Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

daisuga || w końcu cię kocham

Rodzina Daichiego posiadała niewielki drewniany domek w górach. Znajdował on się dwie godziny pociągiem od ich miejsca zamieszkania i stał w pobliżu pięknego dzikiego jeziora. Niedaleko mieszkało parę rodzin, ale był to na ogół dość odgrodzony od miast i wsi teren. W tym roku jednak rodzice Sawamury mieli inne plany na urlop, więc pozwolili synowi pojechać do domku ze swoim przyjacielem lub jak kto woli chłopakiem. Nic nie było oficjalne, ale było przynajmniej oczywiste.

Sugawara bardzo ucieszył się z propozycji i z miejsca na nią przystał. Po niewielkich przygotowaniach wsiedli do pociągu z walizkami i pojechali.

Domek, trzeba przyznać – urokliwy, posiadał jedno wielkie pomieszczenie, łączące salon i kuchnię, dwie osobne sypialnie, w tym jedna z dużym łóżkiem, a druga dla dzieci, oraz szeroki taras, na którym rodzina Sawamura spędzała zwykle leniwe popołudnia. Domek otaczał piękny ogród, obecnie trochę zarośnięty, ale zdecydowanie do odratowania. Mieli też stąd widok na spokojne jezioro, a także drugi brzeg, gdzie dalej ciągnął się las.

Wnieśli swoje bagaże i stanęli na środku salonu, zastanawiając się, gdzie powinni spać.
Opcji mieli wiele, ale najgłębiej przez nich rozważaną okazała się sypialnia dla dwojga. Obaj bardzo chcieli ją wybrać i obaj się tego wstydzili.

— Mógłbyś spać na dużym łóżku — podjął nareszcie Daichi. On był tu panem domu, dlatego on powinien przejąć inicjatywę.

— Oczywiście — zgodził się lekko — a co z tobą? — spojrzał przyjacielowi w oczy i stali tak moment bez słowa.

— Hm. — brunet wbił wzrok w ziemię — Mogę spać w dziecięcym, albo w salonie, albo...

— Albo ze mną — dokończył za niego.

— Mógłbym? — spytał niezręcznie.

— Mógłbyś — odparł z ulgą, kładąc czule dłoń na jego policzku.

Nigdy się nie całowali. Ogólnie tak, ale nie ze sobą. Dziwne było przejście do małżeńskich zwyczajów, jeszcze przed pierwszym pocałunkiem, ale chyba tacy już byli. Poza tym Suga obiecał sobie, że niedługo owy czyn zainicjuje, więc nie było się czym martwić.

Jednak nie teraz. Jeszcze nie.

Cofnął rękę i z ciepłym uśmiechem udał się do ich sypialni, by rozpakować rzeczy. Daichi podążył jego śladem.

***

Po smacznej kolacji, przygotowanej przez Sugawarę (był niezwykłym kucharzem), posiedzieli trochę na tarasie w ostatnich promieniach słońca. Komary ich gryzły, ale byli zbyt zajęci rozmową, żeby się tym interesować. Dopiero kiedy szli spać, wszystko zaczęło ich swędzieć.

Ku zdziwieniu obu chłopców, spędzenie nocy obok siebie wcale nie był takie niezręczne i kłopotliwe. Spali już w swoim towarzystwie wcześniej, choć było to na obozach, lub na osobnych łóżkach. Teraz odczuli, że właściwie w jednym łóżku jest im znacznie wygodniej. Nie trzeba było wychylać ręki za kołdrę, by złapać drugiego za dłoń. Ani mrużyć oczu, usiłując dostrzec w ciemności twarz śpiącego przyjaciela. Ani wychodzić spod kołdry w celu wtulenia się w tego drugiego.

Tak, niewątpliwie takie łóżka posiadały całą masę zalet.

***

Rano po przebudzeniu, Koushi pocałował usta leżącej obok postaci, jakby robił to codziennie. Istotnie robił, choć tylko w wyobraźni.
I prawdopodobnie tym razem był święcie przekonany, że to także jego wymysły, gdyż spanie w objęciach Daichiego bynajmniej realne mu się nie zdawało.

Dopiero po fakcie uświadomił sobie, że wszystko jest prawdziwe. Nie miał tylko pojęcia, czy to powód do radości, czy paniki.

— Pocałowałeś mnie? — spytał wprost Daichi nie otwierając oczu. Bał się, że gdy to zrobi, czar pryśnie.

— Tak myślę — odparł zakłopotany. Zdążył już usiąść skrzyżnie na materacu.

Wtedy brunet odważył się otworzyć oczy, a kiedy ujrzał zagubienie wymalowane na twarzy Sugi, natychmiast się podniósł i go przytulił.

— Możesz to robić kiedy zechcesz — oznajmił, kreśląc mu na plecach różne wzorki.

Jasnowłosy oddalił się, żeby spojrzeć na twarz chłopaka.

— Ty też – mruknął, a potem musnął jego usta, jakby na zaczepkę. Po tym wyskoczył z łóżka, przeciągnął się i szeroko uśmiechnął. — A śniadanie robisz ty — wskazał na niego palcem z rozbawieniem, zaraz przed opuszczeniem sypialni.

„To nie było sprawiedliwie" – pomyślał Sawamura, ale naprawdę był zupełnie szczęśliwy.

***

Woda w jeziorze była przyjemnie chłodna, ale nie zimna. Miło było przebrać się w kąpielówki, zabrać ze sobą drugie śniadanie i popływać trochę, a potem wygrzewać się na słońcu do obiadu.

Daichi i Sugawara dokładnie tak postąpili.

A kiedy zasiedli na kocu, żeby się pożywić, Suga się odezwał.

— Chyba jeszcze nie podziękowałem ci porządnie.

— Ale za co? — zwrócił na niego pytający wzrok.

— Za zaproszenie. — odparł i posłał mu śliczny uśmiech. Jeden z tych, przez które Daichiemu robiło się ciepło.

— Nie ma sprawy, naprawdę! — zamilkł i wpatrywał się w jasne oblicze przyjaciela.

— Jest coś co chciałbyś w zamian? — spytał, wkładając do ust kolejną porcję ryżu.

— Nie, ty mi wystarczasz.

Suga się zaśmiał, ale ponowił pytanie.

— Na pewno jest coś, co byś chciał. — rzucił mu przebiegłe spojrzenie.

— Cóż... taka jedna rzecz — przyznał Daichi, również się uśmiechając.

— Jaka? — zbliżył się do niego tak, że naprawdę niewiele dzieliło uch usta od zetknięcia się. — jedno słowo i zrobię, co zechcesz. — kontynuował swoją gierkę. Musiał przyznać, że drażnienie się z Sawamurą dawało mu mnóstwo frajdy.

— Mógłbyś... — zrobił pauzę, wpatrzony w miękkie wargi jasnowłosego jak zaczarowany — Gotować codziennie obiad.

Koushi wydał westchnienie zdziwienia i odsunął się na bezpieczną odległość. Skrzywił twarz niemal niezauważalnie i odwrócił wzrok.

— Dąsasz się? — spytał Daichi. Uważał, że żart całkiem mu się udał, ale chyba Sugawara naprawdę na coś liczył.

— Skądże — uśmiechnął się jak zwykle — będę gotować ci obiady.

— Oj no — przysunął się do przyjaciela — nie mówiłem poważnie. Gotujmy na zmianę.

Potem trącił go ramieniem na rozluźnienie. Suga faktycznie się zaśmiał – szczerze, i oparł głowę na barku bruneta.

— Ale nadal nie masz nic w zamian. — przypomniał.

— Mam ciebie. — rzekł tonem wyrażającym oburzenie, że Sugawara nadal tego nie zrozumiał.

— Ale... — przerwał, bo poczuł coś niespodziewanego i wilgotnego na czole. Podniósł wzrok na wyszczerzonego i widocznie zadowolonego z siebie chłopaka. Potem został zaatakowany buziakiem w nos, a wszystko zostało zwieńczone wolnym pocałunkiem w usta.

— Mimo wszystko nie mogłem się tobie oprzeć — powiedział i objął roześmianego Koushiego. Ten położył głowę na jego kolanach i pozwolił Daichiemu bawić się jego szarymi włosami.

Nie mieli najmniejszej ochoty przerywać, ale w końcu zmęczyło ich siedzenie na słońcu, więc wrócili na zacieniony taras. Powinni zająć się obiadem, ale zamiast tego siedli na rozkładanych krzesłach z regulowanym oparciem i chłonęli spokój świata ich otaczającego. Na co dzień męczyło ich mnóstwo spraw, ale tu mogli o nich chwilowo zapomnieć.

— Musisz lubić tu przyjeżdżać — odezwał się Sugawara i rzucił przyjacielowi przelotne spojrzenie spod przymkniętych powiek.

— Lubię — potwierdził — ale nie zawsze jest tu tak spokojnie. Młodsze rodzeństwo szaleje. Zabierają czasem ze sobą znajomych ze szkoły — wzruszył ramionami.

Koushi pokiwał głową i zapadła cisza. Nie przeszkadzała im jednak. Po niedługiej chwili Daichi wstał i oznajmił.

— No, to idę zrobić ten obiad.

— Pomogę! — Zerwał się z krzesła, ale Sawamura od razu go usadził.

— Zrobiłeś nam drugie śniadanie — rzekł, ucałował go w policzek i zniknął w wejściu do domku.

Sugawara zaś siedział dalej z brodą opartą o dłoń. Nie w smak mu był taki podział obowiązków, ale musiał przyznać, że naprawdę wygodnie siedziało się w cieniu na tarasie. Szkoda tylko, że bez Sawamury.

***

Następnego dnia postanowili wybrać się na wycieczkę w góry. Nie mieli ochoty na szalone wspinaczki, raczej dłuższy spacer z widokami. Mimo to szlak bywał trudniejszy, a wtedy Suga, nie przepadający za tego typu wysiłkiem, wzdychał zmęczony.

— Oj, nie wzdychaj tak już jak stary dziad — zaśmiał się Daichi, podając mu rękę, by łatwiej było mu wejść na kolejny stopień, będący niewielkim głazem.

— Ostatnio nie gram w meczach, to mam gorszą kondycję — zauważył sprytnie, ale przyjął pomoc i wszedł wyżej.

— Na górze odpoczniemy. — pocieszył go, wznawiając marsz.

— A potem czeka nas droga w dół — przypomniał niepocieszony.

Tym razem to brunet westchnął, ale nie skomentował już słów przyjaciela.

Niedługo potem dotarli na szczyt, który nie był zresztą szczególnie wyeksponowany. Góra była raczej łagodnie zakończona, z rozlewającą się na zbocza zieloną łąką.

Sugawara od razu zrzucił z siebie plecak i zatopił się w miękkim, łaskoczącym, zielonym dywanie.

— No nareszcie! — ucieszył się, zamykając oczy — teraz to już się nie podniosę.

Daichi także odłożył na ziemię bagaż, a potem stanął nad jasnowłosym zasłaniając mu słońce.

— Czyli nie wracamy dziś do domu? — spytał zaczepnie brunet.

— Nie. — odparł uśmiechnięty.

Wtedy Sawamura rzucił się niespodziewanie na towarzysza i zaatakował go jednym ze swoich chaotycznych przytulasów. Oboje zaśmiali się wesoło i zaczęli turlać po łące.

— Stop — wydyszał w końcu Koushi, wyplątując się z uścisku — miałem odpoczywać. — rzekł pretensjonalnie, ale mimo wszystko nadal się uśmiechał.

Daichi odpuścił i położył się na brzuchu, żeby móc przyglądać się łagodnej twarzy przyjaciela. Suga nic sobie z tego nie robił, po prosu przymknął powieki i pozwolił promieniom słońca łaskotać jego skórę, a mrówkom spacerować po łydkach.

Daichi dalej wpatrzony w jego oblicze, uśmiechnął się lekko. Był to dla niego najpiękniejszy widok na świecie. Zastanawiał się teraz, dlaczego przez tyle lat nie dostrzegł niezwykłości Sugawary. Byli blisko, ale chłopak nie zdawał się szczególnie cudowny, raczej zwyczajny. Och, jak bardzo Daichi się wtedy mylił.

— Jesteś najbardziej niezwykłą rzeczą, jaka mi się przytrafiła — wymsknęło mu się, zanim zdołał powstrzymać te wyznanie. Drugi nastolatek jednak już spał w najlepsze, a przynajmniej to usiłował upozorować. Mruknął tylko zadowolony i pozwolił przyjacielowi dalej się nim zachwycać.

***

Przed domkiem znajdował się niewielki ogród. Rosło w nim trochę kwiatów i kilka krzewów z owocami. Nie były w najlepszym stanie, ale co roku dało się je jakoś odratować i kwitły od nowa i od nowa.

Kiedy Daichi i Sugawara tu przyjechali szybko zajęli się plewieniem, podlewaniem i nawożeniem. Potem zaczęli się zamieniać i siedzieli w ogrodzie pojedynczo, podczas gdy drugi gotował lub sprzątał. Podział obowiązków akurat wypracowali sobie idealnie.

Tego dnia nadeszła kolej Sawamury na zajmowanie się roślinami. Po skończonej pracy, której i tak nie było zbyt wiele, wpadł na pewien pomysł.

Uciął nożycami kilka ładniejszych kwiatów, zebrał je w bukiet i ruszył do domku, gdzie Suga miał już nakładać do stołu.

Zajrzał do kuchni i zobaczył Koushiego stojącego przy kuchence. Prezent dla niego trzymał cały czas za plecami.

— Już wróciłeś? — spytał luźno jasnowłosy, odwracając się do nieśmiało podchodzącego chłopaka — co się tak skradasz?

Daichi zaśmiał się nerwowo i zarumienił lekko. To prawda, że z Sugą znali się bardzo dobrze i dochodziło już między nimi do bliższego kontaktu, ale podarowanie mu kwiatów to co innego. Był to gest niewinny i uroczy w swej naturze, a Daichi bał się, że zbyt dziecinny. Sugawara by go nie wyśmiał, ale co jeśli spojrzy na to pobłażliwym okiem.

— Mam coś dla ciebie — rzekł nareszcie i ukazał mu bukiet białych ślicznych kwiatuszków. Wyglądały całkiem skromnie, ale naprawdę czarująco.

Koushi stał moment zdumiony, wpatrując się w podarunek. Potem przyjął go z wielkim uśmiechem i spojrzał brunetowi w oczy.

— Jejku, to takie słodkie — skomentował ciepłym głosem, muskając delikatne płatki kwiatów. — Och — znieruchomiał, nagle sobie o czymś przypominając — spalę obiad!

Po tych słowach wcisnął Daichiemu z powrotem bukiet do rąk i zajął się ich posiłkiem.

— Wstawisz do wazonu, kochanie? — rzucił przez ramię, niewiele myśląc nad tym, co mówi. Dopiero kiedy ponownie zwrócił się w stronę garnków jego twarz zmieniła barwę na różową. Nie planował zwracać się do Daichiego w ten sposób. Samo się powiedziało, jak by to stwierdzili młodsi koledzy z drużyny. Teraz pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że przyjaciel tego nie dosłyszał albo szybko o tym zapomni.

Bynajmniej, Daichi nie zamierzał zapomnieć. Nigdy, przenigdy, nawet w obliczu końca świata. Nie wiedział, co Sugę skusiło na takie słodkie przezwiska, ale nie zamierzał tego roztrząsać. Postąpił za jego poleceniami i wstawił bukiet do wazonu, który następnie ustawił na stole. Prezentował się naprawdę ładnie i pasował do wystroju.

Dalej zakłopotany Sugawara podał do stołu i zasiedli do obiadu. Podczas tego nie odzywali się prawie wcale.

A kiedy skończyli, Sawamura wstał i oznajmił, kładąc nacisk na ostatnie słowo:

— Mogę pozmywać, kochanie.

Koushi westchnął trochę rozbawiony, trochę zawstydzony i rzucił przyjacielowi tajemnicze spojrzenie.

— Tamto było przypadkowe — powiedział, podczas zanoszenia naczyń do zlewu.

— Wolałbym, żeby jednak nie — przyznał ten drugi.

— Hm? — zatrzymał się i wbił wzrok w głupio uśmiechniętego Daichiego.

— Oj no. Nazywaj mnie swoim kochaniem. — rzekł bez zbytniej pewności siebie.

— Skoro tak — jasnowłosy wzruszył ramionami, ale nie dodał „kochanie", na co skrycie liczył Daichi.

Ten ostatni, starając się już nie rozpraszać, zajął się zmywaniem. I tylko ciepłe ręce oplatające go w pasie oraz twarz wtulona w jego plecy, przeszkadzały mu w całkowitym skupieniu się na wykonywanej czynności.

***

Nadszedł dzień powrotu do domu. Trochę im było żal opuszczać to urokliwe, pełne miłości miejsce, ale też miło będzie w końcu znaleźć się wśród rodziny i znajomych twarzy.

Wsiedli do pociągu, znaleźli dobre miejsce i usadowili się obok siebie, Daichi przy oknie, a Sugawara oparty o jego ramię. Nie zamierzał spać, po prostu tak było mu wygodniej.

— Nie za szybko? — odezwał się Suga.

— Raczej nie...? Pociągi jeżdżą nieraz szybciej. — odparł zmieszany Sawamura.

— Nie, nie to. Mówiłem o naszej relacji. — wyjaśnił z rozbawieniem.

— Ach tak — westchnął zakłopotany. Zawsze czuł się jak idiota, kiedy dochodziło do nieporozumień. — Nie sądzę. Znamy się trzy lata, więc...

— Niby tak — odmruknął — tylko się upewniam. Wiesz, w końcu to ja pierwszy cię pocałowałem, a potem... no wiesz.

Daichi nie do końca wiedział, ale i tak kiwnął głową.

— Jest dobrze. Jest idealnie — rzekł poważnie, a potem na potwierdzenie swoich słów splótł dłonie z Koushim.

„W końcu cię kocham" – dodał w myślach, nie mając odwagi wypowiedzieć tych słów na głos.

Choć miał wrażenie, że Suga i tak wiedział. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro