Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

To miało wydarzyć się już za chwilę. Cały wasz oddział stał na baczność w oczekiwaniu na Kapitana. Nie mogłaś uwierzyć, że udało Ci się tu dostać. Tym razem już nikt nie mógł powołać się na to, że dostałaś się tu za sprawą ojca. Wcześniej, kiedy należałaś do Żandarmerii wiele osób wypominało ci jego rangę. Od zawsze chciałaś się od tego uwolnić. Kiedy Erwin w końcu zobaczył twoje zdolności mogłaś bez problemu powiedzieć, że to twoja zasługa, że tu jesteś. Z resztą ojciec nawet nie wysłałby cię tutaj, do Zwiadowców. Dla niego najlepszym wyjściem było bezpieczne grzanie tyłka w Żandarmerii, czego chciał również dla ciebie.

— To oni, już idą — pisnęła ci do ucha podekscytowana Petra.

Zerknęłaś za siebie, nie mogąc znieść napięcia spowodowanego ciekawością. Bardzo chciałaś poznać waszego nowego kapitana. Przez pierwsze kilka sekund widziałaś tylko jego sylwetkę, gdyż ostre promienie słońca padały wprost na ich twarze. W porównaniu z Erwinem, którego rozpoznałaś, wydawał się bardzo niski. Odwróciłaś wzrok, aby nie wyglądało na to, że się gapisz. Postanowiłaś sprawiać dobre wrażenie od samego początku. Stanęłaś na baczność i w skupieniu poczekałaś jeszcze kilka sekund, zanim dwójka mężczyzn nie zjawiła się centralnie przed waszą grupą. Kiedy to się stało, momentalnie pobladłaś. Nagle zrobiło ci się gorąco, a żołądek podszedł do gardła. Przez nagły wzrost przyspieszonego bicia serca miałaś chwilowy problem z oddychaniem. Nie mogłaś uwierzyć w to, co zobaczyłaś.

Chwila, to na pewno nie on. Przecież był bandytą w Podziemiach. To na pewno jego sobowtór — powtarzałaś sobie w myślach mając nadzieję, że twoje przypuszczenia się sprawdzą.

— Żołnierze nowo utworzonego oddziału specjalnego, przedstawiam wam waszego dowódcę. Oto Kapitan Levi Ackerman — oznajmił Smith, wskazując na niskiego mężczyznę z zimnym wyrazem twarzy.

Szlak, więc to jednak on. Jak to do cholery możliwe?! Co on tu robi?! W dodatku jako dowódca? — przez twoją głowę przemykało tysiące myśli na sekundę.

Cieszę się, że mogę powitać was jako dowódca — zaczął tym swoim niskim głosem, który tak dobrze zapamiętałaś, choć jego ton wcale nie wskazywał na radość. — Część z was pewnie mnie już zna, tak samo jak ja ich. Niektórzy jednak zostali sprowadzeni z innych dystryktów, więc nie znam jeszcze waszych umiejętności. Proszę każdego o wystąpienie z szeregu i przedstawienie się.

— Eld Jin, Trost — pierwszy odezwał się wysoki blondyn z kitką i kozią bródką.

— Oluo Bozad, Trost — kolejny wystąpił jasnowłosy mężczyzna z kilkoma zmarszczkami na twarzy.

— Ghunter Schultz, Trost — dalej chłopak o ciemnych oczach i włosach uczesanych na jeża.

— Karl Freeman, Utopia — następny poza szereg wyszedł wysoki mężczyzna o czarnych jak smoła włosach i morskich oczach.

— Anthony McKenzie, Calameth — jako ostatni z mężczyzn przedstawił się brązowowłosy chłopak z zarostem, wyglądający na najmłodszego z wszystkich.

W końcu przyszła kolej na ciebie. Na drżących nogach wykonałaś krok przed siebie, wlepiając wzrok w jakiś punkt za mężczyznami. Za żadne skarby nie mogłaś spojrzeć w jego oczy.

— [Imię i nazwisko], dystrykt Orvud — powiedziałaś, czując niewiarygodnie dużą gulę w gardle, po czym ponownie wstąpiłaś do szeregu. Przez to, że nie patrzyłaś na Levi'a nie mogłaś dostrzec jego beznamiętnego spojrzenia, kiedy na ciebie patrzył. Mimo to robił to nieco dłużej, niż w przypadku pozostałych osób. Ocknął się dopiero wtedy, gdy usłyszał głos Petry, która przedstawiała się po tobie. Ona również należała do Trostu. Petra Ral miała rudawe włosy do ramion i duże, oliwkowe oczy. Była mniej więcej twojego wzrostu oraz dość drobnej postury.

— Dobrze, aby lepiej poznać swoje umiejętności, od jutra zaczynamy intensywne treningi. Dzisiaj do końca dnia macie wolne. Wykorzystajcie to jak chcecie, ponieważ od jutra nie będzie na to czasu. Rozejść się — powiedział. Jak na zawołanie szybkim krokiem zaczęłaś iść, aby znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego. Odniosłaś wrażenie, że przez szok, jakiego doznałaś mogłabyś zaraz zemdleć.

— [Imię], nic ci nie jest? Strasznie pobladłaś — powiedziała Petra, dotrzymując ci kroku.

— Nie, nie, to tylko przez stres — odparłaś chyba ciut zbyt nerwowo.

— Wiesz, obawiam się, że twoje zdenerwowanie było uzasadnione. Naszym Kapitanem jest Levi, najlepszy z najlepszych. Jest bardzo surowy... Ale również bardzo uroczy, prawda? — powiedziała, a jej oczy zaświeciły się na dźwięk tego imienia.

— Nie wiem, nie znam go — skłamałaś, czując rumieniec na twarzy.

Nadal nie mogłaś w to uwierzyć. Co on tutaj robił? W dodatku... Najlepszy z najlepszych? W takim razie jak udało mu się wyjść z Podziemii i jak to możliwe, że wszyscy darzyli go tutaj takim szacunkiem? Mimo że nie chciałaś się przyznać, to wspomnienia z których zapomnieniem zmagałaś się tyle lat, powróciły w ciągu jednej sekundy. Gdy zobaczyłaś jego oczy, włosy, dłonie... Wszystko momentalnie ci się przypomniało. Każdy dotyk, każdy pocałunek, każdą chwilę, którą razem przeżyliście.

Mimo tego oczywiście nadal pamiętałaś, jakie uczucia do niego żywiłaś. Tylko i wyłącznie nienawiść. To właśnie on pierwszy raz złamał ci serce tak brutalnie, że nie miałaś już później siły nikomu zaufać. Sprawił, że poczułaś się jak śmieć. Jak nic nie warty bachor, który na nic nie zasługuje. Odebrał ci radość życia. Wiele lat musiało minąć, abyś się pozbierała. Od tamtej chwili przysięgłaś sobie, że już nikt nigdy nie złamie ci serca. A jeśli kiedyś go spotkasz... Nie będzie znaczył dla ciebie zupełnie nic. Nie miałaś tylko pojęcia, że rzeczywiście wasze ścieżki jeszcze się zbiegną. W końcu przeprowadziłaś się do innego miasta, podczas gdy on pozostał w Podziemiach.

Nadchodziła pora obiadowa. Wszystkie oddziały zmierzały w stronę stołówki, która znajdowała się w tym samym budynku, co sypialnie. Poszłaś tam tylko z grzeczności, gdyż nie mogłaś odmówić wygłodniałej Petrze i reszcie osób, z którymi miałaś być w oddziale. Usiedliście przy jednym stoliku, aby trochę bliżej się poznać. Siedziałaś obok Petry i Eld'a, którzy pałaszowali papkowate coś. Ty natomiast nie miałaś apetytu. Miałaś wrażenie, że od razu zwymiotowałabyś przełknięty posiłek. Żołądek niemal podchodził ci do gardła i skręcał się w każdy możliwy sposób.

— Niezły gagatek, ten cały Levi — powiedział nagle Anthony, który siedział na przeciwko. — Ciekawe, czy rzeczywiście jest taki dobry, za jakiego się podaje — dodał.

— A nawet lepszy — odparł Oluo, który siedział na samym krańcu ławki. — Nie widziałeś go w akcji. Z resztą ja też nie, ale słyszałem, że jest naprawdę niesamowity. W końcu nazywają go najlepszym żołnierzem ludzkości, to musi coś znaczyć.

— Naprawdę? — wyrwało ci się. — To znaczy... Wcale na takiego nie wygląda — dodałaś nieco speszona.

— To prawda, jest dość niski i wygląda na młodszego, niż jest w rzeczywistości, ale jestem pewien, że ludzie się nie mylą. Ojciec opowiadał mi, że podobno pochodzi z Podziemii, a podczas swojego pierwszego wyjścia za mury załatwił kilku tytanów — powiedział Karl. Tego było już za wiele.

— Wybaczcie, ale nie jestem głodna i trochę źle się czuję. Pójdę chwilę odpocząć — powiedziałaś nagle wstając i przechodząc przez ławkę.

— [Imię], tylko nie przesadzaj z tym odpoczynkiem. Wieczorem opijamy wstąpienie do oddziału — powiedziała Petra. — Nie może cię zabraknąć.

— No pewnie, że nie może. Na pewno wpadnę — odparłaś, siląc się na uśmiech.

Szłaś pospiesznie w stronę pokoju i nadal nie mogłaś uwierzyć w to, co usłyszałaś. Skąd oni to wszystko wiedzieli, podczas gdy ty nie wiedziałaś kompletnie nic? Wiedzieli nawet, że pochodził z Podziemii. Co, jeśli dowiedzą się, że kiedyś byliście razem? A może już to wiedzą, tylko nie chcieli mówić tego przy tobie? Niemal gotowałaś się od środka, kiedy nagle na kogoś wpadłaś.

— Przepraszam — wydukałaś, nie zwracając uwagi na ktosia.

— Nie wiedziałem, że będziesz jednym z członków oddziału — powiedział nagle. Popatrzyłaś na mężczyznę, który stał centralnie przed tobą i patrzył na ciebie tym beznamiętnym wzrokiem, którego zawsze używał. No... Prawie zawsze.

— Też nie wiedziałam, że bandyta z Podziemii może się tu znaleźć. Gdybym wiedziała, nigdy bym się nie zgodziła na propozycje Erwina — odparłaś niewiele myśląc.

— Uważaj na słowa. To przeszłość, odciąłem się od niej i ty również powinnaś to zrobić — warknął. — Nie będę tolerował żadnych dołków psychicznych, jasne?

— Kto powiedział, że mam dołek psychiczny? Nic już dla mnie nie znaczysz, Levi. Jestem dorosła, potrafię odciąć przeszłość od teraźniejszości. Nie ma dla mnie znaczenia to, co stało się wieki temu — powiedziałaś, wymijając go. Przyspieszyłaś kroku do tego stopnia, że zaczęłaś biec. Zatrzymałaś się dopiero przy drzwiach od swojego pokoju.

Usiadłaś na łóżku i schowałaś twarz w dłonie. Jedna rozmowa, a tak bardzo tobą wstrząsnęła. Może jednak powinnaś zrezygnować? Nie chciałaś tego za nic, ale nie przypuszczałaś, że los postawi na twojej drodze akurat jego. Przecież mógł to być ktokolwiek inny. Ktokolwiek. Dlaczego akurat on? Czy Bóg chciał ukarać cię za wszystkie złe decyzje, jakie podjęłaś?

Nawet jeśli chciałabyś zrezygnować, to co takiego powiedziałabyś Erwinowi? Przepraszam, panie Smith, chciałabym zrezygnować bo okazało się, że mój były chłopak ma być moim kapitanem? Żenada.

Poza tym jeden człowiek nie mógł zrujnować twoich marzeń, do których spełnienia dążyłaś przez tyle lat. To właśnie on w dużej mierze przysłużył się do ich powstania. Można by nawet powiedzieć, że było to jedyną rzeczą, jaką mu zawdzięczałaś.

Położyłaś się na plecach na łóżku i przymknęłaś oczy. Zasnęłaś i przyśniło ci się coś, co przecież już nigdy nie miało powrócić do twojej pamięci.

— Nie masz prawa decydować o moim życiu! — krzyknęłaś, a z twoich oczu ciekły łzy.

Jesteś jeszcze dzieckiem. Bachorem, który nic nie wie o życiu. Nie ma mowy, żebyś wstąpiła do Zwiadowców — wrzasnął twój ojciec.

— Nienawidzę was! — wrzasnęłaś, wybiegając z domu. Biegłaś przed siebie, nie zwracając uwagi na ludzi, na których przypadkiem wpadałaś i stragany, które przypadkiem rozwaliłaś.

Dobiegłaś aż do lasu i znalazłaś się w miejscu, którego nigdy wcześniej nie widziałaś. W ziemi znajdowała się ogromna dziura, która najwyraźniej dokądś prowadziła. Niewiele myśląc zerknęłaś do środka. To, co zobaczyłaś sprawiło, że na moment zapomniałaś o kłótni z rodzicami, a twoje serce mocniej zabiło.

— Podziemia — mruknęłaś sama do siebie. Nigdy dotąd ich nie widziałaś. Oczywiście słyszałaś wiele historii o tym miejscu, jednak nie miałaś pojęcia, że będziesz mogła zobaczyć je na własne oczy.  Nachyliłaś się jeszcze bardziej aby sprawdzić, czy wzrok cię nie myli. Niestety poślizgnęłaś się i wpadłaś. Zturlałaś się po skałach, które pozostawialy liczne siniaki i nacięcia na twoim ciele. Syknęłaś z bólu, kiedy znalazłaś się już na twardej powierzchni czegoś, co miało przypominać chodnik. Spróbowałaś wstać, jednak twoje nogi nadal były niczym galaretki po upadku.

— Hej, tam ktoś leży — usłyszałaś nagle niski głos. Zamarłaś.

— To chyba jakaś kobieta — powiedział drugi.

— Dziwka, która uciekła z burdelu? — odparł ten pierwszy. Od razu zapomniałaś o bolących ranach. Wstałaś jak najszybciej, próbując odejść w jakimkolwiek kierunku.

— Nie wygląda na taką. Jest dość... Schludna. Zaklepuje — odezwał się drugi głos. — Poczekaj, dziewczyno, mamy do pogadania — krzyknął za tobą, a następnie mężczyźni zaczęli biec. Ty również zaczęłaś czując, że twoje serce zaraz wyskoczy ze strachu.

— Chyba sobie kpisz. Jest moja warknął ten pierwszy. Niestety mężczyźni okazali się szybsi. Dogonili cię, a jeden z nich złapał cię za ramię odwracając w swoją stronę. Zobaczyłaś ich obleśne, brudne twarze.

— Proszę mnie zostawić, to nieporozumienie — pisnęłaś, próbując się wyrwać. — Na pomoc! — krzyknęłaś mając nadzieję, że ktoś cię usłyszy. Niestety nikogo nie było w okolicy.

Nieporozumienie? — prychnął jeden z nich, ubrany w potarganą, puchową kurtkę. — Zamknij się i rób, co mówię — warknął, nadal ściskając cię za rękę. Drugi zaczął natomiast rozpinać spodnie z obleśnym uśmieszkiem na twarzy. — Takie małe suki jak ty nie mają prawa głosu — powiedział, szczerząc popruchniałe i brudne zęby.

— Puszczaj mnie zboczeńcu, na pomoc! — krzyknęłaś jeszcze raz, szarpiąc się z całych sił. Po twoich policzkach spływały łzy.

— Powiedziałem, żebyś się zamknęła — syknął, uderzając cię w twarz.

— Co tu się do cholery wyprawia? — nagle usłyszałaś niski głos, którego właściciel pojawił się za tobą. Jednak nie miałaś odwagi się nawet odwrócić. — Nie wstyd wam? Przecież to jeszcze dziecko — warknął, a wraz z tymi słowami obudziło się światełko nadziei na to, że może jednak nie zginiesz.

— Dziecko czy nie, to tylko mała suka błąkająca się po ulicy. Daj w spokoju dokończyć robotę, jeśli ci życie miłe, szczeniaku — sapnął mężczyzna. Nowy głos jednak nic więcej nie powiedział. Pomyślałaś, że postanowił odpuścić. Nagle poczułaś szarpnięcie, a zaraz potem wylądowałaś na brukowanej kostce, całkiem wolna. Powinnaś zacząć jak najszybciej uciekać, jednak siedziałaś oszołomiona patrząc tylko, jak jakaś niska postać okłada pięściami twoich oprawców. Nim się obejrzałaś, dwójka bandytów zaczęła uciekać, krzycząc pod nosem wyzwiska i przekleństwa, zaś za nimi niosła się cienka strużka krwi. Oddychałaś ciężko przez strach, który sparaliżował całe ciało.

— Nic ci nie jest, dzieciaku? Nie skrzywdzili cię? — spytał nagle głos, podchodząc w twoją stronę. Dopiero w tym nie wyraźnym świetle pobliskiej latarni dostrzegłaś twarz mężczyzny o ciemnych włosach, który stanął nad tobą i popatrzył na ciebie z góry całkiem beznamiętnie.

— Nie zdążyli. Ja... Dz-dziekuję. Gdyby nie pan...   bełkotałaś, nie mogąc opanować natłoku łez.

— Ta — przerwał ci. — Jesteś stąd? — spytał jakby od niechcenia.

Nie chciałaś, aby przypadkowy mężczyzna dowiedział się, skąd jesteś. Postanowiłaś grać na zwłokę i pokiwałaś niepewnie głową na "tak".

— Tak? Więc z jakiej dzielnicy? — uniósł brew do góry.

— Ja... — no i pięknie.

— No i po co kłamiesz? Przecież widać, że pochodzisz ze stolicy. Więc co cię tu sprowadza? Tu jest niebezpiecznie, takie bachory jak ty, powinny trzymać się blisko domu — oznajmił.

— Nie jestem już dzieckiem — oburzyłaś się. — Ja... Pokłóciłam się z rodzicami i nie chcę wracać — powiedziałaś, ocierając pozostałości od płaczu.

— Twierdzisz, że nie jesteś dzieckiem i mówisz, że uciekłaś z domu? To przeczy samemu sobie. Lepiej schowaj dumę w kieszeń i wracaj jak najszybciej. Tu nie jest tak, jak w stolicy. Z resztą już się o tym przekonałaś. Na szczęście masz obywatelstwo. Chodź, zaprowadzę cię do bram — zaproponował. Miałaś wrażenie, że wszystko co mówi i robi nie ma dla niego większego znaczenia.

— Nie chcę twojej litości. Sama sobie poradzę odparłaś dumnie.

— Jak chcesz — wzruszył ramionami, szykując się do odejścia.

— Poczekaj... Podaj tylko kierunek, w którym mam pójść — powiedziałaś płonąc żywym rumieńcem, na co mężczyzna przewrócił oczami.

***

— Jak się nazywasz? — spytałaś, kiedy jednak uległaś jego propozycji i szłaś za nim niczym cień w stronę bram.

Popatrzył na ciebie oczami w kolorze kobaltu, jakby chciał dowiedzieć się, jak mogłaś mieć czelność, by go o to zapytać.

— Levi — burknął w końcu.

— Levi? powtórzyłaś, oczekując na drugą część.

— Po prostu Levi. Tyle ci wystarczy — odparł zimno.

— Jestem [Imię] przedstawiłaś się, gdyż tak wypadało.

— Nie pytałem cię o imię — odburknął, a tobie aż zrzedła mina.

— Czemu jesteś taki oschły?spytałaś w końcu, nie mogąc znieść tej bardzo dziwnej atmosfery.

— A jaki powinienem być według ciebie? — spytał, udając że interesuje go twoja opinia.

— Może trochę bardziej... Empatyczny? — powiedziałaś, marszcząc brwi.

— Dzięki za radę, ale na ogół nie korzystam z porad dzieciaków — rzekł znów zimnym tonem.

— Przecież sam wyglądasz jak jeden z nich — wypaliłaś w końcu. Mężczyzna tylko popatrzył w twoją stronę, a jego kobaltowe tęczówki zdawały się mierzyć w ciebie zabójczym ciosem. Nic jednak nie powiedział.

— Hej, to on! Łapać go! — usłyszeliście nagle. Gwałtownie odwróciliście głowy w kierunku, skąd odgłos pochodził.

— Cholera! — warknął Levi, chwytając cię za rękę. — Spadamy! — dodał, pociągając cię za sobą.

— Poczekaj, kto to jest? Może da się z nimi jakoś porozmawiać? wysapałaś w biegu, odwracając głowę w stronę grupki mężczyzn, którzy z niewiadomych przyczyn zaczęli za wami biec.

— Z księżyca się urwałaś? Ano tak, zapomniałem, ze stolicy — prychnął. — Nie gadaj, tylko biegnij — rozkazał, cały czas ciągnąc cię za sobą, gdyż tylko w taki sposób mogłaś dotrzymać mu szybkiego tempa.

— Czemu w ogóle cię gonią? — wydyszałaś.

— Nie twoja sprawa — odparł sucho, skręcając w jakąś uliczkę.

— Jesteś bandytą? — spytałaś nagle, czując, jak serce podchodzi ci do gardła. Jeśli taka była prawda, to może tamci wcale nie byli złą strona?

— Już ci mówiłem. Nic ci do tego, dzieciaku — może było to nieodpowiedzialne i głupie z twojej strony, ale postanowiłaś biec dalej. Coś podpowiadało ci, abyś bardziej zaufała chłopakowi, który uratował ci życie, niż jakiejś przypadkowej bandzie z ulicy. Mężczyzna pociągnął cię w boczne uliczki, których podczas normalnego spaceru nigdy byś nawet nie zauważyła. Skręcił w prawo, później w lewo i znów w lewo i co ciekawe, za żadnym razem nie trafiliście w ślepy zaułek. Widocznie doskonale znał wszystkie zakamarki.

— Skoro ratujesz tylko siebie, to czemu mnie za sobą pociągnąłeś? — spytałaś, przejmując jego gburowaty ton głosu.

— Nie chciałem mieć na sumieniu księżniczki z góry. Poza tym, nikt nie zasługuje na tak durnowaty rodzaj śmierci, a skoro cię ze mną widzieli, sprawa byłaby z góry przesądzona — powiedział. — Tutaj, właź — rozkazał, popychając cię w stronę jakichś drzwi, tak, że wpadłaś do pomieszczenia trąc kolanami o drewnianą podłogę. Uniosłaś głowę i zobaczyłaś innego mężczyznę, który nad tobą stał.

— Co ty wyprawiasz, Levi? Kto to jest? — spytał, patrząc zdezorientowany na prawdopodobnie swojego kolegę.

— Spokojnie, Farlan, jest ze stolicy, chciałem ją zaprowadzić do bram, ale policja zaczęła nas ścigać — odparł Levi, jak gdyby nigdy nic.

— Panienka z góry, co? bąknął tamten, mierząc cię politowanym spojrzeniem.

— Proszę tak do mnie nie mówić, jestem [Imię i nazwisko] — odparłaś oburzona, otrzepując ubranie od kurzu, kiedy już się podniosłaś.

— [Imię i nazwisko]? Córka generała? — spytał, na co momentalnie pobladłaś. Nie miałaś pojęcia, że w Podziemiach również mogą znać twojego ojca.

— Oczywiście, że nie. To tylko zbieżność nazwisk — powiedziałaś, próbując nie dać po sobie poznać zdenerwowania.

— Całe szczęście. Nie chciałbym mieć na głowie żandarmerii. Ale i tak musimy pozbyć się ciebie jak najszybciej, mamy już wystarczająco problemów na głowie — powiedział, wychodząc z pomieszczenia.

O mamuniu, kto to taki? — nagle usłyszałaś kolejny głos, tym razem damski. Dziewczyna mogła być w podobnym wieku do ciebie. — Braciszku, kogo ty sprowadziłeś? Czy to twoja dziewczyna? Nie jest trochę za młoda?

— Zamknij się, Isabel. To dziewczyna ze stolicy, pomagam jej — odwarknął Levi, podchodząc do prowizorycznej kuchni, chyba z zamiarem zrobienia sobie herbaty.

— Szkoda. Jesteś taka urocza, gdybyś była jego dziewczyną, na pewno byśmy się zaprzyjaźniły. Żyje z nimi już tak długo, brakuje mi kobiecej przyjaciółki — oznajmiła. — Tak w ogóle, to jestem Isabel — dodała, wystawiając dłoń. Chociaż ona jedna była miła.

— [Imię] — odparłaś, odwzajemniając gest i pamiętając, aby nie popełnić kolejny raz błędu z nazwiskiem.

— Po mieście chodzą patrole. Zostaniesz na noc, jutro wrócisz do domu. Gdyby ktoś cię zobaczył, wszyscy mielibyśmy jeszcze większe kłopoty, niż już mamy — powiedział karzeł, zalewając wrzątkiem herbatę.

— Przecież nikt mnie tu nie znaodparłaś.

— Na pierwszy rzut oka widać, że nie jesteś stąd —  powiedział. — Tacy jak ty rzadko tu bywają.

To prawda. Bezpieczniej będzie, jeśli zostaniesz z nami do jutra — wtrąciła Isabel. Była niską dziewczyną o wielkich oczach i dwóch, uroczych kitkach na głowie. — Jutro pomożemy ci wrócić do domu — dodała, uśmiechając się.

W taki oto sposób poznałaś swojego Kapitana na długo przed tym, zanim zrobili to twoi nowi koledzy z oddziału. Właściwie... Ty poznałaś po prostu Levi'a z Podziemii.

***
Hejka

Oto rozdział pierwszy. Piszcie, jak wrażenia i nie zapomnijcie zostawić ⭐ :D

P. S. Kolejne rozdziały nie będą tak długie i nudne :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro