36. Spisek
Ziąb nie był tej nocy szczególnie mocno odczuwalny, a jednak świat zamarzł, a wraz z nim kości Turny, która nie mogła wykonać żadnego ruchu. Zamiast tego stała jak sopel lodu, wpatrując się z niedowierzaniem w człowieka, który przedstawił się jako wielki wezyr.
Druga najważniejsza osoba w tym państwie.
Mahfuz Pasza. Wszystkie myśli rozpłynęły się w głowie Turny i tylko to jedno imię odbijało się tam echem.
— Słyszałem o twoich planach ucieczki. — Stary mężczyzna skruszył ciężkim tonem zlodowaciałą ciszę, w której tkwiła sułtanka. Turna otrząsnęła się z szoku. — Nie martw się, nie jesteśmy wrogami.
— Czyżby? — Sułtanka wymownie zerknęła na skatowanego Zaina. — Od kiedy przyjaciele doprowadzają do takiego stanu przyjaciół?
Niewolnik nawet nie drgnął. Wielki wezyr wymienił spojrzenie z Zanną.
— To zapobiegawcze działanie — rzekł. — Musisz wiedzieć, sułtanko, że jestem bardzo łaskawym i cierpliwym człowiekiem, lecz gdy ktoś zwraca się przeciwko mnie, nawet jeśli jest przyjacielem, kończy źle.
Sułtanka wiedziała już, że wpadła prosto w pułapkę.
— O co chodzi?
— Usiądźmy — zaproponował Mahfuz, wskazując na ławkę pod porośniętym bluszczem murem.
Turna zajęła miejsce na kamiennej ławie. Ze stresu zmiękły jej nogi i obawiała się, że za moment się przewróci.
— Chcesz wrócić do domu i ja to szanuję. Już dawno powinno do tego dojść — ciągnął mężczyzna. — Mówiłem o tym szachowi, ale ostatnio trudno się z nim porozumieć. On zawsze najbardziej pragnie tego, co do niego nie należy, zupełnie tak jak ojciec. Teraz ty jesteś jego celem. Jego niewolnicą. Dzięki tobie posiadł choć trochę z tego, co jest drogie Al'Kaharowi.
Księżniczka chciała sprostować, że Ismail wcale jej nie posiadł w żadnym tego słowa znaczeniu, ale szybko się powstrzymała. Życie w haremie dobitnie nauczyło ją, kiedy trzymać język za zębami. Zamiast protestu, zamierzała wysłuchać Mahfuza i liczyć, że karty wykładane przez Mahfuza ułożą się korzystnie również dla niej, choć strach zapuścił korzenie już w całym jej ciele.
— Ismail nawykł do fruwania wysoko jak niepokorny i dziki ptak. Pragnie dosięgnąć słońca, ale im bliżej niego, tym łatwiej się spalić.
Chociaż wielki wezyr twarz miał zrelaksowaną i napełnioną pewnością siebie, Turna rozbijała na drobne nuty jego mocny głos. Przeważało opanowanie, ale ciszej rozbrzmiewało rozgoryczenie, jak u sokolnika, którego polecenia zostają lekceważone przez sokoła na polowaniu.
— Ismail nie miał łatwej drogi jako szach. Syn dziwki Nomadów, tak na niego mówiła arystokracja. Jak zapewne wiesz, ludzie zasiedziani w miastach co rusz prześcigają się w interesach i, łagodnie rzecz mówiąc, nie przepadają za koczowniczym trybem życia, który wciąż praktykują Nomadzi. — Mahfuz nie przestawał mówić, a sułtanka nie przestawała analitycznie mu się przyglądać. — Wspierałem Ismaila od początku jego rządów, ale teraz już widzę, jak wiele błędów popełnił. Ostatnio wprowadził tolerancję religijną, a przeciwnikom nowego prawa odebrał majątki. Wspiera obcych, zamiast swoich ludzi. Może jeszcze uwolni wszystkich niewolników w kraju? Nie zdziwiłbym się. Ismail chce jednolitego kraju, ale zastanie w nim jedynie wojnę. A teraz... Wiesz, co zrobił w Farshi?
Sułtanka przełknęła ślinę.
— Przekradł się do miasta, które zajęło wojsko Al'Kaharu i jak tchórz zamordował we śnie czterech dowódców, a następnie wysłał Erdoganowi Paszy ich ścięte głowy. Makabryczny prezent, ale ty pewnie coś o tym wiesz...
Turna odwróciła wzrok. Żołądek skręcił się jej w supeł, a serce podeszło do gardła. Oczywiście, że wiedziała. Mahfuz rzucał aluzję do Mehmeta.
— Co uczynił Al'Kahar, że zasłużył na taki gniew?
Mężczyzna nie spodziewał się takiego pytania.
— Jak to na wojnie. Niewola, mord i gwałt. Nie chciałbym raczyć cię takimi okropieństwami, sułtanko.
Turna uśmiechnęła się ironicznie.
— Oczywiście.
— Przekaz był jednak jasny: to była zemsta za ciebie. Z całym szacunkiem, sułtanko, ale nie pozwolę, aby więcej moich ludzi ginęło z twojego powodu.
Spojrzeli na siebie. Turna nagle chciała wrócić do dziecięcych lat, schować się za matczyną spódnicą i nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie opuszczać murów haremu. Tam doczekać starości. Może uciec jedynie do stojącego zaraz po sąsiedzku bezpiecznego domu męża, który byłby szanowanym wezyrem z silną pozycją na dworze, jak zawsze planowała Mevra Hatice, i nigdy nie stać się kartą przetargową w politycznych rozgrywkach.
— Coś się musi zmienić — podjął po chwili ciszy Mahfuz. Turna zwalczyła tęsknotę za bezpiecznym domem. — Pokój to klucz do lepszej przyszłości. Razem możemy go osiągnąć. Tylko jedna osoba stoi na przeszkodzie.
Szach.
— Szach nie ma dzieci — zauważyła podejrzliwie Turna. — Z uwagi na brak męskiego potomka, władzę przejmuje wielki wezyr, zaczynając nową dynastię. Tego chcesz, panie?
Błysk w oku Mafhuza świadczył o tym, że nie spodziewał się, że sułtanka tak szybko pojmie intrygę. Pokręcił jednak głową.
— Jestem już starym człowiekiem, nigdy nie miałem dzieci i nie zamierzam ich mieć. Zapominasz jednak o tym, pani, że szach ma kuzyna, w którego żyłach także płynie krew Zahidów.
Hussein.
Imię, które rozbrzmiało jedynie w umyśle Turny, wystarczyło, aby wywołać na jej skórze ciarki. Jeśli sułtanka miała wejść w ten układ, musiała mieć pewność, że będzie bezpieczna. Z księciem było to ryzykowne.
— Mirza nie jest mi przychylny.
— Ale będzie — zarzekł się Mahfuz, przykładając rękę do serca na znak, że jego intencje są szczere. — Książę Hussein nie ma w sobie dość siły, by samemu władać państwem. Potrzebuje ręki, która go poprowadzi...
— I to będzie twoja ręka.
Uśmiech wielkiego wezyra był jak podmuch wiatru poruszający koronami drzew pośród murów. Przybył prędko, by zaraz potem zniknąć.
Nagle mimo wszystkich dzielących różnic, Hussein zdał się Turnie aż nadto podobny do Aslana — kolejna marionetka na tronie wielkiego mocarstwa.
I sułtanka poczuła z tego powodu bolesny ucisk w sercu.
— Czego więc ode mnie oczekujesz, panie?
Choć zawiązali już umowę, bez względu na to, czy Turna tego chciała, teraz musiały tylko paść oficjalne słowa, by odpędzić wrażenie, że sułtanka wchodzi w niewolniczy układ.
— Szach nie odda cię, kiedy go o to poproszę. O ile kiedyś liczył się z moim zdaniem, teraz nie słucha już nikogo. Ma jakiś cel, którego nie potrafię rozgryźć...
Zawiesił spojrzenie na Turnie, aby to ona dokończyła. Sprawdzał ją. Musiała zdać egzamin.
— Mam dowiedzieć się o zamiarach szacha, panie?
Mahfuz skinął głową, ale nie odezwał się. Turna zrozumiała, że wielki wezyr oczekiwał kobiety niegłupiej, ale równocześnie nie przesadnie bystrej. Dlatego prędko dodała niewinnym głosem:
— Ale jak mam tego dokonać, panie?
— Zdobądź jego zaufanie. Szach to tylko mężczyzna, a mężczyźni są słabi wobec kobiecych wdzięków. — Przelotnie zerknął na niewzruszoną Zannę. — Gwarantuję, że nie oprze się pokusie. Mając ciebie, hańbi cały Al'Kahar.
Turna nie mogła się na to zgodzić.
— Nie wskoczę mu do łoża.
— To być może nie będzie konieczne. Szach może cię pragnąć, a równocześnie nigdy nie dotknąć.
Sułtanka miała wrażenie, że ten plan posypie się szybciej, niż wcieli go w życie. Nie była uwodzicielką. Podczas swojej edukacji najbardziej nienawidziła tych lekcji poświęconym tajemnicom jak być dobrą żoną i służebnicą w łóżku.
— Bez względu na to, jaką drogę wybierzesz — podjął Mahfuz, dostrzegając niezdecydowanie na twarzy Turny. — Zdobywając jego zaufanie, poznasz jego sekrety. Szpieguj go i o wszystkim mnie informuj, a niedługo wrócisz bez szwanku do domu.
— Taką mam nadzieję. Ale nie mogę się na to zgodzić, jeśli nie zapewnisz mi gwarancji, panie, że moja reputacja będzie nieskalana. Zależy mi na moich cnotach.
— Rozumiem, sułtanko. Zamierzasz zatrzymać je dla męża.
Turna nie wyprowadziła Mahfuza z błędu, że jego założenia daleko mają się od prawdy. Zamiast tego skinęła głową z wdzięcznością, że chociaż w ten sposób zrozumiał.
— Muszę cię jednak ostrzec, pani — dodał, a księżniczka znów znieruchomiała w strachu. — Nie wierz w kłamstwa Szakala. On umie doskonale kłamać i ubarwiać rzeczywistość pod swoją narrację.
Szakal — to słowo wypowiedział głos nasączony pogardą podobną do tej, która opuszczała usta al'kaharczyków, gdy wypominali Ismailowi jego zbrodnie wojenne.
W tym człowieku kryło się więcej wzgardy, urazy i nienawiści, niż sułtanka początkowo zakładała.
Po chwili Mahfuz wstał, zapewne myśląc, że dobili targu.
— Ja też mam swoje warunki. — Księżniczka zebrała się na odwagę, zanim wszyscy się rozeszli.
— Słucham? — Mahfuz ściągnął brwi, słabo maskując irytację.
Turna spojrzała na Zaina. Siniaki i otwarte rany na jego twarzy wywołały w niej poczucie, jakby również ona została pobita. Przez tygodnie, które wspólnie spędzili na knuciu, zbliżyli się do siebie. Sułtanka przypomniała sobie swoje słowa, które powiedziała mu pierwszego dnia ich tajnej schadzki. Nie rzuciła ich wtedy na wiatr.
— Zain ma być bezpieczny. — Znów wbiła wzrok w wielkiego wezyra. — Jeśli spadnie mu choć włos z głowy, zrywam naszą umowę.
— Niewolnik? — Mahfuz prychnął z pogardą.
— Tak, niewolnik. Chcę, żeby wrócił ze mną do Al'Kaharu. Cały i zdrowy.
Milczący Zain i Zanna poruszyli się niemal synchronicznie w zaskoczeniu. Mahfuz za to ani trochę nie był rozczulony tym przejawem empatii, a może wyimaginowanego uczucia. Nie obchodziło go to. Liczył się jedynie rezultat ich współpracy.
— No dobrze. Zostaniesz moim sługą, dopilnuję, żebyś dostał posadę w pałacu i w ten sposób wszyscy będziemy się kontaktować.
Po twarzy Zaina przemknął ból, nie fizyczny spowodowanymi ranami, ale mentalny napełniony strachem przed tym, co nadejdzie.
— Wybacz za zuchwałość, panie, ale nie chcę być eunuchem.
W oczach Mahfuza zebrał się gniew. Spojrzał na Turnę. Sułtanka poparła Zaina, posyłając zdeterminowane spojrzenie wielkiemu wezyrowi. Mężczyzna nie musiał usłyszeć żadnych słów, aby pojąć, że to kolejny warunek umowy.
— Nie będziesz — rzekł, nie tłumiąc pogardy. — Zrobię, co w mojej mocy, ale spróbuj tylko tknąć którąś niewolnicę...
— Nie oceniajmy wszystkich mężczyzn jedną miarą, panie — wtrąciła się Turna, tym samym kończąc temat Zaina. — Jesteśmy umówieni.
— Czekaj na wieści ode mnie. — Mahfuz kiwnął na resztę, dając znak, że czas się zbierać.
Turna wymieniła dłuższe spojrzenie z Zainem, później jej oczy ześlizgnęły się na towarzyszącą wielkiemu wezyrowi niewolnicę.
— Czy mogłabym porozmawiać jeszcze z Zanną? — zapytała.
Wielki wezyr przytaknął po namyśle.
— Tylko na chwilę. Im dłużej jesteśmy tu wszyscy razem, tym większe ryzyko na siebie ściągamy.
Mężczyźni odeszli w bok. Tam Mahfuz instruował w czymś Zaina, zapewne wtajemniczając go w nowe obowiązki.
— Co się z tobą działo po opuszczeniu statku? — Turna nie traciła czasu, od razu przechodząc do sedna.
— Jakiś kupiec kupił mnie na targu, chciał mnie potem sprzedać wojsku, aby żołnierze sobie na mnie używali. Ale postanowiłam o siebie zawalczyć i teraz jestem niewolnicą wielkiego wezyra — odparła lekko, ale bez żadnych emocji.
Sułtanka z jakiegoś powodu czuła się związana z losem każdego jeńca na statku porywaczy. Nie widziała już jednak nikogo stamtąd, poza Zanną, z którą właśnie stała twarzą w twarz, jak z duchem przeszłości. Zamierzała chociaż jej zrekompensować wszystkie krzywdy. Miała wrażenie, że w ten sposób uwolni się od bólu i upokorzenia, które sama też odczuwała.
— Możesz wrócić z nami do Al'Kaharu. Poproszę o to wielkiego wezyra. Tam zapewnię ci dobre życie.
W pierwszym odruchu Zanna całkowicie znieruchomiała. Jej dolna warga drżała, gdy chciała się odezwać.
— Nie musisz być jego niewolnicą — ciągnęła księżniczka, dyskretnie wskazując na pogrążonego w rozmowie z Zainem Mahfuza.
Wtedy niewolnica znów powróciła do swojej statecznej pozy. Rysy jej twarzy wydawały się jeszcze bardziej ostre.
— Zrobię wszystko, żeby przetrwać. Tobie radzę to samo.
Turna wracała tą samą drogą do haremu, którą przemierzyła już wiele razy, idąc na spotkania z Zainem, ale tym razem była ona obca. Sułtanka błąkała się po korytarzach, a każda mozaika na ścianie wydawała jej się nowa i ułożona w misterny wzór, którego jeszcze nie widziała.
Nie myślała, a przynajmniej nie logicznie. Była uwięziona w klatce własnych uczuć i pragnień, tak sprzecznych ze sobą. Chciała wrócić do domu, bardziej niż cokolwiek innego, ale równocześnie miała złe przeczucia, nawiązując współpracę z Mahfuzem.
Wojujące ze sobą myśli rozfrunęły się po jej umyśle, gdy zobaczyła Szakala.
Widziała go od tyłu odzianego w czarny kaftan niewyszywany ani jedną strojną nicią. Stał zwrócony przodem do gwiazd rozsianych po niebie, a napięte ręce opierał o balustradę. Krucze włosy poplątane w bujne loki utwierdziły ją w przekonaniu, że to on.
Tak samo, jak jej serce, które nagle zadrżało ze strachu.
Miała zdobyć jego zaufanie, szpiegować go i dopiero teraz dotarła do niej irracjonalność tego planu. Ten człowiek był nieokiełzany, nieobliczalny, mordował z zimną krwią. Kim ona była, ośmielając się stawać z nim w szranki? Myśl, że nie zdoła go pokonać, zamieniła jej ciało w trzęsącą się galaretę.
Widziała szacha już tyle razy, ale im bliżej go poznawała, tym bardziej przekonywała się w tym, że wcale go nie zna.
Nazir, Ismail, Szakal...
Nosił tyle imion... Którym ze swoich wcieleń był dzisiaj?
Wbrew sobie samej, postanowiła się o tym przekonać.
— Nie śpisz — oznajmił, gdy Turna stanęła obok na balkonie, zachowując bezpieczny dystans. Mięśnie twarzy delikatnie mu zadrżały, zdradzając, że nie był w dobrym humorze.
Dla Aslana, dla Ayșe, dla matki i dla Al'Kaharu — wymieniała w głowie, aby dodać sobie otuchy i nie uciec jak najdalej od Szakala. Miała stać się szpiegiem i choć przerażała ją myśl szybkiego zdemaskowania, zamierzała być silna. Kiedyś obiecała sobie, że za wszelką cenę opuści to miejsce. Nieważne czy o własnych siłach, czy już w trumnie.
— Al'Kahar źle postąpił, wyżynając Farshi. Chciałabym, żebyś wiedział, że potępiam to działanie.
Miała podstępnie zdobyć jego zaufanie, ale powiedziała to szczerze. Zawsze gardziła okrucieństwem, lecz gdy sama poznała gorzki smak niewoli, zrozumiała jak wielkie spustoszenie ona ze sobą niosła.
— To była zemsta za ciebie. — Głos Ismaila był mocny, oscylował wokół gniewu i spokoju, jakby nie mógł się zdecydować, czy wciąż udawać, czy pokazać swoją prawdziwą twarz.
Nie odrywał wzroku od świetlistej pierzyny gwiazd na niebie. Turna położyła dłoń na poręczy w pobliżu jego ręki, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Nie odważyła się go jednak dotknąć.
— To była zemsta — zgodziła się, a on na nią spojrzał. — Lecz nie moja.
Odwrócił się w jej stronę. Turna wstrzymała oddech, podtrzymując jego spojrzenie. Ismail milczał i tylko na nią patrzył. Księżniczka dokładała wszelkich starań, by nie ugiąć się ze strachu, gdy wyobraziła sobie odrąbaną głowę Mehmeta. Wzrok szacha był tak intensywny, jakby wwiercał się w myśli Turny, chcąc je wszystkie przechwycić i poznać.
Kobieta odwróciła wzrok, nie pozwalając mu dostąpić tego przywileju.
— Turna... — Szakal odezwał się dużo łagodniej niż przedtem. — Poseł...
— Wiem... Nic nie musisz mówić. Dobranoc.
Nie potrafiła stłumić urazy w głosie, choć bardzo chciała. W końcu Ismail miał jej zaufać i uwierzyć w dobre intencje.
— Nic nie wiesz... — rzucił. — Wysłałem poselstwo do sułtana. Naprawdę. Ale poseł już nie wrócił. Nie wiem, co się stało. Może go zabili. Twój ojciec kiedyś tak uczynił.
Nie wierz w kłamstwa Szakala — przestroga Mahfuza rozbrzmiała echem w głowie sułtanki. Mogła odejść, zapomnieć o sprawie i krok po kroku podążać ścieżką wyznaczoną przez wielkiego wezyra, by zniszczyć szacha. Ale nie była wyrachowanym, zimnym szpiegiem. Krew się w niej zagotowała. Znów spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
— Nie mogli go zabić. Przecież nie wiedzą, czy żyję. Musieli chcieć go wysłuchać — zaśmiała się ze stresu. Nie powstrzymała jednak łez, które pojawiły się w kącikach jej oczu.
Ismail nic nie mówił, a to bolało bardziej, niż mogło się wydawać. Szach prawie musnął palcami jej dłoń, ale wtedy Turna szybko ją zabrała.
Kłamał.
Musiał.
Przecież była dla Aslana tak droga, jak Mehmet. Sułtan pogrążyłby w ogniu cały świat, aby ją odzyskać.
Wiara gasła w jej sercu jak księżyc przeganiany brzaskiem. Turna spojrzała na jego sierp wciąż emanujący intensywnym światłem. Czy świt, który nadejdzie zaraz po tej nocy, rozproszy wszelkie nadzieje sułtanki, zamiast ją nimi napełnić? Już teraz żałowała wszystkich swoich decyzji.
Zmieniła się. Nie poznawała samą siebie, gdy patrzyła w lustro, a wszystko to robiła dla swojej rodziny, która być może miała ją za nic.
Odtrąciła te myśli, uświadamiając sobie, że mogą być pokłosiem kłamliwej natury Ismaila. Al'Kahar się mścił. Turna nie popierała tych metod, ale to oznaczało, że Imperium Numarów nie zapomniało o swojej sułtance.
— Dobranoc — powiedziała, zagłuszając ciężką ciszę, a następnie odwróciła się, by odejść.
— Turna... — Głos Ismaila zatrzymał ją, a razem z nią jej krwawiące z rozpaczy i bezradności serce. — Dziękuję ci za te słowa.
Ruszyła przed siebie. Miała ochotę zasnąć, a gdy rano wstanie, uświadomić sobie, że to był tylko podły sen i tak naprawdę nigdy nie opuściła Kahari.
Jednak nie wierzyła w bajki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro