Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Wieści z frontu

   Powroty wielkiego wezyra zawsze były okraszone szczyptą strachu i niepewności. Gdy Erdogan przekraczał próg bramy pałacu, cały seraj zamierał, zbierało się nad nim jakieś mroczne, tajemnicze widmo. Każdy czuł to na własnej skórze — lęk, napięcie, a przy tym ekscytację oraz ożywienie, spokój i niepokój równocześnie. Przez lata, w których Erdogan pełnił urząd najważniejszego spośród wszystkich ministrów, pałac nauczył się żyć z nim w toksycznej symbiozie. 

   Wiadomość o rychłym przyjeździe Erdogana do stolicy przyniósł nad ranem gołąb, a ją poprzedziły przykre wieści o klęsce floty Al'Kaharu. Galery pod sztandarem lwa zostały rozbite w pył. Wielki Wezyr wracał do Kahari ledwie z garstką ocalałych.

   Mevra Hatice przykryła wysoki kok długą, czarną chustą, która swobodnie spływała na jej plecy. Na czubek głowy za to nałożyła wysoki diadem z onyksami rzeźbionymi na kształt tulipanów. Sułtanka matka z dumą oglądała swoje odbicie w lustrze. Chabrowy kaftan, jaki miała na sobie, połyskiwał od wielu diamentów i kryształów, które łączyły się w przepiękne wzory. Zwiewny materiał przylegał do jej ciała za pomocą złotego, misternie rzeźbionego paska.

   — Wielki wezyr zajechał już pod mury pałacu, pani. — Hasret pojawił się obok w lustrzanym odbiciu. Mevra Hatice westchnęła głośno, przenosząc wzrok na sylwetkę eunucha.

   — Więc chodźmy się z nim przywitać — oznajmiła ironicznie.

   Następnie wspólnie opuścili komnaty matki padyszacha, kierując się ku dziedzińcu.

   — Klęska Al'Kaharu to porażka dla całego kraju — podjęła Mevra Hatice, gdy szli przed siebie pustym holem. Zerknęła porozumiewawczo na dotrzymującego jej kroku Pana Dziewic. — Ale dla nas może być sukcesem.

   Hasret pokiwał głową z chytrym spojrzeniem wbitym we władczynię haremu.

   — Wielki wezyr wreszcie zaczyna potykać się o własne nogi.

   — Potknie się jeszcze nie raz — odpowiedziała z nadzieją kobieta. — Musimy być bardziej cierpliwi.

   — Armia to ogromna siła. Lepiej być jej sojusznikiem, niż wrogiem — zauważył eunuch. Wiatr, który przemykał na korytarz zza ostrych łuków otwartych na świeże powietrze, wprawił w lekki ruch zieloną galabiję Aghi. Byli już coraz bliżej zewnętrznej przestrzeni pałacu.

   — Proponujesz tam pomącić? — zastanowiła się Mevra.

   — Wojsko przegrało bitwę pod dowództwem wielkiego wezyra. Żołnierze zapewne są bardzo niepocieszeni... Może któryś mógłby wzniecić bunt?

   Sułtanka matka zaśmiała się jadowicie.

   — Żołnierz, który by tego dokonał, mógłby liczyć w zamian na górę złota.

   Hasret odwzajemnił żmijowaty uśmieszek.

   — Dowiem się, co wojsko myśli obecnie o Erdoganie Paszy...

   — Bądź ostrożny — przestrzegła Mevra, wtrącając się rzezańcowi w zdanie. — Erdogan od wielu lat cieszy się szacunkiem wojska. Jedna przegrana bitwa może tak łatwo go nie przekreślić.

   Erdogan sprawował swój urząd od dekad. Był już powszechnie szanowanym wielkim wezyrem, kiedy Mevra Hatice postawiła po raz pierwszy nogę na tych pustynnych ziemiach przeszło dwadzieścia lat temu. Była wtedy zaledwie siedemnastoletnią dziewczyną, ale już wiedziała, że lepiej nie wchodzić paszy w drogę. Ten błąd popełniła dopiero stosunkowo niedawno.

    — Mustafa był nikim w porównaniu do Erdogana — wspomniała przeszłość. — Wojsko się z niego śmiało. Gdyby nie wielki wezyr, który trzymał żołnierzy twardą ręką, cała armia byłaby skłonna napaść na pałac i obalić swojego pana.

   Hasret uśmiechnął się wspierająco.

   — Na szczęście sułtan Aslan zaskarbił sobie sympatię armii...

   Sułtanka matka skinęła głową.

   — Jedyny pożytek z całej tej wojny.

   Zamilkli, gdy wreszcie wkroczyli na dziedziniec. Obok czerwonych kwiatów stały dwie kobiety wpatrzone w drogę, z której miał nadjechać wielki wezyr. Ich ciała zakrywały biegnące od czubka głowy do końca pleców szale, więc rozszyfrowanie ich tożsamości z perspektywy Mevry i Hasreta było trudne. Dopiero kiedy usłyszały za sobą kroki, odwróciły się, rozwiewając wszelkie wątpliwości.

   Mevra Hatice nie spodziewała się ujrzeć swojej najmłodszej córki w towarzystwie Iffet Esmanur. Ten widok jednak bardziej ją zaniepokoił, niż zmartwił. 

   — W końcu jesteś, mamo — odezwała się Ayșe Hiranur. — Wielki wezyr zaraz przyjedzie.

   Sułtanka matka posłała księżniczce szybki uśmiech, lecz nic nie powiedziała. Gdy Iffet i Ayșe znów zaczęły ze sobą rozmawiać, Mevra zmierzyła czujnym wzrokiem córkę. Miała już nadto problemów na głowie, żeby wśród nich mogła znaleźć się ta nowa potencjalna przyjaźń.

   — Nareszcie wielki wezyr wraca do domu. Znów zapanuje tu porządek. — Żona sułtana postanowiła prędko przerwać chwilę błogiej ciszy, wbijając szpilę teściowej.

   Mevra Hatice miała szczerą ochotę wtrącić tę bezczelną dziewuchę do lochu. Ograniczyła się jedynie do wrogiego spojrzenia, jakim ją obrzuciła. Nijak nie odpowiedziała na zaczepki synowej, bo nagle rozbrzmiał donośny tętent kopyt. Wszystkie głosy umilkły, każdy przerzucił uwagę na przyjazd paszy.

   Erdogan siedział w siodle dostojnie i pewnie, jakby wcale nie miał na karku sześćdziesięciu lat. Sułtanka matka wbijała spokojny wzrok w jego wyprostowaną jak struna postać, ale skrycie chciała, aby popręg znienacka pękł, a wielki wezyr zsunął się z konia, roztrzaskując czaszkę o kamienną drogę, na której chwilę potem zatrzymał wierzchowca.

   Iffet Esmanur uśmiechnęła się szeroko i podeszła bliżej nieoficjalnego regenta.

   — Witaj, ojcze. Dziękuję Bogu, że wróciłeś cały i zdrów — rzekła, całując rękę mężczyzny, którą następnie zbliżyła do swojego czoła, aby okazać szacunek swojemu ojcu.

   — I ja raduję się, że cię widzę, córko — odparł wielki wezyr, jego usta subtelnie drgnęły ku górze.

   — Bóg nad tobą czuwa, paszo — wtrąciła się Mevra Hatice. — To już tyle lat, tyle stoczonych bitew, a ty nadal żyjesz.

   Erdogan przesunął wzrokiem po sułtance matce i stojącym po jej prawicy Hasrecie. Kiedy dostrzegł na ich twarzach urągliwe grymasy imitujące uśmiechy, sam parsknął zgryźliwym śmiechem.

   — To samo mógłbym powiedzieć o tobie, pani. Jak to jest mieć tylu wrogów i co noc zasypiać spokojnie?

   — Sam mi to powiedz.

   — Jesteś, pani, czarująca jak zwykle.

   — I wzajemnie.

   Uśmiechali się do siebie sztucznie, a z ich oczu biła wrogość. Napięcie wisiało w powietrzu. Choć słowa, którymi się wymienili, wydawały się słodkie i niewinne, w rzeczywistości były podszyte obopólną żądzą mordu.

   — Wybaczcie, ale służba państwu wzywa — zwrócił się do wszystkich Erdogan, po czym ruszył do przodu.

   — Świetnie służyłeś mu na ziemi wroga — zawołała Mevra, zanim odszedł. Wielki wezyr przystanął, lecz się nie odwrócił. Zacisnął jedną z dłoni, które krzyżował za plecami, w pięść. Po chwili znów ruszył przed siebie.

   Sułtanka matka poczuła satysfakcję. Czyli nacisnęła na czuły punkt.

   Iffet Esmanur fuknęła coś pod nosem i obrażona odeszła, podążając śladem ojca.

   — Powietrze od razu zrobiło się jakieś lżejsze, nie sądzisz, Hasret? — Mevra zwróciła się do Pana Dziewic.

   — Wcześniej jakby przeszła tędy burza piaskowa, ale teraz znów można odetchnąć spokojnie — zgodził się eunuch. 

   Sułtanka matka po chwili przeniosła wzrok na córkę. Ayșe Hiranur stała sztywno, pocierając ręką swój łokieć. Nie trudno było się domyślić, że księżniczka nie umiała odnaleźć się w tej toksycznej sytuacji.

   — Tak bardzo chciałaś zobaczyć wielkiego wezyra, że przyszłaś tu z Iffet Esmanur? — zapytała Mevra, nie kryjąc rozczarowania.

   — Chciałam się przywitać i nie być niegrzeczna, dlatego przyszłyśmy tu razem. Erdogan Pasza to w końcu członek rodziny.

   Serce sułtanki przyspieszyło. Ayșe mówiła prawdę, ale te słowa brzmiały dla Mevry Hatice jak najgorsza obelga. Tak dotkliwie raniły, że sułtanka matka miała wrażenie, jakby córka chciała ją wtrącić do grobu. 

   — Nie doprowadzaj mnie do ataku serca, dziecko! — sapnęła, oddychając głębiej, aby się uspokoić. Ayșe spuściła zawstydzona wzrok. — Odkąd Iffet Esmanur cierpi na brak towarzystwa, że szuka go u ciebie? Gdzie się podziała ta jej kwoka Damla? Zazwyczaj nie odstępują się na krok. Pewnie znów małpy coś knują.

   — Dlaczego tak mówisz, mamo?

   Mevra Hatice westchnęła i pogłaskała córkę po policzku. Uśmiechnęła się do niej łagodnie. Czasem w porywach gniewu zapominała, że Ayșe Hiranur była zbyt delikatna na ten bezwzględny świat.

   — Wybacz, kochanie — rzuciła miękko, następnie przesunęła dłonią po czarnych włosach księżniczki. Sięgały aż do pasa, były wyprostowane, a wśród nich plątało się luźno kilka warkoczy. — Też się tak czesałam, gdy byłam młodsza.

   Ayșe może i była naiwna, ale zrozumiała, że Mevra Hatice celowo zmieniła temat, aby uniknąć nieprzyjemnej rozmowy.

   — Spóźniłem się? — Sułtan pojawił się nagle i niespodziewanie. Przebiegł zestresowanym wzrokiem po dziedzińcu. Dostrzegł w oddali, jak służący prowadzi siwego konia drogą wiodącą ku stajniom. Zrozumiał, że musiał minąć się z teściem, więc wyrzucił z siebie jedynie zrezygnowane: — Cholera.

   Ayșe Hiranur zachichotała. Aslan uśmiechnął się kącikiem ust i posłał jej figlarne spojrzenie.

   — Wielki wezyr przegrał bitwę — poinformowała Mevra.

   Władca przeniósł wzrok na matkę.

   — Wiem... Dlatego właśnie chciałem od razu z nim pomówić. Odbudowa strat będzie sporo kosztować... — Westchnął ciężko, dochodząc do wniosku, że im dłużej zwlekał ze spotkaniem z wielkim wezyrem, tym bardziej ten będzie niepocieszony. — Chyba najlepiej będzie, jak do niego pójdę.

   Nie zdążył nawet się odwrócić. Uwagę całej czwórki ludzi przebywającej na dziedzińcu zwrócił jeździec galopujący wzdłuż drogi. Za nim nieco wolniej mknął powóz.

   Mevra Hatice i Hasret wymienili spojrzenia. Nie spodziewali się tego dnia żadnych gości.

   Jeździec podjechał bliżej, po czym zeskoczył z konia.

   Drzwi od powozu się otworzyły. Na zewnątrz wyszło kilka osób — wśród nich Aynișah, która ani trochę nie przypominała siebie. Na jej ciele nie spoczywała wytworna suknia, lecz pomięty biały strój wyglądający jak koszula nocna, na którą narzucony był cienki płaszcz. Niedbale spięte włosy otulał szal. Tuż za sułtanką stąpała niepewnie Salima, służka z pałacu w Kahari oraz dwie inne kobiety, dygocząc ze strachu.

   Goniec padł na kolana przed padyszachem.

   — Mój panie! Przynoszę wieści z Abzahy! — przemówił, trzymając wzrok wbity w ziemię.

   Sułtanka matka zerknęła niecierpliwie na Aynișah. Dlaczego nie przyjechała z nią Turna?

   — Prowincja została najechana przez siły wroga — kontynuował poseł, przyprawiając wszystkich o szybsze bicie serca. — Pałac sułtanki Aynișah został spalony, a Abzaha jest okupowana przez wojska Szakala.

   — Co?! — krzyknął Aslan.

   — Gdzie jest sułtanka Turna? — zapytała Mevra Hatice.

   Odpowiedziała jej cisza.

   — Gdzie jest moja siostra?! — powtórzył sułtan.

   — Nie wiemy — wtrąciła się Aynișah. — Nie znaleźliśmy jej.

   Ayșe Hiranur wydała z siebie głośne westchnienie, po czym zemdlała. Przed bolesnym upadkiem powstrzymał ją stojący obok Hasret Agha.

   Mevra Hatice dopadła do lężącej bezwiednie w ramionach eunucha córki. Pan Dziewic próbował w tym czasie ocucić księżniczkę.

   — Jak to „jej nie znaleźliście"? To ma być żart?! — ciągnął rozmowę Aslan, wlepiając rozgniewany wzrok w ciotkę.

   — Gdy uciekaliśmy, Turny nigdzie nie było... — Siostrze Mustafy załamał się głos.

   Mevra Hatice zmierzyła ją nienawistnym spojrzeniem. Sułtan prychnął lekceważąco pod nosem. Kiedy napotkał rozbiegane spojrzenie kobiety kryjącej się za plecami Aynișah, które przypominało ślepia zlęknionej wiewiórki, rozgniewał się jeszcze mocniej. 

   — Czemu nie było cię przy swojej pani? — zadał pytanie. 

   Salima zaczęła drżeć.

   — Panie... Ja... Ja...

   — Twoim obowiązkiem jest oddanie za nią życia, jeśli będzie taka potrzeba, a ty zostawiłaś ją na pewną śmierć!

   — Aslan. — Mevra Hatice zabrzmiała ostro. — Krzyki nic teraz nie dadzą. Ayșe zemdlała.

   Padyszach zamilkł. Tylko przelotnie spojrzał na siostrę.

   — Zanieś ją do mojej komnaty, Hasret. Tam obejrzy ją medyczka — mówiła sułtanka matka. Eunuch chwycił mocniej w talii księżniczkę i uniósł ponad ziemię.

   Salima płakała głośno jak zawodzące szczenię. Dwie pozostałe kobiety szeptały coś z Aynișah.

   Aslan czuł, jak boli go głowa od tych wszystkich głosów. Nie potrafił stać bezczynnie i czekać, nie tym razem.

   Postanowił działać.

   — Jadę do koszar. Trzeba zmobilizować wojsko i czym prędzej ruszać odbić Abzahę — wymieniał na głos swoje następne poczynania. Odwócił się na pięcie z zamiarem odejścia, lecz matka zatarasowała mu sobą drogę.

   — Nie ma mowy — zaprzeczyła ostro.

   Aslan nie myślał racjonalnie, był niespokojny i wzburzony. Jego zamroczone gniewem oczy przypomniały Mevrze Hatice o jej zmarłym mężu. Ta wizja przyprawiła ją o zimny dreszcz na skórze.

   — Uspokój się! Nie działaj pod wpływem chwili i pomów z wielkim wezyrem. Zaplanujcie razem jakąś strategię! — prosiła, gdy udało jej się otrząsnąć ze wspomnień. Przed oczami znów widziała Aslana, nie Mustafę.

   — Muszę jechać od razu! — syknął sułtan, uparcie walcząc o swoje. — Turna może wciąż tam jest...

   — Niech wielki wezyr jedzie. — Mevra Hatice chwyciła mocno syna za ramiona. — Ty masz więcej do stracenia...

   Nie pozwolił jej dokończyć. Wyswobodził się z uścisku matki i ruszył gniewnie przed siebie.

   — Aslan! — zawołała za nim Mevra.

   Odpowiedział jej jedynie głośny trzask potłuczonej donicy z kwiatami, którą sułtan właśnie przewrócił na ziemię. 

   Ayșe Hiranur odzyskała przytomność, leżąc w miękkim łóżku w komnacie swojej matki. Kiedy w końcu rozchyliła powieki, wszystkie zgromadzone w pokoju osoby odetchnęły z wyraźną ulgą.

   — To zwykłe omdlenie spowodowane stresem. Nic poważnego, ale sułtanka powinna odpoczywać. — Medyczka zwróciła się do Mevry Hatice, wstając z brzegu łoża. Jej praca się skończyła, nic już więcej nie mogła zrobić.

   — Dziękuję. Możesz odejść — rzuciła sułtanka matka.

   Kobieta dygnęła. Zanim wyszła, Lalezar wręczyła jej sakiewkę ze złotem.

   Ayșe przez chwilę miała problem, aby przyswoić i rozpoznać wszystkie dźwięki. Głowa nadal ją bolała. Przesunęła spojrzeniem po komnacie. Nie była u siebie, o czym świadczył rozmiar i wyposażenie komnaty. Było tu pełno kadzidełek, lampionów, wazonów czy innych złotych ozdób, które Mevra Hatice uwielbiała, niczym łasa na błyskotki sroka.

   Najbliżej łoża z baldachimem, z którego księżniczka miała wgląd na część sypialną komnat swojej matki, dostrzegła Mevrę Haticę oraz Hasreta. Natomiast po drugiej stronie stały Lalezar i Esra. Wszyscy dookoła wpatrywali się w nią z mieszaniną strachu i ulgi.

   — Córeczko. — Sułtanka matka usiadła na skraju łóżka i chwyciła troskliwie córkę za rękę. — Jak się czujesz? Cieszę się, że już się obudziłaś! Zemdlałaś, na szczęście Hasret Agha w porę cię złapał i tu przyniósł. 

   Przez moment Ayșe nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miała nadzieję, że śnił się jej jakiś okropny koszmar i za chwilę w komnacie pojawi się również Turna. Jednak sekundy mijały, a siostry nigdzie nie było.

   — Turna nie żyje — załkała, uświadamiając sobie, że to wcale nie był sen.

   — Nie wiemy tego — rzuciła Mevra, starając się, aby jej głos nie zawibrował niepokojem. — Dopóki nie zobaczę ciała, nie uwierzę.

   Księżniczka rozpłakała się jeszcze głośniej.

   Sułtanka matka poczuła, jak coś rozdziera jej serce na ten widok. Uparcie próbowała ubarwić rzeczywistość, która malowała się w ponurych barwach. Żyła nadzieją, że Turna nie zginęła, ale schroniła się z innymi ocalałymi w bezpieczniejszej części miasta, to wydawało się rozsądne, a jej najstarsza córka była rozsądna. Nie dałaby się łatwo zabić. Mevra Hatice wolała się okłamywać, niż pozwolić dotrzeć do siebie prawdzie, że na kolejne jej dziecko spadły nieszczęścia i cierpienia.

   Ayșe Hiranur starała się uspokoić. Zagryzła wargi i spojrzała w sufit. Sułtanka matka w tym czasie powstała. Musiała przejść się po komnacie, aby uspokoić nerwy.

   — Dziękuję, że mnie złapałeś. — Księżniczka zwróciła się do Hasreta, posyłając mu uprzejmy uśmiech.

   Eunuch otarł szybko łzę, która niespodziewanie popłynęła mu po policzku.

   — Nie pozwoliłbym, żeby stała ci się krzywda...

   Mevra Hatice zerknęła na nich kątem oka, po czym ujęła Lalezar za ramię, dając znak, aby odeszły w kąt.

   — Gdzie polazła Aynișah? — zapytała, ściszając głos.

   — Przydzieliłam jej komnatę, odpoczywa w niej — odparła zarządczyni haremu.

   Sułtanka matka potarła dłonią czoło.

   — Tyle nieszczęść... Jeszcze jej tu brakowało!

   — Obawiam się, że sułtan długo nie usiedzi w pałacu. — Lalezar zboczyła z tematu, łypiąc okiem na pogrążonych w rozmowie Ayșe i Hasreta. Pokręciła krytycznie głową.

   — Też się tego obawiam. Przynajmniej nie jest dziś pijany — odpowiedziała Mevra Hatice, wzdychając bezsilnie. — Nie wiem, jak mam go tutaj zatrzymać. To dobrze, że chce działać i wypełniać swoje obowiązki, ale... To nie jest na to odpowiedni moment. Sama wiesz, jaki on jest...

   — Wiem, pani. Sułtan jest w gorącej wodzie kąpany.

   — Gdzie on właściwie teraz jest?

   — Poszedł do wschodniego skrzydła.

   — Zawsze tam ucieka, gdy nie chce nikogo widzieć... Co teraz poczniemy? — zastanowiła się, nie przestając rozmasowywać pulsującej z nerwów skroni. Nagle jak grom z jasnego nieba, spadło na nią olśnienie. — Właściwie to mam pewien pomysł.

   Obie synchronicznie spojrzały na Esrę. Sułtanka matka podeszła do swojej służki, przywołując na twarz uśmiech.

   — Esro — zaczęła, skupiając na sobie uwagę niewolnicy. — Mam dla ciebie zadanie.

   Dziewczyna pokiwała głową w gotowości.

   — Pójdziesz do sułtana i sprawisz, aby nie opuścił pałacu.

   Esra otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

   — Jak mam tego dokonać? — zapytała, patrząc bezradnie na swoją panią.

   Sułtanka matka prychnęła śmiechem. Niewinność tej dziewczyny nie przestawała jej zadziwiać.

   — Wystarczy, że mu coś zaśpiewasz, skowronku, a przy okazji szepniesz kilka miłych słów.

   — Nie sądzę, że to może pomóc, pani... — odparła Esra, spuszczając zestresowany wzrok.

   Mevra Hatice ujęła delikatnie podbródek niewolnicy, zmuszając, aby z powrotem popatrzyła jej w oczy. Uśmiechnęła się wpatrzona w granatowe tęczówki Esry.

   — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaką masz nad nim władzę — powiedziała bez cienia wątpliwości. — Dobrze ją wykorzystaj.

   Niewolnica odwzajemniła uśmiech, choć zrobiła to z pewnym strachem. 

   Masz nad nim władzę — jak miała wejść w posiadanie kontroli nad kimś tak nieokiełznanym, jak Aslan? Esrze wydawało się to tak niedorzeczne, że nie potrafiła w to uwierzyć. Jednak słowa sułtanki matki pobudziły w niej coś, czego dotąd nie znała. Jakąś niecną pokusę, której chciała ulec dla własnych celów. 

   Zgodnie z informacjami zdobytymi przez Lalezar Kalfę, sułtan przebywał w najdzikszej części pałacu, do której obowiązywał jeszcze bardziej wzbroniony wstęp niż do samego haremu. Do tego zapomnianego, niebezpiecznego skrzydła prowadziły dwie bramy. Pierwsza była pancerna, dodatkowo wzmocniona kratami, przy której wartę nieustannie pełnili uzbrojeni po zęby strażnicy. Zanim Esra mogła przekroczyć mosiężny portal, musiała pokazać im zgodę na wejście podpisaną pieczęcią sułtanki matki. Kiedy wartownicy nabrali pewności co do autentyczności, dopiero otworzyli przed niewolnicą bramę.

   Esra weszła w głąb tego tajemniczego skrzydła z dreszczem na skórze. Kiedy szła ciemnym i zimnym korytarzem, jej oczom ukazał się kolejny zwieńczony ostrym łukiem portal. Tym razem nie był przez nikogo strzeżony. Niewolnica niepewnie chwyciła za zimne kraty i powoli je rozchyliła. Brama otworzyła się z głośnym, przeciągłym hukiem. Z głębi kompleksu nieznanych Esrze pomieszczeń rozległ się donośny ryk.

   Niewolnica zamarła w bezruchu. Uprzedzano ją, co znajduje się wewnątrz tego skrzydła, ale usłyszenie tego dźwięku na własne uszy zmroziło jej krew w żyłach.

   Przez chwilę zapomniała, jak się oddycha. Zaczęła z drżeniem stawiać kroki przed siebie, uprzednio zamykając za sobą bramę. Na początku biła się z myślami, że powinna zostawić ją otwartą, aby w razie potrzeby mieć drogę do ucieczki, ale strażnicy pointstruowali ją, że po tym, jak wejdzie do środka, przejście ma zostać zamknięte.

   Chociaż nie była to część seraju zamieszkana przez ludzi, wystrój wciąż robił piorunujące wrażenie. Esra szła po utkanej z subtelnej mozaiki podłodze, mijając liczne roślinne ornamenty rozsiane na ścianach i jeszcze więcej żywych krzewów oraz kwiatów w dzikich i nieokiełznanych kształtach. 

   W końcu stanęła na środku pokoju, który zwieńczała kopuła. Uniosła wzrok na sufit i westchnęła z zachwytem. Ponad głową Esry rozciągała się rozłożysta mandala* stworzona na planie koła. Przypominała złożony z wielu misternych elementów kwiat, którego płatki obsypywały okruchy złota. Odbijała każdy płomień światła pnącego się w górę ze świec, sprawiając wrażenie, jakby płonęła żywym, oślepiającym ogniem. 

   Z podziwiania ozdoby niewolnicę wytrącił kolejny ryk. Esra z przerażeniem rozejrzała się wokół. Nie wiedziała, skąd dokładnie dobiegł ten przerażający dźwięk, podświadomie szukała raczej kryjówki, niż jego źródła. W oddzielonym łukami pomieszczeniu dostrzegła mężczyznę. Siedział na podłodze, opierał brodę o pięść, a łokieć trzymał na jednej ze skrzyżowanych nóg. Trwając w takiej pozie, wpatrywał się w punkt przed sobą. 

   Zguba odnaleziona. 

   Esra ruszyła w stronę sułtana. 

   Gdy dzieliło ją od niego kilka kroków, chciała dygnąć, oddając mu szacunek zgodnie z zasadami, ale po raz kolejny jej ciało odmówiło posłuszeństwo. Esra zmieniła się w słup soli, gdy ujrzała legowisko prawdziwych potworów. 

    Przerośnięte koty krążyły po wybiegu, którego nie oddzielały żadne kraty. Ta przestrzeń znajdowała się w porośniętym roślinnością miejscu. Wyglądała jak połączenie dżungli i sawanny. Choć był to zadaszony pokój, to na wielu pokrytych bluszczem ścianach znajdowały się łuki, za którymi widniały place na świeżym powietrzu. 

    Aslan i Esra znajdowali się wyżej, niż sięgały granice wybiegu, ale do niego nadal prowadziły schody, które nie stanowiły żadnego wyzwania dla tych dzikich zwierząt. Mogły z łatwością dać po nich kilka susów i rozszarpać na strzępy swoją widownię. Niewolnica poczuła, jak robi jej się słabo na tę myśl. Zaczęła dygotać. 

   — Esra? Esra! — Usłyszała głos Aslana. Spojrzała na niego, próbując okiełznać strach. — Co ty tu robisz?

   — Ja... ja... — zająkała się, ale po chwili odetchnęła głębiej, wmawiając sobie, że tych krwiożerczych zwierząt wcale tutaj nie ma. — Sułtanka matka kazała mi cię poszukać, panie...

   — Oczywiście! — Aslan prychnął cynicznie. — Kilku kroków nie mogę zrobić samodzielnie. Wszędzie ktoś musi za mną łazić.

   Po chwili jednak odetchnął ze spokojem, widząc, że Esra cała drży.

   — Nie bój się. — Próbował ją uspokoić. — To wytresowane zwierzęta, nic nam nie zrobią.

   Esra zaśmiała się nerwowo, chociaż miała ochotę wybuchnąć płaczem ze strachu.

   — Nie wiem, co ja sobie myślałam... Chyba miałam nadzieję, że one będą trochę mniejsze.

   Sułtan uśmiechnął się ledwie zauważalnie.

   — Siadaj — polecił. Niewolnica usadowiła się obok niego na ziemi. — One tylko wydają się takie straszne.

   Esra spojrzała nieśmiało na wybieg. Na ogromny głaz wiszący nad zbiornikiem wodnym, na którym unosiły się płatki róż, właśnie skoczył lew, a raczej lwica, bo szyja zwierzęcia była pozbawiona grzywy, a mimo to zaparła dech w piersiach niewolnicy. Dziewczyna nie odetchnęła już ze strachem, ale z zachwytem. Sierść w kolorze piasku zajaśniała na zroszonym potem ciele drapieżnika. Lwica zaryczała głośno, wypinając dostojnie pierś.

   — To Malika — wyjaśnił sułtan, dostrzegając fascynację w oczach Esry. — Moja najpiękniejsza lwica, królowa tego stada.

   — Myślałam, że to lew jest królem dżungli. — Niewolnica zmarszczyła niezrozumiale brwi. 

   — Nic bardziej mylnego — skwitował Aslan, wskazując dłonią na zwierzę ze złoto-czarną grzywą, które wylegiwało się w cieniu liści z palm. — Lwy może i są silniejsze, ale myślę, że to lwice są mądrzejsze. To one opiekują się młodymi, polują, zapewniając pożywienie całej swojej rodzinie. Utarło się przekonanie, że to lew rządzi, ale przynajmniej tutaj króluje Malika. Rashid przypomina bardziej leniwego kotka niż lwa.

   Esra parsknęła. To brzmiało tak absurdalnie, że nie potrafiła w to uwierzyć. Zwierzę, które swoją masą mogłoby ją zmiażdżyć, jednym uderzeniem łapy złamać kark, a ostrymi kłami rozerwać ciało na strzępy, miało być potulne i urocze? Był przepiękny i majestatyczny, ale niewolnica nie potrafiła spojrzeć na niego przychylnie. Wciąż panicznie bała się tych zwierząt.

   — Czego chce moja matka? — Aslan zmienił temat, znów wbijając wzrok w grotę imitującą dżunglę.

   Masz nad nim władzę — Esra przypomniała sobie słowa Mevry Hatice. Odetchnęła głęboko kilka razy, zbierając w sobie odwagę. Zobaczymy, czy to prawda, pomyślała i postanowiła wdrożyć w życie plan najważniejszej kobiety w tym pałacu:

   — Sułtanka matka martwi się o ciebie, panie.

   — Martwi? — prychnął. — Ona martwi się tylko o ciągłość dynastii. Jak wszyscy zresztą. Tylko po to jestem im potrzebny.

   — Myślę, że jest inaczej. Matka naprawdę cię kocha, panie.

   — Więc dlaczego nie pozwala mi jechać do Abzahy? — syknął, zaciskając pięść. — Całe życie chciała, żebym był wielkim sułtanem, a teraz kiedy chcę coś zrobić, jest innego zdania.

   Esra zastanowiła się nad odpowiedzią, ale nie musiała nawet jej udzielać, bo Aslan nie przestawał zalewać jej potokiem swoich żali:

   — Jeśli Turnie coś się stało. Jeśli ona nie żyje, ja tego nie wytrzymam... Nie przejdę drugi raz przez to samo. Minęło tyle lat, a ja nadal nie mogę pogodzić się ze śmiercią Mehmeta. Nie chcę, żeby Turna też umarła.

   — Trzeba wierzyć, że księżniczka żyje, panie. To może wydawać się głupie, ale czy zostaje coś innego poza wiarą? Bez niej życie nie ma sensu. 

   Aslan zwrócił spojrzenie na niewolnicę. Jej głos cechował ból, którego nie potrafiła zataić, więc mówiła z własnego doświadczenia. Chciał coś powiedzieć, odwdzięczyć się równie miłymi słowami, którymi ona próbowała go podnieść na duchu, jednak nie zrobił nic. Ciszę zakłócił głośny plusk. Esra spojrzała z przerażeniem przed siebie, przypominając sobie, że wciąż przebywa w jamie lwów.

   Strach znów pochwycił ją w swoje szpony. Jak mogła poczuć się wewnątrz tej pięknej jaskini swobodnie? Przecież była tu tylko gościem, w dodatku nieproszonym. Nie mogła tracić czujności.

   Plusk wydał z siebie wpadający do basenu kot, ale nie ogromny jak lew, tylko znacznie mniejszy, rozmiarem przypominający bardziej udomowionego kociaka, niż krwiożerczego drapieżnika. Czarne pręgi pokrywały jego pomarańczowe ciało, a pysk wyzierający znad tafli wody w kilku miejscach oprószały plamy bieli. To nie był lew, a tygrys!

   Dopiero teraz Esra zauważyła, że było tutaj więcej maluchów. Trzy lwiątka kryły się w trawie pod głazem, na którym odpoczywała Malika. Kiedy dostrzegły podpływającego ku nim tygrysa, w popłochu uciekły do legowiska zajmowanego przez Rashida.

   — Poczciwa tygrysica Mahinbanu zmarła i osierociła swoje młode — wyjaśnił Aslan, patrząc na samotne tygrysiątko. — Karmimy go mlekiem z butelki, tygrysy to na ogół samotnicy, ale każdy czasem potrzebuje towarzystwa, szczególnie taki malec. Ten mały czai się na grupę lwów, myślę, że będzie chciał z nimi przystać.

   — Lwica na to pozwoli? — zapytała Esra, robiąc smutne oczy. Bała się, że terytorialna i władcza Malika może zrobić krzywdę tygrysowi.

   — Zobaczymy. — Władca wzruszył ramionami. — Zwierzęta mają swoje instynkty i nawyki, sporo o nich wiemy, ale w gruncie rzeczy do samego końca pozostają tajemnicą. Kiedyś przez dwa dni była tutaj koza. Żyła sobie jak gdyby nigdy nic. To było dziwne, bo lew od razu powinien ją zabić, a jednak pozwolił jej żyć. Okazało się, że jednego dnia przez pomyłkę tresera, dostał za dużo jedzenia, więc leżał brzuchem do góry i nie chciało mu się gonić za ofiarą. Jednak kiedy po upływie tych dwu dni zaburczało mu mocniej w brzuchu, rzucił się na kozę. Nic z niej nie zostało. Takie są właśnie zwierzęta, nieprzewidywalne. Możemy próbować je zrozumieć, ale one zawsze zrobią coś, co całkowicie zmieni nasz pogląd.

   Na chwilę przerwał i zerknął na niewolnicę. Esra siedziała jak zaklęta wsłuchana w jego słowa. Aslanowi kontynuował:

   — Poza tym warunki, w jakich żyją, w dużej mierze definiują zwierzęta. To tutaj... — Objął wzrokiem całą salę. — To nie jest ich naturalne środowisko. Jest stworzone na jego podobieństwo, ale jest sztuczne, więc obowiązują tu nieco inne zasady.

   Esra przeniosła wzrok na tygrysa. Zrobiło jej się przykro, kiedy maluch wypłynął z wody i wycofał się w kąt odrzucony przez lwiątka.

   — Ma jakieś imię? — zapytała.

   — Nie... Jeszcze nie. Jakbyś go nazwała?

   Na ustach sułtana rozciągnął się delikatny uśmiech. Niewolnica się zastanowiła. Nigdy w życiu nie widziała tygrysa, więc robił na niej ogromne wrażenie. Jego pomarańczowa sierść smagana czarnymi paskami przywodziła jej na myśl ogień.

   — Może Shihab*?

   Aslan uśmiechnął się szerzej.

   — Będzie mu pasować.

   Nagle kociak zmienił kierunek swoich kroków. Zaczął wdrapywać się na schody. Esra odruchowo się cofnęła.

   — Nie bój się. To jeszcze dziecko, nic nam nie zrobi — rzucił spokojnie władca.

   Niewolnica ani trochę mu nie wierzyła. Gdyby było tu tak bezpiecznie, Aslan nie trzymałby przy sobie bata, który dopiero teraz zauważyła. Esra zamarła w nieruchomej, spiętej pozie, licząc, że tygrysek przejdzie obok i nie wbije w nią swych szponów.

   Jak na złość Shihab przydreptał bliżej niewolnicy. Następnie wdrapał się na jej nogi i ułożył na jej kolanach. Esra wydała z siebie pisk przerażenia.

   Aslan roześmiał się głośno.

   — Chyba cię polubił. 

   Niewolnica była otępiała. Uważała, że te demoniczne zwierzę swoimi pazurami zaraz podetnie jej żyły. Sekundy jednak mijały, a tygrys wydawał się nie mieć żadnych morderczych planów. Leżał na kolanach Esry i mruczał, przez co po jej ciele rozchodziły się przyjemne wibracje. Już nie mogła dłużej opierać się jego urokowi. Przełamała swój strach i zatopiła palce w jego pomarańczowo-czarnej sierści. Kiedy maluch nie protestował, zaczęła głaskać go z ogromną czułością.

   — Jest wspaniały! — zachwyciła się, uśmiechając najszerzej, jak potrafiła.

   Tygrysek ziewnął, przy czym wystawił język w stronę sułtana. Niewolnicę rozśmieszył ten gest, więc zerknęła ukradkiem na władcę, żeby sprawdzić jego reakcję. On tylko się uśmiechnął. Esra spodziewała się czegoś innego w odpowiedzi, ale wbrew jej założeniom nic nie wskazywało na to, że Aslan zaraz skróci tygrysa o głowę.

   — Widać, że się mu spodobałaś — powiedział mężczyzna i spojrzał głęboko w oczy niewolnicy. — Uznajmy więc, że jest twój. Obawiam się, że mnie rozszarpie, gdy spróbuję cię z nim rozdzielić.

   Fala gorąca oblała ciało Esry. Poczuła się szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd w tym pałacu. Zaraz jednak przypomniała sobie, że jest tylko zwykłą niewolnicą. Nie mogła mieć czegoś, co należało do samego sułtana.

   — To miłe, ale nie mogę...

   — Nie odmawiaj mi — rzucił łagodnie padyszach, dostrzegając, że niewolnica posmutniała. Wyciągnął rękę bliżej, żeby pogłaskać zwierzę za uchem. Esra zadrżała, kiedy Aslan przypadkiem dotknął jej ręki. — Kogo obchodzi jeden tygrys? I tak wszystko tutaj należy do mnie. Nikt nie musi wiedzieć, że ci go dałem. Shihab będzie tutaj, bo w pałacu stwarzałby zagrożenie.

   Mieszanka entuzjazmu i wzruszenia znów wtargnęła na twarz Esry. Sułtan, widząc to, poczuł się zobowiązany dodać:

   — Tylko... Lepiej, gdybyś wcześniej uprzedziła strażników i weszła tu z treserem albo opiekunem. Nie każde zwierzę jest pokojowo nastawione. Te koty są przyzwyczajone do obecności ludzi, ale nadal są dzikie, nie zapominaj o tym. Kiedy naruszamy ich przestrzeń, będą się bronić.

   Niewolnica pokiwała głową na znak, że zrozumiała, choć Aslan miał co do tego wątpliwości. Esra nie mogła powstrzymywać dłużej radości — wybuchła salwą chichotów, uśmiechów i łez, które zaszkliły jej oczy. Przytuliła tygryska do piersi niczym maskotkę.

   — Dziękuję, panie — rzekła zupełnie szczerze. Po raz pierwszy spojrzała na tego człowieka przychylnie, dochodząc do wniosku, że może nie taki diabeł straszny, jak go malują.


*Mandala - motyw artystyczny, tworzy się ją najczęściej na planie koła, albo z połączeniem koła i kwadratu. Jest szczególnie rozpowszechniona w sztuce buddyjskiej, ale ma swoje korzenie też w hinduizmie i chrześcijaństwie.

*Shihab - arabskie imię męskie oznaczające ogień, płomień.


Po zastoju wracam do pisania, chociaż pewnie nie będzie ono takie regularne, bo za tydzień zaczynam studia, ale obiecuję, że w wolnych chwilach będę pisać i publikować nowe rozdziały! Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Trochę wyszedł długi i trochę napsuł mi nerwów, ale liczę, że mimo to dobrze się na nim bawiliście. <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro