twelve
Mężczyzna stał od dziesięciu minut pod bramą wejściową na cmentarz i nie wiedział co zrobić. Stał z tym głupim bukietem białych róż i nie miał odwagi przekroczyć bramy cmentarza. W końcu wziął się w garść czując jak zawartość kieszeni zaczyna mu niemiłosiernie ciążyć. Spokojnym krokiem przemierzał kolejne alejki, krążył między grobami, aż w końcu znalazł ten który go interesował.
𝑀𝒶𝒹𝒾𝓈𝑜𝓃 𝒜𝓁𝓁𝒾𝓈𝑜𝓃 𝑀𝒸𝒞𝒶𝓁𝓁-𝑀𝒶𝓇𝓉𝒾𝓃, 𝓁𝒶𝓉 18.
𝐵𝒾𝑒𝑔𝒶𝒿 𝓌𝑜𝓁𝓃𝑜, 𝓂𝒶𝓁𝓎 𝓌𝒾𝓁𝒸𝓏𝓀𝓊.
Przejechał palcami po złotych literach, potem po zdjęciu ciemnowłosej znajdującym się obok. Położył bukiet na grobie, po czym przysiadł na ławce. Milczał, nie wiedział co powiedzieć. Nie było go tu dawno, miał wyrzuty sumienia. Nie umiał jednak znaleźć w sobie siły, by tu się pojawiać. Złote litery wyryte w marmurze śniły mu się po nocach.
— Cześć mała. Ostatnio tak myślałem, myślałem i... I nie wiem czy pamiętasz, ale powiedziałaś bym zapytał za dwa lata — powiedział, wyjmując z kieszeni małe czerwone pudełeczko — Kupiłem go już dawno, po tamtej rozmowie. Chciałem poczekać aż skończysz szkołę, chciałem Cię zabrać ze sobą z daleka od Beacon Hills. Chciałem, ale... Nie zdążyłem. Wybacz mi. Tak bardzo żałuję, że Cię nie ocaliłem... — położył pudełeczko obok kwiatów, jednak po chwili wykopał małą dziurę obok nagrobka i zakopał je tam — Wyjdź za mnie, Madison...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro