Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Daleko od domu

   Turna obudziła się, gdy do jej nozdrzy dotarła drażliwa mieszanka smrodu ryb, garbowanych skór i potu. Głowa ją rozbolała od kołyszących się na wszystkie strony zabitych deskami ścian. Wcześniej łudziła się, że nawiedził ją koszmar, ale teraz musiała się dotkliwie rozczarować. Wcale nie śniła. Przebywała na dryfującym na otwartym morzu statku w bydlęcych warunkach. Wzięto ją w niewolę jak jakąś brankę wojenną, ale przecież wówczas właśnie nią była.

   — Księżniczko! — Usłyszała po swojej prawej stronie cieniutki, przesiąknięty strachem i ulgą głos. — Jak dobrze, że już się obudziłaś.

   Sułtanka przeniosła spojrzenie na siedzącą obok dziewczynę. Rozpoznała w niej służącą z pałacu Aynișah, za którą wlokła się jak cień, więc musiała być jedną z jej najbliższych niewolnic. Przerażenie malowało się na twarzy branki, ale nie było takie mocne, jak przypuszczała Turna. Cały rejs nie robił na dziewczynie wielkiego wrażenia, było to raczej środowisko, które na swój sposób znała. Niewola nie była jej obca. Największy lęk budził jedynie fakt, że zmierzała do imperium szachów.

   — Twoja szyja — odezwała się po raz drugi. Nieśmiało wyciągnęła dłoń w kierunku księżniczki.

   Turna skuliła się. Od razu wrócił do niej strach, z jakim patrzyła na Husseina, gdy groził jej spaleniem żywcem.

   Raz ją uratował, przy drugim spotkaniu chciał zamordować.

   Sułtanka przypomniała sobie dotyk księcia na swojej szyi. Niepohamowana żądza mordu wyzierała mu z oczu. Gdyby do komnaty nie wszedł wtedy tamten żołnierz, Hussein na pewno by ją zabił. Turna teraz zastanawiała się, czy nie byłoby to lepsze rozwiązanie.

   — Gdybym mogła ci jakoś pomóc, sułtanko...

   — Nie nazywaj jej tak! — wtrąciła się inna niewolnica, ta natomiast siedziała po lewej stronie księżniczki.

   Turna zerknęła na nią uważnie. Blada skóra branki miała perłowy odcień, oczy wypełniał bardzo jasny błękit, a proste, wówczas skołtunione włosy, lśniły intensywną czernią. Ta kobieta miała na swój sposób hipnotyzującą urodę, chociaż trochę przerażającą.

   — Im mniej osób wie, że jesteś sułtanką, pani, tym lepiej dla ciebie — wytłumaczyła szeptem, obiegając czujnym wzrokiem po kajucie. Nikt nie patrzył w ich stronę, więc nieco się uspokoiła. — Całe życie byłaś wolna, a teraz jesteś taka, jak my. Czego byś nie zrobiła, będziesz największym wrogiem tych ludzi. Znajdą każdy, nawet najmniejszy pretekst, aby tobą gardzić.

   Sułtanka przełknęła z bólem ślinę. Ugrzęzła w niezłym bagnie.

   — Jak wam na imię?

   — Zanna, a tamta to nie wiem...

   — Saliha — odpowiedziała służąca Aynișah.

    Turna na długo się im przyjrzała, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów w ich wyglądzie. Zanna i Saliha. Miała nadzieję, że się nie rozstaną. W takich okolicznościach warto było posiadać jakichś sprzymierzeńców.

   — Cicho! Idą! — zawiadomił nagle jeniec, który sterczał przy drzwiach i nasłuchiwał.

   Wszyscy jak jeden mąż umilkli.

   Do środka dziarskim krokiem wszedł książę Hussein. Przejechał pogardliwym wzrokiem po każdym niewolniku. Turna spuściła głowę, pozwalając, by włosy zakryły jej twarz. Nie chciała zwracać na siebie uwagi Mirzy.

   Na marne.

   Ciężkie kroki naciskały coraz głośniej o skrzypiącą podłogę. Już chwilę potem Hussein przykucnął nad sułtanką. Turna nie podniosła głowy.

   — Już nie jesteś taka harda, co? — zapytał z perfidnym uśmiechem.

   Księżniczka postanowiła uparcie go ignorować. Nie chciała wdawać się z nim w żadne dyskusje i po prostu unikać go w miarę możliwości, taka strategia wydawała się jej rozsądna.

   — Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! — warknął i chwycił ją za szczękę tak samo, jak poprzedniej nocy w Abzahie.

   W oczach Turny zalągł się strach, ciało całe spięło. Chciała splunąć Husseinowi w twarz, pokazując, że wcale nie złamał jej ducha, ale nie potrafiła nawet otworzyć ust.

   — Najchętniej to bym cię wyrzucił za burtę — mówił nieprzerwanie głosem ociekającym nienawiścią. — Ale nie mogę, bo patrzą mi na ręce... Mam za to inny plan. Wezmę cię dla siebie. Każdej nocy będę cię hańbił, aż sama zaczniesz błagać mnie o śmierć.

   Wcześniej Turna się go bała, ale teraz już całkowicie ją przerażał.

   Husseinowi wyraźnie spodobała się ta reakcja. Jadowity uśmiech rozciągnął szeroko jego wargi.

   — Ciekawe, czy twój brat też by sobie wziął moją siostrę, gdyby nie spalił jej żywcem... Słyszałem, że niezły z niego zwyrodnialec. Na pewno go to kręci...

   — Zostaw mnie w spokoju! — syknęła księżniczka. Dała się wyprowadzić z równowagi, ale nie mogła dłużej panować nad emocjami. Jej oczy zaszkliły się od łez. Gdyby tylko miała na tyle siły i odwagi, zatłukłaby Husseina na śmierć gołymi rękoma.

   Książę zaśmiał się cierpko.

   — Zapomnij o tym. Teraz gdy już tu jesteś, nigdy nie dam ci spokoju...

   Zapewne dręczyłby ją jeszcze przez długi czas, gdyby nie drzwi, które z głośnym skrzypieniem właśnie się otworzyły. Mirza obejrzał się przez ramię i natychmiast ściągnął w gniewie brwi.

   — Śledzisz mnie czy jak? — fuknął w stronę zmierzającego ku niemu mężczyźnie.

   Turna rozpoznała w nim tego samego żołnierza, który wczoraj udaremnił próbę morderstwa na niej. Znów miała wrażenie, że wcześniej już gdzieś się widzieli.

   — Kapitan cię szuka, książę — odpowiedział tonem spokojnym jak fale oceanu, na których dryfował statek.

   Hussein podniósł się z ziemi z wyraźnym poirytowaniem. Zanim wyszedł, obrzucił żołnierza złowrogim spojrzeniem.

   Ten jednak nie podążył za swoim panem, jak podejrzewała Turna, wręcz przeciwnie. Gdy drzwi się zamknęły, odetchnął z ulgą. Następnie schylił się ku ziemi i zastygł w tej samej pozycji, w jakiej trwał tu przez dłuższą chwilę Hussein.

   — Ja... Pomyślałem, że poczujesz się lepiej, kiedy się okryjesz... — powiedział cicho i niepewnie.

   Sułtanka spojrzała na niego z ostrożnością. Nie wiedziała, czy to ułuda, czy rzeczywistość, ale wydawało jej się, że kąciki ust żołnierza drgnęły delikatnie ku górze. W jego rękach zaciskał się jasny materiał, który nieśmiało wyciągał w jej stronę.

   Dopiero wtedy Turna zorientowała się, że jej suknia jest wygnieciona, brudna i gdzieniegdzie potargana. Szczególnie na ramionach. Jeden rękaw opadał na dół, odsłaniając całkiem spory kawałek nagiej skóry. Księżniczka zasłoniła to miejsce ręką, czując nagle niewyobrażalny wstyd.

   — Proszę — ponaglił i pewniej zaoferował jej zwiniętą w kostkę, miękką tkaninę.

   Turna kłóciła się z myślami. Czuła na sobie przenikliwy wzrok Salihy i uważne spojrzenie Zanny. Wiedziała, że nie powinna nic brać od tych ludzi, ale z drugiej strony, czuła się całkowicie naga i poniżona. Chciała się zasłonić. Nie tylko swoje ciało, ale również zrozpaczone, przerażone myśli i serce, które tęskniło za domem i rodziną.

   W końcu chwyciła za skrawek materiału, wysuwając go z dłoni żołnierza. Prędko narzuciła chustę na głowę i zasłoniła się nią na tyle, jak daleko sięgał materiał.

   Mężczyzna powoli podniósł się z ziemi.

   — Dziękuję — szepnęła ledwo słyszalnie. Z trudem przyszły jej te słowa. — Jak masz na imię?

   Żołnierz przez moment się zawahał, ale po chwili równie cicho wyrzucił:

   — Kazem.

   Później, nie mówiąc już nic, wyszedł.

   Kazem okazał się całkowitym przeciwieństwem Husseina, ale sułtanka nie potrafiła spojrzeć na niego przychylnie. Był jej wrogiem. Nosił zbroję Bahi i Bahu, siejąc zniszczenie na terenie Al'Kaharu u boku swoich krajan. To wszystko skutecznie przyćmiewało ten jeden dobry uczynek.

   Turna tylko przez chwilę czuła się bezpiecznie. Zasłona okryła jej ciało, ale nie przeniosła z powrotem do domu. Tutaj, wśród towarzyszy swojej niedoli, nie potrafiła znaleźć ukojenia. Jej serce krwawiło i nic nie mogło go uleczyć.

   Kolejne dni mijały w ciągu niekończącej się rozpaczy. Turna zatraciła się w tej bezkresnej otchłani, nie widząc nadziei na ratunek. Statek nieustannie dryfował na nieznanych wodach, ale ona już utonęła. Czuła, że spadła na samo dno oceanu.

   Każdy na pokładzie trwał we własnym spektrum smutku. Głęboki płacz czasem zakłócał uciążliwą ciszę, ale przez cały czas była ona praktycznie nienaruszona. Jeńcy woleli milczeć i nie zwracać na siebie uwagi, samotnie i w ciszy przeżywać trudy wyprawy. Porywacze byli bezwzględni. Nawet najmniejszy szmer działał im na nerwy. 

   Tego wieczoru tak, jak każdego poprzedniego, do jedzenia każdemu niewolnikowi podano pajdę chleba i miskę zupy na bazie ciecierzycy.

   Turna patrzyła na gęstą ciecz o pomarańczowej barwie. Odkąd po raz pierwszy zjadła ją na statku, całkowicie znienawidziła ten smak. Teraz księżniczce zaburczało głośno w brzuchu. Ścisnęła więc mięśnie tak mocno, że aż zabolały ją wnętrzności, po czym odwróciła wzrok od miski zupy. Nie jadła już od kilku dni. Specjalnie się głodziła, mając nadzieję, że zdąży umrzeć, zanim statek zacumuje u brzegu Bahu.

   — Pani, zjedz, proszę... — odezwała się Saliha.

   Jej głos zadźwięczał w uszach Turny jak pokusa, której tak bardzo chciała ulec, ale wiedziała, że nie powinna.

   — Ty jedz, ja nie muszę — odpowiedziała, przesuwając miskę w stronę niewolnicy.

   — Ależ, pani...

   — Już mówiłam, żebyś tak jej nie nazywała! — upomniała cicho Zanna.

   — Ale ona musi jeść — kłóciła się dalej służąca sułtanki Aynișah.

   — Dobrze robi! — wtrącił się męski głos. Zapewne należał do jednego z eunuchów porwanych z pałacu. — Ja też zamierzam tu zdechnąć z głodu!

   Nagle drzwi się otworzyły.

   — Co to za rozmowy?! — warknął kapitan statku. Kilka niewolnic siedzących najbliżej wzdrygnęło się z przerażeniem.

   Eunuch podniósł się z ziemi.

   — Mówię, że nie będę nic jadł od bahijskich psów!

   — Jak mnie nazwałeś?! — Kapitan ryknął niczym niedźwiedź.

   Napięcie zawisło w powietrzu. Jeńcy patrzyli na tę scenę z przerażeniem.

   — Jesteś zwykłym psem tak, jak każdy twój krajan — mówił hardo rzezaniec.

   W żyłach kapitana zagotowała się krew.

   — Życie ci niemiłe, gnido?

   — Nie będę się bratał z demonami!

   — Ja już cię nauczę posłuszeństwa!

   Kapitan wyjął zza bogato przystrojonego klejnotami pasa krótki bicz. Wśród niewolników zalągł się strach.

   Korsarz zamachnął się i trzasnął rzemieniem eunucha. Jeniec zachwiał się na nogach, wygiął się w boleściach, a z jego gardła wyrwał się donośny krzyk.

   — Błagam! Miej litość! — zawołała jakaś niewolnica, rzucając się do nóg kapitana. Mężczyzna natychmiast wymierzył jej siarczysty policzek.

   — Nie wtrącaj się kobieto, bo i ciebie wybatożę!

   Branka załkała głośno bezradna wobec cierpienia, które siali porywacze.

   Eunuch jednak nie zakończył na tym swojego występu.

   — Bóg was ukarze! — wrzeszczał na ile pozwalało mu gardło. — W końcu dostaniecie to, na co zasłużyliście! Wszyscy umrzecie!!!

   Kapitan zerknął ukradkiem na jeńców. W ich oczach oprócz strachu paliła się również nadzieja, bardzo nikła, ale wystarczyła, aby obudzić w tych ludziach wolę walki. Bahijski żeglarz wiedział, że musi ją czym prędzej zgasić.

   — Ty umrzesz pierwszy — wycedził, przenosząc wzrok z powrotem na eunucha. Wysunął szablę z pochwy przy pasie, a następnie zatopił ją głęboko w piersi buntowniczego niewolnika.

   Krzyk i niedowierzanie przetoczyły się po kajucie.

   Eunuch runął martwy na ziemię, a na ustach zastygł mu uśmiech.

   Turna zrozumiała, że to nie był poryw głupoty, ale celowa prowokacja. Ten niewolnik dostał to, czego chciał. Śmierć go uwolniła.

   Księżniczka pomyślała, że mogłaby zrobić coś podobnego. Wznieciłaby bunt, a potem poczuła w sercu kojące zimno stali. To nie mogło tak bardzo boleć...

   Rzuciła okiem na drzwi. Włosy na jej skórze stanęły dęba, gdy ujrzała histeryczny uśmiech na twarzy Husseina. Stał w progu i nie odrywał od niej wzroku.

   Obok niego przeszło dwóch marynarzy, którzy wynosili martwe ciało niewolnika. Wtedy Turna odwróciła spojrzenie. Rozległ się głos kapitan, znów wszczepiając paraliżujący strach w jeńcach:

   — Jeśli ktokolwiek jeszcze raz spróbuje się buntować, spotka go to samo! — Surowy wzrok szczególnie wbił w spoliczkowaną przez siebie chwilę wcześniej kobietę. — Nie chcę więcej problemów. Nad ranem dobijemy do portu.

   Wyszedł. Hussein chwilę potem też, ostatni raz racząc Turnę drapieżnym uśmiechem, przez który całe jej ciało obrastały dreszcze.

   Sułtanka zapatrzyła się na kałużę krwi, którą zostawił po sobie zamordowany eunuch. Żałowała, że nie miała na tyle odwagi, aby w podobny sposób wywalczyć sobie wolność.

   — Widać już Bahu! — zawiadomiła jakaś branka.

   Saliha powstała zaciekawiona nieznanym widokiem, Turna do niej dołączyła. Stanęły przed niewielkim, okrągłym oknem, gdzie mogły dostrzec obcy ląd.

   W oddali, górując nad miastem, pośród ciemności i uśpionych fal posrebrzanych światłem księżyca, majaczył ogromny, biały pałac. Przykrywały go liczne kopuły, a wokół stały strzeliste wieże. Tuż nad serajem błyszczała najjaśniejsza gwiazda na niebie, przyćmiewając każdą inną.

   Nie było mowy o pomyłce. Na lądzie wznosiło się Bahu.

   Druga stolica imperium Szakala.

   Piekło dla Al'kaharczyków. 

   Turna nie pamiętała, jak wiele czasu minęło, odkąd oderwała wzrok od szczytującego ponad srebrzystą wodą pałacu i położyła się spać. Ze snu wyrwał ją czyjś dotyk. Nie przypominał troskliwych, matczynych ramion, w które mogła wtulić się jako dziecko. Nie przypominał niczego, co było jej znane i drogie.

   Otworzyła oczy i tak jak się spodziewała, widok, który przed sobą ujrzała, utwierdził ją w przekonaniu, że ten koszmar nie miał końca. Chciała krzyknąć, ale nie zdążyła, bo na jej ustach natychmiast spoczęła ręka.

   — Siedź cicho, to ci nic nie zrobię — szepnął Hussein, ale niezbyt ją to przekonało.

   Dopiero teraz księżniczka zorientowała się, że miała związane ręce. Ostry powróz ocierał się o jej nadgarstki, krępując przy każdym małym ruchu. Książę musiał ją unieruchomić, kiedy spała.

   Nie mogła odpowiedzieć, więc rozejrzała się po kajucie, szukając jakiejś pomocy. Saliha spała, a czarnych jak noc włosów Zanny nigdzie nie dostrzegła. Inni jeńcy spoczywali pośród najróżniejszych sprawunków, na ziemi w sennych pozach. Przez szybę przedzierały się do środka pierwsze promienie słońca. Zaczęło więc już świtać.

   — Wstawaj — polecił chłodno Mirza, nadal nie podnosząc głosu. Turna znów na niego spojrzała. Jego oczy błyszczały przerażająco. — Dowiesz się, jak to jest żyć w piekle. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro