą chęcią.

   Ruszyli ścieżką obok pastwisk. Obozowisko mieli wciąż widoczne za plecami.

   — Zdaje się, że szach jeszcze śpi... — Turna zaczęła nowy temat, choć sama nie wiedziała, dlaczego akurat wybrała ten dotyczący Szakala.

   — Nie sądzę. On każdego dnia wcześnie wstaje — odparł nonszalancko Salim, zawieszając wzrok na częściowo przysłoniętym chmurą słońcu. — Pewnie gdzieś już go wywiało. Trudno za nim nadążyć. Ismail zawsze kroczył własnymi ścieżkami.

   Jak kot — skomentowała w myślach sułtanka.

   — Przynajmniej mamy święty spokój. — Mrugnął do niej. — Ismail na starość robi się nazbyt świętobliwy. Gdybyś widziała go w Tasharze... Teraz zachowuje się tak, jakby go wykastrowali.

   Parsknął śmiechem. Turna odtrąciła zgorszenie, jakie odczuła, maskując je lekkim uśmiechem.

   — Ach tak?

   — Tashar smakował wolnością. Nikt nie stał nad nami z batem. Tak jak teraz w Safie. Możemy robić, co chcemy i nikt nie będzie nas za to osądzał.

   Posłał jej znaczące spojrzenie. Księżniczka przełknęła ślinę i oparła się o płot. Salim przystanął tuż obok. Zdecydowanie za blisko.

   — To musiało być... intrygujące.

   — Było — zgodził się i na moment coś w jego oczach sugerowało, że odfrunął gdzieś w dal. — Tashar był bardziej moim domem niż Safa. Zwłaszcza gdy teraz jest tylko ruiną...

   Właśnie to chciał usłyszeć Mahfuz. Podszyte gniewem i rozpaczą niepozorne oświadczenie, że los Safy i rodu Hamidów wcale nie był obojętny Salimowi. Mężczyzna nieświadomie rzucił sułtance wskazówkę, że plan wielkiego wezyra może wypalić. Jednak Turna nie potrafiła wznieść chłodne wyrachowanie ponad zwykłe, ludzkie współczucie. Nie w tej chwili.

   — Bardzo mi przykro. Słyszałam, co miało tutaj miejsce przed laty... Anas Al-Zahid był okrutny.

   Salim pokiwał głową, ale to trwało ledwie chwilę i Turna zastanawiała się, czy aby przypadkiem nie przewidziało jej się to. Zaraz potem zmarszczył brwi, gniew utkał srogi wyraz na jego twarzy, jakby do mężczyzny dotarło, że powiedział za dużo.

   — Cóż... Ja również z chęcią odwiedziłabym Tashar. — Sułtanka prędko zmieniła temat i posłała Hamidowi najbardziej uroczy uśmiech, na jaki była w stanie się wysilić. — Wspominałeś, że szach nie przypomina siebie. Jakiego więc go zapamiętałeś?

   Po twarzy Salima tym razem przetoczył się zaskoczony i dziwnie zaintrygowany wyraz, ale odpowiedział:

   — Żyliśmy tam, jakby jutra miało nie być, bo nie obchodziło nas, czy nadejdzie. Byliśmy młodzi, piękni, bogaci i... wolni. Kobiety do nas lgnęły, a Ismail bardzo lubił ich towarzystwo.

    Turna zerknęła na wyrastającą w oddali wioskę, aby uniknąć kontaktu z przenikliwymi oczami Hamida.

   — Wkrótce wyrobił sobie taką opinię, że aż strach wracać mu było do domu — ciągnął mężczyzna. — W końcu pogłoski o wybrykach Ismaila dotarły do uszu Anasa. Jak zapewne podejrzewasz, szachinszach nie był zadowolony. Hulanki, popijawy i przelotne romanse... Nie taki powinien być książę Zahidów.

   Na chwilę zamilkł, aby przeanalizować reakcję Turny, lecz ta nawet nie drgnęła, więc kontynuował:

   — Gdy wrócił do ojczyzny z coraz realniej szkicującymi się szansami na tron, ludzie nim gardzili. Nazywali Bękartem Tasharu kochającym się we wszystkich grzechach, jakich w tym kraju dopuszczał się na co dzień.

   — I dlatego ubrał czerń? Dlatego stał się Szakalem? — wymsknęło się z ust sułtanki, zanim to przemyślała.

   Hamid uśmiechnął się tajemniczo.

   — Czy ja też mogę zadać pytanie?

   — Oczywiście — rzuciła z pewnym niepokojem.

   Salim nachylił się bliżej jej ucha.

   — Czego ty chcesz od Ismaila?

   Całkowicie znieruchomiała.

   — Czego chcę? — powtórzyła z napięciem.

   — Wciąż o niego wypytujesz. To podejrzane. Mógłbym pomyśleć, że interesujesz się nim bardziej, niż wypada.

   Serce biło w jej piersi jak tłuczone młotem. Im więcej kłamstw wypowiadała, tym trudniej było nimi swobodnie operować, ale teraz też nie mogła powiedzieć prawdy.

   — Gdyby interesował mnie Ismail, byłabym teraz z nim, nie z tobą.

   — A mimo to on jest głównym tematem naszej rozmowy.

   Wciąż nie wydawał się przekonany. Sułtanka musiała postawić wszystko na jedną kartę.

   — Słyszałam, że w mężczyznach budzi się największe zainteresowanie, gdy są zazdrośni.

   Salim nic już nie powiedział. Jedynie uśmiechnął się zupełnie tak, jak tamtej nocy, gdy proponował księżniczce swoje towarzystwo jako lekarstwo na samotność.

   Sama zgotowała sobie ten los. W myślach Turny kołatało się już tylko pytanie, jak wiele jest skłonna poświęcić dla Al'Kaharu?

     Leyla nie zmrużyła oka ubiegłej nocy, bo aż do rana płakała w poduszkę.

    Łudziła się, że pobyt na łonie natury z dala od restrykcyjnych zasad obudzi w Ismailu kochanka, o którym marzyły nałożnice z haremu. Odwiedziła go, gdy zapadł zmierzch, ale nawet nie zdążyła się rozebrać, bo on stwierdził, że jego myśli są gdzieś indziej. Leyla poczuła się wstrętna i obdarta z kobiecości.

    Szach nie złamał jej serca. Zrobił coś, co dla kobiety takiej, jak ona, było gorsze, niż można sobie wyobrazić. Odtrącił ją, a tym samym podważył jej wszystkie talenty w łożnicy. Przecież do tego była stworzona, niczego innego nie umiała.

   Była kobietą Ismaila Al-Zahida, pana tych ziejących ogniem ziem, ale w rzeczywistości była niczyja.

   Początkowo odpowiadał jej ten układ. Została obsypana bogactwem i przywilejami, a nie musiała grzać łoża szacha, którego widziała po raz pierwszy w życiu. Ale gdy poznała go lepiej, zrozumiała, że nie jest złym człowiekiem i nawiedziły ją wyrzuty sumienia, że on tyle jej ofiaruje, a ona wzmian nie dała mu nic.

   Leyla katowała się mnóstwem pytań. Dlaczego Ismail jej nie chciał? Przecież czasem zerkał dłużej, niż powinien, a wtedy w jego oczach dostrzegała tę typową dla mężczyzn żądzę. Jednak na spojrzeniach się kończyło, a niewolnica nie umiała pojąć dlaczego.

   Od lat w pałacu plotkowano, że Ismail tęsknił za Tasharem. Ale jak wielką miłością mógł darzyć tę tajemniczą kobietę, że nie uległ pokusie choćby jednej nocy w ramionach najpiękniejszej kobiety w swoim haremie?

   Teraz wszystkie zaświadczenia o perfekcji, jaką haremowi nauczyciele łączyli z Leylą, wydawały się jej wyssanymi z palca kłamstwami. Nie była ani najpiękniejsza, ani najzdolniejsza, jeśli nie umiała zainteresować sobą szachinszacha.

   I życie straciło sens.

   Nie potrafiła znów zasnąć tej nocy, więc wyruszyła na samotny spacer wokół namiotów. Miała już dość tej przeklętej Safy. Chciała wrócić do Bahu, choć dołował ją fakt, że tam jeszcze bardziej będzie narażona na kolejne szydercze spojrzenia ze strony innych nałożnic.

   Zauważyła nagle mężczyznę wpatrzonego w gwiazdy. To był jeden ze służących, ale miała wrażenie, że zna go skądś indziej. Choć może jej się wydawało. Eunuchów przewijało się przez pałac dziesiątki. Musiał być jednym z tych wszystkich bezimiennych niewolników, z którymi dzieliła ten sam los.

   I to sprawiło, że wpadła na pewien pomysł.

   — Jak masz na imię? — zapytała.

   Niewolnik rozchylił szeroko usta, gdy zrozumiał, że to do niego mówi nałożnica.

   — Zain. — mruknął tak cicho, że niewolnica musiała się wysilić, aby usłyszeć.

   Leyla stała i przeskanowała jego sylwetkę wzrokiem. Jak na eunucha był całkiem męski. A ona była tylko zdesperowaną kobietą pragnącą dowodu, że wciąż jest piękna i pociągająca.

   — Pocałuj mnie — poprosiła, zanim zdążyła obudzić zdrowy rozsądek, który gdzieś zaginął pośród rozpaczy i desperacji.

   Oczy Zaina zamieniły się w okrągłe spodki.

   — Nie mogę, pani... Ja... — jąkał się, poszukując wzrokiem drogi ucieczki.

   Kiedyś mężczyźni by dla niej zabili, dziś przed nią uciekali. Gorzej być nie mogło.

   — Jestem aż taka paskudna?

   — Co?! — Niewolnik niemal krzyknął z szoku. — To ja jestem paskudny!

   Nałożnica rozejrzała się na boki, po czym skróciła dystans.

   — Wcale nie — szepnęła zgodnie z prawdą. Kiedy światło księżyca padło na twarz Zaina, mogła lepiej się mu przyjrzeć. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe, czego aż mu pozazdrościła. — To tylko jeden pocałunek. Nikt się nie dowie.

   A ona chciała tylko poczuć, że ktoś wciąż może ją pożądać, ale tego nie powiedziała już na głos.

   — Boję się, że będziemy mieli problemy... Że ty będziesz miała! W końcu jesteś kobietą szacha! Pani...

   Krew zagotowała się w żyłach Leyli.

   — Nie mów o nim. Proszę. — Wysiliła się na uprzejmy ton. — I po prostu to zrób.

   Zain jeszcze chwilę się wahał, ale im dłużej wpatrywał się w niewolnicę, tym bardziej przysuwał się w jej stronę. W końcu złączył ich usta. Świadkiem tej zbrodni byli tylko oni sami i księżyc górujący wysoko ponad Safą.


Tym razem krótki, przejściowy rozdział, w którym odkrywamy rąbek przeszłości Ismaila. Następny będzie dłuższy, a w nim ponownie zawitamy do Al'Kaharu. <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro