Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

In the future- zakupy z karłem


- Czy on się kiedykolwiek uśmiecha?- spytałam Hanji, wsypując zmieloną kawę do ekspresu i wskazując na Levi'ego, który wciąż nie raczył posadzić nigdzie dupska i nieufnie patrzył we łączony na kanał z kreskówkami telewizor.

- Levi? On się uśmiecha zawsze w duszy!

- Czyli na zewnątrz jest brutalnym, znudzonym wszystkim dupkiem?- miałam nadzieję, że to usłyszał.

Kobieta się zaśmiała i zmierzwiła mi włosy.

- Kto się czubi, ten się lubi!

- Nienawidzę cię- sapnęłam z ukrytym uśmiechem, zdmuchując grzywkę z oczu. Mimo, że znamy się pół godziny, polubiłam ją- Postawisz to na stole?- wskazałam na pudełko z ciastami.

Jednak zanim Hanji odpowiedziała, Sasha rzuciła się na ciasta i wpychając sobie jedno do ust, postawiła je we wskazanym miejscu.

- Nigdy ciasta czekoladowego nie jadła, czy co?

- Raczej nie. Nawet za murem Sina trudno o takie przysmaki- Hanji wzruszyła ramionami

- Nadal nie wierzę, że wam uwierzyłam- rozlałam kawę do kubków i ustawiwszy je wszystkie na tacy, zaniosłam przed „gadające pudełko", jak to nazwała Sasha.

Dopiero wtedy kurdupel raczył podejść i wybrać mój ulubiony kubek w kruki, od których pochodziło moje imię, i tym razem usiadł na kanapie. Powstrzymałam się od komentarza i usadziłam zadek w fotelu. Sasha nie przejmowała się kawą. Miała wypchane policzki, a w dłoniach trzymała jeszcze po kawałku ciasta. Moje ulubione... Ehh, czyli będę musiała zrobić jakieś słodycze, bo za długo bez kalorii nie wytrzymam. Eren popijał kawę, a Mikasa bacznie mu się przyglądała, obracając kubek w dłoniach. Banda z innego wymiaru... A niech mnie...

- Macie jakiś pomysł jak wrócić... do siebie?- spytałam, wąchając napój. Kooocham ten zapach palonych ziaren z cynamonem, imbirem i goździkami, tak jestem samolubna. Ale nie wiem, czy im by smakowało, więc nie czum się źle, pijąc pierniczkową kawusię. Mniam.

- Na razie nie- mruknęła Hanji- Ale najpierw potrzebuję jakiś informacji, w ogóle nie wiem jakim cudem znaleźliśmy się tutaj. Po prostu szliśmy sprawdzić co z Beanem i... puf! Potrzebuję czasu na przemyślenia.

- Możecie tu zamieszkać na jakiś czas- mruknęłam, bo co innego miałam powiedzieć?

- Naprawdę?- Sasha spojrzała na mnie jak na boginię- O WSPANIAŁA KOBIETO! Będę ci gotować najpyszniejsze mięsko jakie do tej pory jadłaś!- biła pokłony u moich stóp.

- C-cudownie- uśmiechając się z zażenowaniem pomogłam jej wstać- A gdzie wasz entuzjazm?

To był błąd. Eren zaczął się rzucać wkoło mnie, Hanji dusiła w niedźwiedzim uścisku, a Mikasa z pokerową miną wciąż potrząsała moją dłonią. Tylko kapral nawet nie oderwał się od kubka.

- Ale nie możecie paradować w takich strojach i z tymi pudłami- oznajmiłam, kiedy wreszcie mogłam nabrać nieco powietrza- Hanji, Sasha, Mikasa, nie bójcie się, mam przepastną szafę. Wy też się nie bójta, chłopaki: na strychu mam chyba jeszcze ciuchy po moim bracie, może coś będzie dobrego na was.

Wtedy usłyszałam biegnący z góry dzwonek mojego telefonu. Yui- Again. Wszyscy zastygli, szczególnie, kiedy pognałam na górę. Bo kto kurde może dzwonić o godzinie 2 rano? Tylko jedna osoba.

- Yui-chan?!Czego?- odebrałam z rządzą mordu w głosie

- Ohayo Rave-chan!- do słuchawki wydarł się radosny wrzask przyjaciółki.

- Co ty kombinujesz?!- krzyknęłam, schodząc na dół- Dlaczego dzwonisz o tej godzinie?- warknęłam, włażąc do kuchni i pakując dupę na blat. Mój zwyczaj podczas gadania, nie mogę siedzieć w normalnej pozycji.

- Bo jadę do ciebie!!!

- CO?!- ryknęłam tak głośno, że aż z salonu przylecieli wszyscy. Nawet sado-maso dupek. Znaczy, sado-maso Levi- Ja mam gości na chacie!

- Wiedziałam, że się ucieszysz!- ryknęła w słuchawkę Yui- Im nas więcej tym weselej! Przyjadę mniej więcej o ósmej, niekompetentna, pozbawiona kręgosłupa moralnego, żelatynko na nogach, mamy festiwal! – wrzasnęła i rozłączyła się.

Zwiadowcy gapili się na telefon. Musiałam im to wszystko wyjaśnić. Wszyscy nagle zapomnieli o bożym świecie. Znaczy prawie: Levi gapił się na mnie podejrzliwie, a kiedy znów wróciliśmy do salonu(grubo po 3- trochę zajęło tłumaczenie), spytał:

- Z kim rozmawiałaś?

- Przyjeżdża do mnie znajoma. Ale tylko, żeby wyciągnąć mnie na festiwal za miesiąc, a później znika. Muszę was przygotować! Hanji, Sasha, Mikasa! Idziemy szykować się do boju!

- Same dziewczyny?!- obruszył się Eren- My też chcemy walczyć!

- To taka metafora- westchnęłam i zaprowadziłam dziewczyny do mojego pokoju, gdzie wywaliłam cała zawartość szafy na podłogę. Sporo tego było.

Na pierwszy ogień poszła Mikasa. Przymierzyła kilka par moich spodni, ostatecznie decydując się na czarne, rozciągliwe rurki i luźną, białą bluzkę z krótkim rękawem. Nie rozumiałam dlaczego wciąż łaziła w tym szaliku. Sasha wzięła obcisłe jeansy i długi, szary sweter z wyciętym mocno dekoltem w serek. Hanji Została w swoich spodniach, po postu odpięła paski i na to wzięła bordową bluzkę z krótkim rękawem. No, wreszcie wyglądały jak ludzie.

Dziewczyny poszły na dół, a ja na strych, po trzy wory z ciuchami mojego brata, który aktualnie mieszkał gdzieś w Tokio, szczęściarz zasrany. Cisnęłam worami w chłopaków i kazałam im coś sobie wybrać.

Zrobiłam rezonans lodówki, czego brakuje i sporządziłam listę zakupów. Będę musiała wyciągnąć samochód. Szlag, wszyscy się tam nie zmieszczą. Był trzyosobowy. Szlag, będę musiała zostawić tu tę bandę. Po długim namyśle, obrałam radykalne kroki. Zamknęłam się w schowku na miotły z telefonem i Yui na długi czas.

***

Dwie i pół godziny później

Levi i Eren zeszli na dół już jakiś czas temu. Hanji usiłowała przekonać kaprala, by jednak zdjął żabot, który ani trochę nie pasował do czarnej bluzki, a ta paskudnie zlewała się z czarną marynarką. Eren oglądał „Adventure Time" z Sashą i Mikasą, a Raven nigdzie nie było widać.

Dopiero kapral się po jakimś czasie zorientował i bez słowa zaczął przeszukiwać parter. Nie było jej w łazience, szafie, pod kuchnią, na żyrandolu, za firanką, w korytarzu. Przed pójściem na górę dostrzegł ostatnie drzwi. Podszedł do nich i powoli je uchylił. Było ciemno. Zapalił światło.

Raven spała skulona na podłodze, z telefonem przy uchu, a dłońmi wsuniętymi pod policzki. Kapral szturchnął ją stopą. Nie zareagowała. Ostatecznie zdjął z siebie marynarkę i odkrywszy czarnowłosą, wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie obudził jej.

****

Dzwonek obudził mnie o wpół do piąte, zgodnie z umową. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się przy drzwiach, z marynarką na ramionach. W sumie skąd ja ją miałam?! Nie miałam czasu się zastanawiać. Coś wielkiego powaliło mnie na ziemię, dusząc i zakrywając oczy bordowymi włosami.

- RAVE-CHAAAAANNNN!!!!- darła się Yui, tuląc do mnie na podłodze. Asami wbiegła za nią do środka, poszczekując radośnie, ale najpier podbiegła do karłowatego gbura.

Bo zwiadowcy jak na zawołanie stali w wejściu do przedpokoju, oglądając tę scenę.

- A to oni, prawda?!- bordowowłosa była wniebowzięta, latała wokół każdego z nich, cała w skowronkach. Rozentuzjazmowana dziewczyna zatrzymała się przy kapralu- Naprawdę wygląda tak odpychająco jak mówiłaś!

Levi zgromił ją wzrokiem. Aż mnie ciarki przeszły.

- Y-Yui! Uspokój się trochę!- wydukałam, odciągając ją od tykającej bomby

- Oni naprawdę są ze świata tytanów?!- Yui była szurnięta. To dlatego się z nią przyjaźniłam. Nikt normalny by mnie nie tolerował.

- Tia. Słuchaj, przydaj się na coś. Muszę jechać na zakupy. Ogarniesz ich?

- Nie jesteśmy dziećmi- mruknęła Mikasa

- Ty nie, ale nie ufam Hanji i Sashy- poklepałam rozradowaną Yui po ramieniu i szybo wyciągnęłam portfel z kieszeni płaszcza-Powodzenia! Ktoś chce ze mną? Patrzę tylko na Mikasę i kaprala.

Levi bez słowa wyszedł na zewnątrz. Westchnęłam i poleciałam wyprowadzić auto. Liczyłam na Mikasę, nie na pana gbura, no, ale cóż. Pewnie chce mnie mieć na oku.

 Asami szczeknęła żałośnie, ale podreptała dumnie do salonu. Wpakowałam się i Levi'ego do auta i wyjechaliśmy. Było jeszcze ciemno, ale w mieście paliły się wszystkie światła.

W samochodzie panowała strasznie napięta atmosfera. Dla rozluźnienia włączyłam radio, ale nic nie pomogło, na okropny paraliż, który roznosił za sobą Levi. Co prawda tylko podpierał głowę dłonią i wyglądał przez okno, znudzony, ale mnie nawet to lekko przerażało i zarazem fascynowało.

- Jak się czujesz? No wiesz... tutaj?- nie cierpię ciszy, mogę ciągnąć rozmowę nawet z tym potworem.

- Zwyczajnie. Nie jestem zadowolony, bo nie znam terenu, nic. Jestem zdany na cudzą łaskę, wszystko jest dla mnie obce, przerażające i fascynujące zarazem- odparł beznamiętnie, patrząc na mnie tymi zimnymi oczami

Czy on mi kurwa w myślach czyta?!

- Nagle się rozgadałeś, kapralu- mruknęłam, wlepiając wzrok w drogę

- Rozmowność to moja specjalność- ten entuzjazm w jego głosie. A raczej jego brak.

- Nie zauważyłam. O, to tutaj!- wjechałam na parking- Trzymaj się blisko mnie, nie gadaj z nikim i nic nie wkładaj do wózka bez mojej zgody.

W nieco mniej lodowatym niż wcześniej milczeniu kiwnął głową i wyszedł z samochodu. Dopiero wtedy zauważyłam, że cały czas jechał z rozpiętymi pasami. IDIOTA! Mogłam zapłacić mandat! Nie obchodziło mnie, że nie wiedział, mógł się domyślić! Nie jestem obiektywną osobą. Przykro mi.

Zamknęłam samochód i weszłam do marketu. Levi niemal deptał mi po piętach. Okej, wszystko będzie dobrze, nie panikuj. On jest ten rozsądny! Tak sobie wmawiałam, ładując sześciopak soków do wózka. Rozejrzałam się.

- Kurwa mać!- Levi zniknął.

Zaczęłam latać jak głupia po sklepie, wrzucając po drodze rzeczy, które chciałam, ale kaprala wcięło. Okej, ostatni dział, ostatnia szansa. I nadzieja. Dział z książkami. I istotnie, stał tam, kartkując opasłe tomiszcze. Zapaliła się we mnie rządza mordu. Podeszłam do niego od tyłu i chwytając pierwszą lepszą gazetę, przywaliłam mu nią w łeb.

- Odbiło ci? Mówiłam, żebyś się nie oddalał!- warknęłam, kiedy odwrócił się z nienawiścią w oczach

- Nie odszedłem daleko.

- A ja jak idiotka szukam się po całym sklepie. Zawału o mało nie dostałam!- zignorowałam go i wskazałam na kasy- Chodź, już mam wszystko czego potrzeba.

Skiną głową. Tym razem dla pewności kazałam mu pchać wózek, do pustych kas. Płacąc zobaczyłam coś, czego na pewno nie miałam zamiaru kupować. Mianowicie: Silmarilion, grubą książkę w niezbyt interesującej okładce z ptakiem na nocnym niebie. Cóż. Zapłaciłam, za późno. A niech się kapral tym wypcha!

Spakowałam rzeczy do bagażnika i poczekałam aż Levi wsiądzie, opierając się o drzwi z jego strony. Kiedy posadził dupę, złapałam za pas i podstawiłam mu jego końcówkę pod nos, jak małemu dziecku.

- TO idzie TUTAJ- wskazałam, ale on niezbyt zrozumiał.

Wywróciłam zażenowana oczami i nachyliłam się, by zapiąć mu ten nieszczęsny pas. Nie była to dla mnie komfortowa sytuacja, ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Przyglądał mi się nawet z zainteresowaniem. Wyprostowałam się nieco zarumieniona i zatrzasnęłam drzwi. Ruszyłam, dociskając gaz do dechy.

 Czarnooka Yui mogła już wylądować w szpitalu do tego czasu. Ja i ten mój brak wiary w ludzi.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: