Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Gdy następnego dnia się obudziłaś odniosłaś wrażenie, że to dziwne uczucie z poprzedniego dnia całkowicie ci przeszło. Zorientowałaś się, że to kłamstwo, kiedy znów zobaczyłaś Kaprala.

— Chcesz jajko? Znalaz... — zaczął mężczyzna, kiedy się podniosłaś, jednak ty zwiałaś tak szybko, jak Armin po zobaczeniu pająka. Cóż, to było bardzo głupie jednak odniosłaś wrażenie, że w tym stanie nie dałabyś rady czegokolwiek powiedzieć, ponieważ po prostu czułabyś się zawstydzona.

Do tej pory nie miałaś żadnego problemu z rozmową z Kapralem, jednak od wczorajszego wieczoru coś ewidentnie się zmieniło. Jednak żeby pozbyć się tego zawstydzenia, musiałaś najpierw dowiedzieć się, skąd ono pochodzi, a dopiero później skutecznie je zwalczyć.

Poszłaś nad strumień, aby przemyć twarz zimną wodą. Przecież nie mogłaś uciekać przed mężczyzną tylko dlatego, że miałaś takie widzimisię. Doprawdy, żałosne.

Wzięłaś głęboki oddech i jeszcze raz chlusnęłaś się orzeźwiającą cieczą. Postanowiłaś wrócić i przełamać, aby przestać zachowywać się jak dziecko. W głowie układałaś sobie zdania, które mogłabyś powiedzieć. Szkoda tylko, że większość z nich brzmiała strasznie tandetnie i bezsensownie. W końcu uznałaś, że nie ma to najmniejszego sensu i najlepiej zrobisz, jak pójdziesz na żywioł.

Pewnym krokiem ruszyłaś w miejsce, w którym zostawiłaś Kaprala smażącego jaja. Kiedy jednak znów go zobaczyłaś, cała pewność siebie zleciała, jak z nadrepniętej purchawki. Doznanie spotęgowało dodatkowo to, że mężczyzna spojrzał na ciebie w międzyczasie, przez co ostatecznie zawróciłaś, zapominając jak układa się zdania. Strzeliłaś facepalma i pokiwałaś markotnie głową.

— [Imię], co ty wyprawiasz?! — jęknęłaś do siebie. Kapral pewnie uznał, że zbzikowałaś i to jeszcze bardziej, niż na codzień. Powtarzał ci to praktycznie zawsze, kiedy rzeczywiście tak było.

Koniec końców wyszło na to, że unikałaś go przez cały dzień. Kiedy tylko pojawiał się na horyzoncie, ty zawracałaś lub szłaś w zupełnie innym kierunku, starając się wyglądać przy tym bardzo naturalnie. Cóż, chyba ci to nie wychodziło.

— Pójdę nazbierać drewna, zapowiada się zimna noc — wymyśliłaś któregoś razu, kiedy znalazłaś się w jego obecności przez dłużej niż dwie minuty.

— Pójdę z tobą, nie będziesz musiała się wracać — zaproponował od niechcenia.

— Nie trzeba, poradzę sobie — zapewniłaś i odwracając się na pięcie, miałaś zamiar szybko zniknąć.

— Poczekaj — w ostatniej chwili złapał za twój łokieć, aby cię zatrzymać. — Gorączka ci nie powróciła? Zachowujesz się dziwniej, niż zazwyczaj — powiedział, przykładając dłoń do twojego czoła, przez co uczucie motyli w brzuchu momentalnie powróciło. Szlag!

— Nic mi nie jest — odparłaś natychmiast i strąciłaś jego dłoń z czoła. — Wydaje się panu — wymamrotałaś, czując jak spalasz buraka.

— Unikasz mnie? — spytał w końcu, krzyżując ręce na klatce piersiowej i patrząc na ciebie podejrzliwie.

— Oczywiście, że nie. Skąd taki pomysł? — zaprzeczyłaś, ale chyba zbyt nerwowo.

— Tch, czasem naprawdę cię nie rozumiem — prychnął, kręcąc głową. Po tych słowach wyminął cię jak gdyby nigdy nic. — Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to pójdę do innej części lasu — dodał.

Wypuściłaś powietrze z płuc, które zbierało się tam przez całą rozmowę. Zacisnęłaś powieki zastanawiając się nad tym, jak okropnie musiało wyglądać twoje zachowanie od jego strony. Zmarkotniała ruszyłaś wgłąb lasu, aby nazbierać tych przeklętych, suchych patyków. Przykucnęłaś przy jednym z nich i schowałaś twarz między kolana.

— Cholera, przyznaj się wreszcie do tego — jęknęłaś do siebie. I chociaż podejrzewałaś to od samego początku, to jednak za nic nie chciałaś się do tego przyznać. Bo jak niby mogłaś powiedzieć, że zaczęłaś czuć do Kaprala coś więcej, niż tylko więź między zwykłym żołnierzem, a Kapitanem oddziału? 

Aby zająć głowę czymś innym, zaczęłaś zbierać suche drewno. Noce robiły się coraz zimniejsze, a ty nie wyobrażałaś sobie jak przetrwacie noce, kiedy temperatura spadnie już poniżej zera. Może którejś nocy zamarzniesz, dzięki czemu nie będziesz musiała dłużej męczyć się ani w tych ekstremalnych warunkach, ani z tym uczuciem, które zaczęłaś żywić do Kaprala. Fakt, że nie mogłaś nic z tym zrobić, podwójnie uderzał w twoje serce. Mogłaś jedynie zachowywać się tak, jak zwykle, a raczej tak jak przed tym, kiedy zaczęłaś go unikać. Przecież nie sprawisz nagle, że poczuje to samo, co ty. Ba, to jest praktycznie niemożliwe. Od zawsze miałaś wrażenie, że traktuje cię tylko jak młodą gówniarę i nigdy się to nie zmieni. Także mogłaś tylko nauczyć się żyć z tym uczuciem, a być może kiedyś samoczynnie zaniknie.

Kiedy wróciłaś, zastałaś widok, który przyprawił cię o niemałe zdziwienie. Levi siedział okrakiem na powalonym pieńku i nieudolnie próbował wydłubać coś ze swojej dłoni. Zadanie dodatkowo utrudniał mu fakt, że przecież nie miał dwóch palców u jednej ręki, które stracił podczas wybuchu. W normalnej sytuacji nie zawachałabyś się mu pomóc. Ale zaraz... Przecież to była normalna sytuacja. Obiecałaś sobie, że musisz nauczyć się na nowo rozmawiać z nim bez jakichkolwiek przeszkód. Postanowiłaś zatem do niego podejść, aby ostatecznie przerwać tę całą szopkę.

— Co się stało? — spytałaś marszcząc czoło, kiedy zmierzałaś w jego kierunku.

— Tch, nic — odparł, nie przerywając dziwnie wyglądającej czynności.

— Drzazga? — mruknęłaś niby od niechcenia, od pierwszej chwili podejrzewając, że to może być to.

— Mówiłem, że to nic takiego — odburknął, odwracając się w stronę ostatnich promieni słońca, gdyż poprzednie mu zasłoniłaś.

— Pomogę panu — zaproponowałaś w końcu i okrakiem usiadłaś na tym samym pniu, znajdując się tym samym naprzeciwko niego.

— Nie trzeba, poradzę sobie — bąknął, nie zwracając na ciebie zbytnio uwagi.

— Prędzej potnie pan sobie całą rękę. Serio pomogę — powiedziałaś, patrząc ze współczuciem na krew, która pojawiła się na jego dłoni.

Mężczyzna spojrzał na ciebie spod byka, a następnie wywrócił oczami. Podał ci dłoń z łaską, a sam odwrócił głowę w inną stronę, podpierając się na drugiej ręce.

Wyciągnęłaś drzazgę w mniej niż minutę, jednak uznałaś, że to odpowiedni moment na taką rozmowę. Lepszego mogło już nie być.

— Przepraszam — westchnęłaś w końcu.

— Za co? — mruknął mężczyzna, obdarzając cię spojrzeniem.

— Za to, że przez cały dzień zachowywałam się jak kretynka — wyjaśniłaś, puszczając jego dłoń, którą nieświadomie cały czas trzymałaś.

— Czemu przepraszasz tylko za dzisiaj, skoro przez większość czasu się tak zachowujesz? — spytał, jak gdyby nigdy nic. Zwęziłaś usta w wąską linię na znak, że dzięki temu stwierdzeniu nie masz już nic do dodania i już chciałaś podnieść się z miejsca, kiedy nagle zatrzymał cię, łapiąc za dłoń. — Daj spokój, przecież nie mówię poważnie — mruknął.

— Bo uwierzę — prychnęłaś, starając się ukryć uśmiech, który mimowolnie cisnął ci się ma usta. Rzadko mogłaś usłyszeć coś takiego z jego ust. Koniec końców postanowiłaś zostać na pieńku.

— Nie musisz brać na poważnie wszystkiego, co mówię — powiedział.

— Tylko że czasem naprawdę trudno mi rozgryźć, kiedy naprawdę mówi pan to, co myśli — zauważyłaś.

— Sam niekiedy mam z tym problem — mruknął niby do siebie, spuszczając wzrok na splecione dłonie, których palcami zaczął się bawić. Twoją uwagę natomiast przykuły bandaże na jego twarzy, które od kilku tygodni chroniły jego poszkodowane podczas wybuchu oko.

— Może czas zdjąć te bandaże? — spytałaś, tak naprawdę chcąc zrobić to tylko w myślach.

— Tch, po co. Nawet z nimi czuję się wystarczająco żałośnie z tym, jak pokiereszował mnie Zeke — prychnął. — Bez nich będzie jeszcze gorzej.

— A może powinno być wręcz przeciwnie? Może właśnie te blizny powinny przypominać o tym, że przeżył pan coś, czego ktoś inny zapewne by nie przeżył? — rzekłaś.

— Raczej o tym, że żyję tylko dzięki tobie — powiedział, czym wywołał nieśmiały uśmiech na twojej twarzy, połączony z ogromnym zawstydzeniem. Słowa, jakie ostatnimi czasy kierował w twoją stronę naprawdę nie były do niego podobne. Nie oznaczało to jednak, że ci się nie podobały. Wręcz przeciwnie.

Wyciągnęłaś zatem rękę i delikatnie wsadziłaś opuszki palców za materiał bandaża. Ciszę, jaką otrzymałaś uznałaś za znak, że możesz kontynuować. Ciarki przeszły ci po plecach, kiedy wręcz wiercił w tobie dziurę swoim kobaltowym, przeszywającym spojrzeniem. Za nic nie mogłaś rozgryźć, o czym może myśleć, albo co takiego dzieje się teraz w jego głowie. Odniosłaś za to wrażenie, że on doskonale potrafił czytać w twoich myślach, co było bardzo krępujące.

W pewnym momencie Levi złapał za twoją dłoń i odsunął od swojej twarzy, jednak tym samym zaczął powoli zbliżać się do twojej. Serce przyspieszyło ci bicia, a w brzuchu poczułaś stado motyli. Jednak czy to aby na pewno było właściwe?

Kiedy wasze twarze dzieliły zaledwie milimetry, Kapral zastygł w miejscu, najprawdopodobniej podobnie jak ty zastanawiając się, czy powinien kontynuować.

Zaraz... Przecież nie tak miał wyglądać twój plan. Miałaś przecież zapomnieć o swoich uczuciach, a nie tak bardzo pragnąć, aby kontynuował. Chociaż czy to nie znaczyło, że Kapral również lubił cię trochę bardziej? Szczerze w to wątpiłaś. Być może zrobił to tylko pod wpływem chwili.

Z resztą... Walić to. Widząc, że się waha, sama złapałaś za jego policzek i przyciągnęłaś do siebie, ostatecznie łącząc wasze usta.

***

Siemka!

Sami wybierzcie, jakie chcecie zakonczenie tego wieczoru ͡° ͜ʖ ͡° a ja postaram się je napisać xDD

Pamiętaj o ⭐ dla wsparcia i do następnego ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro