Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Spokój zmarłych

   Pałac wzniesiony z piaskowca zakłócił monotonię pustynnego krajobrazu. Nie przypominał tego w stolicy. Był skromny, pozbawiony przesadnych zdobień. Jedynie środkowa ściana, gdzie widniała brama, była porośnięta brązowo-zielonymi mozaikami z płytek fajansowych. Kilka kopuł lśniło na płaskich dachach rezydencji, ale poza tym miała prostą budowę. Bardziej przypominała obiekt wojskowy niż dom al'kaharskiej księżniczki.

   Turna uśmiechnęła się, kiedy jej wzrok zsunął się z fasad budynku na komitet powitalny, który czekał u jego bram.

   Powóz się zatrzymał. Sułtanka otworzyła przeszklone do połowy drzwiczki i wyszła. Gdy dostrzegła ciotkę, odchyliła czerwoną zasłonę, odsłaniając swoją uśmiechniętą twarz.

   — Turna! Tak się cieszę, że znów mnie odwiedziłaś! — Aynișah roześmiała się w głos. Nie przejmując się krytycznymi spojrzeniami służby, wycałowała czule policzki bratanicy, a później wzięła ją w ramiona.

   Turna z radością odwzajemniła uścisk ciotki.

   — Pomyślałam, że dobrze ci zrobi moje towarzystwo. Nie powinnaś być sama — powiedziała, kiedy się od siebie oderwały i patrzyły sobie w oczy.

   — Jestem tutaj sama przez cały czas. Odkąd Davud odszedł, żadna obecność mnie już nie raduje... — Starsza sułtanka momentalnie posmutniała. — Pałac jest pełen niewolników, ale co z tego, skoro nie ma przy mnie moich bliskich?

   Księżniczka chwyciła ciotkę pod ramię.

   — Teraz jestem ja.

   Na ustach Aynișah znów rozbłysł uśmiech, choć tym razem był on skalany szczyptą smutku.

   Turna współczuła sułtance samotności w pałacu pełnym ludzi. Przez chwilę nawiedziła ją myśl, że Aynișah powinna zamieszkać z powrotem w Kahari jak za dawnych lat, ale wstrzymała się z tą propozycją. Nie wiedziała, jak sułtanka matka zareaguje na powrót szwagierki, w końcu jej nie cierpiała.

   — W liście napisałaś, że chcesz odwiedzić grób brata — podjęła Aynișah po chwili ciszy, zacisnęła palce na dłoni bratanicy, która owinęła się wokół jej ramienia i wspólnie ruszyły przed siebie.

   — Tak — przytaknęła młodsza kobieta. — Żałuję, że ostatnio nie miałam czasu, aby to zrobić.

   Siostra sułtana Mustafy pokiwała powoli głową.

   — Nigdy nie jest za późno na wspomnienie zmarłych. Najlepiej będzie, jak pojedziemy tam od razu. Powóz już czeka. 

   Turna podążyła za ciotką w głąb kopułowego mauzoleum. Białe ściany były praktycznie jałowe i bez wyrazu, pozbawione przepychu, jakim cechowała się tutejsza architektura. Tylko w nielicznych miejscach widniały symetryczne mozaikowe zdobienia w brązowych odcieniach pasujących do koloru kamienia, którym wyłożona była podłoga.

   Aynișah szła przodem, krocząc między bladym światłem kilku świec umiejscowionych na kamiennych kolumnach w równych odstępach. Zatrzymała się przed ostrym łukiem, za którym w sporej wnęce stały dwa skromne sarkofagi.

   Turna odczytała kamienną tabliczkę stojącą przy jednym z nich: Ömer Al-Numar, syn Mustafy Al-Numara, książę Al'Kaharu.

   — Pamiętam, jak Mustafa nie chciał go pochować — odezwała się zgorzkniale Aynișah, zakłócając spokój zmarłych. — Mówił, że zdrajcy nie powinni mieć nawet grobu. Ostatecznie udało mi się go namówić, żeby pozwolił pochować tutaj księcia.

   Młodsza księżniczka przeniosła pełen żalu wzrok na ściany. Kiedyś był tu tylko kamień. Grobowiec wykuty z jałowej skały. Kiedy Mustafa zmarł, a na tronie zasiadł nowy sułtan, architekci zmienili to miejsce w piękne, acz skromne mauzoleum, aby choć trochę oddać majestat zmarłego księcia.

   — Aslan zadbał o to miejsce — zauważyła.

   — Próbuje zagłuszyć sumienie — mruknęła starsza sułtanka z jawną pogardą w głosie.

   Bratanica spojrzała na nią z urazą.

   — Aslan zwyciężył tylko kosztem Ömera. Sam nie wspiąłby się tak wysoko — kontynuowała ciotka. Jej głos targały na przemian gniew i rozpacz.

   Siostra zmarłego księcia zacisnęła usta w wąską linię, powstrzymując się od komentarza. Aynișah nigdy nie przepadała za Mevrą Hatice, każdy o tym wiedział, ale Turna nie sądziła, że Aslana także traktowała jak wroga. Nie zamierzała się jednak kłócić nad grobem brata.

   Na szczęście starsza sułtanka nie ciągnęła dłużej tego tematu.

   — Najpierw Ömer tak tragicznie zmarł. — Aynișah przejechała czule dłonią po sarkofagu bratanka. — Zabili go jak zdrajcę, a przecież zawsze miał takie dobre serce... — Głos jej się załamał, a oczy nasiąkły gorzkimi łzami. Musiała wytrzeć je jedwabną chustką.

   Turna z całych sił próbowała się nie rozpłakać. Zaciskała wargi, przygryzła policzki od wewnątrz, ale to na nic. Łzy pociekły po jej policzkach. Może i Ömer zdradził, ale nie zasłużył na taki los.

   — Umrzeć na rozkaz własnego ojca. Jakże on się musiał bać... — łkała dalej Aynișah, gładząc szorstką powłokę grobu, tak jak niegdyś gładziła policzek księcia. — Ja i Davud nie zdążyliśmy go uratować...

   Siostra rządzącego sułtana poczuła, że miękną jej nogi. W jednej chwili zrobiło się jej słabo i duszno, a wszechobecny chłód bijący z grobowca nie mógł dać jej ukojenia. Patrzyła na mogiłę brata, przypominając sobie jego wygląd. Zawsze był piękny i dostojny, dziewczęta z haremu chętnie wbijały w niego maślany wzrok. On i Aslan mieli identyczne oczy, co ojciec — niemal czarne jak smoła. Turnę zastanawiało, co czuł Mustafa, gdy patrzył w swoje lustrzane odbicie i skazywał syna na śmierć. Czy w ogóle czuł cokolwiek?

   — Sanavbar tak bardzo go kochała — odezwała się znów Aynișah, wyrywając bratanicę ze wspomnień. — Kiedy zmarł, razem z nim umarło jej serce. Ciało tułało się bez celu na wygnaniu w Małym Pałacu... Teraz przynajmniej są razem.

   Los nie oszczędzał nikogo. Jedni wygrywali, drudzy odnosili klęskę. Zwycięzcy zasypiali w najlepszych jedwabiach, podczas gdy przegrani lądowali w zimnej ziemi. Życie było okrutne i niesprawiedliwe. Al'kaharski książę złamał prawo, ale kara, jaka go spotkała, była za surowa.

   Płacz Aynișah rozdzierał grobową ciszę jak miecz kata, który zakończył życie Ömera.

   Turna tym widokiem utwierdziła się przekonaniu, dlaczego nienawidziła odwiedzać grobowce. Tęsknota i żal za zmarłymi za bardzo ją przygniatały. Wolała dać im należyty spokój, niż stale zakłócać go swoimi łzami, których nie mogła powstrzymać, gdy patrzyła na grób brata. Książę Ömer nie mógł już wrócić do żywych, zmarł i spoczął samotnie pod ziemią. Księżniczka miała tylko nadzieję, że gdziekolwiek trafił, był tam szczęśliwszy, niż tu kiedykolwiek. 

   Słońce wyłoniło się zza odległych wydm, wspięło po niebie, a gdy osiągnęło zenit, rozpoczęło wędrówkę w dół. Turna spędziła dwa spokojne dni w Abzahie. Drażliwy temat Aslana i Ömera już nie wrócił. Sułtanki spędzały czas na modlitwach, dumaniu i wspominaniu zmarłych.

   Druga noc na prowincji była piękna. Turna siedziała przy oknie i wpatrując się w bezkresną ciemność, rozczesywała powoli swoje długie, ciemne włosy.

   Zastanawiało ją, czy Az-Zakhari wydał już pieniądze, które mu podarowała. Zanim wyjechała, poleciła zaprzyjaźnionemu eunuchowi, aby czym prędzej zawitał do domu lekarza i miała nadzieję, że obeszło się bez żadnych komplikacji. Przynajmniej ten jeden raz.

   Chociaż księżniczka wykorzystała chorobę siostry lekarza jako narzędzie manipulacji, szczerze była przejęta jej losem. Słyszała, że Farida rok temu podupadła na zdrowiu, a lekarstwa dostępne na kaharskim rynku przestały wystarczać. Dlatego sułtański medyk musiał sprowadzać je z Karvazu, a to sporo kosztowało. Az-Zakhari tak wiele robił dla Aslana, więc Turna chciała się mu jakoś odwdzięczyć.

   Doskonale wiedziała, jak boli strata rodzeństwa. Straciła już dwóch braci, a właściwie to trzech, bo najmłodszy syn Mustafy — książę Ali — zmarł przy narodzinach. Tak prędko odszedł, że starsze rodzeństwo nie zdążyło go nawet poznać. Zmarł na piersi swojej matki, która chwilę wcześniej wydała go na świat. 

   Delikatny wiatr zakołysał rozłożystymi liśćmi palm daktylowych. Sułtanka poczuła nagły smutek. Przyjeżdżając tutaj, łudziła się, że Abzaha przyniesie jej upragniony spokój. W rzeczywistości ona zrodziła jeszcze większy niepokój. Księżniczka nie mogła spojrzeć w lustro bez poczucia winy. Przez intrygi Szakala straciła dwóch braci i sama też niemal uległa jego przeklętemu czarowi. Na szczęście w porę oprzytomniała.

   Ten człowiek był jak dżinn. Rzucał zaklęcia na swoje ofiary, mącił im w umysłach. Turna wcale by się nie zdziwiła, jakby Ismail rzeczywiście był złym duchem. Gdyby tylko wpadła na to wcześniej, w porę zaopatrzyłaby się w amulet z wilczych kłów i przegnała tego demona z powrotem na nikczemną pustynię, która go zrodziła.

   Nagle między drzewami przemknęły jakieś cienie. Turna powoli odłożyła szczotkę, wytężając wzrok. Te skąpane w mroku masy poruszały się tak szybko, uciekając od jednej osłony do drugiej, że księżniczka nie zdążyła nawet policzyć, ile dokładnie ich było. Miała wrażenie, że z każdą chwilą pogrążony w ciemności ogród gęstnieje od tych tajemniczych kształtów.

   Turna poderwała się gwałtownie na równe nogi. Czy to możliwe, że wywołała dżinny? Niemożliwe! Nie wierzyła w magię. Tak jak Aslan uważała ją za niedorzeczny wymysł i sztuczki przebiegłych głupców zbyt szalonych, by patrzeć na świat realnie.

   — Salimo! — zawołała, ale odpowiedziała jej jedynie głucha cisza.

   Po chwili zrozumiała dlaczego. Przecież odprawiła swoją służkę godzinę wcześniej. Chciała spędzić czas sama, położyć się i spać, ale nie zdążyła się jeszcze przebrać. Nadal miała na sobie szarobłękitną suknię z luźnymi, marszczonymi rękawami.

   Nagle z głębi pałacu rozległ się przeraźliwy krzyk. Turna w jednej chwili zrozumiała, co się działo. Dom jej ciotki został napadnięty. Znów zerknęła na ogród. Niezidentyfikowane sylwetki wciąż czaiły się w mroku. Rezydencja musiała więc zostać zaatakowana z dwóch stron.

   Księżniczka niepewnie wyszła na korytarz. Znalazła się na holu wydzielonym z przestrzeni piętra. Zamarła, kiedy zobaczyła, jak poniżej odziani w zbroje mężczyźni mordują eunuchów pilnujących drzwi. Strażnicy pałacu padali na śliską od krwi podłogę bezradni wobec niespodziewanego ataku.

   Zimny pot oblał sułtankę, a szaleńczy wrzask napastników grzmiał jej ciężko w uszach. Nie mogła tutaj zostać.

   Podwinęła suknię, aby nie szeleściła przy kontakcie z podłogą, po czym oddaliła się z zasięgu wzroku.

   Schody prowadzące na kolejne piętro otworzyły jej drogę ucieczki. Turna położyła stopę na pierwszym stopniu i wtedy znów po jej skórze przebiegł dreszcz. Na górze rozległy się głosy, pośpieszne, mocne i podszyte sporą dawką odwagi. Księżniczka słyszała jedynie szmer, lecz zdołała wyłapać pojedyncze słowa jak: „atak", „jeńcy", „pułapka".

   Z rozszalałym biciem serca wycofała się z powrotem do holu, po czym skręciła w jego boczne rozgałęzienie. Ktoś napadł na pałac. I to nie był zwykły napad. Nieproszeni goście dostali się do środka od głównej bramy, ogrodu i jak widać również od góry, czyli musieli wspiąć się po dachach. Turna wiedziała, że powinna jak najszybciej znaleźć kryjówkę.

   Starała się sunąć bezgłośnie po posadzce. Musiała jednak robić to powoli, bo jej sandały na obcasie prędko by ją zdradziły, gdyby mocniej przycisnęła stopy do podłoża.

   Obce kroki przybierały na sile. Stukały o podłogę coraz głośniej. Były już blisko. Zdecydowanie za blisko.

   Księżniczka chwyciła za klamkę pierwszych drzwi z brzegu, następnie weszła do środka, ostrożnie je za sobą zamykając.

   W komnacie, w której się znalazła, panował względny mrok. Świece były zgaszone, a jedyne źródło światła dostarczał księżyc za oknem oraz ogień w kominku. Za ścianą znów słychać było kroki. Turna rozpaczliwie przesunęła wzrokiem po pokoju. W rogu stała szafa. Tam mogła się ukryć.

   Po cichu otworzyła drzwiczki i weszła do środka.

   Próbowała uspokoić oddech.

   Czekała.

   Będzie dobrze, pocieszała się w myślach.

   Nagle drzwi się otworzyły. Do środka wpadło światło świec z korytarza, aby za chwilę znów zniknąć, kiedy przybysz pociągnął za sobą klamkę. Stanął na środku pokoju, rozglądając się po jego wnętrzu. Turna przez ozdobną siatkę mozaiki wyrytą na drewnianych drzwiczkach mogła zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Oddychała tak niespokojnie, że musiała zakryć dłonią usta, aby nie zdradzić swojej obecności.

   Mężczyzna, który tu wtargnął, był wysoki, miał atletyczną budowę ciała. Na jego głowie spoczywała kefija, która obwiązywała również twarz, pozostawiając odsłonięte jedynie oczy. W ręku trzymał bułat, a z niego na ziemię ciekła krew.

   Nagle jego wzrok spoczął na szafie. Turna bezszelestnie przysunęła się bliżej ściany, modląc się, aby nieznajomy nie obdarzył jej kryjówki większą uwagą.

   Modlitwy najwidoczniej poskutkowały, bo mężczyzna przeniósł spojrzenie na okno. Chwilę zapatrzył się na srebrzysty księżyc, jakby czekał, aż uzyska od niego pozwolenie na dokonanie mordu. Napięcie i niepokój narastały w sercu księżniczki. Miała wrażenie, że ten moment trwał całą wieczność.

   W końcu jednak nieznajomy odpuścił. Wycofał się, a gdy całkowicie zniknął z zasięgu wzroku, sułtanka usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi. Oddech ulgi rozluźnił jej ściśnięte w nerwach ciało. Niebezpieczeństwo minęło. Przynajmniej na razie.

   Turnie nie dane było się długo nacieszyć tą ułudą bezpieczeństwa. Drzwi od jej azylu się otworzyły. Ten sam mężczyzna wrócił i zajrzał do środka. Przerażenie wtargnęło na twarz sułtanki, a jego oczy jedynie rozbłysły. Kobieta poczuła nagle silny uścisk na ramieniu i już po chwili nieznajomy brutalnie wywlókł ją na zewnątrz.

   — Proszę, proszę... Daleko wyfrunęłaś od stolicy, ptaszku — odezwał się, odgarniając materiał kefiji z twarzy.

   Ten widok natchnął Turnę jeszcze większą trwogą. Znała tego człowieka. To on razem z Szakalem uratował jej i Ayșe życie w kanionie. Nie sądziła jednak, że zrobi to po raz drugi.

   — Ale mam szczęście — kontynuował, uśmiechając się histerycznie. — Skoro już tu jesteś, moja zemsta tym bardziej będzie słodka.

   Moja zemsta? Turna nic z tego nie rozumiała. Czekała na rozwój sytuacji.

   — Wiesz, kim jestem?

   Pokręciła głową.

   — Nazywam się Hussein Mirza, a twój brat zabił mi rodzinę.

   Tak samo, jak twój kuzyn moją, chciała wykrzyczeć, ale ugryzła się w język.

   — Moja siostra byłaby taka jak ty, gdyby żyła. Jeździłaby do krewnych, śmiałaby się i cieszyła życiem, ale nie żyje, a ja nie mogłem nawet pochować jej ciała... — Przy ostatnich słowach głos mu się załamał. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku kominka.

   Turna łypnęła okiem w bok. Pod ścianą stały świeczniki. Szybko wbiła wzrok ponownie w mężczyznę. Stał ciągle przodem do ognia, najwidoczniej uznał, że sułtanka jest zbyt sparaliżowana strachem, aby mogła stanowić zagrożenie. To była jej szansa.

   Bezgłośnie przesunęła się po podłodze. Zrobiła ledwie jeden krok, by Hussein nie zorientował się, że się przemieściła. Nie odrywając spojrzenia od jego pleców, wyciągnęła rękę w stronę świecznika. Miała wrażenie, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi i ucieknie daleko na pustynię. Tak bardzo się bała, z trudem trzymała emocje na wodzy.

   Bahijski książę drgnął. Strużka potu spłynęła po czole sułtanki.

   Na szczęście się nie odwrócił, a jedynie pochylił bliżej ognia. Turna prędko chwyciła świecznik, potem w ciągu kilku sekund wyprostowała się, a swoją prowizoryczną broń ukryła za plecami.

   — Ten pałac spłonie. Spalę go tak, jak wy spaliliście Antorę, a razem z nią mojego ojca i siostrę — obwieścił, a następnie podniósł pogrzebacz i przypiekł go nad ogniem. — Zostawiłbym cię tu, ale boję się, że mogłabyś uciec... A nie chcę, żebyś uszła z życiem. Chcę, żeby spotkało cię to samo, co moją siostrę. Chcę, żeby twój brat cierpiał tak samo, jak ja.

   Odwrócił się twarzą do sułtanki. Turna zacisnęła mocniej palce na świeczniku. Jej wzrok spoczął z przerażeniem na rozgrzanej klindze.

   — Spalę cię.

   Ciało księżniczki zaczęło całe drżeć.

   Hussein podszedł bliżej. Wymienili się morderczymi spojrzeniami. Zanim książę zdążył unieść swoje narzędzie tortur, Turna zdzieliła go w twarz świecznikiem. Uderzenie było mocne do tego stopnia, że skóra na czole Mirzy się rozcięła, jednak nie na tyle silne, aby pozbawić go przytomności.

   Książę był w takim osłupieniu, że nawet nie zauważył, kiedy pogrzebacz wypadł mu z rąk. Czystą nienawiść na jego twarzy zastąpiła szaleńcza furia.

   Z całej siły uderzył sułtankę w policzek. Turna upadła bezradnie na ziemię.

   — Ty suko! — warknął i brutalnie złapał ją za szczękę. Jego druga ręka zacisnęła się na jej włosach. — Zabiję cię, a potem wrzucę do tego przeklętego ognia!

   Jego palce zjechały z jej twarzy na szyję. Brutalnie ją oplotły, dociskając coraz mocniej i mocniej. Turna chwyciła za nadgarstki Husseina, desperacko próbując się uwolnić z objęć śmierci, która wyglądała z jego oczu.

   Była za słaba. Nie miała tyle siły, co on. 

   Brakowało jej tchu. 

   Przegrała.

   — Co do... Książę! — Usłyszała jakiś obcy głos, ale nie miała siły spojrzeć, kto właśnie wszedł.

   — Panie, puść ją, to księżniczka!

   Hussein nie odpuszczał. Wiedział, że za moment z ciała Turny uleci życie.

   — Panie!

   I nagle uścisk zelżał. Sułtanka uderzyła policzkiem o podłogę, dywan zamortyzował ból upadku. Zaczęła kaszleć, szaleńczo łapiąc nowe oddechy. Z wyraźnym wysiłkiem uniosła wzrok na dwóch mężczyzn. Zrozumiała, że ten, który właśnie tutaj przyszedł, musiał oderwać księcia od próby jej zabicia.

   — Co ty wyprawiasz?! — warknął Hussein, popychając żołnierza. Sułtanka miała wrażenie, że gdzieś już go widziała.

   — Wybacz, panie, ale nie pozwolę ci jej skrzywdzić. Nie pozwolę ci zrobić niczego, dopóki szachinszach sam nie zdecyduje o jej losie.

   Czy to był bohater? Nie. Turna nigdy nie wierzyła w podobne bajeczki. Ten człowiek jedynie odwlekł w czasie jej egzekucję. Ona nadal widziała widmo swojej śmierci.

   — Zabierzemy ją razem z innymi jeńcami do Bahu — mówił dalej nieznajomy, starając się przebić do rozsądku księcia. — Tam szach zdecyduje co z nią zrobić.

   Niewola pod władzą Szakala. Turna wolała już umrzeć.

   — Zgoda — rzucił Hussein Mirza, ale nie wydawał się przekonany.

   Sułtanka próbowała się podnieść, ale nie miała na to wystarczająco siły. Znów opadła na ziemię. Szyja tak bardzo ją bolała, że miała wrażenie, że jej głowa zaraz odpadnie.

   Później poczuła na swoim ciele dotyk zimnych dłoni. Chciała je strącić, ale nawet nie zdążyła. Żołnierz podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię niczym worek.

   Turna pamiętała następne wydarzenia jak przez mgłę. Początkowo walczyła i resztkami sił wierzgała, próbując wyswobodzić się z mocnego uścisku nieznajomego. Jednak prędko zrozumiała, że nie mogła dać sobie rady z silnym i rosłym wojakiem, dlatego odpuściła. Chciała zachować energię na potem, kiedy dostrzeże lepsze perspektywy na ucieczkę.

   Na nic.

   Ciężkość wpłynęła na jej powieki. Turna próbowała przeciwstawić się utracie sił, ale to było jeszcze trudniejsze niż kopanie niosącego ją żołnierza.

   Kiedy zobaczyła pałac Aynișah trawiony przez wściekły ogień, straciła wolę walki. Ten piękny w swej prostocie dom, miejsce, do którego od lat chętnie uciekała, gdy za bardzo przytłaczało ją Kahari, zmieniało się w ruinę, a ona tylko patrzyła na to bezradnie. Serce zabolało Turnę. Nie tylko traciła Abzahę, ale i cały Al'Kahar.

   Chwilę później rozszalałe płomienie zgasły, gdy myśli sułtanki owładnęła całkowita ciemność.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro