Rozdział 13
Po jakimś czasie nieustannej, nocnej wędrówki, zgodnie z waszym planem i zamiarem, znaleźliście się w miejscu, w którym nastąpił wybuch z udziałem Kaprala i Zekea. Chociaż był to środek nocy, to księżyc świecił tak jasno, że wszystko dokładnie widzieliście. Delikatne przypalenia oraz resztki powozu były jeszcze widoczne, jednak wszystko zaczynała porastać świeża trawa.
— Którędy teraz? — spytałaś, rozglądając się dookoła i zdając sobie sprawę, że wszystkie kierunki wyglądają niemalże identycznie.
— W tę stronę — mruknął Levi, kierując swojego konia w wyznaczonym kierunku. — Masz aż tak krótką pamięć? — spytał od niechcenia.
— Niezupełnie. Po prostu kiedy tu jechałam, byłam zajęta szukaniem pana a nie tym, gdzie dokładnie się znajduję — wymamrotałaś, na co Kapral już nic nie odpowiedział.
Odniosłaś za to wrażenie, że atmosfera między wami zaczynała robić się jakaś dziwna. Nie chciałaś jednak się tym zadręczać w tamtym momencie. Postanowiłaś najpierw bezpiecznie dotrzeć do domu, a dopiero później znaleźć czas na takie rozterki.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, mimo że wasze tempo było dość szybkie. Przez cały ten czas minęliście dwóch, może trzech śpiących tytanów, które odruchowo wywołały w tobie dziki lęk. Nie dałaś jednak poznać po sobie jakiegokolwiek strachu i z uniesianą dumnie głową parłaś naprzód. Nie przeszkadzało ci nawet to, że praktycznie przez całą podróż nie zamieniliście słowa. Szczerze mówiąc, to nawet o tym zapomniałaś, ponieważ podekscytowanie powrotem przepełniało twoje serce. Najgorsze jednak było to, że gdzieś z tyłu głowy nadal miałaś to, co wydarzyło się zeszłej nocy.
Mimo że nie chciałaś myśleć o tym w tamtej chwili, to jednak co jakiś czas zadawałaś sobie pytania typu : Co teraz będzie? Jak będziecie się zachowywać wobec siebie? Czy wasza relacja się zmieni? A może powinniście udawać, że nic się nie stało?
Twoje dumanie przerwał jednak strach, który poczułaś, gdy zza horyzontu zaczęły przebłyskiwać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Nie zdążyłaś jednak zacząć panikować, ponieważ już po chwili w oddali ujrzałaś wyłaniający się mur. Twoje serce zaczęło kołatać tak szybko, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. No... Może poza kilkoma momentami, kiedy wraz z Kapralem byliście uwięzieni w dziczy. Co do niego... Spojrzałaś na mężczyznę ukradkiem, jednak wyraz jego twarzy niczego nie zdradzał. Nawet najmniejszego objawu radości, czy ulgi wynikającej z powrotu do domu. Przez ułamek sekundy zastanawiałaś się, czy może on też rozmyślał o waszej wspólnej nocy, jednak bardzo szybko wyrzuciłaś to z głowy, ponieważ niesiona euforią zaczęłaś galopować na swoim koniu do głównej bramy. Koń Kaprala również dotrzymywał ci kroku tak, że już po kilkunastu chwilach znaleźliście się tuż przed upragnionym wejściem.
— Kto tam? — usłyszeliście nagle z góry.
— Wpuście nas, jesteśmy Zwiadowcami — odkrzyknął Levi, którego głos usłyszałaś po raz pierwszy od paru godzin.
— W ostatnim czasie nie było żadnych wypraw poza mury. Ściemniasz. Gadaj, kim jesteście, albo strzelam — wydarł sie strażnik, celując do was z broni, jednak jego kolega szepnął mu coś na ucho. — Doprawdy? Kapral Levi? Z tego, co słyszałem, zginął kilkanaście tygodni temu. Więc co, nagle powstał z martwych? — spojrzał na was spod byka.
Levi natomiast nic nie mówiąc uruchomił swój sprzed do Trójwymiarowego i już po chwili znalazł się na murze, celując ostrzami tuż w pobliże szyji ów strażnika.
— Nie wierzysz? Chętnie ci udowodnię — warknął, zaciakając zęby.
— K-kapralu, wybacz, naprawdę ciężko mi było uwierzyć w to, że Kapral żyje. O-oczywiście, że już otwieramy bramę — wydukał mężczyzna. Levi natomiast schował swoje ostrza i ponownie przy użyciu sprzętu przetransportował się na konia, tuż obok nieco przerażonej ciebie. Chociaż z drugiej strony, gdyby Levi tego nie zrobił, pewnie sama byś to uczyniła. W końcu ten pajac nie chciał was wpuścić do domu po kilkunastu tygodniach z dala od jakiejkolwiek cywilizacji.
Brama zaczęła powoli się otwierać, a ty miałaś wrażenie, że zaraz zemdlejesz z podekscytowania, jak i również przerażenia. Nie mogłaś przecież zapomnieć, że tuż przed waszym zaginięciem rozpoczął się konflikt z Mare. Nie miałaś zatem pojęcia, jak potoczyły się losy mieszkańców, a także twoich przyjaciół. Miałaś jednak nadzieję ujrzeć ich całych i zdrowych. Innej opcji po prostu nie przyjmowałaś do wiadomości. Byłaś również ciekawa ich reakcji, ponieważ nie na codzień widzi się kogoś, kogo pewnie już dawno się pogrzebało w pamięci.
Po kilkunastu sekundach brama w końcu się otworzyła, a wy mogliście przekroczyć jej próg. Kiedy zobaczyłaś miasto praktycznie w takim stanie, w jakim je opuściłaś, mimowolnie zaczęłaś płakać. Przyłożyłaś dłoń do ust, aby jakoś to stłumić, jednak na nic się to zdało.
— Witaj w domu — mruknął Levi, co jeszcze chwilę wcześniej bardzo by cię zaskoczyło zważywszy na to, że praktycznie przestaliście ze sobą rozmawiać. Teraz jednak spojrzałaś tylko na niego przez łzy, nie mówiąc ani słowa. Zeszłaś z konia, a twoje roztrzęsione nogi nie wytrzymały, przez co upadłaś na kolana, chowając twarz w dłonie. Nadal nie mogłaś uwierzyć. Po takim czasie znowu dane było ci usłyszeć miejski gwar i zobaczyć znajome twarze.
Nie chcąc robić przedstawienia, wytarłaś łzy dłońmi i postarałaś się wstać. Szczerze mówiąc, to zbytnio nie wiedziałaś, co masz ze sobą zrobić. Odwróciłaś się w stronę, gdzie powinien stać Kapral, aby się go poradzić, jednak mężczyzna zniknął. Nie zdążyłaś się jednak zbytnio tym przejąć, gdyż w oddali zauważyłaś znajomą blond czuprynę, która szła ochoczo z jakimiś papierami w ręku. Kiedy przypadkowo przeniósł wzrok na ciebie, zatrzymał się, zaś wszystkie dokumenty wyleciały mu z rąk.
— [I-imię]? — wydukał Armin, przecierając oczy. — C-co... J-jak... Chyba mam omamy, ja...
— Nie masz — powiedziałaś, znowu czując łzy na policzkach. — To ja — dodałaś, wycierając je z cisnącym się na usta uśmiechem. Armin, którego chyba wbiło w podłogę, w końcu się ruszył i podszedł bliżej.
— Ale jak to możliwe? Myślałem, że...
— Chyba każdy tak myślał, nawet ja momentami. Jednak jak widzisz, jes... — zaczęłaś, jednak chłopak przerwał ci, rzucając się na ciebie z uściskiem.
— [Imię], nawet nie wiesz, jak się cieszę — mówił również już zapłakanym głosem. — Wszyscy już stracili nadzieję na to, że ty i Kapral Le... Właśnie... — nagle przerwał uścisk, odsuwając cię na długość swoich ramion. — Co z Kapralem? Czy on...
— Żyje i wrócił tu ze mną, ale przed chwilą gdzieś zniknął — wyjaśniłaś.
— To... To jakiś cud! — pisnął blondyn. — Chodź, nie mamy czasu, musimy wszystkich powiadomić. Pewnie nie będą mogli uwierzyć własnym oczom — krzyknął po chwili i pociągnął cię za rękę.
— Zaraz, poczekaj chwilę — zatrzymałaś go. — Wszystkim, czyli kogo masz na myśli? Nie było mnie tak długo, a zanim wyruszyłam, Mare nas zaatakowało. Co z innymi? Czy wszyscy przeżyli? Czy...
— Nie martw się, wszyscy są cali i zdrowi. Z resztą, wszystko ci opowiem, ale kiedy już spotkasz się z innymi — wyjaśnił i ponownie pociągnął cię za rękę. Kiedy w biegu mijałaś znajome ulice poczułaś się tak, jakby to wszystko było najpiękniejszym snem. Bałaś się, że mogłaś się z niego wybudzić. — Właśnie wynosiłem jakieś stare papiery, ponieważ pani Hange zagoniła nas do sprzątania starego biura Kaprala — mówił w biegu, a ty nadal nie mogłaś uwierzyć w to, że jeszcze się nie obudziłaś. Miałaś wrażenie, że nim zobaczysz przyjaciół, zdążysz otworzyć oczy i zamiast nich, ujrzysz tylko zwykłe drzewa, a zamiast ich głosów, usłyszysz śpiew ptaków.
Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
Kiedy dotarliście przed budynek Dowództwa, nie mogłaś uwierzyć własnym oczom. Na schodach siedziała Sasha, zajadająca się ziemniakiem oraz ciągnięta za rękę przez Conniego, który próbował zagonić ją do roboty. Kiedy stanęłaś przed nimi jak wryta, zamurowało ich dokładnie tak samo, jak i ciebie. Connie przestał szarpać dziewczynę, zaś ta upuściła ziemniaka, który poturlał się przed twoje stopy.
— C-Connie, wierzysz w duchy? A-a może widzisz to samo, co ja? — pisnęła, szarpiąc go za rękaw.
— Nie wierzyłem, ale chyba od dzisiaj zacznę — wybełkotał chłopak, którego oczy przypominały dwa spodki od filiżanek. — A-Armin? Co tu się... — przeniósł wzrok na blondyna, który do tej pory milczał, obserwując ich reakcję.
— To żaden duch — powiedział w końcu. — [Imię] naprawdę wróciła. Ona i Kapral Levi. Są tu i to cali i zdrowi — dodał.
Ty natomiast postanowiłaś w końcu się ruszyć. Podniosłaś nadgryzionego ziemniaka Sashy i wyciągnęłaś rękę wraz z nim w kierunku dziewczyny.
— Naprawdę nie jestem duchem. Przecież one nie płaczą — powiedziałaś drżącym głosem. Nawet nie zdawałaś sobie sprawy, że po twoich policzkach znów zaczęły spływać łzy. Choć zwykle starałaś się być twarda, to jednak w tamtym momencie zupełnie nad tym nie panowałaś. Sasha natomiast wyciągnęła niepewnie dłoń w kierunku ziemniaka, nie przestając się w ciebie wpatrywać, jakbyś serio była tylko iluzją. Następnie szybkim ruchem przetarła pojedyńczą łzę, po chwili rzucając się na ciebie z uściskiem tak samo, jak uczynił to Armin przed kilkoma chwilami. Do waszej dwójki dołączył również Connie, który w końcu ruszył się z miejsca.
— Ale jak to możliwe? Przecież zaginęliście tyle tygodni temu. To... To niemożliwe — mówiła dziewczyna, nie przestając cię tulić.
— Przez cały ten czas ukrywaliśmy się w lesie. Nie mieliśmy jak wrócić. To naprawdę długa historia — zaczęłaś.
— W lesie? — Sasha odsunęła się od ciebie na długość ramion, mierząc cię przerażonym spojrzeniem. — Co tam jedliście? Wyglądasz na bardzo wychudzoną, czy wy...
— Sasha, to nie czas na takie pytania. [Imię] pewnie wszystko nam opowie, gdy tylko spotka się już z innymi — uciszył ją Connie. — Ciekawe co powiedzą, gdy cię zobaczą. Może zrobimy im jakiś żart?
— Idiota z ciebie — skomentowała dziewczyna. — Chociaż mogłoby to być całkiem zabawne...
— Dajcie spokój — przerwał im Armin. — Chodźmy już. Tak jak mówiłem, wszyscy sprzątają biuro Kaprala, pewnie są w środku — dodał, pociągając cię za sobą.
Tuż po wejściu natknęliście się na zamyślonego Jeana, który wychodził właśnie z wiadrem i mopem z biura Levia.
— Cześć Koniku — powiedziałaś, na co ten zmarszczył brwi i uniósł wzrok na ciebie. Kiedy jednak to zrobił, wzdrygnął się i upuścił wiadro, wylewając przy tym wodę. — Co jest?! Armin, co do... — wykrzyknął i odsunął się z przerażeniem w sam kąt.
— Czego się drzesz, końska mordo? Zobaczyłeś tytana, czy jak? — usłyszałaś nagle głos Erena, który po chwili wyłonił się wraz z Mikasą. Kiedy cię zobaczyli, stanęli jak wryci. Cóż, to chyba była reakcja dnia, jednak jakże trafna.
— Hej, co się stało? Dlaczego wszyscy wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha? — jednak kiedy myślałaś, że to już koniec uczucia zszokowania, z pomieszczenia wyszła jeszcze jedna postać, której nie znałaś. — Kto to jest? — spytał jakiś chłopak, marszcząc czoło i obserwując reakcję wszystkich dookoła.
Tak oto wyglądał moment, który wyobrażałaś sobie przez tyle czasu i na którego przebieg traciłaś powoli nadzieje. Jednak jak widać, zawsze trzeba mieć ją do samego końca.
***
Siema!
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że fabuła tego ff nie ma prawie nic wspólnego z oryginalną, jednak proszę przymknąć na to oko ;_;
Pamiętaj o ⭐ dla wsparcia i do następnego ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro