Rozdział XIV
To było jak sen. Jak przerażający koszmar, z którego chciałaś się wybudzić. Płacz, krzyki i wołanie o pomoc, którą tak trudno było okazać. Nie mogłaś uwierzyć, że dożyłaś dnia, którego bała się cała ludzkość.
***Dzień wcześniej***
Za kilka dni miała odbyć się twoja pierwsza ekspedycja za mury. Czułaś strach, jednak jednocześnie podekscytowanie, które nie pozwalało ci spać po nocach. Wasze treningi ograniczały się teraz tylko do unicestwiania drewnianych tytanów, a także ćwiczenia różnego rodzaju szyków obronnych.
Były to godziny popołudniowe. Zwiadowcy zajęci byli treningiem, kiedy nagle usłyszeliście przerażony krzyk jednego z chłopaków należącego do Korpusu.
— Mur Maria został przerwany! Tytani wdarli się do środka! Trwa ewakuacja cywilów! — oznajmił, a na dźwięk tych słów wszyscy dosłownie zamarli w miejscu.
W tamtej chwili znajdowałaś się na konarze drzewa. Po usłyszeniu tej wiadomości opadłaś na kolana czując, że nie będziesz w stanie dłużej utrzymać się na nogach. Nie mogłaś uwierzyć w to, co usłyszałaś przed momentem. W pierwszej chwili pomyślałaś, że to jeden, wielki żart. Niestety, rzeczywistość okazała się inna.
Tamtego dnia odwołane zostały wszystkie treningi. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło. Z pogłosek dowiedziałaś się, że zza dystryktu Shiganshina wyłonił się Kolosalny Tytan, który zniszczył go jednym ruchem. Później pojawił się Opancerzony, który przebił bramy muru Maria.
Siedziba waszego Korpusu znajdowała się blisko Trostu. Część Zwiadowców, w tym również wasz oddział został wysłany do oblężonego dystryktu w celu odciążenia tamtejszych władz i pomocy ludności cywilnej. Liczyła się każda para rąk.
***
Tak właśnie wyglądał moment, w którym ludzkość straciła wiarę na lepsze dni. Od jakiegoś czasu mówiono, że przerwanie murów jest tylko kwestią czasu. Nikt jednak nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko.
Teraz widziałaś to na własne oczy. Stałaś pośrodku zatłoczonego miasta i przypatrywałaś się sytuacji, w jakiej znaleźli się ludzie. Strach, niedowierzanie i przerażenie wypełniły cały Trost wraz z uchodźcami, dla których brakowało już miejsca.
Cały wasz oddział znajdujący się pod opieką Levi'a zajmował się przydzielaniem racji żywnościowych, których najprościej mówiąc brakowało. Nie mogłaś patrzeć na głód, jaki nagle zapanował w dystrykcie. Dzieci płakały po kątach, straż wynosiła coraz to więcej ciała oraz rannych. Wyglądało to dosłownie jak istne piekło na ziemii. Serce krajało ci się na widok wszystkich dzieci, które z nadzieją szukały swoich rodziców, podczas gdy najprawdopodobniej nie było ich już na tym świecie.
— Nie mogę uwierzyć, że to się stało — mruknęła Petra, która otarła łzę z policzka.
Nie miałaś nawet słów, które mogłaby wyrazić twoje uczucia w tamtym momencie.
— Kapitanie Ackerman, proszony jest pan do siedziby dowództwa — oznajmiła wysoka dziewczyna o blond włosach i zielonych oczach, która ni stąd ni zowąd pojawiła się tuż obok waszej grupki. — Oraz [Imię i Nazwisko]? — dodała, błądząc wzrokiem.
— To ja — mruknęłaś podnosząc rękę i nie kryjąc zdziwienia. Szczerze mówiąc nie do końca ogarnęłaś tą nagłą sytuację.
— Ty również jesteś proszona do siedziby — powiedziała, mierząc cię wzrokiem.
— Z jakiej racji? — zamrugałaś kilkakrotnie. Czyżbyś zrobiła coś złego? Posądzą cię o coś? A może gorzej? Może osądzą cię za twoje dawne wybryki z Kapitanem?
— Nie mam pojęcia. Dostałam tylko taki rozkaz do przekazania, to wszystko. Dowództwo juz czeka — powiedziała i kiwnąwszy głową, odeszła.
Natychmiastowo zbladłaś. Nie miałaś pojęcia, o co może chodzić, a jednak w twojej głowie pojawiały się coraz to gorsze scenariusze. W dodatku zostałaś wezwana razem z Levi'em... To na pewno oznaczało koniec twojej dyskrecji! Teraz już wszyscy się dowiedzą, co was łączyło i...
— [Imię], pospiesz się, nie będą na nas czekać w nieskonczoność — twoje paniczne myśli przerwał głos Levi'a.
— Tak, tak, już idę — pisnęłaś natychmiast zdając sobie sprawę, że przez ten cały czas stałaś jak słup soli, z którego w dodatku odpłynęła cała krew. Rany, jak dobrze, że nikt tu obecny nie potrafił czytać twoich myśli.
Szliście przez zatłoczone ulice Trostu, a towarzyszył wam ciągle ten sam rozgoryczony widok. Gdybyś tylko mogła jakoś pomóc. Jednak co mogłaś zrobić? Sama byłaś tylko nędznym Zwiadowcą, którego zdanie w ogóle się nie liczyło. Levi natomiast szedł przed siebie i zdawać by się mogło, że kompletnie nie rusza go ten widok. Cóż, wychował się w Podziemiach. Na własne oczy przekonałaś się, że warunki tam nie różniły się praktycznie wcale od tych, które panowały teraz w Troście. Co więcej, Podziemia wydawały się być jeszcze gorsze.
Oprócz ludzi błagających o pomoc, po mieście maszerowały również władze z Oddziału Stacjonarnego. Dwoje z nich właśnie kroczyło z naprzeciwka.
— Spójrz tylko na to barbarzyństwo. Powinniśmy zamknąć bramy, gdy tylko dostaliśmy raport o ataku — powiedział wysoki, a przy okazji szeroki żołnierz, gdy mijając się omal nie stuknęliście ramionami. Z kieszeni wystawał mu bochenek chleba. — Mam dość tego tubylstwa. Przez nich będziemy dostawać mniejsze racje żywnościowe. Powinni zostać tam, gdzie ich miejsce. Czyli za murami — powiedział, a ty nie wytrzymałaś. Zatrzymałaś się i odwróciłaś w ich kierunku, z zamiarem podejścia do mężczyzn i oznajmienia im, co sądzisz o ich rozumowaniu. W ostatniej jednak chwili powstrzymał cię Levi, który złapał za twój łokieć.
— Zostaw ich i nie rób sobie problemów. Nie warto — mruknął i pociągnął cię ze sobą, jakby nigdy nic.
— Ale... — mruknęłaś czując narastającą furię.
— Agresją nic nie zwojujesz, zrozum to w końcu — przerwał ci, na co prychnęłaś. Na szczęście ukradkiem udało ci się zrobić coś, co na pewno w krótkim czasie miało zdziwić grubego żołnierza. Postanowiłaś zatem zagryźć język.
Przechodziliście obok jednego z ciemnych zaułków, kiedy nagle skrzynie znajdujące się przy ścianie zawaliły się z nieznanego powodu. Kątem oka udało ci się dostrzec czyjś cień.
— Levi, tam ktoś jest — zauważyłaś nieco przerażona.
— To zapewne szczury — odparł mężczyzna, nie przejmując się tym zbytnio.
— To nie szczury — mruknęłaś, podchodząc bliżej. — To dzieci — dodałaś, kiedy zobaczyłaś, kto tak naprawdę kryje się pod osłoną ciemności. Wśród rozmaitej wielkości skrzyń i skrzynek znajdowała się dwójka dzieci. Starszy chłopiec, który na oko mógł mieć z sześć lat oraz mniejsza dziewczynka, którą trzymał za rączkę. Oboje ubrani byli w potargane szaty. Chłopiec miał ciemne włosy i duże, brązowe oczy. Dziewczynka najprawdopodobniej była jego siostrą, o czym świadczył podobny wygląd, pomijając oczywiście długość włosów.
— Tch, pewnie schowały się rodzicom. Chodź i nie opóźniaj, ktoś na pewno zaraz je znajdzie — odparł mężczyzna.
— Zwariowałeś? To tylko dzieci. Co byś czuł, gdyby ktoś postąpił tak z twoimi? — parsknęłaś.
— Nie wiem, nie mam ich. Chodźmy — odburknął.
— Ale możesz mieć — mruknęłaś, niewiele myśląc. — Idź sam i powiedz, że coś mnie zatrzymało. Nie zostawię ich tu — dodałaś. Podeszłaś bliżej i uklękłaś na jedo kolano, aby zrównać się wzrostem z chłopcem.
— Co tu robicie? Gdzie wasi rodzice? — spytałaś najbardziej przyjaznym głosem, jaki zdołałaś z siebie wydobyć.
— Nie wiem. Zgubiliśmy naszą mamę w Shiganshinie, gdy tylko ktoś wrzucił nas na statek. Nina bardzo się bała, dlatego się tu schowaliśmy — powiedział, a wraz z tymi słowami twoje serce rozbiło się na miliony małych kawałków. Więc były to kolejne, niewinne istoty, które ucierpiały z powodu ataku tytanów.
— Nie bójcie się, wszystko będzie dobrze, pomogę wam — odparłaś, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Istniało spore prawdopodobieństwo, że ich matka nie zdołała dostać się na statki, które przywiozły uchodźców z Shiganshiny. Nie chciałaś jednak dopuścić do siebie tej myśli. Postanowiłaś pomóc im za wszelką cenę. — Jak masz na imię? — spytałaś.
— Gilbert — odparł, przecierając piąstką oczy.
— Jestem [Imię] — odparłaś z uśmiechem. Nagle chłopiec zastygł w miejscu patrząc za ciebie i wygladając, jakby zobaczył ducha. Cóż, za wiele się nie pomylił.
— [Imię], dostaliśmy rozkaz z góry. Zaprowadź ich do miejscowych służb, oni się nimi zajmą — powiedział Levi, którego surowy wygląd wzbudził strach w Gilbercie i jego siostrze.
— Nie wątpię — mruknęłaś. — Nie ma mowy, nie oddam ich w ręce tych zwyroli. Sami znajdziemy wyjście — dodałaś. Wyjęłaś z kieszeni bochenek chleba, który ukradkiem podwędziłaś tłustemu wojskowemu. Podzieliłaś na pół i dałaś po kawałku dzieciom. — To nie dużo, ale powinno na trochę wystarczyć — powiedziałaś.
— Skąd to masz? — spytał mężczyzna nie kryjąc zdziwienia.
— Złodziej nie zdradza swoich sekretów, nie pamiętasz? — zacytowałaś słowa, które w przeszłości powtarzał wielokrotnie. — Na co czekasz? Idź już, poradzimy sobie — dodałaś. Podniosłaś dziewczynkę jedną ręką, zaś drugą chwyciłaś zimną rączkę chłopca. Poczułaś ukłucie w sercu na myśl, że dzieci zjadły wszystko w tak szybkim czasie. Musiały być naprawdę głodne, a ty nie miałaś nic więcej, czym mogłabyś je nakarmić.
— Tch, tak właśnie się kończy przebywanie z tobą — mruknął Levi. Chwycił chłopca za drugą rączkę i bez słowa pociągnął was w bliżej nieznanym kierunku, który na pewno nie był wcześniejszym celem.
— A co z...
— Zamknij się już. We dwójkę szybciej znajdziemy dla nich pomoc — przerwał ci. Mimo że wydawało ci się, że dobrze znasz Kapitana, to jednak ten z każdą chwilą zaskakiwał cię coraz bardziej.
— Gdzie ostatni raz widzieliście mamę? — zwrócił się do chłopca po pewnym czasie błądzenia po mieście.
— W Shiganshinie, gdy Opancerzony Tytan uderzył w bramę — odparł smutnym głosem Gilbert.
— Cholera, nie brzmi to najlepiej — mruknął Levi, chyba sam do siebie.
— Poszukajmy wśród uchodźców ze statku. Jeśli istnieje jakaś nadzieja, to tylko tam — zaproponowałaś. — Z tego, co wiem, większość z nich przeniesiono do tutejszego magazynu, aby wykonać spis — dodałaś. Tak też właśnie zrobiliście.
— Na niewykręconą ścierkę (sorry xDD), strasznie nas spowalniasz — mruknął w pewnym momencie Levi, zaś jego głos ujawnił poirytowanie. Do tej pory szliście w szyku, w którym to cały czas niosłaś dziewczynkę na ręce, zaś Gilbert trzymał zarówno ciebie, jak i Levi'a za ręce. Łańcuch ten miał sprawić, abyście się nie rozłączyli i nie zgubili wśród zamętu w Troście. Po swoich słowach jednak Levi wziął chłopca na ręce, aby nie spowalniał jego szybkiego tempa.
Rany, dlaczego... Dlaczego ten widok sprawił, że poczułaś ciepło na sercu? Do tej pory nie dane ci było zobaczyć Kapitana z dzieckiem na rękach. Wyglądał tak... Uroczo? Przez moment pomyślałaś nawet jak wyglądało by wasze życie, gdyby sytuacja sprzed sześciu lat nie miała miejsca. Nadal bylibyście parą? A może sami mielibyście już... Zaraz, stop! Nie powinnaś o tym myśleć i doskonale o tym wiedziałaś. Potrząsnęłaś głową, aby pozbyć się tych wizji i postanowiłaś skupić się na tym, aby nie stracić mężczyzny z oczu i przy okazji się nie zgubić.
Po kilku minutach w końcu udało wam się dojść do wspomnianego wcześniej magazynu, przy wejściu do którego stała dwójka strażników. Levi jednak kompletnie to zignorował i od razu obrał za cel drewniane wrota.
— Halo, halo, kolego. Gdzie się wybieramy? — utrudnił mu to jedna jeden ze strażników, który zablokował wejście.
— Zejdź mi z drogi, spaślaku. Spieszę się — bąknął mężczyzna.
— Słucham? — prychnął tamten. — Bob, słyszałeś? Szczeniak pewnie zrobił sobie bachory i chciał upchnąć je tu niepostrz... — zaśmiał się, zaś ty dostrzegłaś rządzę mordu w oczach karła, którą zakamuflował pod kurtyną z grzywki.
— Dan, zamknij się. To Kapral Levi... — wywody pierwszego przerwał nagle tem drugi, który w porę zorientował się, w jakiej sytuacji właśnie się znalazł.
— J-jak to — mruknął Dan, który momentalnie pobladł. — Naj - najmocniej przepraszam, Kapralu. Błagam o wybaczenie — wybełkotał. — P-proszę śmiało wejść — dodał, odsuwając się z wejścia ze spuszczoną głową i ukłonem na tyle niskim, na jaki pozwalała mu jego nadwaga.
Obserwowałaś całą sytuację w milczeniu, jednak zachciało ci się śmiać na widok tego, ja potulny stał się strażnik. Wyminęłaś ich i weszłaś do pomieszczenia zaraz za Kapitanem.
O ile widok na zewnątrz przyprawiał cię o ból serca, o tyle to, co działo się w środku dosłownie to serce zmiażdżył. Setki osób upchnięte w jednym, w dodatku niezbyt dużym pomieszczeniu. Część z nich płakała, część nie miała już na to siły, a kolejna część wydawała się zatracić resztki człowieczeństwa.
— Widzicie tu gdzieś waszą mamę? — spytał nagle Levi. Serio?
— O co ty pytasz, człowieku. W takim tłumie nigdy jej nie znajdziemy — mruknęłaś.
— A masz lepszy pomysł? — wymamrotał karzeł.
Dziewczynka, którą trzymałaś przez cały ten czas znów zaczęła przecierać rączkami twarz co znaczyło, że niezbyt udało ci się dobrać słowa. Szlag!
— Nie płacz, skarbie — powiedziałaś ciepło. — Zaraz coś wymyślę — dodałaś, rozglądając się na boki w poszukiwaniu inspiracji. Gdy już ją znalazłaś, postawiłaś dziewczynkę na ziemi. Nina pociągnęła nosem i chwyciła za końcówkę materiału spodni Kapitana. To, co miałaś zamiar zrobić było ostatnią, a także prawdę mówiąc jedyną nadzieją. Szanse, że plan przyniesie wymarzony rezultat były niższe niż pięćdziesiąt procent.
— Hej, gdzie ty idziesz? — krzyknął za tobą mężczyzna, gdy ruszyłaś do swojego celu. Nie widząc innego wyjścia, wziął dzieciaki za ręce i poszedł za tobą.
Ty natomiast odnalazłaś skupisko skrzyń, które poukładane zostały jedna na drugiej. Wdrapałaś się na nie tak, że mogłaś teraz na wszystkich patrzeć z góry.
— Nina i Gilbert szukają swojej mamy. Powtarzam, Nina i Gilbert szukają swojej mamy! — wydarłaś się najgłośniej, jak tylko potrafiłaś.
Przez moment w pomieszczeniu zapanowała istna cisza. Wzrok wszystkich skupił się na tobie, jednak nie zwracałaś na to uwagi. Musiałaś zrobić wszystko, co w twojej mocy. Wszystko.
— Nina? Gilbert? — usłyszeliście nagle. — Nina, Gilbert! Moje skarby, jesteście tutaj! — krzyczała kobieta, która zaczęła na ostatnich siłach biec w waszą stronę, przebijając się przez ciasnotę wśród tłumu uchodźców.
— Mama! — krzyknął chłopiec, który wyrwał się z uścisku Levi'a i popędził w kierunku mamy. Dziewczynka, chodź ledwo potrafiła sama ustać na nogach, poszła w ślady brata. Kobieta padła na kolana, gdy tylko wzięła w objęcia swoje dzieci. Zeskoczyłaś ze sterty skrzyń i stanęłaś obok Levi'a czując, jak po policzku spływa ci łza. Udało się. Naprawdę się udało!
— Oh, dziękuję wam, tak bardzo wam dziękuję — załkała w waszą stronę. — Nie ma słów, które wyrażą, jak bardzo jestem wam wdzięczna. Niech Niebiosa obdarzą was najpiękniej, jak tylko mogą — mówiła, z trudem łapiąc powietrze.
— To jakiś cud. Naprawdę cieszę się, że nic pani nie jest. Ma pani naprawdę dzielne dzieci — powiedziałaś, blado się uśmiechając. Starałaś się ukryć wzruszenie, które tobą zawładnęło.
— Sprawa rozwiązana. A teraz chodź — bąknął nagle Levi, który przyglądał się wszystkiemu ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Chwycił cię za nadgarstek z zamiarem opuszczenia budynku. W pewnym jednak momencie zastygł w miejscu, a wraz z nim i ty. Spoglądając w dół zauważyliście dwójkę dzieciaków, które uścisnęły waszą dwójkę najmocniej, jak tylko potrafiły sprawiając tym samym, że niemalże przykleiłaś się do ciała mężczyzny.
— Dziękuje wam — wyszepał chłopiec. — Nigdy was nie zapomnę — dodał, patrząc błyszczącymi oczkami to na ciebie, to na Kapitana.
***
Po całym zajściu w końcu udało wam się wyjść na świeże powietrze. Chciałaś zostać z dziećmi jeszcze trochę, jednak Levi skutecznie ci to uniemożliwił. Teraz, gdy znów szliście w kierunku siedziby dowództwa, ponownie przypomniałaś sobie o tym, co takiego może cię tam czekać.
— Dobrze się spisaś. To dzięki tobie dzieciaki nie trafią na ulicę — powiedział nagle Levi, wyrywając cię z zamyśleń.
— To też twoja zasługa. Nie masz serca z kamienia, tak jak wszyscy myślą — odparłaś i delikatnie się uśmiechnęłaś.
— Ty też tak myślisz? — spytał, odwracając wzrok w twoją stronę, gdy już zatrzymaliście się przed wejściem do siedziby.
— Ja... — bąknęłaś, czując róż na policzkach. Co to w ogóle za pytanie?!
— [Nazwisko] i Ackerman jak mniemam. Długo kazaliście na siebie czekać — nagle usłyszeliście głos strażnika wejścia, który skrócił twoją niedolę. — Proszę, możecie wejść — dodał, zapraszając was do środka surowym wyrazem twarzy. Spuściłaś głowę i spełniłaś jego polecenie stwierdzając, że zwolniło cię to z odpowiedzi na pytanie Kapitana.
Znaleźliście się w wąskim korytarzu, na końcu którego znajdowały się pokaźne drzwi. Po boku natomiast znajdowało się zwykłe wejście, w którym stanęliście. Prowadziło ono do średniego rozmiarem pomieszczenia, na środku którego stał prostokątny, drewniany stół w akompaniamencie kilku krzeseł. Na jednym z nich siedział [kolor]włosy mężczyzna.
— Tata? — wybałuszyłaś oczy. — Co ty tutaj robisz? — spytałaś, nie mogąc uwierzyć własnemu zmysłowi. — Ty mnie tu wezwałeś?
O ile twój ojciec w pierwszej chwili ucieszył się z twojego widoku, o tyle zastygł w miejscu, gdy zobaczył, kto taki ci towarzyszył. Niestety będąc w stanie niedowierzania nie zauważyłaś, że dosłownie przez ułamek sekundy spojrzenia dwójki mężczyzn zmierzyły się ze sobą powodując napięcie, którego w tamtym momencie jeszcze nie rozumiałaś.
— Kapitanie Ackerman, proszę tutaj — powiedział jakiś mężczyzna i wskazał Levi'owi wspomniane wcześniej drzwi na końcu korytarza.
— Skarbie, tak się cieszę, że cię widzę — westchnął w końcu twój ojciec i podszedł do ciebie. Zauważyłaś jednak coś dziwnego w jego zachowaniu. Coś jakby... Strach? Gdy cię przytulił, wyczułaś od niego jakąś niezidentyfikowaną aurę. — Przyjechałem, gdy tylko dowiedziałem się, co się stało. Nie mogłem przepuścić okazji, musiałem cię zobaczyć — powiedział.
— Tato, to naprawdę okropne. Sytuacja w Troście jest fatalna, ludzie nie mają co jeść. Dzieci płaczą i szukają rodziców, którzy już dawno mogli zostać pożarci. Skoro już tu jestem, muszę koniecznie porozmawiać z Dowództwem — oznajmiłaś. Myślałaś o tym przez całą drogę od momentu, gdy cudem udało wam się uratować tamte dzieciaki. Skoro dostałaś okazję, by spotkać się z ważnymi ludźmi, to czemu by z niej nie skorzystać?
— Główna Rada najprawdopodobniej wyśle was pod Mur Maria w celu ustalenia faktów. Możecie skończyć tak samo, jak mieszkańcy Shiganshiny — powiedział twój ojciec, nie zważając na twoje wcześniejsze słowa.
— Tato, znów zaczynasz? Jeśli będzie trzeba, to zrobię wszystko, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Jestem gotowa się pośwjęcić, jeśli to przyczyni się do obrony ludzkości. Wiedziałam, na co się piszę — mruknęłaś. — Czy naprawdę przyjechałeś tu tylko po to, żeby znów prawić mi kazania? — spytałaś poirytowana.
— Nie — odparł, chyba zrozumiawszy swój błąd. — Ten mężczyzna, z którym tu przyszłaś, czy to... Czy to twój Dowódca? — spytał nagle, zaś ton jego głosu diametralnie się zmienił.
— Tak, to Kapitan Levi. Coś nie tak? Szukasz kolejnego powodu do zaczepki? — mruknęłaś.
Twój ojciec zamilkł. Wydawać by się mogło, że twoje słowa go tak poruszyły. Cóż, w pewnym sensie właśnie tak było. Ciszę między wami przerwało nagłe skrzypnięcie drzwi oraz rozmowy, które rozniosły się po pomieszczeniu. Oznaczało to, że spotkanie na które został wezwany Levi najprawdopodobniej dobiegło już końca.
— Przepraszam cię, ale muszę coś załatwić — wymamrotałaś i wyszłaś z pomieszczenia, udając się na wąski korytarz, a następnie w stronę drzwi na jego końcu. Minęłaś się z karłem, który standardowo przybrał zimny wyraz twarzy oraz z kilkoma innymi osobami, które najprawdopodobniej były szanowane wśród społeczeństwa.
Weszłaś do gabinetu, w którym nadal pozostał Generał Pyxis, Erwin Smith oraz kilku innych mężczyzn, których osobiście nigdy nie poznałaś. Zamknęłaś za sobą drzwi i zaczęłaś wykład, który układałaś w głowie przez cały ten czas. Zapewne zostałabyś wyrzucona gdyby nie to, że przedstawiłaś się jako córka Generała z Żandarmerii. Cóż, nazwisko ojca czasem się przydawało. Poruszyłaś sprawę panującego głodu i braku schronienia dla uchodźców, którzy przybyli po ataku tytanów na Mur Maria. Zasugerowałaś, że stolica nadal pełna jest dóbr, którymi mogliby podzielić się z potrzebującymi. Wydawać by się mogło, że tylko Pyxis i Erwin traktują twoje słowa na poważnie.
Wyszłaś z biura wściekła jak osa. Nie mogłaś uwierzyć, że wysoko postawionym rangą tak obojętne jest życie tysięcy ludzi. Nie obwiniałaś Erwina, który obiektywnie patrząc nie mógł zrobić zbyt wiele. Obwiniałaś Króla i resztę królewskiej floty, którzy patrzyli tylko ma czubek własnego nosa.
Czując narastającą furię miałaś zamiar wyjść z budynku i solidnie trzasnąć drzwiami, kiedy to usłyszałaś znajome ci głosy.
— Nie miałem pojęcia, że zostaniesz jej kapitanem. Gdybym tylko wiedział... — powiedział jeden z nich.
— Przysięgam, że nic o tym nie wiedziałem. Myślisz, że chciałem spojrzeć jej po tym wszystkim w oczy? — w pierwszej chwili nie potrafiłaś przyjąć do wiadomości, kto najprawdopodobniej mógł być właścicielem owego drugiego głosu. — Z resztą, teraz to już bez znaczenia. Gdybyś tylko... — mówił jednak zamilkł, gdy stanęłaś w drzwiach z szeroko otwartymi oczami.
Stałaś jak posąg i nie mogłaś uwierzyć własnym oczom oraz uszom.
Twój ojciec i Levi... Znali się?
***
Ahoj!
Chyba jeszcze żaden rozdział nie sprawił mi tyle problemu, co ten 😶
Jesteśmy praktycznie w połowie opowiadania więc przyszedł czas na ogromne podziekowania ode mnie dla was <3 Naprawdę nie spodziewałam się, że opowiadanie zdobędzie taką liczbę czytelników
Jeszcze raz bardzo dziękuje i zapraszam na kolejny rozdział, który pojawi się niebawem :D
Buziaki !
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro