Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ukatake || zachodźże słoneczko

Lato oferowało wiele pięknych zachodów słońca. Ukai Keishin zaś zachody słońca uwielbiał. Wielbił je całą swoją postacią za ich prostą różnorodność i niezwykłe kolory. A już najbardziej podobały mu się z odpowiednią osobą przy boku.

Spytał Takedę jak on widzi tą sprawę. Mężczyzna z pewną dozą zawstydzenia odparł, że w istocie zachody słońca są magiczne. Kilka minut potem został powiadomiony, że dwa dni naprzód wybiera się z Ukaiem na wycieczkę po kraju, by oglądać zachody słońca.

Cel wycieczki był co prawda nieco inny, ale blondyn uznał, że nie trzeba od razu wszystkiego zdradzać. Jeszcze Ittetsu by mu odmówił i dopiero by się porobiło.

Tak też z samego chłodnego ranka zapakowali się do czerwonego, trochę obitego, lecz porządnego, samochodu Ukaia i ruszyli przed siebie. Silnik warczał w najlepsze, staromodna muzyka grała cicho z radia, a krajobraz za oknem przesuwał się z wolna, ukazując coraz mniej znany teren.

Takeda nie znał miejsca docelowego wycieczki. Pytał przyjaciela o tą kwestię, ale dowiadywał się jedynie, że to niespodzianka. Prawda była taka, że Ukai też nie miał pojęcia, gdzie jadą. Lubił nieznane i nowe, lubił iść na żywioł. Gdyby jednak powiedział o tym mężczyźnie obecnie siedzącemu obok i zagapionemu w szybę, prawdopodobnie by biedaka wystraszył. Okularnik taki już był. Wolał znajome sytuacje i to, co stałe. I chyba jedyną zupełnie nieprzewidywalną rzeczą, którą cenił i kochał, był sam Ukai.

— Takeda, a tak właściwie — rzucił luźno Ukai, obgryzając swoje paznokcie — nie miałeś nic innego do roboty w wakacje? — rzucił mu przelotne spojrzenie — bo trochę cię tu zaciągnąłem i...

— Nie, nie — zaprzeczył od razu. — Nie mam zbyt wielu znajomych, więc i tak siedziałbym w domu przed meczami siatkówki na sportowym kanale w telewizji. — przerwał na chwilę, ale po chwili dodał obojętnie — albo i nie, bo nie stać mnie ostatnio na kablówkę.

— A rodzina? — spytał ostrożnie. Zwykle nie uważał na swoje słowa, ale przecież chodziło tu o jego Takedę. Jak mężczyznę straci, to tylko raz.

— Cóż... — westchnął smutno — rodziców mam, to tak. Ale poza tym życie rodzinne chyba mi trochę nie wyszło — zaśmiał się bez radości, ukrywając pewien żal.

Keishin bez namysłu ściągnął dłoń z kierownicy i położył ją na mniejszej dłoni bruneta. Ten wzdrygnął się, ale nie zabrał ręki.

To było właśnie ciepło rodzinne, którego nie potrafił znaleźć nigdzie indziej.

***

Na dłuższą przerwę zatrzymali się dopiero po południu na jakimś pustkowiu. Takeda trochę panikował na myśl, że w pobliżu nie ma cywilizacji, ale uspokoiła go trochę niefrasobliwość Ukaia. Gdzieś wewnątrz siebie wiedział, że nie jest to coś, co powinno go uspokajać, ale nie potrafił się zbytnio stresować, kiedy w pobliżu miał tego wielkiego faceta roztaczającego aurę relaksu i beztroski.

Przeszli się trochę, by rozprostować kości, ale szybko uznali, że jest im za gorąco. Po zjedzeniu przygotowanego wcześniej obiadu, udali się dalej.

Ukai mimo swojego pragnienia szalonych przygód, miał w schowku mapę. Takeda znalazł ją, kiedy szukał okularów przeciwsłonecznych przyjaciela.

Przyjrzał się uważnie znakom i nazwom i znalazł w końcu coś bardzo ciekawego, czym nie omieszkał się podzielić z towarzyszem.

— Jeśli skręcisz w lewo na następnym zjeździe, możemy posiedzieć nad rzeką. — oznajmił z lekkim uśmiechem.

Keishin zerknął na mapę, a potem na podekscytowana minę Ittetsu.

— Skoro tego chcesz. — wzruszył ramionami i pojechał za wskazówkami bruneta.

Zaparkowali obok drogi, między krzewami, otoczeni już bardziej zarośniętym terenem. Następnie wysiedli z auta i skierowali się tam, gdzie powinna znajdować się rzeka.

Szli i szli, jednak nie wyglądało na to, że gdzieś trafią.

W pewnym momencie Ukai zauważył coś dziwnego i poczuł niepokój. Z każdym krokiem dręczyło go to coraz bardziej, aż w końcu pociągnął zapatrzonego w niebo Takedę za kołnierz. Ten zatoczył się i wpadł plecami na tors blondyna, który objął go jednym ramieniem, patrząc na złowieszczą przepaść rozciągającą się tuż przed ich stopami.

— Cholera, krok i byś poleciał — rzucił Keishin z mocno bijącym sercem. A skoro Ukai się zestresował, to Takeda musiał być w opłakanym stanie. I był. Zrozumiawszy, że otarł się o śmierć, odwrócił się gwałtownie i przytulił do wyższego mężczyzny, chowając twarz w jego szyi. Uspokoiło go nieco silne ramię Ukaia trzymające go przy sobie i dłoń delikatnie gładząca go po włosach.

— Znaleźliśmy naszą rzekę — przerwał ciszę młodszy. — I wiesz, za niedługo zajdzie słońce. Usiądziemy?

Itettsu z zakłopotaniem odsunął się od niego i usiadł na trawie, patrząc w stronę przepaści, na której dnie płynęła rwąca rzeka. Drugi mężczyzna zajął miejsce obok, stykając się z nim ramieniem.

— Mimo wszystko, podoba mi się tu — rzekł Takeda. Od rozpoczęcia znajomości z nowym trenerem karasuno byli blisko, ale nie aż tak jak dziś. Ukai jeszcze nigdy nie wykazał takiej troski i wyrozumiałości. Tak, to miejsce musiało być niezwykłe.

Kiedy słońce zachodziło, chwycili się bezwiednie za ręce, co zauważyli dopiero przy wstawianiu. Żaden nie puścił.

***

Na noc udało im się zatrzymać w starym, obskurnym motelu. Ukai zajął się załatwieniem pokoju, kiedy Takeda zabierał z samochodu ich niewielki bagaż. Potem wspólnie znaleźli się w niewielkim ciemnym pomieszczeniu, zawierającym brudne żółte ściany, małą komodę, stolik z krzesłami i dwuosobowe łóżko na samym środku.

— To dla ciebie okej? — upewnił się wyższy, kładąc swoją torbę pod ścianą.

Ittetsu stał moment skonsternowany, ale kiwnął ostatecznie głową. Potem umyli się i przebrali, a na końcu położyli się w średniej odległości od siebie na skrzypiącym materacu.

Takeda bał się tej nocy. Bał się, że Ukai będzie czegoś od niego oczekiwał, a on nie będzie mu w stanie tego dać. Zdawało mu się, że zawiedzie blondyna w jakiś sposób. Dlatego leżał jak na szpilkach ze wstrzymanym oddechem, czekając na jakiś ruch przyjaciela.

— Strasznie się spinasz — zauważył niespodziewanie Keishin, przysuwając się minimalnie do Takedy. — pytałem już, ale czy to na pewno okej?

— Co? — spytał wyrwany z transu.

— Jeśli chcesz, mogę się przenieść na podłogę, albo coś.

Takeda wziął kilka głębokich oddechów i przemieścił się bliżej Ukaia po to, by wtulić się w jego ciało.

— Jest okej — szepnął i zasnął otoczony nowym dziwnym uczuciem. Nie do końca wiedział jak je opisać, ale kojarzyło mu się po trochu z rodziną i domem. Zanim zasnął, zdążył nazwać je przynależnością.

***

Budząc się rankiem, czuł, że ma w życiu wszystko. Było to uczucie chwilowe, ale uderzyło go z impetem i jakiś ślad po nim pozostał na resztę dnia. Z pewnością nie zamierzał już być ostrożny przy Ukaiu. Pozwoli sobie na odrobinę luzu i beztroski. Wypełniony nowym zapałem i chęciami, zdecydował się to okazać jak najszybciej.

Takeda Ittetsu był prostym człowiekiem, toteż jego wyrazy uczuć nie bywały skomplikowane.

Kiedy wsiedli do czerwonego pojazdu, a blondyn wkładał kluczyki do stacyjki, Takeda nachylił się w jego stronę i pocałował jego szorstki od zarostu policzek. Ukai podniósł na niego swój zdziwiony wzrok i zastygł.

— Usta czekają — rzucił odrobinę żartobliwie, ale spojrzenie miał poważne.

Brunet, wiele nie myśląc, pocałował go także w usta.

Serca obu mężczyzn zrobiły fikołka i zatrzymały się na sekundę, czy dwie. Żaden nie spodziewał się takiego doświadczenia. Gdzieś tam zdawali sobie sprawę ze swoich uczuć, ale ten pocałunek przypieczętował ich realność, a także obustronność. Faktem było też, że po raz pierwszy całowali osobę, którą naprawdę kochali.

Przerwało im pukanie w szybę. Ukai natychmiastowo oderwał się od miękkich ust Ittetsu, otworzył okno i spojrzał pytająco na człowieka, który im przeszkodził.

— Tarasujesz przejazd! Rusz się, baranie! — rzekł podirytowany mężczyzna.

— Ale ja...

— Parkujesz jak idiota, a teraz... Jedź pan! — powtórzył i odszedł mrucząc pod nosem coś nieprzychylnego.

Keishin przekręcił klucz i ruszył. Takeda zaś siedział obok oszołomiony i czekał nie wiedzieć na co.

— Lubisz sztukę? — odezwał się po kilku minutach ciszy młodszy.

— Hm? — odwrócił się gwałtownie do przyjaciela.

— Spytałem, czy lubisz sztukę. Bo chciałem zabrać cię do muzeum sztuki — wyjaśnił, usadawiając się wygodniej w fotelu.

— Och... Byłoby cudownie — odpowiedział zaskoczony. To prawda, że przed chwilą się pocałowali, ale jeszcze nigdy nie byli na czymś, co mógł nazywać randką. Dlatego właśnie wewnętrznie wręcz skakał z radości, a na zewnątrz tylko szeroko się uśmiechnął. Ukai widząc tą reakcję, zrobił to samo. I jechali dalej szczerząc się jak idioci w akompaniamencie cicho grającej tanecznej muzyki i powiewu trzeszczącej klimatyzacji.

Dotarli na miejsce. W samochodzie ubrali nieco elegantsze ubrania, by nie wyjść na obdartych wieśniaków, a potem zapłacili za wstęp i znaleźli się wśród obrazów, rzeźb i przechadzających się ludzi.

Ukai Keishin lubił ładne rzeczy. Nie znał się na nich kompletnie, ale potrafił spędzić mnóstwo czasu na podziwianiu ich. Takeda z kolei wiedział na temat sztuki więcej. Jako nauczyciel literatury, siedział też w takich właśnie rzeczach.

Oglądali różne przedziwne dzieła znanych (lub też nie) autorów, a Ittetsu opowiadał, co wiedział. A można śmiało powiedzieć, że wiedział dużo.

Blondyn słuchał tego z ciekawością. Przynajmniej na początku, bo po paru minutach znudziła go historia rozwoju sztuki malarskiej, ale naprawdę nie chciał, by jego przyjaciel przerywał. Samo słuchanie jego głosu niezwykle go uspokajało i wprowadzało w miły nastrój.

— ... słuchasz mnie? — dosłyszał pytanie wyraźnie kierowane do niego. Spojrzał na bruneta zmieszany.

— Nie do końca... — przyznał i podrapał się po szyi zakłopotany.

— Cóż, nie jestem najciekawszym człowiekiem. To co mówię, zapewne też nie jest interesujące — stwierdził śmiejąc się, by zatuszować swój zawód.

Keishin położył mu dłoń na policzku, ale zdając sobie sprawę z tego, gdzie są, zaraz ją zabrał.

— Nie jesteś żywiołowy, czy błyskotliwy — oznajmił wyższy, a Takedzie już kompletnie zrzedła mina. Jednak jasnowłosy mężczyzna miał więcej do powiedzenia — Ale masz inne zalety. Mnóstwo innych zalet. Masz to, czego mi brakuje.

Starszy stał i gapił się na niego. Kompletnie zaniemówił.

— A wiesz... — kontynuował Ukai — nie słuchałem twoich słów, ale słuchałem głosu.

Takeda dalej stał skonsternowany. Jak miał na to odpowiedzieć? To brzmiało prawie jak wyznanie miłości. A w każdym razie, bardzo chciał tak to rozumieć. Potrząsnął głową, w celu pozbycia się nadmiaru myśli i uśmiechnął się szczerze.

— Chcesz słuchać dalej?

— Tak.

I słuchał.

***

Tego wieczora dojechali do plaży. Słońce wisiało nisko nad horyzontem roztaczając wokół leniwe światło. Woda oceanu pobłyskiwała raz za razem, a nad nią latały rozwrzeszczane mewy.

Ukai po wyjściu z samochodu od razu pobiegł po zimnym już piasku, zrzucają z siebie gdzieś po drodze koszulkę, i wpadł do falującej granatowej wody. Zamoczył się po pas, kiedy krzyknął:

— Chodź tu, Takeda! Jest fajnie!

Takeda niepewnie podszedł do brzegu i spojrzał na przyjaciela. Bez koszulki wyglądał niesamowicie. Mięśnie brzucha i klatki piersiowej wyraźnie odznaczały się pod napiętą opaloną skórą. Nie żeby zwracał na takie rzeczy szczególną uwagę, ale sam nie mógł się pochwalić podobnym ciałem. Zwykle nie miał kompleksów, ale przy Ukaiu zaczął się wstydzić.

Tak też wszedł do wody w ubraniu.

— Czemu... — zaczął Keishin, ale zamilkł. Towarzysz nie wyglądał na zbyt chętnego do rozmowy.

Zamiast pytać, zanurzył się do szyi i zaczął płynąć. Ittetsu pocieszony poszedł jego śladem.

Pływali chwilę nieśpiesznie, chłonąc cichą, melancholijną atmosferę wielkiego tajemniczego oceanu.

W końcu obaj stanęli na nogach i spojrzeli w dal, gdzie za falami zaczynała się chować wielka, pomarańczowa, zmęczona kula, przysłonięta tu i tam niewielkimi chmurkami, którym nadała cudowny odcień różu.

Ukai objął Takedę ramieniem i przyciągnął bliżej siebie. Znowu patrzyli na to urokliwe zjawisko razem. A gdy przedstawienie się skończyło, obaj uznali, że jest im potwornie mokro i zimno, toteż wyszli na brzeg i przebrali się w suche odzienie.

Nie chciało im się szukać miejsca na nocleg, dlatego rozłożyli siedzenia w samochodzie i okrywając się starym kocem, zasnęli w niewygodzie.

***

Na tej wycieczce czekał ich jeszcze jeden – ostatni – zachód słońca. I był to jedyny, który Ukai skrzętnie uprzednio zaplanował. Miał być on swego rodzaju pułapką, łapiącą dla niego Takedę. Tak, chciał zdobyć serce tego niezdarnego nauczyciela literatury japońskiej.

Po całodziennym zwiedzaniu, przeplatanym jazdą samochodem, zatrzymali się na poboczu, z dala od świateł miast i gwaru ulic. Było tu całkiem pusto, nie licząc różnorodnej roślinności i pojazdów mijających ich raz na kwadrans. W powietrzu roztaczał się zapach lata, wolności i beztroski. Każdy kolor, który widzieli był odrobinę wyraźniejszy niż zwykle, ale mogła być to też kwestia osoby, z którą spędzali te chwile.

Keishin zostawił włączone radio, kompletnie nie martwiąc się o akumulator. Potem wskoczył na maskę, wspiął się wyżej i znalazł się na czerwonym dachu. Niski brunet patrzył na niego niepewnie.

— Właź! — rzucił z góry młodszy. W jego głosie pobrzmiewała ekscytacja i niecierpliwość.

Ittetsu wgramolił się na dach z niewielką pomocą przyjaciela i już po chwili siedzieli opierając się o siebie, a powolna nastrojowa muzyka dalej przygrywała im z głośników.

Słońce ponownie zachodziło. I mimo, że przypominało to każdy inny zachód, to znowu było odrobinę inaczej. Tylko osoba pozostawała ta sama.

— To nazywam momentem idealnym, Takeda — odezwał się półgłosem.

— Hm? — spojrzał na niego z ukosa. Jego głowa spoczywała lekko na silnym barku blondyna. Musiał przyznać, że dla niego ten moment też był cudowny.

— Moment w którym myślisz sobie: tak, to z nim chcę spędzić resztę życia — rzekł poważnie, acz z uśmiechem.

— Brzmiało trochę jak oświadczyny — zauważył brunet i od razu zganił się w myślach za tą uwagę.

Ukai jednak jedynie się zaśmiał.

— Na to jeszcze nie pora — odparł w zamyśleniu — Ale nie szukaj nowej osoby do spędzania z nią życia, w porządku?

Tym razem to Ittetsu zachichotał pod nosem.

— Nigdy by mi to przez myśl nie przeszło.

— To dobrze — skwitował i objął Takedę, przytulając go do siebie. Brunet był od niego znacznie drobniejszy i dzięki temu idealnie wpasowywał się w jego ramiona. Mężczyzna uznał to za śmieszny, ale znaczący zbieg okoliczności.

W końcu zamierza go trzymać w ramionach przez resztę ich życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro