Rozdział VII
— Tędy — powiedział Levi, skręcając po raz kolejny. W podziemnych korytarzach było bardzo ciemno, dlatego radziliście sobie latarką, którą zabrał mężczyzna. — To ten właz. Nad nami znajduje się pomieszczenie, o którym mówił — oznajmił, gdy zatrzymaliście się w końcu na krańcu jednego z korytarzy.
— Jeśli ktoś nas nakryje, to będzie koniec. Może jednak jeszcze to przemyślmy — powiedziałaś niepewnie.
— Nie ma na to czasu. Podniosę cię, a ty otworzysz klapę i pomożesz mi wejść — zdecydował.
Zrobiliście dokładnie tak, jak mówił mężczyzna. Weszłaś na jego ramiona, dosięgając włazu. Z trudem udało ci się go otworzyć, jednak gdy to zrobiłaś z ulgą stwierdziłaś, że w pomieszczeniu nikogo nie ma. Weszłaś do środka i pomogłaś wdrapać się na górę Levi'owi.
W środku było zimno, ciemno i ponuro, czyli typowo dla mieszkań w Podziemiach. Pomieszczenie było zagracone i brudne, co z pewnością nie spodobało się panu Pedantowi, który gdyby tylko mógł to od razu założyłby białe rękawiczki.
— I co niby mamy znaleźć w tym syfie? Jesteś pewien, że to tutaj? — spytałaś, przeglądając stos kartek, który znalazłaś na biurku. Nie było tam jednak nic, czego szukaliście.
— Głupia. Myślisz, że mieszkają tu sami idioci? Przecież nie przechowują takich ważnych rzeczy na widoku. Na pewno wszystko znajduje się w sejfie — odparł mężczyzna, błądząc lampką po pomieszczeniu w poszukiwaniu wspomnianego sejfu. — Lepiej przestań gadać i bierz się za szukanie — dodał.
— Dobrze panie Kapitanie, już się nie odzywam — mruknęłaś i przewróciłaś oczami. Rany, jakim sposobem kiedyś normalnie z nim rozmawiałaś? Ach, no tak, kiedyś był tylko zwykłym bandytą, a nie ważnym Kapitanem.
Mimo że mężczyzna świecił latarką, to w pomieszczeniu nadal było ciemno. Szłaś niemal na oślep, kiedy potknęłaś się o niezidentyfikowany przedmiot i wpadłaś wprost na stos kartonów, rozwalając wszystko dookoła. — Ała — pisnęłaś, gdy zza stosu pudeł wyłoniła się metalowa skrzynia, o którą oczywiście się uderzyłaś.
— Brawo, znalazłaś go — mruknął Levi podchodząc w twoją stronę. Miał jednak gdzieś twoje nowe siniaki i całą swoją uwagę skupił na odnalezionym sejfie. Miło. Mężczyzna ponownie wyciągnął swój zestaw drutów i zaczął majstrować przy kłódce. — I na co się tak patrzysz? — warknął. — Obserwuj lepiej, czy nikt nie idzie — rozkazał, a ty przyłapałaś się na tym, że rzeczywiście bacznie śledziłaś jego poczynania.
Podeszłaś do okna i przycisnęłaś ciało do ściany, aby przypadkiem nikt cię nie dojrzał. Wokół zdawało się nie być żywej duszy. To dość podejrzane zważając na to, jak ważne papiery były przechowywane w tym pomieszczeniu.
— I jak ci idzie? — mruknęłaś, gdy dokonałaś już oględzin terenu i stwierdziłaś, że jest bezpiecznie.
— Jeszcze trochę, zamki nie chcą puścić — odparł mężczyzna. — Jak patrole?
— Czysto, nie widzę nic podejrzanego — powiedziałaś, podchodząc a jego stronę. W tym samym czasie Kapitanowi udało się rozpracować zamek w kłódce. Otworzył sejf i obydwoje zajrzeliście do środka. — Tch, jacy idioci tu pracują, że umieszczają tak ważne dla nich papiery w tak łatwo dostępnym miejscu — mruknął.
— Pewnie nie spodziewali się, że zaszczyci ich była legenda podziemnego bandziorstwa — odparłaś. Chłopak prychnął i pokręcił głową. Mogłabyś przysiądz, że na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Zaczęliście przeglądać dokumenty, które okazały się być ważniejsze, niż mogłoby się wydawać. Nazwiska wspólników, szczegółowe plany Mitras i wszystkich szczelin, które prowadziły do stolicy. Ponadto spisy dostępnych sprzętów do Trójwymiarowego Manewru i broni. — Nie wierzę, że ci ludzie naprawdę chcieli to zrobić. Przecież to niemożliwe, żeby im się udało — mruknęłaś, patrząc z przerażeniem na rysunek jakiegoś planu ataku.
Nagle do waszych uszu dotarły głośne szmery. Popatrzyliście po sobie rozdziawiając oczy.
— Miałaś pilnować, czy nikt nie idzie! — szepnął gniewnie mężczyzna. — Nie ma czasu, wiejemy — rozkazał. Zgarnęliście tyle papierów, ile tylko zdołaliście i nie zważając na nic innego, ruszyliście do włazu. Cały plan tak naprawdę można było uznać za niewypał. Ktokolwiek miał tam zaraz wejść, zauważy otwarty sejf i na pewno ogłosi alarm na całe Podziemia. Byliście spaleni i chyba była to twoja wina.
Jakimś cudem udało wam się dostać do podziemnych korytarzy, nim domownicy zjawili się w pomieszczeniu. Ruszyliście pędem przed siebie wiedząc, że prędzej czy później zaczną was ścigać.
— Już po nas, nie mamy nawet się czym obronić — pisnęłaś, z trudem łapiąc powietrze i odwracając się co jakiś czas, aby sprawdzić, czy nikt was nie goni.
— Tutaj — rozkazał Levi, nie zwracając uwagi na twoje gadanie i pociągnął cię za sobą. — Szybciej — dodał, gdy na końcu korytarza dostrzegłaś drabinę, która prowadziła do kolejnego włazu.
— Czy to... — wybełkotałaś, kiedy wejście to wydało ci się jakoś dziwnie znajome.
— Nie gadaj, tylko właź, nie mamy czasu — rozkazał. Pospiesznie wspięłaś się na drabinę i odetchnęłaś z ulgą, gdy udało ci się otworzyć metalową klapę. Zaraz po tobie zrobił to Levi. Gdy znaleźliście się już na górze, bez zbędnych słów przysunęliście pobliskie biurko na właz tak, aby nikt więcej nie mógł się tam dostać. Oddychałaś głęboko i przetarłaś czoło wierzchem dłoni, opierając się o mebel.
— Myślisz, że nie będą nas tu szukać? To dość pospolite miejsce — wydyszałaś.
— Na razie nie mamy innej opcji. Musimy postarać się zostać tu do rana i przeczekać największy szum — odparł mężczyzna, świecąc latarką na drzwi do innego pomieszczenia.
Doskonale znałaś to miejsce. Była to była kwatera Levi'a i jego przyjaciół za starych czasów. Tylko że zbytnio nie przypominała już dawnej siebie. Okna i drzwi były zabite deskami, a kurz można było łapać gołymi rękoma i obrzucać się nim jak śniegiem.
Poszłaś za Levi'em, nie chcąc go opuszczać, w razie jakby ktoś jednak przybiegł tam za wami. Z każdym kolejnym krokiem uderzały w ciebie coraz to starsze wspomnienia. Nie sądziłaś, że jeszcze kiedyś dane ci będzie zobaczyć to miejsce.
— Straszny syf, ale to nasze jedyne wyjście — mruknął Levi, patrząc z obrzydzeniem na brud dookoła. — Masz te papiery? — spytał. Dopiero w tamtym momencie zdałaś sobie sprawę, że cały czas trzymasz zaciśniętą dłoń na pliku kartek. Pokiwałaś głową. — Chociaż tyle. Miejmy nadzieję, że to im wystarczy — powiedział znudzonym tonem.
— Dużo się zmieniło, odkąd byłam tu ostatni raz — wypaliłaś.
— Nic dziwnego, w końcu minęło już tyle lat, a nie wygląda na to, żeby od naszego odejścia ktokolwiek tu urzędował — odparł. Wow, jednak może umie czasem powiedzieć coś normalnie. — Tak jak mówiłem, zostaniemy tu do rana — zmienił nagle temat. — Możesz się położyć, ja zostanę na warcie i w razie czego cię obudzę — dodał.
— Mogę cię później zmienić — zaproponowałaś.
— Lepiej nie. Już raz miałaś stać na czatach i sama widzisz, co z tego wyszło — odburknął, a ty zalałaś się rumieńcem. To prawda. Co za wstyd. Dobrze przynajmniej, że było ciemno i mężczyzna nie mógł zobaczyć tego buraka na twojej twarzy.
— To ja... Już pójdę — mruknęłaś zawstydzona i na oślep starałaś się dotrzeć do pomieszczenia, w którym kiedyś znajdowało się łóżko. Dojrzałaś je w mroku, jednak nie uśmiechało ci się zbytnio na nim położyć. Usiadłaś więc tylko, a to już wystarczyło, aby z materacu poszła chmura kurzu.
Postanowiłaś wykonać kolejny ruch i tym razem znacznie ostrożniej położyłaś się na posłaniu. Leżałaś na plecach i nie mogłaś wyzbyć się myśli, które nawiedzały twoją głowę. Nie wiedziałaś nawet, kiedy przymknęłaś powieki.
W noc, podczas której Levi obronił cię przed zboczeńcami i zabrał do swojej siedziby nie mogłaś zasnąć. Przydzielili ci jakiś pokój z łóżkiem, o nic więcej nie pytałaś. Samo to, że nie chcieli zostawić cię na pastwę losu sprawiło, że przestałaś wrzucać wszystkich ludzi do jednego worka i uznałaś, że nawet w takim miejscu jak Podziemia ludzie potrafią być uprzejmi. To, co opowiadał ci tata odeszło już w głęboką niepamięć.
Leżałaś na łóżku i przekręcałaś się z boku na bok. Odwróciłaś się twarzą do wnętrza pokoju, próbując dostrzec coś w słabym świetle świeczki, która stała obok na szafce nocnej. W rogu dostrzegłaś sprzęt do Trójwymiarowego Manewru. Zmarszczyłaś brwi i zaczęłaś zastanawiać się, skąd on się tam właściwie wziął. W pewnym jednak momencie usłyszałaś jakieś hałasy, które dochodziły z drugiej części mieszkania. Jako że i tak nie mogłaś zasnąć, postanowiłaś sprawdzić, kto był ich sprawcą.
Doprowadziły cię aż do kuchni, w której spotkałaś Levi'a krzątającego się przy blacie.
— Jesteś... Uzależniony od herbaty? — spytałaś nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, gdy zobaczyłaś, jak wykonuje tą czynność już chyba po raz setny tamtego dnia, a raczej wieczoru.
— Nie twój interes. Co tu w ogóle robisz? Łóżko niewygodne? Wybacz, nie mamy tu takiej wygody, jak tam na górze. Musisz to jakoś wytrzymać — powiedział Levi.
— Przestań w końcu zwracać się do mnie w ten sposób, nie jestem taka, za jaką mnie masz — odparłaś oburzona. Jego zachowanie zaczęło cię już trochę irytować.
— Tak? A niby jaka? — mruknął, marszcząc brwi.
— Ja... Chciałabym być taka, jak wy — powiedziałaś w końcu coś, przez co nie mogłaś zasnąć.
— Słucham? — Levi parsknął śmiechem, krztusząc się herbatą, którą upił przed momentem.
— Proszę, pozwól mi z wami zostać. Nie będę sprawiać kłopotów, obiecuje — jęknęłaś.
— Czy ty wiesz w ogóle co mówisz?
— I to bardzo dobrze. Nie chcę tam wracać, proszę, chcę żyć z dala od tych wszystkich ludzi ze stolicy.
— Nie ma mowy — odparł stanowczo.
— Ale dlaczego?
— Mamy wystarczająco dużo problemów, nie potrzebna nam smarkula ze stolicy — powiedział oschle.
— Ty nic nie rozumiesz, tak samo jak moi rodzice. Nie chce być dłużej posłuszną córeczką, która tańczy tak, jak zagra jej ojciec. Chcę dołączyć do zwiadowców, ale nic nie mogę z tym zrobić. Ty... Wy... Moglibyście mnie nauczyć, widziałam sprzęt do trójwymiarowego manewru, mogę też przemycać z góry, co tylko byście chcieli — zaczęłaś mając nadzieję, że jakoś uda ci się go przekonać.
— Tch, nie wiesz, na co się piszesz — pokręcił głową.
— Wiem i to bardzo dobrze. Proszę, pozwól mi tu zostać — jęknęłaś.
— Pomyślę, a teraz idź spać — mruknął, upijając kolejny łyk herbaty. Na twoją twarz wstąpił szeroki uśmiech. Podbiegłaś w stronę chłopaka rzucając się na niego w uścisku, przez co wylał trochę gorącej cieczy. — Co ty wyprawiasz? Zobacz, co narobiłaś. Na litość Boską, idź już stąd — warknął, odskakując jak poparzony. W sumie to był trochę poparzony.
— Dziękuję — pisnęłaś cała w skowronkach.
— Jeszcze się nie zgodziłem. Poza tym, Farlan i Isabel też muszą wyrazić swoje zdanie — odparł, próbując zetrzeć z siebie mokrą plamę.
***
— Zgoda, możesz do nas dołączyć, ale pod warunkiem, że na noc będziesz wracać do domu. Nie mamy zamiaru narażać się jeszcze bardziej. Możesz nam pomagać i jeśli to nie problem od czasu do czasu przynieść coś do jedzenia, czasy są ciężkie — ogłosił rankiem Farlan.
— Oczywiście, to żaden problem. Ja... Dziękuję wam, nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy — powiedziałaś, nie mogąc ukryć radości.
— Dosyć już, teraz musisz wrócić do domu, nim twoi rodzice zaczną cię szukać. Levi obiecał, że cię odprowadzi, ja i Isabel musimy coś załatwić — powiedział mężczyzna.
Stało się dokładnie tak, jak mówił. Już kilka chwil później razem z Levi'em znajdowaliście się przy bramach prowadzących do wyjścia.
— Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Dzięki tobie będę o krok bliżej do wstąpienia do Zwiadowców — powiedziałaś, uśmiechając się do chłopaka.
— Jesteś idiotką, że się na to piszesz. Przecież doskonale wiesz, z czym łączy się bycie w ich oddziale — odburknął.
— Owszem, wiem, ale chcę zobaczyć świat. Chce wyjechać za mury i zobaczyć to wszystko, o czym tyle słyszałam. Wiesz, że jest tam podobno ogromne jezioro, na które mówią ocean?
— Idiotyzm. Idź już — prychnął. — I uważaj na siebie — dodał nieco ciszej.
Przez bramę przeszłaś bez problemu. Nie miałaś przy sobie dokumentów, ale podając się za córkę generała strażnicy nie mieli innego wyjścia, niż cię przepuścić. W końcu nie chcieli mieć na głowie kogoś tak wysokiego rangą. Nie pytali nawet o to, jak się tam znalazłaś, mimo że miałaś już wymyśloną całą historię.
Tak właśnie zaczęła się twoja przygoda z bandytami z Podziemii.
***
Pamiętaj o ⭐, jeśli rozdział się spodobał :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro