Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Letnia wyprawa cz. 2

— To było... EKSTRA! — krzyczy Tyler i razem z Al przytulają mnie.

— Cicho bądźcie. Lepiej zacznijmy rozkładać namiot — mruczę zażenowana.

Zaskakująco szybko nam to idzie. Rozpakowujemy śpiwory i umieszczamy je w namiocie. Jemy nawę parę kanapek do mojej mamy. W końcu postanawiam się przebrać. Jest ciepło, ale wieczory w górach potrafią nieźle popalić. Temperatura może spaść nawet o dziesięć stopni. Decyduję się na mój najładniejszy sweter, długie spodnie oraz sportowe buty. Mam nadzieję, że będzie mi ciepło.

Kiedy wychodzę przebrana z namiotu, Tyler właśnie rozpala ognisko. Na mój widok gwiżdże.

— Dean padnie na twój widok.

— Na czyj widok padnę? — odzywa się niespodziewanie Dean, który nagle wychodzi z lasu. On także się przebrał w coś cieplejsze.

Rumienię się.

— Padniesz, jak zobaczysz... ile mamy tu jedzenia — wywijam się. Tyler i Alice chichoczą. Posyłam im karcące spojrzenie.

Nie wiem, czemu jestem podenerwowana przez cały wieczór. Staram się uśmiechać i sprawiać wrażenie zadowolonej, ale prawda jest taka, że boję się wykonać jakikolwiek ruch, bo nie chcę, żeby Dean uciekł. Ale on nie zamierza tego zrobić. Rozmawia, śmieje się. Przez wścibskie pytania moich przyjaciół dowiaduję się, że nie ma dziewczyny, a jego rodzice opiekują się całym rezerwatem, przez co pracuje tu dla nich. Nie przeszkadza mu tu, bo bardzo lubi to miejsce. Zresztą, ja też.

Tyler nie chce mu być dłuży, dlatego w skrócie opowiada o tym, jak zerwałam z chłopakiem i postanowiłam odciąć się od wszystkiego. Dean słucha uważnie i ani razu mu nie przerwa. Czasami czuję na sobie jego spojrzenie i oblewam się rumieńcem, ale ignoruję je.

Po jakimś czasie Alice i Tyler zaczynają ziewać.

— Nie wiem, jak wy, ale mi idziemy już spać — oświadcza Alice i zaciąga Tylera do namiotu. Zostaję sama z Deanem.

Przesiada się koło mnie.

— Jesteśmy do siebie podobni — oświadcza cicho.

— Co? — pytam zdziwiona.

— Jesteśmy tu. Razem. Oboje kochamy to miejsce. Oboje uciekamy przed światem. Jesteśmy podobni — wyznaje, wpatrując się w ognisko.

— Przed czym uciekasz? — szepczę, lustrując wzrokiem jego twarz.

— Przed tym, co ty. Przed światem, ludźmi. A tutaj można od wszystkiego odpocząć. — Spogląda na mnie kątem oka. Tym razem nie odwracam wzroku.

Milczymy przez chwilę, ciesząc się ciepłem, jakie daje nam ognisko.

— Dlaczego przestaliśmy się przyjaźnić? Rozmawiać? — zadaje pytanie, które chodzi po mojej głowie od dłuższego czasu.

Wzruszam ramionami.

— Chyba zaczęło się od tego, że tak nagle wyjechałeś — oznajmiam. — Na początku było mi smutno. Byłeś moim pierwszym zauroczeniem — rzucam, za nim zdążę się powstrzymać. — Zniknąłeś równie szybko, jak się pojawiłeś. Pogodziłam się z tym, a kiedy wróciłeś, nasze drogi się nie spotkały.

— Chodziliśmy do tej samej klasy — zauważa, marszcząc brwi. — Mogłaś do mnie zagadać.

— Ty też — odcinam się.

Krzywi się nieznacznie.

— Powinienem już iść — mówi, kiedy mam już nadzieję, że tego nie zrobi. — Późno już.

Kiwam głową na znak zgody, ale nie odzywam się. Nie jestem wstanie wykrztusić z siebie ani słowa.

Dean wstaje, otrzepuje spodnie i rusza w swoją stronę. Nagle jednak zatrzymuje się i odwraca do mnie. Jego oczy błyszczą w świetle rzucanym przez ognisko.

— Chcę to naprawić — oznajmia. — To, co kiedyś było między nami. Naszą... przyjaźń. Dasz się zaprosić jutro na wycieczkę?

Jestem tak zaskoczona, że tylko kiwam głową. W odpowiedzi dostaję szeroki uśmiech.

— Dobrze. To dobrze. Do jutra.

Znika w mroku.

Wlokę się do namiotu i tak opadam na śpiwór.

— I jak? — pyta się Tyler.

Wzruszam ramionami, ale tego nie widzi, bo jest ciemno.

— Umówiliśmy się na jutro. Zabierze mnie na wycieczkę.

Śpiwór szeleści, kiedy mój przyjaciel się przemieszcza. Po chwili czuję, jak zawisa nad moich ramieniem.

— Nie było usta-usta? — pyta, lekko zawiedziony.

Płonę rumieńcem, czego na szczęście nie widzi.

— Tyler, daj mi spokój. Chcę spać — opędzam się od niego. Ustępuje i po chwili ponownie zawija się w swój śpiwór.

Za nim zasypiam, widzę radosne oczy Deana i jego uśmiech. Czuję motylki w brzuchu, a potem pogrążam się w śnie.

Wszyscy wstajemy wcześnie rano, kiedy słońce ledwo co rozświetla wnętrze namiotu. Jako pierwsza staję na równych nogach, podczas gdy Tyler i Alice jęczą i narzekają, że jeszcze się nie wyspali.

— Wstawać, śpiochy! — wołam i wskakuję na plecy przyjaciela. Jęczy w poduszkę.

— Jeszcze pięć minut — prosi.

— Albo dziesięć, jeśli łaska — dodaje Alice.

Śmieję się, zbyt uradowana dzisiejszym dniem, żeby się na nich wściekać.

— Nie ma czasu na sen! Musicie dzisiaj kogoś wyrwać, bo okazja przejdzie wam koło nosa.

To ich ożywia. W ciągu dwudziestu minut są obudzeni i przebrani. Ja sama zakładam na siebie odpowiedni strój na wycieczkę z Deanem. Na samą myśl o nim czuję, że się rumienię, a w moim brzuchu budzi się stado motyli. Nie motyli, ciem, które odbijają się jedna o drugą.

Tyler szykuje śniadanie z zapasów jedzenie, jakie dała nam moja mama, lecz kiedy podaje mi kanapkę, odmawiam.

— Co jest, królewno? — pyta. — Nie jesteś głodna.

Kręcę głową.

— Nie... ja.... — Nie wiem, jak mam powiedzieć, że na samą myśl o Deanie ściska mnie w żołądku i nie jestem wstanie nic zjeść.

Z odpowiedzą przychodzi Alice.

— Spokojnie — śmieje się. — Margo oszczędza miejsce, żeby pożerać wzrokiem nasze Ciacho Numer 1 o imieniu Dean.

Puszcza oczko do Tylera i oboje się śmieją.

— Kto będzie mnie pożerać? — Znikąd pojawia się Dean, zupełnie jak poprzedniego wieczoru. Podskakuję, kiedy słyszę jego głos.

Alice uśmiecha się przebiegle.

— Mówiłam, że...

— Komary! — wołał nagle, ściągając na siebie uwagę wszystkich. Peszę się. — Komary... będą cię pożerać! Bo jesteś słodki... to znaczy... — Rumienię się i jeszcze bardziej zawstydzam. O matko, dlaczego tak mi się plącze przy nim język?

— Margo miała na myśli, że masz słodką krew — przychodzi mi z pomocą Tyler. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością.

Ale Alice jeszcze nie skończyła.

— To gdzie zabierasz naszą królewnę? — pyta.

Dean łapie za ramiączka plecaka. Dopiero teraz zauważam, że ma na sobie spodnie do kolan, trapery i koszulkę z logiem parku. Uśmiecha się do mnie, co odwzajemniam. Stado ciem wróciło.

— Chciałem ją oprowadzić po okolicy — odpowiada. — Gotowa, Margo?

Kiwam głową. Chwytam plecak i szybko do niego podchodzę. Uśmiecham się, trochę nieśmiało.

— Tylko zwróć ją w jednym kawałku! — woła Tyler, kiedy odchodzimy.

— Nie obiecuję — krzyczy. Spoglądam na niego ze strachem, na co wybucha śmiechem. — Żartowałem.

Oddycham z ulgą. Przez chwilę bałam się, że mówi serio. Wolę nie stracić życia na jakiejś wycieczce. Kto by odnalazł moje ciało w tych górach?

Całą drogę Dean podtrzymuje rozmowę. Zadaje mi pytania, na które z chęcią odpowiadam. Mam wrażenie, że jeszcze z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało. Dean zdaje się mnie rozumieć, a nasza przyjaźń z dzieciństwa wydaje się w nas odżywać. Cieszę się z tego, że spotkałam go właśnie tutaj i odważyłam zaproponować ognisko. Gdyby nie to, nie stałabym teraz z nim na skałce i nie obserwowała go.

Wiatr rozwiewa jego włosy, oczy ma utkwione w horyzoncie. Wygląda tak przystojnie, że aż kręci mi się w głowie. Lubię go. Stanowi całkowite przeciwieństwo Ash'a, który najchętniej całe dnie spędzałby grając na konsoli. Dean za to uwielbiał naturę. Zupełnie jak ja.

Kiedy zjedliśmy lunch na jednej z wielu polanek, mówi, że czas wracać. Droga powrotna dłuży się w nieskończoność. Nie śpieszy nam się z powrotem. Kiedy w końcu docieramy do obozowiska, jest już ciemno.

Dean odprowadza mnie pod mój namiot. Odwracam się do niego przodem i zaczynam bawić palcami.

— Dzięki — mówię, lekko skrępowana. Spokój, jaki czułam cały dzień w jego towarzystwie, wyparowuje — za dzisiaj.

Uśmiecha się.

— Nie ma za co.

Już mam wejść do namiotu, kiedy mnie zatrzymuje.

— Hej — woła — Margo!

— Tak?

Stoi naprzeciwko mnie.

— Może jutro to powtórzymy?

Ochoczo kiwam głową.

— Jasne.

— Jasne — powtarza.

Zbliża się do mnie. Wstrzymuję oddech.

— Margo? — szepcze.

— Tak? — odpowiadam równie cicho.

Pochyla się i całuje mnie w policzek.

— Dobranoc.

Kiedy kładę się spać, uśmiech nie chce zejść z mojej twarzy.

Przez następne parę dni Dean codziennie zabiera mnie na wycieczki. Dużo rozmawiamy i wspominamy stare czasy. Nadrabiamy czas, który spędziliśmy osobno, powoli odbudowując naszą przyjaźń. Zbliżyliśmy się do siebie, a okres, kiedy przestaliśmy rozmawiać, poszedł w niepamięć. Cieszyliśmy się tym, co mieliśmy teraz.

Ostatniego dnia pobytu w górach Dean zabiera mnie na jedną z wielu leśnych polanek. Ta jednak różni się od innych. Przepływa przez nią strumyk, a drzewa rosną tak, że można obserwować niebo. A to wszystko nie robiłoby tak dobrego wrażenia, gdyby nie fakt, że polana znajduje się na jednej z większych gór, jakie obeszliśmy.

Docieramy do niej, kiedy zapad zmierzch. Dean rozkłada dla nas koc na trawie, a na jednym z większych kamieni stawia przenośną lampkę. Na polanie jednak i tak jest jasno, dzięki gwiazdą błyszczącym na niebie i świetlikom, które pojawiają się coraz częściej.

Dean kładzie się na kocu i klepie miejsce obok. Dopiero wtedy spostrzegam, że stoję jak słup soli, przypatrując się mu. Czerwienię się i zajmuję miejsce. Odwraca się do mnie twarzą i uśmiecha lekko.

— Cieszę się, że tu jesteśmy.

— Ja też — opowiadam cicho, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

Dean kręci głową, jakby czegoś nie rozumiał. Marszczę brwi.

— Nie mogę w to uwierzyć — mówi. — Tyle czasu ze sobą nie rozmawialiśmy, a teraz w ciągu tygodnia odbudowaliśmy to, co straciliśmy, jak byliśmy dziećmi. Jak to jest?

— Wiesz — zaczynam i wzruszam ramionami — czasami coś musi zniknąć z naszego życia, żebyśmy zauważyli, jak ważne to dla nas było.

— Jestem dla ciebie ważny? — pyta z uśmiechem błąkającym się na jego twarzy.

Odwracam wzrok, czując gorący rumieniec na policzkach. Jak on to robi, że zawsze się przy nim czerwienię?

— Jesteś — potwierdzam cicho.

— Podziwiam cię — stwierdza. — Byłaś inna niż wszystkie dziewczyny w szkole. Kiedy się uśmiechałaś, robiłaś to szczerze. Kiedy coś mówiłaś, było to prosto z serca. To w tobie uwielbiałem. — Śmieje się. — Od zawsze się lubiłem.

Serce bije mi mocniej.

— Ja też cię lubiłam — wyznaję i dodaję: — Wciąż cię lubię.

Patrzymy sobie w oczy. W jego kryje się tyle uczuć, że nie wiem, które jest przeznaczone dla mnie. Czy jestem na to gotowa? Na zapomnienie o Ash'u i zaczęcie czegoś nowego? Tu i teraz, z Deanem?

Prawda jest taka, że odkąd spędzam czas z Deanem, ani razu nie pomyślałam o Ash'u. Jestem szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa, kiedy spędzam czas z przyjacielem i nie zaprzątam sobie głowy moim byłym. Wreszcie czuję się dobrze i jestem wstanie zapomnieć o wszystkich tych przykrych rzeczach, które mnie spotkały.

Tym razem to Dean pierwszy odwraca głowę i spogląda na gwieździste niebo.

— Zobacz. — Wskazuje coś ręką. — Spadająca gwiazd. Pomyśl życzenie.

Rzeczywiście, z nieba spada gwiazda. Więc czego mam sobie życzyć? Tak naprawdę mam wszystko. Przyjaciół, mamę. Nawet siedzącego obok mnie Deana, którego zawsze lubiłam bardziej niż innych w klasie.

Więc czego mam sobie życzyć? Żeby ta chwila trwała wiecznie i na zawsze utkwiła w mojej pamięci. Żaby wszystko zacząć od nowa.

— Jakie miałeś życzenie? — pytam cicho.

Dan przysuwa się do mnie bliżej. Nasze twarze dzielą centymetry.

— Żeby cię pocałować — szepcze.

Przysuwa się bliżej i jego usta dotykają moich. Ten pocałunek jest delikatny jak piórko. Oddają go. Całuje mnie mocniej. To jest najlepsze przeżycie, jakie w życiu miałam. Ciepło rozlewa się po moim ciele. Jest pełen pasji, oddania. To nasza ucieka.

Kładę ręce na piersi Deana i odpycham go lekko. Opieram głowę o jego czoło, biorąc głęboki oddech.

— Przepraszam — mówimy w tej samej chwili. Śmiejemy się.

— Ty pierwsza — proponuje.

Patrzę w jego błyszczące oczy.

— Nie chcę, żebyś myślał, że nie chciałam cię pocałować — zaczynam — bo chciałam. To znaczy... — Wzdycham. — Nie dawno rozstałam się z chłopakiem i nie chcę zaczynać nic nowego. Za bardzo mi na tobie zależy i nie chcę tego zepsuć. Chcę zacząć wszystko od początku.

Kiwa głową ze zrozumieniem.

— W takim razie... — Podaje mi rękę. — Jestem Dean, a ty?

Uśmiecham się jak głupia i ściskam jego dłoń.

— Margo. Miło mi cię poznać.

Szczerzy do mnie zęby w uśmiechy.

— Dziękuję — szepczę. Łapie mnie za rękę i ponownie obraca się na plecy, podkładając wolną rękę pod głowę.

— Nie ma za co — mówi. — To, co sobie życzyłaś? Ja ci powiedziałem o swoim życzeniu, które swoją drogą się spełniło. A ty?

Spoglądam na niebo.

— Życzyłam sobie, żeby ta chwila trwała wiecznie. I żeby zacząć wszystko od nowa.

— Spełniło się? — Uśmiecha się.

— Tak. — Śmieję się i ściskam go za rękę. — To był najlepszy początek, jak mogłam sobie wymarzyć.

Może to dziwne, ale wreszcie czuję się wolna. Od wszystkiego. A tą wolnością jest dla mnie Dean. Właśnie jego potrzebowałam najbardziej. Potrzebowałam, żeby mnie uratował. Dał mi początek, o który prosiłam. Teraz pozostało nam czekać i zobaczyć, co z tego wyniknie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro