Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Spotkanie

-Michaelu... – Wysoki, szczupły blondyn ubrany w niebiesko - czerwoną kurtkę reprezentacji i czarne dresy usłyszał czyjś szept za plecami. Stał właśnie oparty lewym ramieniem o ścianę hotelu, gniotąc w dłoni jakąś kartkę. Zląkł się lekko, że to może być jakiś niezbyt przyjemny człowiek o bardzo złych zamiarach. Odwrócił się gwałtownie. Widząc, kto stoi za nim, odetchnął z wyraźną ulgą. Jego klatka piersiowa uniosła się kilka razy, gdy próbował wziąć głębszy oddech, aby chociaż trochę uspokoić swoje targane emocjami serce, które waliło mu niczym młot. A może dzwon? - Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. To naprawdę nie była odpowiednia pora na filozoficzne dyskusje z samym sobą na temat języka ojczystego i zawartych w nim porównań.

Tymczasem średniego wzrostu brunet o ciemnych, czekoladowych oczach, ubrany w typową dla swojej reprezentacji biało – niebieską kurtkę z czerwonymi rękawami przyglądał mu się uważnie. W dłoni trzymał prawdopodobnie granatowy parasol, chociaż w tych ciemnościach i przy tej pogodzie(która, nawiasem mówiąc, była okropna, szczególnie jak na wiosnę), którym od razu osłonił swojego przeciwnika ze skoczni przed deszczem.

-Maciek? Co ty tu... - Nie dane mu było dokończyć. Polak zasłonił mu usta dłonią. Austriak uniósł brwi w górę w geście całkowitego zdumienia. Nie miał pojęcia, o co chodzi Maćkowi. Właściwie to mu nawet nie ufał. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że niektórzy skoczkowie zaczynali szukać pośród siebie tajemniczego sprawcy tych wszystkich wypadków. Michael był właśnie w tej grupie. Zaczynał podejrzewać każdego. On był jednym z tych, którzy nie wierzyli w samobójstwo Andreasa i Cene. Coś mu się przypomniało, pewien szczegół, na który wcześniej nie zwrócił uwagi.

*Polska, Zakopane, dzień przed pisaniem listów, wieczór.

-Możemy porozmawiać? - Młody Niemiec zaskoczył tym pytaniem starszego od siebie Austriaka, który w życiu by nie pomyślał, że ten młody mistrz olimpijski będzie chciał rozmawiać na poważnie właśnie z nim. Andi zawsze był wesoły, dużo się uśmiechał i w ogóle wyglądał, jak chodząca reklama Milki. Faktycznie, chłopak uwielbiał podjadać Milkę, ale niestety bycie skoczkiem nie pozwalało mu zbyt często na tą przyjemność. Teraz jednak stał przed Austriakiem bardzo poważny i jakby smutny. A może przestraszony? Może bał się czegoś, o czym nie mógł powiedzieć? Może ktoś mu groził?

-Jasne. To może pójdziemy do mnie?

-Nie – Wysoki Niemiec o ciemnych blond włosach i jasnych, smutnych oczach, które wyglądały jak spokojne morze przed burzą złapał go za ramię, gdy ten odwrócił się i chciał iść w stronę swojego pokoju. Spojrzał na niego zdziwiony – Proszę. Mam swoje powody, by nie chcieć rozmawiać w hotelu. Chodźmy do jakiegoś baru.

-Andi, jeżeli chcesz teraz imprezować, to musisz wiedzieć, że nie mam na to ochoty. Zupełnie.

-Nie... Nie chodzi o zabawę. Chodźmy, proszę – Powiedział błagalnym tonem, w którym Michael powinien był dostrzec strach. Powinien lecz nie dostrzegł. I to był błąd, to był szczegół, który być może kosztował chłopaka życie.

Chcąc, nie chcąc niższy blondyn o jaśniejszych włosach zrezygnowany wrócił do pokoju po kurtkę i czapkę. Ubrał się szybko i ruszyli w kierunku, który wydawał się dobrze znany Niemcowi. Rzeczywiście Andreas dobrze znał okolicę, a to dzięki Richardowi Freitagowi, starszemu koledze z reprezentacji, który tak często odreagowywał stres lub presję skoków razem z kilkoma innymi skoczkami w barach, dzięki czemu doskonale znał okolicę w każdym mieście, gdzie tylko zawitał Puchar Świata w skokach narciarskich. Zakopane było jednym z tych miejsc, które Richi znał najlepiej.

-Michi.... Chciałem cię zapytać, co ty byś zrobił, gdyby Krafti umarł?

-Co? Skąd takie pytanie? – Michael bał się odpowiedzieć. Nie był przesądny, a jednak wiedział, że licho nie śpi. Był niemal pewien, że ta rozmowa może przynieść im wszystkim pecha. Jeszcze nie wiedział, że niewiele się pomylił. Jeszcze nie. Siedział spokojnie, czekając na to, co ma do powiedzenia wesoły dotąd blondyn.

Mistrz olimpijski zamyślił się. Nie podobało mu się to, że musiał z kimś się dzielić tą tajemnicą. Chciał zachować ją dla siebie. Kiedyś miał nadzieję, że nie będzie musiał nigdy jej ujawniać lecz teraz... Chyba nie miał wyboru. Gdyby jednak media się o tym dowiedziały.... Młodzieniec nawet nie chciał myśleć o tym, jaką aferę by to rozpętało. Zapewne ludzie by go zjedli i to dosłownie. Zniszczyliby go swoimi opiniami. Wielu wciąż nie potrafiło zaakceptować tych, którzy są w pewien sposób inni od reszty, dla nich ci inni byli gorsi, nie zasługiwali na szacunek. Andi obawiał się, że nawet jego bardzo dobra dotąd reputacja może na tym ucierpieć. Westchnął tylko. Pomasował dłonią szyję. Był naprawdę zmęczony tym wszystkim, szczególnie udawaniem. W końcu jednak przestał wpatrywać się we własne ubrudzone lekko błotem buty, podniósł wzrok na swojego niecodziennego rozmówcę i powiedział pewnym, spokojnym, ale bardzo smutnym głosem:

-Wiesz, myślę o tym, odkąd Kamil umarł. Chciałbym jakoś mu się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobił, za to, że zawsze był dobrym przyjacielem, mógłbym mu nawet postawić pomnik, ale wiem, że on by tego nie chciał. Zawsze był skromny. Pomnik zaś uważał za wyrzucanie pieniędzy w błoto. Zastanawiałem się więc, jak inaczej mogę uczcić jego pamięć.

-Po prostu żyj. Ciesz się każdym dniem, rób to, co lubisz, co sprawia ci przyjemność i pamiętaj o nim. On by tego chciał. Nie płacz zbyt wiele, ułóż sobie życie, a jeśli kochasz skoki tak jak on, to skacz najlepiej, jak potrafisz. Tak, jak on to robił.

Wydawało się, że Michaelowi nie może przejść przez usta to imię. Nie rozumiał, dlaczego tak jest. Usłyszał tylko ciche westchnięcie wyższego blondyna.

-Co jest? - Andiemu wydawało się, że dosłyszał w tym głosie troskę. Uśmiechnął się blado, ale i ten uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił, a na jego twarzy znów zagościł ten przeraźliwie namacalny smutek.

-Ja... Właściwie... Właściwie to nie wiem. Napijmy się czegoś, proszę.

-Jasne.

Zamówili po piwie, a później rozmowa zeszła na mniej poważne tematy.

koniec wspomnienia*

-Ej! Halo! Ziemia do Michaela! Jesteś tam czy cię iluminaci porwali? - Michael potoczył po okolicy nieprzytomnym wzrokiem. Najwidoczniej był tak zamyślony, że nawet nie zauważył momentu, w którym weszli do hotelu.

-Jestem. Przepraszam. Zamyśliłem się.

-A nad czym? Oczywiście, jeśli można wiedzieć.

-Można, ale to później. Najpierw powiedz mi, co robiłeś na dworze o tak późnej porze?

-Musiałem wyjść. Duszę się już w tym cholernym pokoju.

Teraz to Maciek się zamyślił.

*PyeongChang 2018, poranek po konkursie na normalnej skoczni.

Maciek przewrócił się z jednego boku na drugi. Próbował znaleźć względnie wygodną pozycję, ale to mu się nie udawało. Siedzenie w pokoju wyraźnie go męczyło. Już piętnaście minut temu porzucił próbę czytania książki, a dwie minuty później także przeglądanie Instagrama, gdzie widział swoich rywali, którzy dodawali zdjęcia i relacje z wycieczek po wiosce olimpijskiej. Polacy nie mieli tej możliwości. Trener stwierdził, że nie mogą się rozpraszać ani tracić cennej energii na „szwendanie się" po okolicy. Brunet niezupełnie zgadzał się z tą opinią, ale nie protestował w obawie, że Stefan Horngacher mógłby go za to pozbawić szansy wystąpienia w zawodach tak ważnej rangi jak igrzyska olimpijskie. To nie były jego pierwsze igrzyska, ale za nic w świecie nie chciał rezygnować z udziału w nich.

Jednak bezczynne siedzenie dobijało go. Czuł się jak więzień lub jak dziki ptak w klatce. Chciał wyjść, przejść się, robić zdjęcia tak, jak jego rywale. W pewnym momencie poczuł, że dusi się niemal fizycznie. Wstał z niewygodnego łóżka i podszedł do okna. Mimo iż było bardzo zimno, otworzył je, by chociaż trochę odetchnąć świeżym powietrzem.

Czuł zmęczenie, ale tylko psychiczne, mentalne. Fizycznie czuł się zaskakująco dobrze. Przypomniał sobie słowa swojego kolegi z drużyny, który był dla niego bardziej rywalem, chociaż nigdy by się do tego publicznie nie przyznał.

-Fizycznie czuję się bardzo dobrze, że mógłbym góry przenosić, a psychicznie czuję się tak, jakby położyć mi małe piórko na plecach i nie byłbym w stanie podnieść się z kolan – Mówił niemal płaczliwym tonem dwukrotny mistrz olimpijski.

Płaczący mistrz olimpijski? Człowiek, który jeszcze do niedawna wygrywał tak często, wtedy był cieniem samego siebie. Maciek doskonale to pamiętał. Atmosfera w drużynie była bardzo napięta, a dwukrotny złoty medalista igrzysk nagle przestał się liczyć. I jeszcze ten jeden, wyjątkowy wywiad, w którym Kamil Stoch powiedział do wszystkich to jedno ważne słowo, które Maćka bardzo zaskoczyło.

-Przepraszam.

-Nie powinieneś ich przepraszać – Naskoczył na niego już w hotelu ciemnooki brunet – To oni powinni przepraszać ciebie. Ktoś, kto jest mistrzem, nie musi za nic przepraszać, a ty zachowałeś się jak zwykły przeciętniak.

-Jestem przeciętniakiem, Maciek – Rzekł smutno Kamil, pochylając się nad własnymi nogami i opierając głowę na dłoniach – Miałem po prostu szczęście, że udało mi się tyle wygrać. I tak naprawdę to zasługa sztabu, Ewy, mojej rodziny, nie moja. Ja tylko wchodziłem na skocznie i oddawałem skoki.   

-Nie, Kamil, kiedy do ciebie dotrze, że to ty sam to wygrałeś? Że sam na to wszystko zapracowałeś?

-Ale...

-Co „ale" ? Nie ma żadnego „ale". Zrobiłeś to sam.

-A trenerzy? Sztaby szkoleniowe?

-Nie przeczę, pomogli ci, ale to ty musiałeś za każdym razem wejść na skocznię, to ty musiałeś odepchnąć się od belki, zjechać w dół, wybić się i zmierzyć nie tylko z wiatrem, ale także z własnym niepokojem, z lękiem i wątpliwościami. To ty musiałeś odciąć się od wszystkiego. Ty, nie oni, więc to ty to osiągnąłeś. Oni ci tylko pomogli.

Maciek zawsze umiał udzielać dobrych rad. Nawet sobie samemu, a jednak nie umiał ich wykorzystać. W tej materii wciąż miał przed sobą długą naukę.

Koniec wspomnienia*

-Maciek... - Ktoś szarpał go za ramię.

-No? - Zapytał niezbyt inteligentnie niezadowolony, że ktoś mu przerywa przemyślenia. Tym kimś był Michael Hayboeck.

-Chyba nie damy rady w ten sposób rozmawiać. Co chwila każdy z nas coś wspomina i znika w swoim świecie. Ta rozmowa... No, co tu dużo kryć, zwyczajnie nie ma sensu.

Brawo, Sherlocku! Sam bym na to nie wpadł.

-To co proponujesz?

-Wpadnę do ciebie za piętnaście minut, dobrze?

-Dobrze, tylko że chciałem wziąć prysznic. Wiesz... Jest już późno – Próbował wykręcić się od rozmowy Polak. Dzisiaj nie chciał już z nikim rozmawiać. Marzył tylko o tym, by w końcu wziąć rozgrzewający prysznic, łyknąć tabletkę na sen od Piotrka i nie musieć już o nic się martwić. Miał już dosyć wrażeń, jak na dwa króciutkie tygodnie. Dwa tygodnie, podczas których wszystko stanęło na głowie, cały ich maleńki świat skoczków narciarskich, ich sztabów szkoleniowych i kibiców nagle zupełnie się zmienił.

Michaelowi nie podobało się zachowanie bruneta. Coś było z nim nie w porządku. Austriak wyczytał to z zaciśniętych w wąską kreskę ust i zimnego spojrzenia, które wręcz odpychało każdego, kto chciałby zamienić z brązowookim choćby dwa zdania. Dlaczego nie chciał z nim rozmawiać?

-Dobra, jak chcesz. Żebyś tego tylko później nie żałował – Ostrzegł go złowróżbnie, po czym każdy ruszył w stronę swojego pokoju. Na korytarzu na Michaela wpadł rozemocjonowany Stefan Kraft, niski brunet, który uparł się, że będzie kopiował Michi'ego na wszelkie możliwe sposoby, czego efektem były jego czarno – blond włosy(co według Michaela tylko dodawało mu uroku, chociaż i tak zazwyczaj uważał go za swojego bardzo uroczego, zabawnego skrzacika).

-Jesteś! No nareszcie! Gdzieś ty był?! - Niemal wykrzyczał Stefan.

-Spokojnie Krafti. Wyszedłem na chwilę.

-To była według ciebie CHWILA?!

Michael próbował uspokoić swojego przyjaciela, a jednocześnie potajemnego chłopaka, o czym wiedziało tylko grono skoczków i część osób ze sztabów szkoleniowych poszczególnych reprezentacji, ale nie było mu to dane. Gdy tylko wyciągnął w jego stronę rękę, Krafti odskoczył jak poparzony, jakby się go bał. Michi zaczął się zastanawiać, co było powodem takiego zachowania jego kochanego skrzacika.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro