Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierwsze spotkanie

Jak ja mogłam być tak głupia żeby dać się w to wrobić...?! - pomyślałam, powoli idąc, zapewne do miejsca swojej śmierci. 

Szłam jednym z korytarzy siedziby zwiadowców, moje nogi stawiały opór za każdym razem, gdy chciałam postawić krok. Jakby chciały przylepić się do podłogi i uniknąć tego co mnie czekało za sprawą tego, że niedokładnie usłyszałam słowa wypowiedziane z przeklętych ust mojej "ukochanej" przyjaciółki. 

"Zaniesiesz to do Levi'a~?" - ciągle siedział mi w głowie jej uroczo-niewinny uśmiech. Ale czemu zamiast tego, że do Levi'a, usłyszałam, że do Hanji? Tego nie wie nikt, jednak teraz plułam sobie w brodę... W uszy też. 

No nic, pozostawało teraz tylko i wyłącznie się z tym zmierzyć. Moje buty z każdym zetknięciem z zapewne bardzo chłodną i solidną podłogą, stukały, a dźwięk odbijał się głuchym echem od równie zimnych i surowych ścian. Byłam tu sama, zaciskając kurczowo dłonie na papierach, które niepewnie dzierżyłam w swoich dłoniach. Trzymałam je tak mocno, że aż moje knykcie zbielały, chwilowo odcięte od dopływu krwi. 

Westchnęłam cichutko, po chwili ściągając moje wyjątkowo skrojone wargi w ciasną linię chcąc być może podnieść się trochę na duchu. Bo rzeczywiście moje nogi automatycznie zwolniły, gdy znalazłam się za zakrętem i na samiutkim końcu wyjątkowo czystego korytarza, dostrzegłam miejsce swoich tortur albo nawet miejsce mojej śmierci? To się zobaczy. 

Nerwowo poprawiłam włosy, zaczepiając [D/W] kosmyk za ucho i lekko obniżyłam wzrok [K/O] tęczówek, aby spojrzeć co ja tak właściwie miałam w rękach. Szybko przeleciałam oczami po tekście, ale nie było to nic wybitnie interesującego, nawet mnie to nie obchodziło więc nie miałam nawet potrzeby zaśmiecać tym swojego umysłu, nie było takiej potrzeby. 

Z każdą chwilą powietrze jakby coraz bardziej napierało na moje drobne i niewinne ciało. Czułam, nieistniejący w rzeczywistości, nacisk na moje barki. Trochę schyliłam się, jakby kuląc się przed tym, to prawda, w pewnym sensie bałam się kapitana Levi'a. W sumie, kto nie? Nie dość, że był taki oschły i wręcz momentami wredny to na dokładkę, jego oczy również wywiercały we wszystkich mordercze spojrzenia, mrożące krew w żyłach i sprawiające nieprzyjemne dreszcze przechodzące przez plecy jego, w swoim rodzaju, ofiar. Był całkiem przystojny, to fakt, ale naprawdę straszny i tego nie da się ukryć. 

W końcu zatrzymałam się przed ciemnobrązowymi, mocnymi drzwiami. Wrotami do komnaty przerażającego, najsilniejszego żołnierza ludzkości. Przełknęłam głośno ślinę i ponownie poprawiłam włosy, do tego otrzepałam kurtkę od munduru z niewidzialnego kurzu, a następnie przymknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech i wydech, aby przygotować się do tego zadania mentalnie. 

Następnie z wielkim trudem uniosłam rękę, aby zapukać do środka. Czułam, jakby miliony rączek czy czego innego ściągało moją kończynę w dół, aby odwieść mnie od tego pomysłu i po prostu uciec, jednak w końcu to zrobiłam. Zapukałam dwa razy w potężne drzwi, tak, że aż poczułam lekki ból w dłoniach. 

Usłyszałam od razu zgodę, jednakże zamarłam. To mnie przerosło. Stałam tak kilka sekund i dopiero po tym czasie przybrałam twardy i poważny wyraz twarzy, po czym śmiało nacisnęłam na klamkę, która wydawała się czystsza od pozostałych w tym budynku, jednakże podejrzewam, że było to tylko i wyłącznie złudzenie. 

Drzwi otworzyły się bez problemu, od razu do nozdrzy wdarł się swojego rodzaju zapach świeżości i czystości. Rzeczywiście, wiadome, że można było się spodziewać, że wnętrze było równe schludne co reszta, nawet obrzydliwie ładne. 

Uniosłam wzrok, aby spojrzeć na postać zasiadającą przy biurku, on również na mnie patrzył. Poczułam się jeszcze mniejsza niż zwykle. Mentalnie się skuliłam, naprawdę czułam się tak jak byłam mała i  matka dawała mi reprymendę o tym co zrobiłam źle. Ponownie przełknęłam ślinę, tym razem, aby głos  się nagle nie załamał pod wpływem emocji. 

– A ty tu czego, bachorze? – spytał opryskliwie, uprzedził mnie, bo już otwierałam usta, aby coś powiedzieć. Wiadome, że to zauważył! Co za... 

- Jestem [T/I] [T/N], panie kapitanie - odrzekłam spokojnym i opanowanym tonem, powinnam chyba potem opić to, że mi się udało tak to wszystko ukrywać. Akurat teraz to mnie trochę zdenerwował! - To są papiery od generała - dodałam, po czym powoli zbliżyłam się do jego biurka, ponownie nogi odmawiały mi posłuszeństwa, tym razem z powodu jego chłodnego spojrzenia, kończyny wręcz mi zamarzły. 

Delikatnie ułożyłam kartki na ciemnym, mocnym i stabilnym, biurku przy którym siedział mężczyzna. Me dłonie delikatnie drżały, co nie umknęło jego uwadze, jednakże tym razem podarował sobie komentarz, ku mej uldze. 

Tym razem oderwał wzrok od mojej osoby, a rzucił wzrokiem na dokumenty. 

- Możesz odejść - odparł, wiedząc, że ciągle stoję, troszkę sparaliżowana. 

Skoro dał mi szansę, to z niej skorzystam! Szybko zasalutowałam więc i prawie biegiem spłoszonej sarenki pobiegłam do drzwi, aby nie zdążył się rozmyślić i nie wiem... Zrobił z moich włosów mopa? 

I takim oto sposobem wypadłam z pokoju jak głupia, na szczęście nie trzasnęłam drzwiami, bo wtedy kompletnie miałabym przekichane. Teraz ponownie rzuciłam się do biegu tym razem dorwać [I/P] i wyrwać jej kłaki za to w co mnie wpakowała! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro