Prolog.
To nie prawda, że po wzięciu tabletek zasypiasz niczym Śpiąca Królewna z bajek znanych z dzieciństwa. Tuż po wzięciu nawet całej garści masz mnóstwo czasu na myślenie. Problem jest jeden: ten czas jest najgorszy. Najgorsze jest oczekiwanie na koniec. Na koniec, który wreszcie ma nadejść. Ekscytacja miesza się z ulgą i strachem. Ekscytacja - przed podróżą, ulga - bo wreszcie odejdziesz, strach - przed tym co będzie. Mimo wszystko wcześniej musisz wszystko zaplanować. Musisz być pewien, że tego chcesz, musisz mieć odpowiednie materiały i spokój. Spokój jest najważniejszy. Jeden drobny błąd i wrócisz na ziemię. Wrócisz do ludzi, których tak bardzo nienawidzisz. Wrócisz do miejsca, z którego chciałeś uciec. I będzie jeszcze gorzej. Będą pilnować cię na każdym kroku i sprawiać, że jeszcze bardziej ich znienawidzisz.
Osiemnastoletni brunet siedział na dachu wysokiego wieżowca i patrzył przed siebie na panoramę Londynu, który teraz tonął w mroku. Wiatr mierzwił jego włosy, a w słuchawkach rozbrzmiewały dźwięki Evanescence. Zespołu, który towarzyszył mu każdego dnia. Zespołu, który dawał siły, by wstać i normalnie funkcjonować. "Normalnie", co za paradoks.
Louis kiedyś popełnił błąd. Dopuścił żeby go znaleziono. Dopuścił do tego, że rodzina zatrzymała go u siebie. Dopuścił do życia. Teraz nie chciał tego. On chciał umrzeć. Chciał odejść. Chciał spokoju.
Spojrzał na tabletki, które wyjął z kieszeni. Jego depresja pomogła mu w zdobyciu ich. Miał ochotę wybuchać śmiechem za każdym razem, gdy lekarz wspominał, że powinni zostać na Prozacu. Prozacu, który był dla niego niczym dropsy. Teraz jego garść mieściła Prozac, Zoloft i Citalopram, bez których nie był w stanie nawet wstać z łóżka. Były dla niego tym, czym dla normalnego człowieka kawa albo płatki śniadaniowe.
Włożył do ust zielono-żółtą kapsułkę Prozacu i zapił ją winem nabytym w sklepie niedaleko. Po jego policzkach spływały łzy, ale wiedział, że to tego najbardziej pragnie. Powtarzał czynność aż do opróżnienia ręki. Po chwili objął kolana rękoma i patrzył przed siebie czekając aż nadejdzie ulga. Wiedział, że przed tym pojawi się ból brzucha. Potworny ból brzucha. Taki, który sprawi, że będzie chciał wymiotować i krzyczeć. Ale potem będzie lepiej. Potem będzie leciał. Leciał przed siebie. Leciał daleko.
Chłopak skulił się, kładąc na zimnym podłożu. Czuł charakterystyczny ścisk w żołądku, ale wiedział, że musi wygrać. Zamknął oczy wyobrażając sobie jak leci.
Z trudem otworzył ciężkie powieki, a jasne światło oślepiło go. Był zdezorientowany. Nie wiedział gdzie jest, jaki dziś dzień ani co się dzieje. Czy właśnie tak wygląda niebo? Czy to tego uczyli go w szkole na religii? Czy to właśnie tego pragną ludzie po śmierci?
- Louis! Boże, synku! - głos matki wyrwał go z zamyślenia. Czyli to nie jest niebo. On nadal tu jest. Znowu się nie udało. - Skarbie...
- Co się dzieje, mamo? - zapytał cicho.
- Jak mogłeś znowu to zrobić?! Obiecałeś! Brakowało sekund! Rozumiesz?! Sekund!
Łzy zaczęły spływać po jego policzkach, a ciałem wstrząsały dreszcze. Tak bardzo chciał umrzeć. Tak bardzo nienawidził życia. Tak bardzo chciał zniknąć.
- Chcę umrzeć, mamo! - krzyknął.
****
Wystarczy jedna chwila aby całe nasze życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wystarczy jedna chwila by powstało nowe życie lub czyjeś właśnie się zakończyło. Wystarczy jedna chwila, by stracić coś na zawsze.
Jedna z ulic w Los Angeles miała być od teraz przeklęta dla Harry'ego. Nieprzytomny chłopak leżał na ulicy, a tłum ludzi przyglądał się pracy ratowników medycznych, którzy zabierali go do karetki. To właśnie w niej serce chłopaka zatrzymało się, a lekarz wykrzykiwał nazwy leków i sprzętu. Po dotarciu do szpitala odpowiednie osoby zajęły się nastolatkiem, który padł ofiarą wypadku drogowego. Był tak zupełnie przez przypadek. Zupełnie sam. Jego miało tam nie być. Nie w tej chwili, nie w tym miejscu. Operacja trwała, a godziny dłużyły się niemiłosiernie. Kobieta siedząca na korytarzu zalewała się łzami i co chwilę pytała przechodzące pielęgniarki o wiadomości.
- Operacja trwa, proszę cierpliwie czekać - powiedziała niewysoka blondynka w białym stroju, posyłając nieznaczny uśmiech. - Będzie dobrze.
Ale dobrze nie będzie. Dobra nie ma. Światem rządzi zło, smutek i cierpienie. Jak czuje się matka, która patrzy na swoje nieprzytomne dziecko? Dziecko, które ma głowę owiniętą bandażem i każdy skrawek ciała pokryty siniakiem bądź zadrapaniem.
- On przeżyje, doktorze, prawda? - zapytała z nadzieją w głosie, patrząc na mężczyznę.
- Najbliższa doba zadecyduje o wszystkim, proszę się nie martwić.
Nie martwić się. Ale jak?
Mijały godziny, a Harry nadal spał. Kilka godzin. Kilkanaście godzin. W końcu minęła cała doba, a on? A on się nie obudził. Godziny zamieniły się w dni, a te stworzyły tygodnie. Tygodnie stworzyły miesiące. Nadzieja zaczęła gasnąć niczym płomień świecy. Jednak jego matka się nie poddała. Wierzyła, że jej syn jeszcze kiedyś ją uściska i powie jak bardzo ją kocha. On miał marzenia, cele w życiu. Wiedziała, że jest silny.
- Mamo, gdzie ja jestem? - to było pierwsze pytanie jakie usłyszeli, gdy się obudził.
Euforia wypełniła pokój. Euforia połączona ze łzami i chęcią ściskania. Ale to był dopiero początek. Początek czegoś nowego i niekoniecznie dobrego. Przed Harrym nowa przygoda, która zaczęła się diagnozą:
- Harry ma uszkodzony rdzeń kręgowy.
------
Yay, wreszcie mamy. Przyznam, że to najtrudniejszy i jednocześnie najgorszy prolog jaki wyszedł spod mojego pióra. Miałam dwa warianty i wahałam się do ostatniej kropki. Mam nadzieję, że jednak nie zjecie mnie za to coś.
Zapraszam na moje pozostałe opowiadania o Larrym - "Dirty Dancer" oraz "This mistake is miracle".
Wyznaję zasadę CZYTASZ = DAJESZ GWIAZDKĘ/KOMENTUJESZ więc byłabym wdzięczna za jakiś znak ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro