levyaku || niepoprawny romantyk
Lato zapowiadało się na ciepłe i słoneczne. Była to ulubiona pogoda Lev'a, dlatego bardzo się cieszył na ten nadchodzący czas. Tym bardziej, że Yaku zaprosił go do swojego domku na drzewie i powiedział, że mogą tam spędzić parę dni. Lev ponownie był uradowany, bo w głębi duszy nadal był dzieckiem, mimo że swoje 196 centymetrów mierzył.
Zanim jednak wybrał się do swojego przyjaciela, musiał się dobrze przygotować. Już od dawna darzył go ciepłymi uczuciami, toteż uznał tą okazję za idealną do zbliżenia się do niskiego, słodkiego Morisuke.
Wystukał na klawiaturze frazę „jak być romantycznym" i kliknął w pierwszy link. Uważnie przestudiował wszystkie rady, a potem najważniejsze przepisał dla pewności, że nie zapomni.
Teraz był gotowy.
— Hej, Yaku! — przywitał go ze swoim zwyczajowym głupim uśmieszkiem i niespodziewanie przytulił chłopaka.
— Wolnego, kolego! — powiedział i odepchnął od siebie Haibę — ty mi się tu nie przymilaj, widzę, że coś kombinujesz — pogroził mu palcem, ale wpuścił go do mieszkania.
Następnie wzięli wszystkie potrzebne rzeczy i zanieśli je na podwórko.
Drewniany domek był mały, ale Yaku nie robiło to różnicy, bo sam był drobnej budowy. Nie mógł w nim co prawda stanąć bez schylania się, ale spokojnie dawał radę przemieszczać się po tych czterech metrach kwadratowych.
Lev z kolei ledwo zdołał się wcisnąć przez niewielkie wejście, przy czym dwa razy przywalił głową w sufit i raz kolanem w krawędź podłogi.
— Auu, to boli — jęczał, kuląc się na deskach i rozmasowując obolałe miejsca.
— Nie mazgaj się, bo jeszcze mamy jedzenie do wniesienia — powiedział oschle szatyn, ukazując się właśnie w otworze wyjściowym. Postawił na podłodze dwie butelki soku i począł schodzić po drabince.
Lev z zawodem patrzył jak znika i westchnął smutno. Yaku zawsze był dla niego ostry, a Haiba nie wiedział czemu. Przecież tak się starał.
Kiedy starszy wrócił z siatką owoców, wgramolił się do środka i siadł obok pierwszoklasisty.
— No, gdzie cię boli? — spytał pośpiesznie.
— Tu i tu — pokazał na miejsca, które przestały już boleć, ale bynajmniej nie zamierzał tego przyznawać. Może zostanie mu okazane choć trochę współczucia.
Yaku nachylił się nad jasnowłosym i ucałował go w głowę, a potem cofnął się i dotknął ustami także jego kolana.
Lev patrzył na to zdumiony, ale po chwili na jego usta wypłynął ogromny uśmiech.
— Podobno całowane miejsca mniej bolą — stwierdził niepozornie Morisuke z lekkim rumieńcem na twarzy. — A teraz jazda do roboty, nie będę łaził sam — prychnął z dezaprobatą i wyszedł.
— Hej, Yaku! Złe kolano! — krzyknął za nim w nadziei, ale w odpowiedzi usłyszał tylko „weź się wypchaj", więc zrezygnował i poszedł pomóc przyjacielowi.
***
Tej nocy pogoda była ładna, więc mogli zobaczyć księżyc i całe mnóstwo gwiazd. Chcąc podziwiać ten piękny widok, usiedli pod drzewem i oparli się o pień.
— Widzisz te gwiazdy, Yaku? — zwrócił się cicho do towarzysza — wyglądają jak biedronka.
— Co?
— Tak, tak... Kiedyś ta biedronka była wielkim wojownikiem i pokonała greków w południowej wojnie. — kontynuował zamyślonym głosem.
— Nie ma czegoś takiego — odezwał się zdezorientowany szatyn.
Lev zarumienił się, zrozumiawszy, że został przejrzany.
— Cóż, ale mogłoby być...
— O co ci chodzi? — spytał, ale bardziej zauroczony głupotą przyjaciela, niż z pretensją.
— Chciałem być romantyczny — odparł z zapałem. Morisuke spojrzał na niego z niedowierzaniem i zaśmiał się — Nie zadziałało, co? — dodał zrezygnowany.
— Nie bardzo — powiedział i odnalazł dłoń Haiby, by potem nakryć ją swoją.
Lev rozpromienił się od razu i splótł ich palce. A potem zamiast na gwiazdy, gapił się na słodkiego szatyna.
***
Lev zapewnił Yaku, że „zna miejsce". Yaku nie wiedział do końca, co ma to oznaczać, ale widząc radość i ekscytację przyjaciela, nie mógł się nie zgodzić. Szli trochę przez miasto, przebyli park i znaleźli się nad niewielką rzeczką, z szerokimi opadającymi brzegami pokrytymi wysoką trawą i polnymi kwiatami. Zeszli niżej i usadowili się wśród roślin.
— Więc po co tu przyszliśmy? — spytał ciekawy Yaku.
— Po co? — powtórzył, kładąc się na ziemi — po nic, tak myślę. Zawsze przychodziłem tu sam, więc... — zamyślił się na moment — Jak teraz o tym myślę, to jest to głupie — zaśmiał się i podrapał po karku zakłopotany.
— Nie, chyba nie — odparł z wolna Yaku — podoba mi się tu — przyznał. Nie było to miejsce niezwykłe, wręcz przeciwnie. Zwyczajna rzeka, zwyczajna trawa, zwyczajne kwiaty i to samo niebo, co wszędzie. Tylko obecność Leva była tu niezwykła i chyba właśnie to go oczarowało.
Haiba przewrócił się na bok, plecami do szatyna i zaczął zrywać małe kwiatki rozsiane wokół. Jedne białe, inne żółte, czy różowe, ładnie się ze sobą komponowały.
— Co robisz? — Morisuke nachylił się nad przyjacielem i spojrzał mu przez ramię. — co to?
— To będzie wianek — odpowiedział dumnie i kontynuował pracę. Yaku w końcu oparł ramiona o tors chłopaka i przyglądał się jego pracy.
— I już — oznajmił radośnie Lev, podnosząc się do siadu, przez co zrzucił z siebie Yaku — Wybacz, Yaku, chcesz dalej na mnie leżeć? — rzucił w żartach, a wtedy policzki starszego zapłonęły jasną czerwienią. Trzecioklasista nie lubił być przyłapywany na lubieniu Leva. A zdarzało mu się to zdecydowanie zbyt często.
— Och, po prostu daj już ten wianek — rozkazał i sięgnął po splecione kwiaty, ale ręka jasnowłosego powędrowała w górę, poza jego zasięg.
— A kto powiedział, że to dla ciebie?
Yaku jeszcze bardziej się zaczerwienił, tym razem ze wstydu. Właśnie, kto tak powiedział? Oczywiście nikt. Nastolatek po prostu z góry założył, że tak jest, bo był pewien, że Lev chce w jakiś sposób dotrzeć do jego kolczastego serca. Nie poddał się jednak temu żenującemu nastrojowi i spojrzał wprost w oczy roześmianego Haiby.
— Przecież żartuję, nie musisz się tak dąsać — powiedział Lev i założył Morisuke kolorowy wianek na głowę, a potem prędko złapał go za twarz i dał buziaka prosto w usta. Tak samo szybko się odsunął, gotowy na gniew swojego wojowniczego libero. Ten jednak siedział tylko zamyślony.
— Nie zamierzasz mnie kopnąć w tyłek? — spytał zdumiony.
— Ten jeden raz mogę sobie odpuścić — mruknął i położył się wśród trawy, a zaraz obok niego wylądował Lev.
— Podziałało? — odezwał się po chwili ciszy Haiba.
— Niby co? — odwrócił głowę w jego stronę.
— Trik z kwiatami.
— Trik?
— Noo... Przeczytałem, że jak zrobię coś takiego, to dziewczyna zakocha się we mnie od razu! — wyjaśnił z zapałem — I co? Zakochałeś się, Yaku? — złączył ich czoła z uśmiechem i objął go ramieniem.
— Że co? — wydusił, kompletnie nie zorientowany w sytuacji. — Gdzie niby przeczytałeś... Nie. Po pierwsze, to nie jestem dziewczyną!
— Ależ to to samo — tłumaczył się.
— Niby jak?? Spójrz na mnie, Lev! — złapał go za koszulkę i potrząsnął nim — teraz to mam wielką ochotę cię skopać.
— No już, już. Chciałem cię tylko uwieść, nie denerwuj się tak — próbował go uspokoić, uśmiechając się przy tym z zakłopotaniem. — To podziałało, czy nie?
Yaku westchnął z irytacją, położył się na plecach i spojrzał w jasne niebo.
— Nie musiałeś mnie uwodzić, idioto — rzekł niegłośno.
Lev rzucił mu zdziwione spojrzenie, a po chwili namysłu przysunął się bliżej szatyna i położył mu głowę na brzuchu.
Skoro nie został zabity za pocałunek, z tym też warto spróbować.
Na szczęście trzecioklasista nie zrobił nic, poza uniesieniem ramienia i ułożeniem dłoni na szyi szczęśliwego Haiby.
W takich chwilach Yaku widział Leva jako wielkiego, radosnego głupka, a musiał też dodać, że był to głupek, którego kochał.
***
Kiedy znaleźli się w swoim drewnianym domku, Yaku dojrzał leżącą na podłodze kartkę. Podniósł ją i przeczytał słowa.
— Masz piękne oczy, cichy wielbiciel.
Potem spojrzał ze zmęczonym niedowierzaniem na Leva i westchnął, ni to rozbawiony, ni zirytowany.
— Lev? — pomachał mu kartką przed uśmiechniętą twarzą. — Wiesz coś na ten temat?
— Może tak, a może nie — odpowiedział i zatrzepotał rzęsami.
Morisuke sięgnął po telefon i ukradkiem przejrzał się w ciemnym ekranie.
— Nie są takie niezwykłe — mruknął do siebie, a następnie schował kartkę do kieszeni. — Znów coś kombinujesz, Lev — spojrzał na niego wzrokiem wszystkowiedzącego.
— A skąd — machnął ręką. — Po prostu robię to, co zwykle.
— A co robisz zwykle?
— Poluję na ciebie — odpowiedział, rzucając się na bezbronnego Yaku. Czym prędzej zamknął go w uścisku, zaplatając kończyny na plecach szatyna.
Yaku nie próbował się wyrwać, gdyż wiedział, że kiedy Haibę weźmie na przytulanie to nawet boska siła go nie powstrzyma. Tak też zdecydował się znaleźć w tym uścisku jakąś przyjemność, co zresztą wcale nie było takie trudne.
W końcu jasnowłosy oderwał się od niewielkiego ciała Morisuke i spojrzał na niego z ciekawością.
— Nie masz mnie czasem dość? — spytał, ale bez smutku. Chciał po prostu wiedzieć, bo to przecież nie tak, że zależnie od odpowiedzi przestałby swojego libero irytować. Co to, to nie.
Yaku nie odezwał się. Przyzwyczajony był do wypominania Levowi jego okropnej osobowości i głupoty, ale tak naprawdę wcale mu nie przeszkadzała. No może odrobinę, ale też to w nim uwielbiał. Mimo wszystko nie chciał być dla niego zbyt ostry, już dość mu nagadał podczas treningów.
— To jak? Tak? Nie? Trochę, a nawet bardzo? — dopomniał się młodszy.
— Cicho bądź — odparł, zamykając mu usta swoimi.
Haiba nieczęsto dostępował zaszczytu całowania swojej sympatii, ale kiedy to się działo, ogarniało nieziemskie szczęście. Tak też nie zamierzał pozwolić swojemu szczęściu zwiać.
Kiedy Yaku chciał się odsunąć, jasnowłosy złapał go za oba policzki i zatrzymał przy sobie. Niestety okazało się to nie najlepszym pomysłem, bo już po dwóch sekundach dostał po żebrach.
Syknął zaskoczony i złapał się za bolące miejsce.
— Jak mówię dość, to dość — rzekł poważnie Morisuke, ale jego lekko zaczerwieniona twarz zdradziła jego prawdziwe uczucia.
— Czemu to zawsze ty decydujesz? — spytał żałosnym głosem, wiedząc, że tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie.
— Bo... Bo — zamyślił się na chwilę — Jestem twoim senpaiem!
Lev patrzył się na niego wielkimi oczami.
— Ale przecież jesteś malutki. — zauważył niewinnie.
Yaku zmrużył oczy, uniósł ramię i wymierzył porządny cios w bok Haiby.
— Auu! — zawył.
Szatyn usiadł i oparł się o leżącego nastolatka z satysfakcją. Cieszył się, że ma go przy sobie, nawet tak nieposłusznego.
***
Tego dnia w sąsiednim mieście odbywał się festiwal. Oboje kochali takie okazje, bo mogli się najeść, pooglądać fajerwerki i przechadzać się ładnie oświetlonymi alejkami. Dlatego też przyodziali odświętne stroje i ramię w ramię powędrowali na miejsce odbywającego się zdarzenia.
— Chcesz coś zjeść, Yaku? — spytał Lev, kiedy dotarli na miejsce.
— Nie. — odparł, bardziej zainteresowany niedalekim już pokazem fajerwerków.
— To kupię nam takoyaki — powiedział i pobiegł do stoiska, gdzie sprzedawano wspomniane danie. Morisuke westchnął z rezygnacją, ale odebrał od towarzysza wykałaczkę z nabitymi na nią kulkami i zaczął jeść.
— Chodźmy tam, będzie lepiej widać pokaz — zaproponował Haiba. Potem chwycił szatyna za rękę i pociągnął go za sobą. Do tej pory pochłonięty jedzeniem Yaku, zdziwił się na ten czyn. Tym bardziej, że Lev nie puścił jego dłoni przez całą drogę do wyznaczonego miejsca. Dokończył jednak swoje takoyaki bez słowa, nie chcąc przerywać tej miłej chwili.
Lev zdawał mu się błyszczący. To dziwne wyrażenie, ale utkwiło w głowie trzecioklasisty i nie chciało jej opuścić. Lev naprawdę promieniał i rozsiewał wokół siebie blask. Może była to zasługa jego radości, zadowolenia, a może jeszcze innego uczucia, którego Yaku póki co nie zidentyfikował.
Zasiedli wspólnie na trawie i podziwiali fajerwerki. Kolorowe mieniły się na ciemnym niebie i rozświetlały wieczór. Były niezwykłe, to prawda, ale Morisuke z nieznanego powodu nie mógł przestać się gapić na jeszcze niezwyklejszą rzecz, w dodatku siedzącą tuż obok niego. Podobała mu się znacznie bardziej niż piękne wzory na niebie, nawet tak niesamowite.
— I co? Fajne, nie? — zwrócił się Lev do Yaku po skończonym pokazie.
— Tak — pokiwał niemrawo głową. — Chyba przegapiłem większość z tego — przyznał zmieszany i odwrócił wzrok.
— Jak to?! Ale już za późno! Co ty niby robiłeś, Yaku? — wymachiwał rękami oburzony. Według niego żal przegapić tak cudowne zdarzenie, dlatego przykro mu było, że jego przyjaciel nie widział tego, co on.
— Nie martw się, widziałem coś znacznie lepszego — odparł z delikatnym zauroczonym uśmiechem i zaraz zbliżył się do jasnowłosego, by pocałować go w policzek.
Lev moment się zastanawiał, aż zawyrokował:
— Gdy jesteśmy sami, robisz się strasznie łagodny — przerwał, dając Yaku moment na odpowiedź, ale jej nie dostał, więc zapytał — jakiś powód?
— Co ty. Ja nic nie wiem na ten temat — wzruszył ramionami i oczywistym było, że wie wszystko na ten temat.
— Jednak cię uwiodłem — stwierdził z zadowoleniem Lev i nachylił się nad szatynem, porządnie naruszając jego przestrzeń osobistą.
— Nie ma mowy. — prychnął zerkając na Haibę z ukosa.
— O tak. Wiedziałem, że jestem dobrym uwodzicielem. Internet mnie nie zawiódł.
— Internet? — spytał podejrzliwie.
— No jasne! Czytałem taki artykuł, gdzie powiedzieli mi co robić, żeby zdobyć dziewczynę. — odpowiedział niezwykle z siebie dumny.
— Znowu to samo? — zwrócił twarz ku niemu i niewiele ich dzieliło od zetknięcia się nosami — Czy ty zrobiłeś w te wakacje choć jedną rzecz z własnej inicjatywy? — w jego głosie pobrzmiewało raczej rozbawienie niż złość, a Lev na szczęście to wyczuł.
— Tak, teraz.
— Niby co... — nie zdołał wydusić więcej, bo Lev napadł na jego usta i przygwoździł go do ziemii.
Całowali już się wcześniej, ale tym razem było inaczej. Nie przerwali po chwili, ani nie spieszyli się. I przede wszystkim oboje tego chcieli. Yaku nie zamierzał też narzekać na cokolwiek, ani odpychać od siebie Haiby.
Tym razem pozwolił sobie go lubić bez żadnych ograniczeń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro