Rozdział X
Okazało się, że twój odpoczynek był intensywniejszy, niż mogłoby się wydawać. Zaraz po wejściu do swojego pokoju położyłaś się na łóżku i nim zdążyłaś się zorientować, zasnęłaś głębokim snem. Obudziłaś się dopiero następnego dnia nie mogąc uwierzyć, że udało ci się przespać tyle godzin.
— Rany, już myślałam, że umarłaś, [Imię] — gdy tylko przetarłaś oczy usłyszałaś głos Petry, która przypatrywała ci się swoimi wielkimi oczami. — Wczoraj odwiedził cię Anthony, ale nie mogłam cię dobudzić, więc odprawiłam go z kwitkiem — dodała, przez co aż zrobiło ci się głupio.
— Naprawdę? — spytałaś zawstydzona, a twoje policzki lekko się zaróżowiły.
— O tak — odparła przytakując. — Wydawał się być bardzo zmartwiony tym, co cię spotkało — dodała.
— Jest bardzo miły, każdym się przejmuje — wzruszyłaś ramionami i wstałaś z łóżka, obierając za cel łazienkę.
— Tego bym nie powiedziała, ale może i masz rację — przyznała Petra.
Po prysznicu i względnym ogarnięciu się wraz z dziewczyną udałyście się na śniadanie. Jak zwykle dołączyłyście do stolika, przy którym siedział już wasz cały oddział. Petra usiadła obok Eld'a, zaś ty obok niej, znajdując się tym samym napzeciwko młodego chłopaka z delikatnym zarostem.
— I jak noga, [Imię]? — spytał Anthony niemal od razu.
— Już lepiej, dziękuję — odparłaś z delikatnym uśmiechem i zabrałaś się za jedzenie. — Maść od pielęgniarki chyba zrobiła swoje.
— Całe szczęście, bo dziś rano pomyśleleliśmy z Petrą, że jest z tobą naprawdę źle i jeśli się nie obudzisz, będziesz mieć nieźle przerąbane u Kapitana — powiedział rozbawiony.
— A myślisz, że już nie mam? — zaśmiałaś się. — Z resztą chyba niezbyt mnie to obchodzi — dodałaś wzruszając ramionami.
Po śniadaniu cała załoga ruszyła odebrać sprzęty do Trójwymiarowego, które były potrzebne na nadchodzący trening. Złożyło się tak, że poszliście tam wraz z Anthony'm i nieco się zagadaliście, przez co dotarliście na pole treningowe z lekkim opóźnieniem.
— [Nazwisko] i McKenzie, macie spóźnienie. Biegniecie pięć dodatkowych kółek — zaraz na wejściu przywitał was głos Levi'a, którego właściciel zmierzył was srogim spojrzeniem.
— Za trzy minuty spóźnienia? — parsknęłaś oburzona.
— Mówisz, że to za mało? Masz zwichniętą nogę, ale może dasz radę przebiec dziesięć?
— Jasne, już biegniemy, Kapitanie — mruknęłaś i przewróciłaś oczami. Ruszyłaś ignorując dyskomfort związany z kostką.
— Słuchaj... Nie obrazisz się jak cię o coś zapytam? — spytała nagle Anthony, który biegł obok ciebie.
— Pytaj śmiało — zachęciłaś. Wciąż odczuwałaś ból kostki, jednak postanowiłaś zagryźć język. W końcu pierwsza ekspedycja za mury zbliżała się wielkimi krokami. Nie mogłaś sobie zatem pozwolić na chwilę wytchnienia.
— Znasz skądś Kapitana Levi'a? — spytał, przez co prawie się potknęłaś. — Chodzi mi o to, czy znałaś go przed dołączeniem do oddziału — wyjaśnił.
— Skąd w ogóle przyszło ci to do głowy? — prychnęłaś trochę zbyt nerwowo.
— Cóż, czasem mam wrażenie, że jest między wami dziwne napięcie. Pomyślałem, że może...
— Nie znaliśmy się wcześniej. Po prostu za mną nie przepada, tak jak za większością populacji — wymamrotałaś nieco zawstydzona modląc się w duchu, aby nie pytał o więcej. Był już drugą osobą, która zadała ci takie pytanie. Czy naprawdę byłaś aż tak nieostrożna, że ludzie zaczęli coś podejrzewać?
— Hm, co racja, to racja — przytaknął.
— Mniej gadania, więcej biegania. McKenzie i [nazwisko] dodatkowe kółko — usłyszeliście, gdy kończyliście już trzecie okrążenie.
— Rany, mam już go naprawdę dość — mruknęłaś głośno wzdychając.
— Ta, pewnie ma zły dzień i musi się na kimś wyżyć. Czyli dzień jak codzień — chłopak wzruszył ramionami.
Przez kolejne dni każdy trening wyglądał praktycznie tak samo. Zaczęliście spędzać z Anthony'm coraz więcej czasu i można powiedzieć, że nawet zaczynaliście się zaprzyjaźniać. Nie uszło to uwadze waszym kolegom z oddziału, którzy zaczęli nazywać was gołąbkami Zwiadowców. Mimo tego przezwiska w ogóle nie patrzyliście na siebie w ten sposób. Po prostu dobrze się dogadywaliście, to tyle.
Pewnego dnia miał zostać przeprowadzony trening w parach. Jako dobrzy koledzy wraz z McKenzie'm postanowiliście, że będziecie razem w drużynie. Już mieliście ogłosić do Ackerman'owi, gdy ten nagle spojrzał na was spod byka.
— [Imię], dołączysz do Eld'a — zwrócił się nagle do ciebie.
— Ale... — zaczęłaś czując frustrację.
— Jakiś problem? — spytał.
— Nie. Tak jest, Kapitanie — wymamrotałaś, nie chcąc wszczynać kolejnej kłótni.
— Mieliśmy zamiar razem się dobrać — wtrącił nagle Anthony.
— I znów przedyskutować cały trening, zamiast się na nim skupić? Pary są takie, jak ustaliłem — odparł Levi i nikt nie miał już nic więcej do gadania. Szczerze mówiąc to zaczynał cię wkurzać coraz bardziej. Gdybyś go nie znała powiedziałabyś, że jest po prostu zazdrosny.
Trening jak zwykle przebiegał gładko i bez żadnych komplikacji.
***
Wieczorem do pokoju, w którym wraz z Petrą obgadywałyście różnych ludzi zapukał Oluo Bozad, który zaprosił was na wieczorną libację alkoholową. Nie mając nic innego do roboty, po prostu się zgodziliście.
Jak zwykle tania whisky, którą spożywaliście załatwiła wszystkich bardzo szybko. Już po kilku łykach czułaś zawroty głowy i lekki stan upojenia.
— Przejdziemy się? — spytał nagle Anthony, który siedział obok ciebie i który też poczuł już niezłą fazę. Przytaknęłaś na jego propozycję i przyjęłaś pomocną dłoń, którą zaoferował ci, abyś mogła przejść przez ławkę, na której siedzieliście. Wyszliście na zewnątrz i doszliście do dość niskiego murku, który ogradzał cały plac. Oparliście się o niego tyłem, aby nieco wytrzeźwieć, co mogło dodatkowo ułatwić rzeźkie, nocne powietrze. — Słuchaj, tak się zastanawiam i właściwie dopiero teraz mam odwagę, aby o to zapytać — zaczął chłopak, odwracając się w twoją stronę jakby nieco speszony.
— Pytaj śmiało — wzruszyłaś ramionami, wyczekując.
— Chodzi o to, czy... Czy chciałabyś wyjść gdzieś jutro wieczorem, ale... Sam na sam i... — bełkotał, co z jednej strony było zabawne, a z drugiej jednak bardzo urocze.
— Chodzi ci o wyjście na randkę? — sformułowałaś krótko wypowiedź, którą chyba miał na myśli, jednak za żadne skarby nie umiał tego z siebie wydusić.
— Nie! — wypalił nagle. — To znaczy... Może... A właściwie to nie randka, tylko przyjacielskie spotkanie. Co ty na to? — spytał w końcu.
— Jeśli to tylko przyjacielskie spotkanie, to z chęcią przyjmę zaproszenie — powiedziałaś z uśmiechem.
— Świetnie! — wydarł się. — To znaczy... Bardzo się cieszę — dodał już ciszej. — A teraz wybacz mi, ale nie czuję się najlepiej — wypalił, po czym odbiegł od ciebie, przytykając otwartą dłonią usta. Najwidoczniej tania whisky w końcu dała się mu we znaki. Kto jak kto, ale ty rozumiałaś ten problem bardzo dobrze.
Westchnęłaś głęboko i pokręciłaś głową. Odwrociłaś się przodem do murku, opierając się o niego rękoma i popatrzyłaś w księżyc. Mimo że chłopak użył innego sformułowania, to chyba jednak zaprosił cię na najprawdziwszą randkę. Nie mogłaś przecież mu odmówić widząc, jak wiele emocji wzbudziło w nim spytanie o coś takiego. W życiu nie powiedziałabyś, że mógł denerwować się takim pytaniem i być w stanie złożyć propozycję dopiero po wypiciu alkoholu.
Wiedziałaś jednak, że jest to tylko jednorazowa akcja. Przecież nie bawiłaś się w randki, ani tym bardziej w związki. Zrobiłaś to czysto po przyjacielsku. Doskonale pamiętałaś obietnicę, jaką złożyłaś sobie lata temu. Już żaden chłopak nie zawróci ci w głowie, bo później łączy się to tylko z cierpieniem - tak brzmiała jej treść.
Jednak z drugiej strony wydawało ci się, że Anthony McKenzie był inny. Przez ułamek sekundy przeszło ci przez myśl, że gdybyś poznała go jeszcze lepiej, byłabyś w stanie wyrzec się swojej obietnicy. Szybko jednak porzuciłaś ten pomysł, tłumacząc tą chwilę zwątpienia procentami we krwi. Pokręciłaś głową, aby o tym zapomnieć.
— Podążasz niebezpieczną ścieżką — usłyszałaś nagle za sobą, przez co aż się wzdrygnęłaś. Nie zamierzałaś się jednak odwrócić zważając na to, do kogo ów głos należał.
— Słucham? — prychnęłaś tylko.
— Będąc Zwiadowcą, bardzo niebezpiecznym jest zacieśnianie więzi wśród członków oddziału — powiedział.
— Nadal nie rozumiem, o czym mówisz — powiedziałaś nieco poirytowana i w końcu odwróciłaś się w jego stronę, marszcząc brwi. Nie sądziłaś jednak, że mężczyzna będzie stał aż tak blisko ciebie. Okazało się, że stanęłaś tuż przed nim i dosłownie milimetry zabrakły, a zderzyłabyś się z jego torsem. Nieco przeraził cię ten widok.
— Nie zamierzam później patrzeć jak cierpisz i zalewasz się łzami — odburknął, patrząc wprost w twoje oczy.
— Że co? I ty masz czelność mówić mi coś takiego? — parsknęłaś ironicznym śmiechem. Mimo że był karłem, to i tak nieco cię przewyższał. Nie przeszkodziło ci to jednak w tym, aby zaśmiać się mu prosto w twarz.
— Jesteś jeszcze praktycznie dzieckiem, nie rozumiesz wielu rzeczy — powiedział spokojnie, nie spuszczając wzroku z twojej twarzy.
Prychnęłaś lekceważąco i wyminęłaś go, zahaczając przy okazji o jego ramię. Nie mogłaś uwierzyć, że on, AKURAT ON, mógł powiedzieć ci coś takiego. Przecież to było po prostu śmieszne. Poza tym, co w ogóle interesuje go twoje życie? Przecież jest twoje i jemu wara od niego. Owszem, wiedziałaś, jaki sens chciał przekazać ci swoimi słowami, jednak zdenerwowałaś się, czemu od razu zakładał najgorsze. Że niby w życiu Zwiadowcy pewnym jest, że zginie się na misji i zostawi bliskie osoby?
Wściekła jak osa wparowałaś do swojego pokoju. Nie miałaś już słów na tego człowieka i kompletnie go nie rozumiałaś. Coraz bardziej zaczynałaś żałować, że nie odeszłaś z tego oddziału w pierwszych dniach. Teraz jednak było już za późno.
***
Oi oi oi
Pamiętaj o ⭐, jeśli rozdział się spodobał :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro