Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

bokuaka || zakochany pan kundla

Bokuto był powszechnie uważany za całkiem beztroskiego bezmyślnego człowieka, toteż ludzie nie bali się go prosić o przysługi w różnych sprawach. Tak też i zachowali się państwo Satou, kiedy mieli wyjeżdżać za granicę. Przyszli pod drzwi naiwnego chłopca, wręczyli mu torbę z nieznaną zawartością, a pani Satou zawołała:

— Okoń, chodźże no tu!

— Okoń? — zdziwił się chłopak, ale zrozumiał, kiedy usłyszał szczekanie, a zaraz potem ukazał się przed nim niewielki kundel, szczekający wesoło. Wyglądał prawie jak Koutarou po udanym ataku w meczu.

— Ale słodziak! — skomentował, przykucnął i podrapał Okonia za uchem.

— Wrócimy po niego za dwa tygodnie, miłej zabawy. — oznajmił pan Satou i oboje rozpłynęli się w powietrzu.

— Będziemy się bawić wyśmienicie, Okoniu — powiedział i wpuścił zwierzę do środka.

***

Po południu odwiedził go Akaashi w celu podzielenia się ciastkami owsianymi, które upiekł tego ranka. Potem mieli też w planach oglądać razem film.

— Co to jest? — wykrztusił, gapiąc się na burą kulkę kręcącą się wokół nóg dumnego Bokuto. Brunet wszedł do środka, odstawił ciastka na komodę i spojrzał na przyjaciela wyczekująco.

— To Okoń — rzekł niezwykle zadowolony z faktu, że mógł opowiedzieć o swoim nowym, czasowym nabytku — Jest... psem! — wyszczerzył się w uśmiechu, a następnie pogłaskał chaotycznie równie szczęśliwego Okonia.

— Nie pytam, czym jest — zrobił pauzę na szybkie westchnienie — pytam, skąd go wytrzasnąłeś?

— No... ten — zamyślił się — Pan Satou go przyprowadził — wzruszył ramionami — na dwa tygodnie.

Akaashi znowu westchnął i przyłożył rękę do czoła, w geście zmęczonego niedowierzania.

— Jak ci się znudzi po dwóch dniach, ja się nim zajmował nie będę — oznajmił poważnie — tu masz ciasteczka — wskazał na talerz, uprzednio postawiony na komodzie.

— Ciastka!! Aghaaaashii, jesteś kochany! — wykrzyknął, a potem przytulił sztywno stojącego Keijiego. Ten ostatni zarumienił się wewnętrznie, o ile było to możliwie i odkaszlnął, wydostając się w objęć umięśnionego chłopaka.

— Co chcesz dziś oglądać, Bokuto? — rzucił spokojnie.

— Mogę wybrać? Naprawdę? — zaświeciły mu się oczy — To chcę b-

— Nie Bambi — wtrącił Akaashi, a Koutaro zrobił minę zbitego szczeniaka. Jeśliby spojrzeć poniżej, można zauważyć, że Okoń robił dokładnie to samo, a nawet efektowniej.

— Proszę, proszę, proooszę — złożył ręce błagalnie, a kiedy to nie podziałało, uwiesił się na szyi towarzysza.

— Oglądamy to co tydzień od pół roku — rzekł głosem męczennika — daj mi przerwę, Bokuto.

— A jak obejrzymy dziś twoje nudy, to za tydzień będzie Bambi? — poszedł na kompromis.

— Pod warunkiem, że za dwa tygodnie wrócimy do moich nudów. — odparł, zakładając ramiona na piersi.

— Zgoda! — rzucił radośnie i rzucił się w stronę salonu, by wybrać najnudniejszy film, jaki tylko uda mu się znaleźć w Internecie. — Interstellar brzmi okropnie. Nada się — zawyrokował w końcu.

— Zdecydowanie się nada — potwierdził brunet z lekkim uśmiechem i zasiadł na kanapie. Zaraz obok swój zadek umieścił, merdający ogonem, Okoń.

— Głaskaj go, Akaaaashi — powiedział Bokuto, siadając po drugiej stronie zwierzaka i sam podrapał go po boku.

— Może ma wszy — odpowiedział skrzywiony, a na ekranie telewizora pojawiły się napisy początkowe.

— Aj, przecież to piesek sąsiadów, nie bądź taki podejrzliwy.

Keiji westchnął i przechylił ciało nad Okoniem, by móc oprzeć się o ramię zdumionego Koutaro. Pies spojrzał na nich w górę i szczeknął z aprobatą. Potem wstał i wskoczył na kolana Bokuto, pozwalając nastolatkom być bliżej siebie.

— Dobry Okoń — uśmiechnął się starszy. Korzystając z okazji przytulił do siebie przyjaciela. W ten sposób nawet mógł jakoś przecierpieć ten męczący film. Akaashi z kolei nie powiedział nic, tylko dał się obejmować i ściskać. W końcu aż tak mu to nie przeszkadzało.

Zaś Okoń, patrząc na dwójkę chłopaków, zdawał się uśmiechać.

***

Bokuto, kiedy zamierzał wyprowadzić na spacer Okonia, postanowił wyprowadzić też Akaashiego. Szli chodnikiem, mijając niewielkie domostwa z ogródkami. Nad jednym z płotów pochylała się gałąź jabłoni, pokryta czerwonawymi owocami. Pies od razu to zauważył i skoczył, by po chwili złapać w swoje szczęki soczyste jabłko. Sok pociekł mu po brodzie, ale po momencie przeżuwania, zwierze uznało, że jednak nie lubuje w tym rodzaju jedzenia. Znudzony poszedł dalej, a za nim Keiji.

Bokuto jednak został trochę za nimi i przyglądał się jabłkom. Szybko rozejrzał się wokół, a następnie prędko zerwał jedno z drzewa i dogonił towarzyszy.

— Bokuto, mogę spytać, co ty robisz? — zadał pytanie, dokładnie wiedząc, co Bokuto robi. Mimo to, wpatrywał się w zmieszanego przyjaciela wyczekująco.

— Byłem głodny? — miał nadzieję, że to poprawna odpowiedź. Zapomniał, że testy Akaashiego są trudniejsze niż te z matematyki.

— Ukradłeś jabłko.

— Technicznie — ugryzł jabłko i podniósł palec drugiej ręki — wisiało nad chodnikiem, czyli poza posesją — rzekł, czując się jak geniusz. Zdał?

— Nie. Wiem, że wydaje ci się, że to nic wielkiego. — powiedział trochę lżejszym tonem — ale jeśli będziesz zachowywał się w ten sposób przy małych rzeczach, to szybko przejdziesz do dużych rzeczy.

— Zostanę... — przełknął ślinę przerażony — kryminalistą?

Keiji patrzył na niego przez chwilę, namyślając się.

— Tak – potwierdził w końcu — bardzo złym kryminalistą. Skończysz w więzieniu bez rodziny i przyjaciół — dodał dla pewności, że trafił do swojego nierozgarniętego przyjaciela.

— Ja... — spojrzał na jabłko z niesmakiem — Ja nie chcę. Nie chcę być zły — oznajmił poruszony słowami bruneta — co mam zrobić? Co zrobić, Akaasi? — spytał z frustracją. Wyglądał na niezwykle przejętego swym losem czarnego charakteru.

— Coż, teraz już nie oddasz jabłka. Po prostu je zjedz i nie kradnij więcej. — rzekł zmartwiony stanem Bokuto. Nie chciał go aż tak wystraszyć.

Koutaro dojadł owoc, wpatrzony w chodnik.

— Czy ja jestem zły? — odezwał się.

— Nie jesteś. Nie wiedziałeś, co robisz.

— Ale jestem! Głosik w mojej głowie mówił: Nie rób tego, Bokuto — wyrzucił ręce w górę — a inny mówił: tak, tak, zjedz jabłuszko. Akaaaaashi! — wykrzyczał ostatnie słowa, zwrócił się do przyjaciela i położył mu dłonie na ramionach.

— Nic się nie stało, Bokuto — rzekł zakłopotany — to tylko jabłko.

— Tylko? Nie czytałeś Bibli?? — potrząsnął nim w przód i w tył.

— Ty też nie. — zauważył.

— Ale...

— Cśśsiii.

W tym momencie Keiji objął delikatnie wyższego chłopaka i zaczął go uspokajająco głaskać po plecach.

— Jesteś dobry — odezwał się, nadal trwając przy nim — dla mnie jesteś najlepszy.

— Naprawdę? — spytał niezmiernie wzruszony tym wyznaniem. Niesiony chwilą przytulił do siebie bruneta z siłą swojej miłości do niego, a należy wiedzieć, że jego miłość do Akaashiego była ogromna.

— Bokuto, nie — wykrztusił, zamknięty w niedźwiedzim uścisku.

— Bokuto, tak! — wtrącił i humor od razu mu powrócił.

Keiji nie miał wyjścia. Musiał uciec się do podstępu.

— Okoń uciekł.

— Co?! — wykrzyknął w panice i mimowolnie wypuścił młodszego nastolatka. Rozejrzał się wokół, ale okazało się, że kundel grzecznie stoi tuż przy ich stopach i przygląda się im z ciekawością oraz dziwnym spojrzeniem, na które słyszał, że mówiono "lenny face".
Tylko czy pies może stroić miny?

— To już chyba moja wyobraźnia. — stwierdził, a w czasie kiedy się zastanawiał, Akaashi postanowił uciec. Pobiegł przed siebie zostawiając jasnowłosego i tymczasowo jego psa w tyle.

— Aghhhaaashii!!

***

Innego razu wybrali się z Okoniem na piknik. Był tym niezwykle podekscytowany. Cały ranek skakał, widząc, że coś się szykuje. Akaashi też się cieszył, tylko wewnętrznie.

Kiedy znaleźli się już nad niewielkim jeziorkiem, rozłożyli koc i ułożyli się wśród drzew i szumu liści. Okoń pobiegł radośnie do wody, żeby śledzić małe rybki pływające bliżej brzegu. Tymczasem przyjaciele wyjęli przygotowane potrawy i zaczęli się nimi pożywiać.

— Fajny ten pies, co Akaashi? — zwrócił się do kompana Bokuto.

— Nie jestem fanem zwierząt — wzruszył ramionami.

— Przecież jest cudowny! — wykrzyknął z pełną buzią, więc jakiś kawałek jedzenia wylądował na koszulce Keijiego. — Oooch, przepraszam! — rzucił się na bruneta.

— Nie, nic się... — przerwał, bo Koutaro w zamieszaniu przewrócił otwartą butelkę soku, który także wylądował oczywiście na Akaashim.

Jasnowłosy wisiał nad nim bezradny, wiedząc, że to on narobił cały ten bałagan. Cofnął się zawstydzony i pociągnął nosem.

— Ale nie płacz — odezwał się Akaashi — to był wypadek, to się zdarza.

Bokuto jednak ani myślał przyjąć tego do wiadomości. Znowu pociągnął nosem, a jego wielkie oczy się zaszkliły.

— No już, już, naprawdę. — sięgnął do jego twarzy i pogłaskał po policzku. Potem nachylił się, całując smutnego chłopaka w czoło. Sprawdził jaki to przyniosło efekt.

Bokutowe policzki zarumieniły się lekko, ale poza tym jego wyraz twarzy się nie zmienił.

Chyba go nie przekonał. Trzeba będzie wyciągnąć asa z rękawa.

Zbliżył się do niego znowu, tym razem łącząc ich usta. Jasnowłosy oddał pocałunek, nie zamykając zdumionych oczu.

Już miał coś powiedzieć, ale usłyszeli szczekanie psa.

— No co, Okoń? — spytał Koutaro, wracając do rzeczywistości. Okoń podbiegł do nich, wskoczył na jego kolana i polizał go po twarzy. Ten się zaśmiał. Potem pies złapał w zęby jego koszulkę i pociągnął w stronę Keijiego. W końcu puścił, spojrzał wyczekująco kolejno na Bokuto i Akaashiego.

— O co mu chodzi? — zdziwił się Bokuto.

— Nie, Okoń. — odezwał się Akaashi — za dużo sobie wyobrażasz.

Zwierz wydał smutny pisk i ułożył głowę na swoich łapach.

— O co mu chodziło, Akaashi?

— O nic, o nic.

***

Bokuto miał ten problem, że nie myślał, zanim coś zrobił. Niektórzy mieli teorię, że nie myślał wcale, ale to już inna historia. Tak, czy siak, tym razem nie było inaczej. Wlazł na drzewo, goniąc ślicznego białego motyla. W ten sposób znalazł się trzy metry nad ziemią, siedząc na gałęzi, wśród łaskoczących go liści.

Była to trochę kłopotliwa sytuacja, zważając na to, że Bokuto miał... mały problem z wysokościami. A raczej brakiem dostępu do stałego gruntu.

Motylek już dawno odleciał, a biedny Koutaro został sam, przytulony desperacko do pnia, zaciskając powieki.

— Bokuto? Co ty znowu robisz? — spytał Akaashi, zjawiając się niespodziewanie pod drzewem.

— Akaashi? — powiedział zdumiony, nie patrząc w dół. — Skąd ty tu?

— Okoń — odparł lakonicznie.
Faktycznie. Okoń zwiał, kiedy Bokuto właził na drzewo i odnalazł Keijiego. Sprytna psina.

— Ja... Nie mogę zejść — wyjaśnił i zaczął bawić się odpadającą korą dla uspokojenia.

— Czy to ma związek z...

— Nie! — przerwał mu, ale po namyśle dodał z rezygnacją: — tak.

Brunet westchnął i podrapał się po głowie.

— Jeśli uda ci się zejść, dam ci buziaka. — rzekł z powagą.

Wtedy oczy Bokuto rozbłysły, a strach uleciał ze zdrętwiałych kończyn. Dalej patrząc w górę, przemieścił się po gałęzi i spuścił się trochę niżej. Nogą napotkał kolejną gałąź, na której stanął. Po kolei, powolutku, z wyraźnym celem przed oczyma, schodził w dół. Miał wrażenie, że nigdy nie znajdzie się na ukochanej ziemi i ręce zaczęły mu drżeć. Tętno trochę skoczyło i zatrzymał się, przyklejony do pnia.

— Ja już nie mogę — powiedział spanikowany — ja się boję, ja... — poczuł dotyk dłoni na swoich plecach. Odruchowo odwrócił się i zauważył, że Akaashi jest niemal na tej samej wysokości, co on. Zadowolony zeskoczył na trawę i się zaśmiał.

— Ha! I kto tu jest genialny? — rzucił i podparł dłonie o biodra.

Keiji zrobił krok w przód, stanął na palcach i musnął wargami kącik ust Koutaro. Ten stał oszołomiony, nie bardzo nadążając nad sytuacją. Naraz przypomniał sobie, co obiecał mu uprzednio Akaashi, więc cały się zarumienił.

— Czekaj, nie byłem gotowy — wyjąkał.

— To już twoja sprawa — wzruszył ramionami.

Lecz Bokuto znowu aż tak łatwo się nie poddawał.

— Akhhghaaaashi!! — zaczął rozpaczać. A robił to tak głośno, że nawet Okoń podskoczył przestraszony.

— Bokuto, jesteś za głośny — stwierdził spokojnie, mimo że zagłuszały go jęki przyjaciela.

— Ale Akaashi — powiedział już ciszej — ja naprawdę przegapiłem tego buziaka — zachlipał udawanie — jeszcze raaaz, proszę? — spojrzał na niego błagalnie.

— W domu — zarządził. Potem chwycił dłoń Koutaro i pociągnął go za sobą. Gdzieś obok dreptał szczęśliwy piesek, szczekając zadowolony.

***

Noc nadeszła już jakiś czas temu, choć nadal nie wybiła jeszcze północ. Bokuto szykował się do spania. Wędrował po mieszkaniu, poszukując przeróżnych przedmiotów, a Okoń lazł za nim. W końcu chłopak się zatrzymał i rzekł do wyraźnie zainteresowanego kundla:

— Już wiem czego szukam. Akaashiego.

Był naprawdę dumny ze swego odkrycia. A skoro już owego odkrycia dokonał, nie mógł tak tego zostawić. Wciągnął na stopy buty (zapominając zupełnie o skarpetkach), złapał klucz i wyszedł z domu, pamiętając na szczęście o zamknięciu drzwi. Zostawił Okonia samotnego w mieszkaniu, jednak ten zdawał się tym wcale nie przejmować. Wyczuł, że dzieje się coś dobrego.

Może zwierzę nie miało do końca racji, bo ciężko nazwać pomysł Bokuto dobrym. Nie puka się do drzwi o tak późnych porach, to niegrzeczne. Ale czy ktoś kiedyś wspominał o oknach?

Zapewne tak, ale raczej nie w chwili, w której, zwykle rozkojarzony Koutaro, słuchał.

Obok okna Keijiego zamocowana była rynna. I chyba tylko ta rynna wiedziała, czemu wytrzymała ciężar gracza siatkówki, wspinającego się po niej, zresztą niezbyt delikatnie. Jeśli ktoś uznałby to za potęgę miłości, wiele by się nie pomylił.

Kiedy dotarł na odpowiednią wysokość, zapukał w okno Akaashiego. Po chwili w pokoju zapaliło się światło, a okno zostało uchylone.

— Chciałem spytać, czyś ty oszalał, ale zdaje mi się, że nie muszę pytać, by znać odpowiedź — rzekła ze zmęczeniem postać, wychylająca się do głupawo uśmiechniętego Bokuto.

— Tęskniłem, Akaaaashi. — oznajmił niewinnie, zwisając z ledwo trzymającej się rynny wśród ciemności.

— Nie wątpię — stwierdził sucho i zmierzył wzrokiem przyjaciela. Westchnął — wejdź.

Rozchylił szerzej okno i wpuścił do środka Bokuto, który po drodze zdążył poobijać się o parapet i upaść na podłogę.

— Zatem cóż cię tu przywiodło? — podjął znowu Akaashi, siadając na łóżku. Jasnowłosy stał przed nim zażenowany, oblany jasnym rumieńcem. Teraz już nie był taki pewien swojego celu.

— No przecież... — zastanowił się moment i nagle go olśniło — Och, nie chcesz mnie tu?

Momentalnie się zmartwił. Wcale nie myślał o tym, co robi. A teraz, kiedy pomyślał, poczuł się okropnie.

— Usiądź, Bokuto — rozkazał Keiji i poklepał miejsce obok siebie. Potem zgasił światło.

Kiedy Koutarou znalazł się na materacu, otoczony ciemnością, brunet położył mu się na kolanach wtulił się w jego tors.

Bokuto siedział zdziwiony, bojąc się poruszyć, czy choćby odezwać. Miał wrażenie, że jedna nieodpowiednia decyzja i obudzi się w swoim łóżku bez Akaashiego, bo wszystko, co się właśnie działo, było snem.

— Skoro już tu jesteś, to możesz zostać — szepnął Akaashi w jego brzuch.

Ten gwałtownie kiwnął głową, a potem ostrożnie objął przyjaciela i zaczął gładzić jego włosy, plecy, a także ramiona.

To nie był sen. Akaashi naprawdę leżał wtulony w niego, dając się głaskać i nawet prosząc Bokuto o zostanie na noc.

Koutaro zmienił pozycję na leżącą, pociągnął za sobą Keijiego, a potem ułożyli się razem pod kołdrą tuż przy sobie.

Okoń miał jednak dobre przeczucie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro