Part 3.
Spojrzałem na Marcela, który zapisywał coś w swoim grubym zeszycie. Chciałem zerknąć na jego pismo, sprawdzić jakie stawia literki. Miał założoną nogę na nogę i ciągle coś pisał.
- Mel jest fajna - przyznałem.
- Lubisz ją?
Wzruszyłem ramionami. Nie chciałem na nią patrzeć, gdy przywieźli ją do domu czy podczas rodzinnego spotkania kiedy to każdy się nią zachwycał. Teraz nie mogłem sobie wybaczyć myśli, żeby ją udusić.
- Jest prawie moją siostrą.
- Myślisz, że ona kocha swojego starszego brata?
Znowu wzruszyłem ramionami, a w głowie rozbrzmiało mi piskliwe "Looooui!", gdy wchodziłem do domu lub wychodziłem z pokoju.
- Małe dzieci nie wiedzą co to miłość.
- Każdy wie co to miłość.
- Miłość nie istnieje.
- Gdyby tak było to teraz byś tutaj nie siedział - spojrzałem na niego, marszcząc brwi, bo nie bardzo zrozumiałem. - Twoja mama cię kocha dlatego chce żebyś był zdrowy.
- Ona kocha Mel i Roberta.
Zapisał to. Czyli powiedziałem coś nie tak.
- A ciebie nie?
Stałem się czujny. Marcel również. Wzruszyłem ramionami, nie mówiąc nic. Taka odpowiedź zawsze jest najlepsza. Spojrzałem za okno i zauważyłem samochód mojej mamy parkujący niedaleko. Przeniosłem wzrok na zegarek. Dziesięć minut.
- Moja mama już jest. Mogę iść? - zapytałem.
- Jeszcze nie - powiedział uprzednio sprawdzając godzinę na zegarku na ręce.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Jakie masz plany na weekend?
- Dziadkowie Mel przyjeżdżają.
- Mel? A twoi nie?
- Nie, bo to rodzice Roberta.
- Lubisz ich?
- Są normalni. Szału nie ma.
- Lubią cię?
Mnie nikt nie lubi, Marcel. Nawet ty.
- Nie wiem - powiedziałem. - A ty mnie lubisz?
Zapanowała nieprzyjemna cisza. Wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem, że się skompromituję. Pewnie znowu zmienią mi terapeutę.
- Mogę iść?
- Jesteś moim ulubionym pacjentem, Louis, ale denerwuje mnie ten twój pośpiech.
Ulubionym? Czy on powiedział 'ulubionym'?
- To tylko siedem minut.
- Siedem minut to bardzo dużo, wiesz?
- W siedem minut można się zabić - zażartowałem z uśmiechem.
- Louis...
- Ja nawet tego nie potrafię zrobić - kolejny uśmiech. - Nie martw się. Nawet tu wychodzę na ciotę.
- Uważasz się za ciotę?
- A nie jest tak?
- To bardzo brzydkie słowo, Louis.
- Moja mama mówi tak, gdy przeklnę przy Mel.
- Nie wolno przeklinać. To nieładnie.
- Nie kłam, że ty nie przeklinasz.
- Nie przy dzieciach - uśmiechnął się. - Widzimy się w poniedziałek, Louis. Dbaj o siebie i pamiętaj o lekach. I o umowie. Jasne?
- Słowa są po to żeby je łamać - zacytowałem jeden z moich ulubionych zespołów.
- To ty ich nie łam, bo się obrażę.
Pożegnałem się i opuściłem pomieszczenie. Na jednym z krzesełek już czekała moja mama z Mel.
- Loui! - dziewczynka zsunęła się z krzesełka i podbiegła do mnie. Wyciągnęła rączki w moją stronę i czekała aż ją podniosę.
- Poczekaj z nią, Louis, dobrze? - kobieta weszła do gabinetu lekarza, a ja zająłem jedno z krzeseł.
Mel przytuliła się do mnie. Po chwili naciągnęła moją bluzkę i schowała się pod nią ze śmiechem.
- Ooo - usłyszałem i poczułem jak chwyta mój naszyjnik.
- Zostaw to, Mel - poprosiłem i pociągnąłem ją za ubranie.
Posadziłem ją na swoim kolanie i zapytałem o przedszkole. Dziewczynka opowiadała o króliku, którym opiekuje się jej grupa i powiedziała, że też chce takiego. Wiedziałem, że mama się nie zgodzi, bo ten temat wałkowaliśmy już miliony razy.
Siedząc w aucie słuchałem muzyki i wspominałem słowa Marcela. Uwielbiałem go i był najlepszym terapeutą, którego miałem dotychczas. Miałem nadzieję, że nie zmienią go tak szybko jak ostatniego. Chociaż tamtego nie lubiłem i dobrze, że teraz go nie ma.
Wchodząc po schodach, prowadzących do mojego pokoju, usłyszałem ze sobą:
- Loui! Nie! Chodź!
- Jestem zmęczony, Mel - odkrzyknąłem.
- Proszę - wiedziałem, że dziewczynka stoi za mną. Odwróciłem się i ujrzałem blondyneczkę z samochodzikiem, dołączanym do zestawu klocków. - Ułożysz?
- Później, Mel. Okey?
- Dlaczego nie teraz?
- Bo chcę iść do siebie.
- Ja z tobą - złapała się poręczy i wolnym krokiem wchodziła na górę.
- Dobra, chodź - mruknąłem łapiąc ją w pasie i podnosząc do góry, by nie spadła. Razem skierowaliśmy się do salonu gdzie dziewczynka po chwili przewróciła kosz z klockami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro